Informacje

  • Wszystkie kilometry: 97889.90 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.93%)
  • Czas na rowerze: 201d 04h 52m
  • Prędkość średnia: 20.22 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:954.64 km (w terenie 67.00 km; 7.02%)
Czas w ruchu:40:08
Średnia prędkość:23.79 km/h
Suma podjazdów:10363 m
Maks. tętno maksymalne:179 (98 %)
Maks. tętno średnie:158 (87 %)
Suma kalorii:31541 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:63.64 km i 2h 40m
Więcej statystyk
Środa, 28 września 2011 Kategoria Różne

Bez celu.

Nie ma co pisać.
W sobotę pasuje jakieś górki zrobić.
Myślę o Kudłaczach. W tym roku nie byłem jeszcze.
  • DST 39.50km
  • Czas 01:40
  • VAVG 23.70km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 września 2011 Kategoria Różne

Po mieście.

Interesy.
  • DST 14.76km
  • Czas 01:01
  • VAVG 14.52km/h
  • Podjazdy 93m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 września 2011 Kategoria Wycieczka

Przez góry i przełęcze.

Myślałem o Przechybie cały rok. Jakoś do tej pory nie za bardzo była okazja jechać. Gdyby jechać z Krakowa to wyjdzie coś koło 200 km i to już dosyć dużo.
Na ten weekend pogoda wypadła bardzo fajna więc pomyślałem znów o tej Przechybie.
Nie widziało mi się za bardzo spędzenie całego dnia na rowerze więc wspomogłem się autem i podjechałem do Wiśniowej.

Pierwsze metry jazdy na rowerze i czuję, że jest zimno. Zmyliła mnie ta pogoda. Słońce daje na całego ale zimno. Niestety nie wziąłem z domu żadnej bluzy. Pierwszy podjazd pod Wierzbanową mam cały czas myślenice jak mogłem być taki głupi. Jadę pod górę i cały czas mi zimno. Jest dopiero 11 więc szansę na ocieplenie są spore ale jakiś ryzyko istnieje. Zjazd do Kasiny bardzo nieprzyjemny. Dopiero w Mszanie jakoś zapominam o dyskomforcie cieplnym. Podjazd na przeł. Przysłup trochę się ciągnie.

Za to zjazd do Kamienicy rewelacja. Taki jaki lubię, poza pierwszą ścianką opadającą stromo do Rzek droga delikatnie traci wysokość przez co leci się długo ze sporą prędkością. Mijam Kamienicę i w Zabrzeziu skręcam na Nowy Sącz. Ten odcinek niezbyt przyjemny. Spory ruch, a i widoczki jakoś nie powalające.

Szybko docieram do Gołkowic gdzie zaczyna się zasadnicza część podjazdu na Przechybę. Początek to przejazd przez wieś, droga minimalnie, prawie niezauważalnie wznosi się do góry. Jadę sobie pomału i dostrzegam na drodze jakąś ruchomą plamę. Dopiero gdy bliżej podjeżdżam widzę, że ta plama to całkiem dorodna żmija. Szybko zeskakuję z roweru i robię kilka fotek. Chciałem jeszcze zrobić filmik ale koleżanka żmija nie miała ochoty zostać gwiazdą filmową i szybko skryła się w trawie. No cóż, tyle fotek, trzeba kręcić dalej.






Droga zaczyna się mocniej wznosić, mijam szlaban i parking i coraz węższą drogą nabieram wysokości. Robi się całkiem stromo, zaczynam się ratować najmniejszą koronką z przodu. Może nie jest jakoś masakrycznie stromo ale podjazd jest bardzo długi. Ciągnie się i ciągnie, raz stromiej, raz łagodniej ale w zasadzie nie ma ani metra wytchnienia. Cały czas trzeba mocno deptać.

Po lewej mijam źródło, potem jakieś baraki po prawej. Znów kawałek solidnej ścianki, robi się ciężko. Jakoś jednak daję rady. Kilka ostrych zakrętów. Do góry już niedaleko. Ostatnie 600-700 metrów brak asfaltu. Najpierw kawałek wysypany luźnym tłuczniem. Trudno się jedzie na kolarce po takiej nawierzchni ale udaję się bez zsiadania z roweru. Dalej jest już typowa gruntówka. Tutak jest lepiej i już szybko docieram pod schronisko.

Na górze siadam na ławeczce i wygrzewam się w słońcu. Jednak gdy tylko tracę temperaturę osiągniętą na podjeździe robi się bardzo zimno. Gdy oddycham widać parę wydobywającą się moich usta. Chowam się w schronisku, wrzucam coś na ruszt i pomału myślę o zjeździe.

Po tłuczniu jadę bardzo ostrożnie, ale dalej już na asfalcie też nie jest jakoś cudownie. Droga bardzo wąska, niekiedy na poboczu poleguje trochę żwiru. Zakręty bardzo ciasne, nie widać co dzieje się za zakrętem. Cały czas trzeba mocno hamować. Ten zjazd naprawdę nie jest jakiś super przyjemny.

Tankuję w źródełku i szybko lecę dalej. Niżej przez wieś jest trochę lepiej. z Gołkowic jadę teraz inną drogą. Kieruję się na Młyńczyska. Spory kawałek jadę po płaskim, potem równie długi odcinek lekko do góry. Dłuży się trochę ta droga. Dopiero w Młyńczyskach pojawiają się solidniejsze podjazdy. Wyskakuję na drogę Kamienica-Limanowa tuż prze szczytem przeł. Ostra. Kilkaset metrów i jestem na Ostrej. Zjazd do Limanowej wynagradza ten z Przechyby. Droga szeroka, świetna nawierzchnia. Nawet serpentyny można lecieć ze sporą prędkością. Jedzie się wspaniale, mija mnie jakieś auto, z okna machają dzieciaki. Jakież jest ich zdziwienie gdy po kilku zakrętach dochodzę ich, a na kolejnym spokojnie biorę ich po lewej :)

Nie dojeżdżam do Limanowej, skręcam w lewo, znów stromy podjazd, ale za to za nim cudowny odcinek do Słopnic. Droga lekko faluje. Wokół wspaniałe widoki, jestem dosyć wysoko więc okoliczne szczyty wydają się być na wyciągnięcie ręki. Z tyłu Mogielica z wieżą na szczycie, po lewej połoninki Ćwilina. Na wprost mnie Łopień, a po prawej wyraźny grzbiet Pasma Łososińskiego z Jaworzem i Sałaszem.

Przelatuję przez Słopnice, kawałek główną drogą w kierunku Mszany i odbijam na Tymbark. Już niedaleko do auta. Przelatuję Podłopień, potem Wilkowisko i kierują się na Jodłownik. Kilka stromych ale krótkich ścianek. Już czuję nogi, dystans już solidny, a i tych podjazdów nazbierało się całkiem sporo

Ostatnie kilometry pokonuję już bardzo wolno. Zmęczenie daje o sobie znać.
Ostatni podjazd i jestem koło tartaku tuż przed przeł. Wierzbanowską. Stąd do Wiśniowej mam już tylko w dół.

Było extra.

  • DST 146.49km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:33
  • VAVG 26.39km/h
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 128 ( 70%)
  • Kalorie 6069kcal
  • Podjazdy 2496m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 września 2011 Kategoria Przejażdżka

Leszczenie.

Takie tam gramolenie się po lasku.
  • DST 28.24km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 16.29km/h
  • Podjazdy 255m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 września 2011 Kategoria Różne

Po mieście.

J.w.
  • DST 20.49km
  • Czas 01:20
  • VAVG 15.37km/h
  • Podjazdy 46m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 września 2011 Kategoria Wycieczka

Dookoła Tatr.

Trochę poupalalałem wczoraj wraz z Luckiem i Mikim. Runda wokół Tatr zaliczona. Pogoda trafiona idealnie, traska bajka, ale niełatwa. Start robiliśmy z Chochołowa, rano zimno jak cholera, Miki ma ogromne problemy z ubraniem się w odpowiedni sposób. Pierwsze kilometry nieprzyjemne ale szybko się rozgrzewamy na podjazdach. Drogi puste jedzie się wspaniale. Na podjazdach chłopaki mocno dociskają i zostaję trochę w tyle. Zjazdy rewelacja, świetny asfalt, zakręty nie za mocne, fajnie można się składać. O widoczkach nie piszę, cały czas towarzyszą nam obłędne panoramy poszarpanych, tatrzańskich szczytów. Zjeżdżamy do Liptowskiego Mikulasa. Tutaj chyba najmniej przyjemna część trasy. Tatry trochę się oddaliły, sam przejazd przez miasto nieciekawy, w dodatku łapie nas tutaj bardzo mocny wiatr z boku.

Jedzie się bardzo ciężko, czy na kole, czy z przodu to trzeba mocno dawać. W dodatku cały czas pod górę, najpierw bardzo łagodnie ale w miarę zbliżania się do Strbskiego Plesa nachylenie wzrasta. Tracimy tu sporo sił, średnia leci na łeb na szyję. Miki mocno podkręca tempo na podjazdach. Nasz mini peleton rozciąga się na kilkaset metrów przy czym ja mam zaszczyt go zamykać

Podjazd ciągnie się bardzo długo, w zasadzie ponad 30 km dajemy cały czas pod górę. W nogach już czuć dotychczasowe kilometry i zaczyna się pomału włączać tryb przetrwania. Strbskie Pleso leży około 2 km od głównej drogi. Oczywiście pod górę ale naprawdę warto tam pojechać. Na górze kilka snobistycznych hoteli, jeziorko, a wokół imponujące góry. Tutaj robimy dłuższy postój, Miki ma kupę uciechy obserwując leżących na hotelowym tarasie, na obitych białą skórą fotelach, za przyciemnioną szybą snobów, oczywiście w białych szlafroczkach. Nie tylko my ich obserwujemy. Ciekawa sprawa, wygląda to jak ZOO, jedni obserwują drugich. Kwestią sporną pozostaje kto w tej sytuacji robi za małpy

Po dłuższej przerwie pomału zbieramy się dalej. Czeka nas teraz w nagrodę naprawdę długi zjazd. Droga dobra, pruje się rewelacyjnie. Zaczynamy odczuwać zmęczenie, zbliżamy się do Łysej Polany ale czekają nas jeszcze dwa solidne podjazdy. Może nie za strome ale dają popalić, zwłaszcza teraz gdy naprawdę mamy już mocno w czubie.

Zatrzymujemy się przy sklepie żeby zatankować coś mokrego. Spotykamy tutaj Krzyśka Szarka z Bikeholików. Coś tam gadamy i pomału zbieramy się do dalszej jazdy. Łysa Polana coraz bliżej. Po przekroczenie granicy inny świat. Ludzi od groma wszędzie, cała droga zastawiona autami. To miejsce wypadowe nad Morskie Oko więc nic dziwnego. Ale dalej nie jest lepiej. Dużo tych polaków wszędzie, w zasadzie aż do samego Zakopanego każdy wolny plac przy drodze zastawiony autami. O pustce i ciszy jak na Słowacji można zapomnieć.

Za Łysą bardzo ciężki podjazd. Oj męczę się tutaj okropnie, nogi już nie chcą kręcić a droga cała czas wznosi się mocno do góry. Za każdym zakrętem wypatruję czegoś płaskiego lecz kilka razy przeżywam rozczarowanie. Na górę docieram chwilę po chłopakach i dosyć mocno styrany już. Dobrze, że zjazd do Zakopca ciągnie się dosyć długo i można odpocząć. W Zakopanym wrzucamy na ruszt jakąś obiadokolację w knajpie i śmigamy ostatnie kilometry. Jeszcze jeden dłuższy podjazd i już prujemy w stronę Chochołowa. Lukcio ciągnie nasz peleton i daje już chyba na maxa. Przelatujemy Kościelisko, Witów z prędkością bolidu Formuły 1. Na budziku cały czas ponad 4 dychy i tak przez ładnych kilkanaście kilometrów.

Nie dziwne, że przy aucie wszyscy oddychamy z ulgą i potrzebujemy kilku minut żeby dojść do siebie. No ale udało się. Wyjazd świetny. Było wszystko czego można oczekiwać od takiej wycieczki. Styraliśmy się ostro, nacieszyli oczy cudownymi widokami, pośmiali, wypocili sporo potu. Zwłaszcza Miki przypominał solnego dziadka

Aha i pozdrowienia dla pieszej ekipy zielonych, która pieszo przemierzała tatrzańskie szlaki. Chyba się mocno zdziwili gdy zobaczyli w Zakopcu zielony peleton



Trasa niestety bez ostatnich 20 km bo bateryjka padła w Garminie. Miki będzie miał całą. Powinny być jakieś fotki jak chłopaki dojdą siebie
  • DST 204.00km
  • Czas 07:10
  • VAVG 28.47km/h
  • Kalorie 7038kcal
  • Podjazdy 2515m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 września 2011 Kategoria Przejażdżka

Przejażdżka.

Jak w tytule.
  • DST 31.23km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:51
  • VAVG 16.88km/h
  • Podjazdy 446m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 września 2011 Kategoria Zawody

Maraton Jasło - to już chyba koniec.l

Koniec ściganie w tym roku. Co będzie za rok to się zobaczy.

Na maraton w Jaśle trochę się przygotowywałem. Począwszy od końca czerwca moja forma gwałtownie zniżkowała czemu zresztą nie przeciwdziałałem. Jednak po przejechaniu maratonu w Komańczy przeżyłem szok gdy przekonałem się co dzieje się z organizmem po 6 tygodniach obijania się. Widziałem, że tak będzie ale moc z jaką uderzyła we mnie rzeczywistość oszołomiła mnie wręcz i nie ukrywam, że przygnębiła.

Wiecie jak to jest, człowiek przyzwyczajony do walki o trofea przyjeżdża na maraton po dłuższym czasie obijania się. Wie, że nie jest w stanie walczyć na swoim zwykłym poziomie, ale w najgłębszych zakamarkach duszy czai się nadzieja. Przecież tego robiłem, tamtego objeżdżałem, może jednak uda się to zrobić ponownie. I chociaż jest przygotowany na porażkę to ta jest sporym rozgoryczeniem.

Dlatego właśnie postanowiłem pożegnać sezon z Cyklokarpatami z honorem. Potrenowałem trochę w sierpniu i jechałem do Jasła nadzieją na jako-taki wynik.
Pogoda dopisała, wyszedł cudowny maraton. Aż chce się jeździć na takie. Jeśli tak będą wyglądać maratony w przyszłym sezonie to chcę w nich jeździć :)

Runda honorowa po Jaśle przebiegła bez wypadków. Po wjeździe na pierwsze szutry peleton szybko zaczął się rozciągać, a gdy pojawiły się pierwsze podjazdy wszystko zaczęło się rwać i dzielić na grupki. Byłem dosyć daleko z tyłu i dopiero podjazdy pozwoliły mi przebić się trochę do przodu. Na tyle żeby znaleźć się w sprawnie jadącej części stawki ale też nie zagotować już na samym początku.

Kątem oka dostrzegam Andrzeja Wytrwała z Tarnowa. Omal z nim nie przegrałem w Komańczy, teraz jest chyba lepiej bo bez większego wysiłku odjeżdżam mu na pierwszej górce. Jeden podjazd, drugi podjazd i zaczynam kojarzyć rywali. Jest z przodu Kuba Zbiegień, jedzie Wojtek Szustak z Tarnowa, Jurek Świderski też śmiga obok.

Początki mam zawsze kiepskie, nie inaczej jest i tym razem, dlatego też nie cisną na siłę i raczej próbuję wejść w swój rytm. Nie ma tragedii, wprawdzie wymienione wyżej osoby powinny być już sporo za mną ale ich obecność oznacza przyzwoitą jazdę.

Tutejsze górki nie są długie ale za to bywają strome. Zbliżamy się do masywu Liwocza i podjazdy zaczynają wchodzić w nogi. Kuba Zbiegień i Jurek Świderski zostają w tyle ale Wojtek wraz z gościem w stroju Sikorskiego i jeszcze ktoś pomału odjeżdżają. Na podjeździe pod Liwocz próbuję szarpać i zmniejszyć dystans ale jakoś nie bardzo wychodzi.

Na bufecie łapię tylko picie i szybko staram się zdobyć szczyt. Na górze kawałek lekkiego zjazdu, a potem dwie bardzo niebezpieczne ścianki. Pierwsza bardzo stroma i pełna luźnych kamieni. Pokonuję ją szybko i trzeba powiedzieć, że dosyć ryzykownie. Druga ścianka mniej stroma ale za to prowadzi w wąwozie pełnym głębokich kolein. Gdyby było mokro to w tym miejscu ratownicy mieliby co robić.

Na szczęście jest spoko i uważnie jadąc docieram bez problemów w dół. Kawałem płaskiego i podjazd pod mały Liwocz. Króciutki i szybko go pokonuję. Coś zaczyna mnie przetykać i czuję, że jedzie się świetnie. Mykam jakiegoś gościa i zaczyna się długi i szybki zjazd. Na dole zakręt o 270 stopni. Tuż za mną czai się Michał Żywiec. Krótki ale stromy podjazd, podkręcam trochę tempo, puls idzie w górę ale nogi jakoś dają radę. No to redukcja, ząbek niżej i znów mocno deptam.

Czuję wyraźnie, że zwiększyłem tempo ale skoro organizm nie protestuje to treba to kontynuować. Widać już efekty, szybko mija kolejnego gościa, z przody majaczy koszulka z Jedlicza. To Łukasz Pudło, zamieniamy kilka słów i już pomału odjeżdżam. Potem łykam znów dwóch gości i przed sobą widzę trójkę, która uciekła mi przed Liwoczem. Jedzie Wojtek Szustak, gość z Sikorskiego i jeszcze ktoś. Mykam ich przy pierwszej sposobności i szybko zostawiam z tyłu.

Za chwilę rozjazd na giga ale nie mam jakoś ochoty po raz drugi gramolić się Liwocz chociaż czuję się świetnie. Teraz seria długich zjazdów, łapię oddech i mogę znów mocniej przycisną. Jadę obok Milo Cimbala ze Słowacji. Gość robi postępy, jeszcze rok temu nawet nie myślałem o ściganiu się z nim, a w tym roku objechał mnie w Komańczy. Tym razem również ciężko go urwać. Długo jedziemy razem. Za nami jakiś gość z JSC. Dopiero jakiś dłuższy podjazd pozwala odskoczyć.

Jadę już na maksa. Blokada amorka załączona, twarde biegi w robocie, co bardziej strome fragmenty pokonuję na stojąco. Wyprzedzam kolejnych rywali. Dochodzą Mateusza Dachowskiego, a to oznacza, że jadę już naprawdę nieźle. On również zostaje w tyle. Jest ciężko, dług tlenowy coraz większy. Teren strasznie pofałdowany, nie ma kiedy odpocząć. Znów dochodzę jakiegoś gościa w stroju z Przeworska. Ten już nie daje się tak łatwo urwać. Cały czas słyszę za sobą jego rower.

Do mety już naprawdę niedaleko, a ja jadę już na oparach. Na szczęście ostatnie fragmenty są w miarę płaskie. Przejeżdżamy obok Karpackiej Troi, a potem oszmarny odcinek po byłym nasypie kolejowym pozbawionym już torów. Trzęsie okropnie. Mijam kilku gości ale to już chyba niedobitki z Hobby są. Gość z Przeworska cały czas siedzi mi na ogonie. Wyskakujemy na asfalt i daję już na maxa. Wyskakuję na most na Wisłoce. Ostatni fragment trzeba zejść z roweru. Facet cały czas za mną. Na rower i zjazd na wały. Lecę już w trupa, wiatr szumi w uszach, nogi pieką okrutnie, ledwo łapię oddech ale nie oglądam się za siebie. Nie ma co kombinować, jeśli zachował więcej sił to mnie zrobi na ostatnich metrach. Dlatego szkoda czasu na oglądanie się, wypadanie z rytmu. Byle do przodu. Ciężko się jedzie, wiatr wieje prosto w twarz. Jeszcze kilkaset metrów do zjazdu z wału, a ja już nie wydalam. Siły opuszczają mnie coraz bardziej, na kasecie łańcuch wędruje na ósmy bieg, potem siódmy, w końcu przesuwam manetkę na szóstkę. Niech się dzieje co chce. Nie mam już sił. Obracam głowę i widzę za sobą pustkę. Spokojnie zjeżdżam z wału i już bez stresu pokonuję linię mety.

15 miejsce w open i drugie w kategorii M4 bardzo cieszy. Może obstawa nie była jakaś super mocna dzisiaj ale przynajmniej pojechał dobrze. Było warto potrenować trochę w sierpniu. Honorowo zakończyłem ten sezon ścigania.


  • DST 59.70km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 21.58km/h
  • HRmax 178 ( 98%)
  • HRavg 158 ( 87%)
  • Kalorie 2686kcal
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 września 2011 Kategoria Przejażdżka

Lajtowanie.

  • DST 42.32km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 18.40km/h
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 98 ( 54%)
  • Kalorie 1658kcal
  • Podjazdy 379m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 września 2011 Kategoria Trening

Infrasettimanale Classico Kraków

Pogoda na wypaliła na dzisiejszą ustawkę ale i tak frekwencja nawet nawet. Wprawdzie pod Cracovią zjawiło się 5-6 osób, za to przy wyjeździe na Swoszowice czekała spora grupka. Do Zbydniowic było spokojny rozjazd. Coś tam pokapywało z nieba ale nawet nie najgorzej. W Zbydniowicach start ostry. Tempo szybko rośnie ale do pierwszych górek lecimy w zwartej grupie. Dopiero końcówka podjazdu do Świątnik zaczyna selekcję. Radar, Szaman i jeszcze ktoś wyrywają do przodu i zyskują kilkanaście metrów przewagi.

W Światnikach skręcamy na Siepraw i kierujemy się na Krzyszkowice. Asfalt trochę mokry, trzeba bardzo uważać na zjazdach. Chłopaki z przodu pojechali, zostało nas trzech w drugiej grupie. Na podjeździe pod Krzyszkowice trochę się rwiemy ale w Polance znów jedziemy razem. Od pierwszej grupki odpadł Polson (chyba) i szybko się do niego zbliżamy. Jedziemy w trójkę. Niestety nie znam ludzi.

Dochodzimy Polsona, zostaje za nami. W Sieprawiu mijamy Robina i Waxmunda, którzy pojechali pętlę w Krzyszkowicach pod prąd. Jedziemy w trójkę. Zaczyna bardzo mocno padać, robi się nieprzyjemnie. Jeden z moich towarzyszy zdecydowanie zwalnia i zostaje w tyle. Jest nas teraz dwóch, zwalniamy znacznie bo bardzo ślisko, wiatr zdmuchuje z drogi. Do tego musimy uważać na trasę, coś tam przeglądałem ją na googlu ale raczej tak na odwal się i teraz trzeba jechać na czuja.

Strzałek na drodze nie widać bo już ciemnawo, a zresztą na mokrym asfalcie słabo widać. No ale jakoś udaje się nam dotrzeć do mety. Chłopaki czekali już kilka minut. Wszyscy razem stoimy jeszcze chwilę, ale coraz mocniej pada, robi się ciemno, trzeba spadać doma.

Bardzo udany trening, potrzebny mi taki był. W niedzielę jadę ostatni w tym sezonie maraton. W Jaśle. Może nie będzie tak źle :)

  • DST 74.06km
  • Czas 02:36
  • VAVG 28.48km/h
  • HRmax 179 ( 98%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 2787kcal
  • Podjazdy 752m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl