Morale mi padło i rozstawiłem sprzęt w kuchni. W sumie fajnie się jechało, 2 godziny jak z bata strzelił, jeszcze rozjeździk i uzbierało się 2h 19 minut.
Ponownie zafundowałem sobie kilka mocniejszych minut i generalnie ukierunkowałem ten trening na siłę. Niska kadencja, twarde przełożenia.
Myślę o jutrze, widziałem, że lekki mrozik chwycił i jest szansa, że w terenie może być twardo. Jeśli tylko się utrzyma taka aura to trzeba by sobie jakieś XC zrobić w zimowych warunkach.

..ale jakoś tak bez przekonania. Znaczy się sypło śniegiem, jednak plusowa temperatura zdecydowanie psuje nastrój. Chyba najgorsza pogoda na rower. Tak jak się obawiałem wczoraj, nie byłem w stanie wyjść na pole. Wczoraj już było źle, a dzisiaj jeszcze gorzej. Cóż - pozostaje kolarstwo dywanowe. Już koniec stycznia, dzisiaj pozwoliłem sobie na kilkanaście minut mocniejszej jazdy z tętnem powyżej 85%.

Tymi słowami można by opisać dzisiejszy dzień. Nie ukrywam, że trudno było wyjść spod kołderki i zanurzyć się w tą wszechogarniającą wilgoć. Nie było przyjemnie, temeratura około zera stopni, cały czas lekki deszczyk i chwilami mocne podmuchy wiatru. Mimo to zrobiłem dzisiejsze minimum co nie znaczy, że jutro zdobędę się na to samo. Nie ma się co oszukiwać, jazda w takich warunkach nie jest przyjemnością.
Ale z drugiej strony czy trenażer jest lepszy ?

Co tu pisać - standart. Gorzej, że jutro zapowiada się na to samo.

Właśnie-oby tak dalej. Po wczorajszych perypetiach dzisiejszy dzień zafundował mi sporą dawkę solidnego treningu oraz ogromnej frajdy z nim związanego. Tym razem wybrałem się sam. Wyjechałem wcześnie, przed 9 rano. Początek był średni, gdyż na ulicach mokro, z nieba leci lekka mżawak. Jednak juz po kilkunastu km. rokręciłem się fajnie i zaczęło mi się bardzo dobrze jechać. Uderzyłem w tereny na południowy-wschód od Krakowa. Teren dosyć mocno pofałdowany. Oczywiście szosa, boczne drogi. Kilka mocnych podjazdów zrobionych na blacie rozgrzało mnie mocno i wyzwoliło ogromną dawkę pozytywnych emocji jakie tylko góry mogą oferować. Z jednej strony góra, z drugiej strony ja i rower. Walka między mną i górą, pieczenie w nogach, przyspieszony oddech, szybujący w górę puls - to uczucia jakich od dawna nie zaznałem. Chyba mi ich brakuje :)
W każdym razie oby tak dalej. Oby więcej takich jazd.

Jeden z tych wyjazdów, o których wolałbym nie pamiętać. Ochota do jazdy była bardzo duża pomimo okropnej pogody. Słabe ale ciągłe opady deszczu nie powodowały euforii podczas tego wyjazdu. Na Kącik zajechało kilka osób. Już po pierwszych kilometrach dostaję cynk, że błotnik z tyłu mi sie rozlatuje. No nic - jak się rozleci całkiem to się będę martwił. Potem po dłuższym czasie gdzieś w okolicach Czernichowa kapeć z przodu. I dalej - ZONK ! Nie mam dętki, nie mam łyżek, klej do łatek zniknął - został tylko pusty pojemnik. Na szczęście Jelitek i Arpeggio zostali, i z ich pomocą udało się to wszystko poskładać do kupy. W drodze powrotnej do Krakowa błotnik już całkiem odpadł i kontynuowałem jazdę już bez niego. Oczywiście do domu wróciłem totalnie brudny i przemoczony. W domu sajgon ! Pranie, czyszczenie, suszenie.
A co gorsze teraz jak piszę te słowa zaczyna wyglądać słońce.
Jutro może coś na góralu śmignę bo z kolarką trzeba porobić, a dzisiaj raczej już nie zdążę.

Tak jak napisałem dzisiaj planowo wypada mi odpoczynek. Ostatnie treningi chociaż nie były zbyt intensywne to jednak z racji długości ich trwania i specyfikacji (trenażer) dały mi trochę popalić. Już połowa stycznia, niby do sezonu jeszcze daleko ale coraz częściej myślę o nadchodzących startach. Kalendarz zawodów zaczyna pęcznieć, a terminy i lokalizacja już poustalane. W tym roku moim priorytetem będzie zrobienie generalki w Cyklokarpatach. W następnej kolejności mam zamiar walczyć o punkty dla mojej drużyny
B&K-Herbapol - rowerowanie.pl
o ile nie będzie to kolidowało z moim pierwszym celem. Następne w kolejności będą starty w Pucharze Tarnowa oraz Pucharze Smoka. Na końcu jakieś okazjonalne starty w imprezach typu Małopolska Liga Górska, maratonach Grabka lub innych okolicznościowych imprezach. Wstępnie mój kalendarz startów na pierwszą połowę roku przedstawia się następująco.


11.04 - Puchar Tarnowa
12.04 - Małopolska Liga Górska
19.04 - maraton Murowana Goślina
02.05 - maraton Przemyśl
03.05 - podjazd na czas na Górę Grzywacką
10.05 - maraton Dębica
16.05 - Puchar Tarnowa
23.05 - maraton Krosno
30.05 - maraton Szczawnica
07.06 - maraton Nowy Żmigród
14.06 - maraton Sanok
20.06 - Puchar Tarnowa lub maraton Złoty Stok
21.06 - maraton Wierchomla
28.06 - maraton Kraków

Takie są plany. W zależności od tego jaka będzie forma, jak będzie żarło, będę już na bieżąco podejmował decyzje o zmianach jednych startów na inne.
A teraz już tylko produkowanie potu :)

Po pracy domowe obowiązki. Na polu ciemno, pada deszcz, nieprzyjemnie. W takich chwilach trenażer to fajna zabawa. Nie ma jednak lekko, dzisiaj ponad 2 godzinki wyszło. Taką jazdę czuć w nogach wieczorem. No ale jutro mam urodziny syna i luzik, jakiś torcik pewnie wpadnie to trzeba kalorii pozbywać się już teraz :)

Kolejny trening w kuchni :) No cóż, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. No ale przyzwyczajony już od kilka lat jestem do takiej jazdy i wierzcie mi, da się wytrzymać. Laptop, jakiś film i czas leci. Ktoś zapyta-skąd biorę dane o dystansie.
Nie jest to takie proste gdyż oprócz przełożeń w rowerze dochodzą jeszcze przełożenia w trenażerze i cała sprawa się mocno komplikuje. Teraz gdy treningi polegają na długich jazdach na niskim poziomie założyłem sobie, że robię jakieś 20km/h. Za minitor treningu używam EDGE 305. Różnie to wychodzi bo gdy tylko coś poklikam manetkami to dane momentalnie biorą w łeb. Jednak rzadko to robię i póki co poprzestanę na takim algorytmie liczenia danych.

Zdziwieni ?
Dopiero teraz wprowadziłem dane z tego roku. Leniuch jestem i nie bardzo widziało mi się wklepywanie 20 wpisów. Ograniczyłem się do tych 9 żeby przynajmniej jakoś to wyglądało.
Od teraz postaram sie robić to systematycznie.