Informacje

  • Wszystkie kilometry: 97889.90 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.93%)
  • Czas na rowerze: 201d 04h 52m
  • Prędkość średnia: 20.22 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:1499.31 km (w terenie 94.14 km; 6.28%)
Czas w ruchu:59:58
Średnia prędkość:25.00 km/h
Suma podjazdów:14313 m
Maks. tętno maksymalne:179 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (92 %)
Suma kalorii:49665 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:57.67 km i 2h 18m
Więcej statystyk
Wtorek, 30 kwietnia 2013

Miasto.

J.W.
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Las Wolski.

Fajnie w lasku :)

  • DST 50.30km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:24
  • VAVG 20.96km/h
  • HRmax 158 ( 88%)
  • HRavg 118 ( 65%)
  • Kalorie 1960kcal
  • Podjazdy 748m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Rozjazd.

Wczoraj upał i słońce, a dzisiaj tak ponuro. Tylko wiatr dalej wieje.
Żadnych szaleństw dzisiaj. Spokojna jazda.

  • DST 63.08km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.67km/h
  • HRmax 147 ( 82%)
  • HRavg 111 ( 62%)
  • Kalorie 2400kcal
  • Podjazdy 448m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2013 Kategoria Zawody

Cyklokarpaty Przemyśl.

Pierwsze koty za płoty. Po króciutkim XC w Tarnowie przyszedł czas na solidniejsze ściganie. Nie nastawiam się na jakieś regularne starty ale maraton w Przemyślu lubię jeździć pomimo tego, że dosyć daleko z Krakowa. Jechałem tam już dwa razy więc pasowało zrobić trzeci start do kompletu. Luda przyjechało sporo, dużo znajomych twarzy, sporo osób pozmieniało kategorie wobec czego nie do końca było wiadomo na kogo trzeba uważać :)

Nie ma co kombinować, trzeba dać ostro w palnik i pojechać jak najszybciej bez oglądania się na rywali w kategoriach. Pomimo takich założeń trudno nie rozglądać się wokół siebie stojąc na linii startu. Taktyka już ustalona. Dzisiaj jest gorąco i wietrznie. Trzeba pilnować picia i trzeba korzystać z osłony innych bikerów. Maraton w Przemyślu jest szybki, spora część trasy wiedzie odkrytymi i szybkimi drogami szutrowymi gdzie podmuchy wiatru mogą czynić ogromne spustoszenie w organizmach samotnie jadących bikerów.

START! Spokojnie, nie ma co gonić, nie ma co się wychylać. Ignoruję zupełnie wyskoki pojedynczych zawodników wyprzedzających bokiem cały peleton i nadziewających się na pilota.n Sporo zamieszania, ludzie przepychają się do przody jak gdyby te pierwsze 2-3 kilometry miało decydować o medalach. Pierwsza górka szybko uspokaja harcowników i sytuacja zaczyna się stabilizować. Jak to często bywa w takich miejscach gdzie trasa zaczyna się wznosić, a pilot zostawia nas samych tempo od razu rośnie. Szybko kończy się asfalt i zamiast szumu towarzyszy nam chrobotanie opon o żwir pokrywający drogę. Z każdym metrem robi się szybciej, tuż przede mną Jacek Piątek z Dębicy. Tak szczerze to obawiam się tego gościa bo jego tegoroczne wyniki i dyspozycja bardzo mnie zaskoczyły. No ale nie jest źle, pomału zbliżam się do niego i wyprzedzam. Teraz celem jest Krzysiek Gierczak jadący kilka metrów z przodu. Ale wcześnie kątem oka dostrzegam Piotrka Klonowicza, który jak sądzę będzie moim głównym rywalem w walce o drugie miejsce. Bo pierwsze jednak jest zarezerwowane dla Krzyśka Gierczaka. Już teraz, po kilkunastu minutach jazdy czuję, że nie dam mu rady. Niby cały czas kilka metrów z przodu ale żeby się za nim utrzymać muszę sięgać po najgłębiej ukryte zasoby energii. Tempo jak dla mnie jest wręcz zabójcze, jedzie się ciężko, droga pełna kamieni, trzeba mocno przepychać korbami żeby pokonać co bardziej kamieniste miejsca. Robi się gorąca, momentalnie się odwadniam, dwa razy sięgam po bidon i opróżniam go prawie w całości. A to dopiero początek, bufet pewnie za jakąś godzinę.

Do tego wiatr. Trzyma naprawdę mocno, a w dodatku wzbija tumany pyłu. Wdychanie tego nie jest przyjemne. Jadę w zasadzie na maxa, wdychane powietrze zdaje się parzyć mnie w gardło. Za mocno wystartowałem, zdecydowanie za mocno, taka pogoń już na samym początku nie jest dobrym pomysłem. Wprawdzie jadę teraz w czołówce ale zaczynam pękać. Na liczniku tętno cały czas w okolicach 170 uderzeń. Nie pociągnę tak długo, już teraz czuję, że organizm się buntuje, nogi robią się bezwładne, nie mogę złapać tchu, czuję się jak zmięta kartka papieru rzucona do kubła na śmieci. To ostatni moment żeby z tym coś zrobić i uratować się przed zejściem z trasy.

Zrzucam na lżejsze biegi i staram się uspokoić trochę organizm. Krzysiek pomału znika z pola widzenie, a ja jestem już jestem z tym pogodzony. Nie wiem co z tyłu, nie oglądam się za siebie ale na kilku serpentynach widzę, że pusto. Przynajmniej tyle z tego dobrego, że wypracowałem sobie dobrą pozycję. Zaczyna się pierwszy dłuższy zjazd, który witam jak zbawienie. Dopiero tutaj łapię oddech i uspokajam się trochę. Wyjeżdżamy na krótki asfaltowy odcinek i tutaj atakuje nas wiatr. Jego siła jest ogromna, droga, która tylko delikatnie wznosi się do góry trzyma jak podjazd pod Stelvio . Akurat mam pecha bo jadę tu sam, na szczęście ten kawałek nie jest długi i szybko wjeżdżamy w las, który daje trochę osłony. Znów podjazd, jadę już wolniej i zaczynam pomału wchodzić we właściwy rytm chociaż wyraźnie czuję jakie spustoszenie zrobił mi ten szybki start.
Przy trasie stoi Arek Krzesiński - kapeć. Po chwili z prawej czuję klepnięcie w ramię. To Krzysiek Gajda, coś tak zagaduje i szybko odjeżdża do przodu. A tam widzę Zbyszka Krzesińskiego. Jeszcze dalej majaczy koszulka Sławka Skóry. Tymczasem ja jadę swoje, udaje się dospawać do dwóch innych zawodników i dzięki temu łatwiej się leci po odkrytym terenie. Upierdliwy zjazd po wyschniętym polu ornym i wyskakujemy na asfalt. Jadę teraz w grupce ze Zbyszkiem Krzesińskim, pokonujemy stromą ściankę po szutrze i zjeżdżamy znów na asfalt.
Za chwilę bufet, całe szczęście bo w bidonie od dawna już Sahara i tylko dzięki kibicom, którzy poratowali mnie wodą jakoś jeszcze jadę. Na bufecie szybkie tankowanie i ogień. Przed nami najdłuższy podjazd na trasie. Trochę ochłonąłem i nawet dosyć sprawnie idzie mi ten odcinek. Pomimo tego dochodzi mnie tutaj Piotrek Klonowicz. To z jednej strony zaskoczenie bo czułem, że mam sporą przewagę, a z drugie strony spodziewałem się tego bo wcześniej czy później trzeba było zapłacić frycowe za to startowe szaleństwo. Jedziemy obok siebie i badamy się wzajemnie. Piotrek nie jedzie jakoś szybko i póki co bez problemu trzymam koło. Nie zamierzam szaleć, obaj jedziemy giga, do mety jeszcze daleko. Trzymać swój rytm i jechać swoje. Jeśli jest mocniejszy to odjedzie mnie tak czy tak. Jeśli jesteśmy na tym samym poziomie to tylko rozsądna jazda równym tempem może dać mi przewagę.
Razem osiągamy szczyty wzgórza i robimy długi i szybki zjazd. O dziwo czuję się coraz lepiej. Piotrek też nie szarżuje i zaczynam dostrzegać swoją szansę. To też człowiek, pewnie też odczuł w nogach pierwsze kilometry skoro nie odjeżdża. Po zjeździe mamy rozjazd na drugą rundę. Znów pokonujemy pokręcone singielki pokryte luźnymi kamyczkami. Niby dobra nawierzchnia ale zakręty są ostre i koła uciekają na boki. No ale to znów była chwila wytchnienia, mija kryzys i zaczyna mi się w końcu fajnie jechać. Dobrze, że akurat w tej chwili bo znów spory podjazd do pokonania. Jadę spokojnie swoim tempem, pomału zbliżam się Sławka Skóry, jest ciężko, słońce zaczyna grzać niemiłosiernie, w połączeniu ze stromym podjazdem odczuwam to jak pobyt w piekarniku.
Jadę mocno ale równo, nie szarpię ponad siły i moje mięśnie już tak nie protestuję. Ta taktyka sprawdza się, już od dawna nie słyszę roweru Piotrka z tyłu, a z przodu dochodzę Sławka Skórę. Chwilę jedziemy razem i dochodzimy kolejnego gościa. Fantastyczna sprawa bo akurat znów mamy sporo kawałki po odkrytych terenach. Wieje niemiłosiernie, w naszym trzyosobowym peletoniku udaje się nam jednak zachować jako takie tempo. To chyba tutaj ostatecznie uciekam Piotrkowi i zaczynam wierzyć w drugie miejsce. Bo tak wychodzi z moich szacunków. Krzysiek odjechał, za nim ja jadę, za mną Piotrek, Jacek Piątek, którego tak się obawiałem został już całkiem z tyłu. Naprawdę jest szansa na drugie miejsce. Nasz peletonik po kilku minutach zaczyna się się rwać, Sławek jednak jedzie mocniej i pomału odjeżdża samotnie do przodu. Drugi gość też gdzieś ginie i samotnie docieram do bufetu.

Bidon do pełna, kawałek banan i sru do góry. Znów ten długi podjazd, tym razem samotnie i bez presji ale i tak staram się jechać żwawo i sprawnie. Czuję już zbliżającą się metę i jedzie mi się zdecydowanie lepiej przez co nawet fajnie mi wchodzi ten podjazd. Mykam pierwsze duble z mega i zasuwam bystro do przodu. Jedyny problem jaki teraz mam to przedni hamulec. Klamka jakaś taka miękka się zrobiła. Zastanawiam się kiedy ostatnio kontrolowałem klocki hamulcowe i jakoś nie mogę sobie przypomnieć. No, ale kto hamuje ten przegrywam więc jakoś nie za bardzo się tym przejmuję. Meta już coraz bliżej, masowo wyprzedzam teraz całe grupy dubli, na rozjeździe kieruję się już do mety. Ten kawałek jedzie mi się fanatycznie, tak jak lubię. Z jednej strony cisnę ile wlezie, nogi pieką, płuca pracują na pełnych obrotów ale jakoś daje się to znieść. Wprawdzie gdzieś tam na jakimś podjeździe czuję łaskotanie w lewej łydce tak charakterystyczne dla skurczów ale szybko przechodzi.
Został już tylko zjazd stokiem narciarskim, podjazd kawałkiem bardzo stromej ścianki i zjazd brukowanymi ulicami na rynek w Przemyślu. Udało się, dojechałem drugi, przegrałem z Krzyśkiem ale odparłem ataki Piotrka Klonowicza i utrzymałem drugą pozycję. Open też chyba nie najgorzej, nie znam wyników ale myślę, że zmieściłem się pierwszej dziesiątce. Miał być szybki i łatwy maraton i był szybki ale z tą łatwością to już nie tak. Oczywiście technicznie było lajtowo ale naharować musiałem się okropnie. Jechałem około 20 minut dłużej niż poprzednie dwa razy przy prawie tej samej trasie. Wiatr dał dzisiaj popalić, bardzo nas wszystkich spowolnił. Wynik bardzo dobry ale nie zmienia to moich planów startowych. Coś tam pewnie jeszcze pojadę ale bez walki o generalki i bez presji o jakieś super wyniki. Zabawa ma być i póki co jest. Sporo jeżdżę, trening to czy nie trening to jednak pozwolił zbudować całkiem przyzwoitą formę pozwalającą walczyć o fajne miejsca. Czego chcieć więcej :)

  • DST 63.79km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:03
  • VAVG 20.91km/h
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 157 ( 87%)
  • Kalorie 2997kcal
  • Podjazdy 1460m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 kwietnia 2013 Kategoria Przejażdżka

Miasto.

j.w.
Środa, 24 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Podjazdy.

Podjazdy pod ZOO w liczbie sztuk pięć. Jakoś nie kusi mnie tyranie jakie sobie swego czasu aplikował gdy łoiłem 10 takich podjazdów. Tym bardziej, że nie jest źle, najlepszy czas 6.08 to więcej niż przyzwoity wynik i to w niezbyt korzystnych warunkach bo jednak zawiewało trochę. Czuć było zwłaszcza na fragmencie gdy kończy się kostka i jest kawałek w miarę płaskiego po asfalcie. Tam musiałem doginać żeby jakoś jechać.

  • DST 44.11km
  • Czas 02:10
  • VAVG 20.36km/h
  • HRmax 172 ( 96%)
  • HRavg 121 ( 67%)
  • Kalorie 1870kcal
  • Podjazdy 840m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Rybna

Wieje dzisiaj. Pomimo tego nawet się jechało. Był by KOM pod Rybną ale akurat jakiś TIR mnie przyblokował. Kuźwa, pierwszy raz TIR-a tam widziałem i akurat dupas musiał tam cofać jak ja pod górę naparzałem. Przynajmniej tyle dobrze, że jakoś się nie nastawiałem na bicie rekordów ale patrząc po czasie pewni bym się pobił bez problemów. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się to zrobić w tym sezonie.

  • DST 67.25km
  • Czas 02:09
  • VAVG 31.28km/h
  • HRmax 165 ( 92%)
  • HRavg 133 ( 74%)
  • Kalorie 1900kcal
  • Podjazdy 463m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Miał być Chrzanów.

No właśnie, miał być Chrzanów. Wyjechałem, przejechałem jakieś 500 metrów i kapeć. Nie opłacało się bawić w wymianę dętki, przedeptałem z buta do domu, wsiadłem na starą kolarkę i tyle mnie widzieli. No ale mimo wszystko chwilę mi z tym zeszło i odpuściłem ten Chrzanów bo nie chciałem ryzykować zabawy w batmana.
A tak poza tym to fajnie, krótkie ciuszki, wiatr nie przeszkadza, rozkosz nie jazda.

  • DST 88.34km
  • Czas 02:45
  • VAVG 32.12km/h
  • HRmax 161 ( 89%)
  • HRavg 131 ( 73%)
  • Kalorie 2900kcal
  • Podjazdy 563m
  • Sprzęt Kolarka - no name.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2013 Kategoria Zawody

Puchar Tarnowa- Las Lipie

Nadszedł ten dzień. Po rocznej przerwie od ścigani znów ustawiłem się na linii startu i wdychałem zapach BenGaya bijący od wycinaków stojących obok mnie. Znów poczułem ten ucisk w żołądku gdy obserwowałem swoich rywali na podrasowanych do maxa rowerach. Każdy z nich wydawał mi się bardzo profi i z obawą w oczach wodziłem wzrokiem po ich szczupłych sylwetkach jednocześnie wciągając brzuch na wydechu.

Co ja robię tu? Co Ty tutaj robisz...Furman. To nic, że kiedyś rywalizowałem tutaj o najwyższe miejsca, to nic, że bywały zawody gdy każdy z nich niejednokrotnie przyjeżdżał na metę gdy ja już zaczynałem czyścić swój rower. To nic, że noga nawet podaje, a pomimo stresu w zakamarkach mojej głowy tlą się myśli o nawiązaniu równorzędnej walki. Stałem tam w drugiej linii i walczyłem z ogarniającym mnie paraliżem. Obok mnie Jarek Miodoński. Tak tak, i on pojawił się kategorii Masters II. Z przodu Krzysiek Gierczak - bez komentarza. Obok stoi Sławek Bartnik. Czasy gdy z nim wygrywałem można by zaliczyć już do prehistorii i coraz częściej mam wrażenie, że po ziemi biegały wtedy jeszcze dinozaury. No i Piotrek Klonowicz. Ten gość też wie do czego służy rower.

Gwizdek startera. Ogary poszły w las. Walcząc ze sztywniejącymi od stresu mięśniami staram się zająć jak najlepsze miejsce. Nawet się udaje, w pierwszy zakręt wchodzę po wewnętrznej jakoś na 3-4 pozycji. Wychodzę na prostą i robię redukcję, mocno deptam nabierając prędkości. Prawa noga wyskakuje z bloku, tracę równowagę na ułamek sekundy ale szybko się zbieram i wpinam się ponownie. Nie jest źle myślę, czołówka kawałeczek odskoczyła ale szybko się doklejam.

Ostry zakręt w lewo, znów wyskakuje mi prawa noga. Tym razem trochę się motam, tracę równowagę i prędkość, wyprzedza mnie kilku zawodników. Wpinam się staranie, ciągnę nogą czy wszystko w porządku i rzucam się w pogoń. Mykam bokiem dwóch gości i w polu widzenia pojawia się Krzysiek Gierczak. Mamy do pokonania kilka agrafek z krótkimi ale stromymi podjazdami. Niestety doszliśmy już ogon juniorów, którzy wystartowali 2 minuty przed nami. Mam pecha bo akurat ten przede mną wykłada się z rowerem na środku ścieżki. Trzeba zsiąść i drałować z buta. Krzysiek znów znika, po agrafkach daję na maxa, znów go widzę, zbliżam się, 20 metrów, 15 metrów, 10 metrów. Byle go dojść to jakoś się utrzymam.

Znów kilka pokręconych podjaździków, płacę frycowe za pogoń, muszę trochę zwolnić, Krzysiek odskakuje na kilka metrów, myślę sobie wyjedziemy na prostą to dokleję. No ale znów jacyś juniorzy się trafili. Jedzie ich dwóch, no masakra dosłownie, nie ma jak wyprzedzić, motam się za nimi, jakoś jadą ale jak dla mnie zdecydowanie za wolno. Tracę kontakt wzrokowy z Krzyśkiem, jeszcze mam nadzieję, że przy wjeździe na drugie okrążenie zobaczę go chociaż na chwilę ale nic z tego.

Pomimo tego drugie okrążenie daję ile fabryka dała. Agrafki przejeżdżam nawet sprawnie, wyprzedzam znów kilku gości z innych kategorii ale kawałek dalej znów jestem przyblokowany, znów kilka sekund w plecy. Jeszcze próbuję coś przycisnąć ale już nie ma za bardzo jak dodać gazu. Wjeżdżam na trzecie kółko, słyszę, że jestem czwarty. Kurczę najgorsze miejsce jakie mogło mi się trafić. Mam pecha do tego Lipia, już dwa razy byłem czwarty, zapowiada się, że i teraz wyląduję na tym miejscu.

Jeszcze próbuję coś powalczyć, jeszcze wstaję z siodełka i staram się mocniej depnąć na zakrętach ale już czuję, że to ostatnie podrygi. Już nie dam rady, czołówka odjechała za daleko. Do mety dojeżdżam na 4 miejscu.

Na początek rozczarowanie. Można było jeszcze powalczyć, gdyby lepiej mi ten start poszedł. Jednak pod kilkunastu minutach zaczynam myśleć już inaczej. W sumie z Krzyśkiem przegrać to normalka :)
Jarek Miodoński to już w ogóle kosmos. Nie moja liga.
Sławek Bartnik, może była by szansa z nim nawiązać walkę, może gdyby nie straty na jeździe za juniorami ale też nie ma co zwalać na nich winy. Straciłem do niego coś koło 60 sekund. Dużo i mało. Na tyle mało, że było realne do urwanie, ale na tyle dużo, że nie ma co zwalać winy na niesprzyjające okoliczności. Ta trójka była dzisiaj mocniejsza, a ja mam tylko nadzieję, że jeszcze skrzyżujemy swoje korby na innych trasach i będę miał okazję do rewanżu :)
  • DST 13.14km
  • Teren 13.14km
  • Czas 00:40
  • VAVG 19.71km/h
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 166 ( 92%)
  • Kalorie 591kcal
  • Podjazdy 197m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2013 Kategoria Przejażdżka

Zwariowany dzień.

Tak to nieraz bywa, że dzień przed pierwszymi zawodami wychodzą różne rzeczy. Niby wszystko działało w rowerze, ale jak przyszło co do czego to ....ech szkoda gadać.
Trzeba było trochę zainwestować ...
  • DST 41.23km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 21.14km/h
  • HRmax 165 ( 92%)
  • HRavg 94 ( 52%)
  • Kalorie 1742kcal
  • Podjazdy 575m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl