Informacje

  • Wszystkie kilometry: 97889.90 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.93%)
  • Czas na rowerze: 201d 04h 52m
  • Prędkość średnia: 20.22 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:1176.73 km (w terenie 326.00 km; 27.70%)
Czas w ruchu:58:37
Średnia prędkość:20.08 km/h
Suma podjazdów:14798 m
Maks. tętno maksymalne:181 (99 %)
Maks. tętno średnie:155 (85 %)
Suma kalorii:55007 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:58.84 km i 2h 55m
Więcej statystyk
Sobota, 31 lipca 2010 Kategoria Zawody

Maraton killer - Komańcza Cyklokarpaty.

Żbiki przygotowały w Komańczy imprezę o jakiej się nie zapomina. Pogoda dopisała wobec czego odrzucono wszelkie zahamowania i maratończycy mieli do pokonania trasę w wersji MAXI. Osobiście postanowiłem coś powalczyć dzisiaj i od samego startu trzymać się jak najbardziej z przodu. Długi, początkowy odcinek wiodący po asfalcie pokonuję tuż za czubem peletonu. Potem wskakujemy na terenową drogę biegnącą do góry. Mocno deptam i jadę ile fabryka dała. Słoneczko przygrzewa i sporo potu zastawiam w pyle drogi. Potem krótki zjazd i błotnistą droga pokonujemy kilka kilometrów przekraczając parę razy całkiem głębokie strumyczki.

Na razie jedzie mi się nieźle, jestem w swoim miejscu stawki. Potem długi zjazd po łące gdzie omal nie zostałem staranowany przez stado jeleni skaczące nad drogą i już wskakujemy na żwirową drogę prowadzącą nas na przeł. Żebrak. Nie ma za bardzo czasu na jedzenie, cały czas trzeba mocno deptać. Zaczyna mnie pomału przytykać. Mimo tego jestem zadowolony bo widać, że nieźle jadę. Z Żebraka lecimy czerwonym szlakiem na Chryszczatą. Sporo podejść. Przed sobą mam Sławka Bartnika, staram się nie tracić kontaktu wzrokowego. Po zdobyciu Chryszczatej mamy do pokonania bardzo nieprzyjemny zjazd. Stromy i bardzo błotnisty. Rower tańczy i trzeba bardzo delikatnie operować hamulcami. Kilka razy tylne koło omal mnie nie wyprzedza ale na szczęście udaje się dosyć sprawnie pokonać ten odcinek. Dalej poruszamy się drogami trawersującymi stoki Chryszczatej aby dotrzeć do najtrudniejszego podjazdy tego dnia. Szczyt Suliłej wznosi się jakieś 200 metrów ponad otaczające ją hale. Podjazd wiedzie po trawie, w pełnym słońcu i ciągnie się przez jakiś kilometr. W końcówce robi się extremalnie stromo ale siłą woli udaje mi się pokonać ten podjazd na rowerze. Sławek został w tyle i zobaczymy się dopiero na mecie.



Teraz mam przed sobą najpiękniejszą część maratonu wiodącą wysoko ponad dolinami przez odkryte tereny. Widoki rewelacyjne, poruszam się prawie cały czas w dół po trawiastych ścieżkach. Mija już druga godzina jazdy gdy przypominam sobie, że jeszcze nic nie jadłem. Dopiero za kilka minut w Rzepedzi jest szansa coś przekąsić. Długa dojazdówka po szutrowej drodze z kilkoma przeprawami przez rzekę. Spotykam Wojtka Wantuch, który ma problemy z orientacją i już razem jedziemy znów na Żebraka. Zaczyna mi pomału odcinać prąd, trwa to kilka minut, a każda następna pustoszy moje zapasy energii. Zjadam drugiego żela w nadziei, że coś pomoże. Jednak nie na wiele to się zdało gdyż dalszą część trasy pokonuję w zasadzie jedynie siłą woli.

Znów podjazd na Chryszczatą ale myślę cały czas o tym drugim. Myślę sobie, jak podjadę pod Suliłę to prawie będę w domu. Robię to ostatkiem sił, z mroczkami w oczach ale udaje się nie zejść z roweru. Teraz już tylko zjazd, dojazdówka do Komańczy i meta. Jestem już skrajnie wyczerpany, na trasie już 5 godzin i marzę jedynie żeby odpocząć. Znów przeprawy przez rzekę i dojeżdżam do rozjazdu gdzie strażak kieruje mnie na metę. Jakież jest moje zdziwienie gdy droga nagle zaczyna wznosić się do góry, jedna serpentyna, druga serpentyna, jadę już ostatkiem sił. Skrajnie wyczerpany docieram na górę i widzę tabliczkę - do mety 4 km.



Kawałek zjazdu i fragment prostego. Z daleka widzę strażaka obok tabliczki wskzującą w lewo. Z niedowierzaniem patrzę gdyż kieruje mnie stromą i kamienistą drogą do góry. Morale wysiada mi już całkowicie, ledwo dając radę kręcić nogami wlokę się do góry. W dole słychać spikera w miasteczku sportowym. Wyraźnie słyszę jak krzyczy nazwisko Wojtka Wantucha, który wjeżdża pewnie teraz na metę. A ja już na oparach pokonuję ostatnie metry podjazdu i skręcam w prawo aby wzdłuż wyciągu zjechać do Komańczy. Już nawet zjazd przychodzi mi z wielkim trudem. Mam problemy z opanowaniem roweru. Jeszcze raz po kolana w wodzie przez rzekę i wjeżdżam na metę.

Tym razem nie piszę o wynikach sportowych. Sam fakt przejechania tego maratonu to już jest duża rzecz.
  • DST 84.20km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 15.54km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 172 ( 94%)
  • HRavg 151 ( 82%)
  • Kalorie 4580kcal
  • Podjazdy 2240m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 lipca 2010 Kategoria Trening

Ot - zwykły trening.

Nie ma co pisać. Zwykłe tłuczenie kilometrów.
Pogoda się robi.
  • DST 89.89km
  • Czas 03:27
  • VAVG 26.06km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 167 ( 91%)
  • HRavg 114 ( 62%)
  • Kalorie 3530kcal
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt Kolarka - no name.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 lipca 2010 Kategoria Trening

Leje juz trzeci dzień.

Były upały, było źle. Jak zaczęło lać w sobotę to leje do dzisiaj. Poniedziałek planowo zrobiłem sobie wolny. Wtorek tak pucowało, że nie było szans na trening. Myślałem o trenażerze ale jakoś psychicznie nie jestem na niego przygotowany. Dzisiaj od samego rano cały czas ulewa i już zacząłem się przygotowywać na ten trenażer ale w akcie desperacji około godziny 17 gdy opady ustały wyskoczyłem na rower. Poleciałem zrobić kilka podjazdów pod ZOO. Okropnie ciężko się jechało. Zrobiłem 5 podjazdów i odpuściłem bo słaby się czułem. No ale przynajmniej trening wskoczył. Ostatni podjazd poszedł nawet nieźle, na czas za bardzo nie patrzyłem bo na moim treningowym klocku z oponami 1 kilogram sztuka :) na dobre czasy to nie ma za bardzo co liczyć ale przynajmniej jakoś noga się kreciła. No cóż, forma już nie ta ale tragedii nie ma. Oby jutro jako tako było bo pasuje dłuższy tlenik zrobić.
  • DST 44.23km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 18.69km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 172 ( 94%)
  • HRavg 122 ( 67%)
  • Kalorie 2256kcal
  • Podjazdy 778m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 lipca 2010 Kategoria Zawody

Wygrana, która nie cieszy - cyklokarpaty Gorlice.

Wygrałem ten maraton w swojej kategorii ale już wynik w open oraz czas jazdy nie cieszy tak bardzo. Maraton w Gorlicach zapowiadał sie bardzo ciężki. Solidne góry , deszcz i błoto. Już zaraz po starcie poczułem, że noga nie podaje mi za dobrze. Zgodnie z prognozami od samego wyjazdu ze stadionu towarzyszył nam deszcz i jak sie okazało później zabawiał nas aż do samej mety. Po starcie długi i raczej płaski odcinek szosą. Teoretycznie taki początek powinien mi służyć ale nic to nie dało i już pierwsza górka dała popalić. Czołówka pojechała sobie w dal, a ja tylko mogłem patrzeć na to bezradnie. Wokół mnie towarzystwo, które z reguły szybko zostawiałem w tyle. Po wjechaniu w teren masakryczne błoto. Wszelkie smary w łańcuchu moment wypłukane i napęd chrzęsci, charczy i rzęzi tak, że aż ciarki przechodzą. Zawsze w takich warunkach mam problem gdyż boję dawać na maxa w obawie przed zerwaniem łańcucha.

Tak było i tym razem i znów masowo dałem się powyprzedzać. Jest fatalnie - tak myślałem sobie gdy widziałem kto mnie myka. Po wypadnięciu na szosę trochę się zmobilizowałem i spróbowałem mocniej depnąć. Cały czas jazda w deszczu, długi podjazd na przeł Małastowską gdzie już mam pierwze problemy z zaciąganiem łańcucha ale na razie nic nie robię. Limit wjazdu na giga jest dosyć ambitny i póki co staram się nie tracić czasu. Podjazd pod Magurę stromy ale stosunkowo krótki, łańcuch zaciąga coraz bardziej ale przynajmniej czuję, że łapię rytm i zaczyna mi się jako tako jechać.

Zjazd z Magury nawet spoko poszedł. Pierwsza ścianka wolno i asekurancko, nie szaleję tutaj, przy tych warunkach to proszenie się o wypadek. Dochodzi problem z obserwowaniem trasy. Okulary zaparowane i brudne, ściągłem je już dawano ale teraz podczas zjazdu nie sposób bez nich jechać. W oczach pełno piasku, paprochów i innych syfów. Kilka razy muszę się prawie zatrzymać bo oboje oczu mam nieczynne. W końcu się zatrzymuję i wodą z liści przemywmam okulary, kiepsko widać ale lepsze to niż jazda na ślepo.

Mijam rozjazd i kieruję się na drugą rundę. Dojazdówka to fatalna nawierzchnia, góra błota i płynące śceżkami rzeki. Niby płasko ale co chwię trzeba przeprowadzać rower przez dziury i koleiny. Potem dłuższy odcinek asfaltem aż do Bartnego. Czuję, że jest zimno.

W Bartnym wjeżdżam na drugą pętlę i pokonuję znaną mi już trasę. Łańcuch zaciąga coraz bardziej i w końcu zatrzymuję się i smaruję. Mam Rolhoffa, solidnie kapnąłen na każde ogniwko i muszę przyznać, że pomogło. Mogę teraz swobodnie zdobywać po raz kolejny Magurę. Mijam przełęcz, potem schronisko, następnie ściankę po kamieniach. Przedni hamulec wydaje tutaj ostatnie tchnienie. Mam zapasowe klocki ale spróbuję dojechać do mety na tylnym. Zostało około 20 km.

Kolejny zjazdy po zniszczonych przez wodę drogach. Coraz trudniej przychodzi mi kontrola nad rowerem bez przedniego hamulca. Jadę i dumam co robić. Wymiana klocków w tarczówkach to dosyć precyzyjna robota, a moje palce są zgrabiałe od zimna. Nie mam jednak wyjścia gdyż pamiętam z ubiegłego roku, że sporo jeszcze stromych zjazdów przedemną. Zatrzymuję się na polance i zakładam nowe klocki. Dojeżdża do mnie Wojtek Wantuch i razem pokonujemy ostatnie kilometry.

We dwoje lepiej się jedzie, tempo od razu idzie w górę. Już bez problemów docieramy na metę.

Tak więc pod nieobecność Krzyśka Gierczaka wygrałem ketegorię M4 ale czas jazdy bardzo żałosny. Sporo straciłem na smarowanie łańcucha, wymianę klocków, na bufecie też chwilę stałem. Poza tym źle mi się jeździ takie maratony w błocie, nie potrfię się zmobilizować i wykorzystać całe możliwości sprzętu. Boję się, że za chwilę coś strzeli i zostanę sam w lesie i w górach :)
No i jakiś kiepski dzień też dzisiaj miałem. Widać, że weekendowa dieta u Mamy nie służy mi za bardzo. Co z tego, że w tydzień trzymam wagę jeśli przez weekend muszę tłumaczyć się dlaczego tak źle wyglądam :)

A już niedługo urlop. Czarno to widzę.
  • DST 79.80km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 16.51km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 176 ( 96%)
  • HRavg 143 ( 78%)
  • Kalorie 4640kcal
  • Podjazdy 1726m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 lipca 2010 Kategoria Trening

Las Wolski.

Na spokojnie, zresztą zbyt gorąca jak na mnia. Dalej upały trzymają. Jechać jakoś się da ale jak tylko człowiek się zatrzyma to leje się ciurkiem ze mnie.
No cóż - treningi trochę podupadły ostatnio, ale mam nadzieję, że jakoś dociągnę z formą do wrześnie. A potem to już....
  • DST 25.49km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:23
  • VAVG 18.43km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 154 ( 84%)
  • HRavg 100 ( 54%)
  • Kalorie 1271kcal
  • Podjazdy 259m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 lipca 2010 Kategoria Trening

Żeby nie było za dobrze.

Wczoraj tak fajnie, a dzisiaj gorąc okropny i żeby było ciekawiej to jeszcze solidna burza przy wyjeździe z Krakowa. Na szczęście przy panującej temperaturze mokre ciuchy i buty nie są problemem. W Zabierzowie byłem już suchy.
Dalej polciałem na Zelków i Ojców, a potem Skała, Iwanowice. Odcinek między Skałą, a Iwanowicami to chyba jedno z najlepszych miejce do jazdy w okolicach Krakowa. Droga równieuteńka jak stół, lekko opada w dół, bez wysiłku można lecieć 4 dyszki. Okolica bardzo przyjemna, widoczki super, pagórki, lasy, ruch samochodowy znikomy. Naprawdę bardzo fajnie się tam jedzie. Polecam.
  • DST 87.55km
  • Czas 03:30
  • VAVG 25.01km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 160 ( 87%)
  • HRavg 110 ( 60%)
  • Kalorie 3476kcal
  • Podjazdy 486m
  • Sprzęt Kolarka - no name.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 lipca 2010 Kategoria Trening

Rowerowa pogoda.

Po fali upałów wpadło w końcu kilka dni rześkiej pogody. Tak jak dzisiaj to może być przez cały rok :)
Poleciałem sobie do Alwerni, gdy wracałem to tablica w Kochanowie wskazywała 22 stopnie. W sam raz na rower. Niebo lekko zachnurzone ale bez zapowiedzi deszczu. Lekki wiaterek, słońce nie operuje tak mocno. Miód i orzeszki. Cudnie się jechało, tym bardziej, że noga dzisiaj podawała tak, że aż zdziwiony byłem. Może dlatego, że poza kilkoma zmarszczkami trasa raczej płaska :)
Na koniec zrobiłem sobie sprincik z Kryspinowa. Dojechałem jakichś dwóch bikerów na szosach, trzymałem się za nimi ale po chwili stwierdziłem, że jednak za wolno jadą. No, a jak już wyprzedziłem to wypadało depnąć mocniej żeby trochę odjechać.
  • DST 89.06km
  • Czas 02:59
  • VAVG 29.85km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 172 ( 94%)
  • HRavg 126 ( 69%)
  • Kalorie 3845kcal
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt Kolarka - no name.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 lipca 2010

Cyklokarpaty Iwonicz - wygrywanie boli :)

Upalna pogoda utrzymująca się od kilku dni miałe swoje złe i dobre strony. Dobre to takie, że udało się dobrze zregenerować gdyż długie i intensywne treningi były trudne do wykonania. Coś tam więc pojeździłem w tygodniu przed maratonem ale raczej trzeba to traktować jako przejażdżki.

Iwonicz też przywitał mnie słońcem i upałem. Start poleciał punktualnie o 10 rano, kawałek płaskiego po asfalcie i po 300 metrach od razu ściana. Serpentyny i stromizna na przemian. Z nosa kapie pot, okulary zaparowują, wystarczyło kilka minut mocnej jazdy w słońcu i upale i już robi się niewesoło. Nogi bolą od mocnego deptanie, staram się nie iść na łatwiznę i póki co nie korzystam z młynka - musi boleć. Wyżej nie jest łatwiej, asfalt ustepuje żwirowej nawierzchni, kurz unosi się spod kół i drażni drogi oddechowe. Profil trasy nadal wznosi się do góry i nie ma za bardzo gdzie odpocząć. Ten początek jest dla mnie bardzo trudny. Niby jadę z przodu peletonu ale ogromnie dużo mnie to kosztuje. Czy wytrzymam takie tempo? Czy nie lepiej odpuścić trochę? Czy jadę dzisiaj dobrze ? Czy tak boli bo jastem słaby czy po prostu jadę szybciej niż zwykle i dlatego boli.

Mija 20 minuta jazdy gdy widzę kilka metrów przed sobą Krzyśka Gierczaka, wydaje się słabszy niż zazwyczaj ale jeszcze za wcześnie na jakieś szaleńcze ataki. Na razie trzymam się Piotrka Klonowicza. Jeździ na moim poziomie ale mega. Tak sobie myślę, że trzymając się jego koła będę mógł jechać dobrym tempem pierwsze okrążenie. Tymczasem wyjeżdżamy z lasu i mamy do pokonania długi podjazd po łące, oczywiście w palących promieniach słońca. Jest bardzo gorąco, to chyba najgorszy dla mnie odcinek całego maratonu. Jakoś jednak udaje się go pokonać i dopiero wtedy mamy dłuższy zjazd gdzie można złapać oddech. Z ulgą wdycham chłodne strumienie powietrza.



Wylatujemy na asfalt w Rymanowie i kierujemy się na Królik Polski. Przedemną kilkunastoosobowa grupka, szybko doskakuję do niej i korzystam z korytarza powietrznego. Za chwilę bufet, łykam kubek wody, peleton oddala się na kilkanaście metrów, a próba doskoczenia kończy się fiaskiem. Zaczyna się delikatny podjazd, może bym dojechał do nich ale musiało by mnie to kosztować ogromną ilość sił. Mam inną taktykę na pokonywanie maratońskich tras. Skręcamy na Bałuciankę i mozolnie zdobywamy wysokość. Asfalt przemienia się w żwirową drogą, nachylenie cały czas wzrasta, jeden krótki zjazd i znów droga staje dęba.

Grupka przedemną zaczyna się rwać, Piotrek Klonowicz oddalił się na kilkadziesiąt metrów, za to słabnie i to wyraźnie Krzysiek Gierczak. Robi się coraz bardziej stromo, nawierzchnia pełna luźnych kamienie, jedzie się bardzo trudno, wyprzedzam kilka osób i jadę tuż za Krzyśkiem. Chwilę się wacham, w końcu zrzucam ząbek niżej, mocniej naciskam na pedały i wyprzedzam swego rywala.
Z tyłu za to dojeżdża Krzysiek Łuczkowiec i razem gonimy Piotrka Klonowicza. Jedzie nas teraz czterech weteranów :)



Krzysiek jednak został trochę z tyłu, a my w trójkę pokonujemy dalszą część trasy. Kilka technicznych sekcji w lesie, ciekawe zjazdy i przyjemne singielki. Las daje ochłodę, zjazdy w cieniu dostarczają ogromnej przyjemności. Docieramy znów do Iwonicza i kierujemy się ponownie na serpentyny, które tak zmęczyły mnie zaraz po starcie. Tym razem jakoś łatwiej przychodzi je pokonać. Znów podjazd po trawie w palącym słońcu. Na górze rozjazd, Piotrek Klonowicz zjeżdża na mega i zostają na prowadzeniu w M4. Czuję swoją szansę. Jeśli nie dziś to kiedy ?

W swej normalnej dyspozycji Krzysiek jest nie do objechania. Skoro ma gorszy dzień to tym bardziej muszę to wykorzystać. Staram się trzymać tempo, łykam jakieś żele, co chwilę popijam kilka łyków picia. Korzystam z każdego bufetu oraz punktu z wodą. Sporo dopingujących kibiców, niektórzy czekają z wężami i polewają wodą, inni leją z butelek PET, ktoś tam z wiaderkiem biega i polewa nabierając wody do dużego garnka. Oczywiście każdy się pyta czy sobie tego życzę :)

Jest fajnie ale trzeba skupić się na jeździe. Nie oglądam się za siebie. Po prostu jadę ile fabryka dała. To boli - nogi pieką, szywnieją na podjazdach. W gardle cały czas sucho od przyspieszonego oddechu. Podjazdy jadę jak mogę najmocniej, zjazdy lecę szybko lub bardzo szybbko ale bez jakiegoś szaleństwa. Myślę sobie - żeby tylko sprzęt nie zawiódł, żeby obeszło się bez kapcia, żeby jakaś głupia awaria nie wykluczała mnie z walki. Zaczynam pomału dublować ludzi z mega i tak jadąc docieram znów do Iwonicza gdzie po raz trzeci muszę zmierzyć się z serpentynami. Na liczniku uzbierało się już 1500 metrów podjazdów. Czuć je już w nogach ale nawet dosyć sprawnie udaje się pokonać ten fragment trasy.



Straciłem tu jednak mnóstwo energii i przez chwilę muszę zwolnić. Oddycham głęboko i staram się jako tako turlikać. Coraz częściej muszę korzystać z najmmniejszej tarczy z przodu. Ale już przedemną dojazdówka do mety. Szybki i techniczny zjazd po korzeniach i sypkim żwirku i już wylatuję w Iwoniczu. Jeszcze tylko solidny podjazd po betonowych płytkach i już lecę do mety.

Melduję się tam jako 6 zawodnik dystansu giga ale pierwszy w kategorii M4.
Co by nie mówić to cieszę się bardzo. Cieszę się, że wygrałem ale cieszę się również z tego, że forma nadal się trzyma. Oby tak dalej.
  • DST 63.24km
  • Teren 40.00km
  • Czas 03:22
  • VAVG 18.78km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 177 ( 97%)
  • HRavg 153 ( 84%)
  • Kalorie 3497kcal
  • Podjazdy 1547m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 lipca 2010 Kategoria Przejażdżka

Przejażdżka.

Przejażdżka przedmaratonowa. Nie ma co pisać - gorąco.
  • DST 9.12km
  • Czas 00:34
  • VAVG 16.09km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Kalorie 300kcal
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 lipca 2010 Kategoria Trening

Ustawka.

Ustawka na podjazd do ZOO. Pojawili się Michnik, Pit i Marcin. Ten na kogo czekaliśmy nie przyjechał :)
Wystartowaliśmy razem, po wczorajszym treningu nie spodziewałem się cudów i tak faktycznie było. Wyjechałem w czasie 6,12 na rowerze startowym. Do rekordu brakło 14 sekund. Czyli nie jest źle, forma trzyma się na stabilnym poziomie.

Poza tym jednym podjazdem to totalny lajt. Za gorąco jak dla mnie.
  • DST 33.04km
  • Czas 01:51
  • VAVG 17.86km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 172 ( 94%)
  • HRavg 110 ( 60%)
  • Kalorie 1458kcal
  • Podjazdy 417m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl