Informacje

  • Wszystkie kilometry: 98158.76 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.92%)
  • Czas na rowerze: 202d 00h 10m
  • Prędkość średnia: 20.19 km/h
  • Suma w górę: 848319 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2014

Dystans całkowity:1192.39 km (w terenie 31.00 km; 2.60%)
Czas w ruchu:50:38
Średnia prędkość:23.01 km/h
Suma podjazdów:16693 m
Maks. tętno maksymalne:172 (96 %)
Maks. tętno średnie:145 (81 %)
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:62.76 km i 2h 48m
Więcej statystyk
Czwartek, 17 kwietnia 2014 Kategoria Trening

Lasek.

Wypad do Lasku Wolskiego. Rutynowa i wyświechtana już trasa ale jakoś nie ciągnęło mnie do odkrywania nowych ścieżek.
Wyjazd do Chorwacji był jednym z moich rowerowych projektów na ten rok. Zakończył się całkowitym powodzeniem co nie było takie oczywiste. Chodzi o problemy za kolanami jakie miałem na zeszłorocznej wyprawie do Albanii. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu jakie zastaliśmy w okolicy Senj istniały spore obawy co do tego jak zareaguje moje kolano. Na szczęście pomimo prawdziwej rzeźnie jaką zafundowałem kolankom podczas tych kilku dnie obeszło się bez problemów. Dla mnie to ważne o tyle, że prawdziwa szkoła przetrwania będzie mi dana podczas czerwcowego wyjazdu, któremu nadałem operacyjną nazwę "Bałkańska pętla"

Pierwsze koty za płoty trzeba myśleć o kolejnych wyzwaniach. Idąc tym tropem uruchomiłem wyprawówkę. Chcę pojeździć na nim trochę żeby przyzwyczaić ciało do tej geometrii co mam nadzieję pozwoli zminimalizować ryzyko ewentualnej kontuzji. No bo co innego łupnąć nawet 200 km jednego dnia, a co innego ładować przez 15 dni dzień w dzień po 100-150 km z sakwami po górach. Zobaczymy czy ta moja teoria się sprawdzi.
  • DST 36.40km
  • Czas 01:42
  • VAVG 21.41km/h
  • HRmax 153 ( 85%)
  • HRavg 111 ( 62%)
  • Podjazdy 311m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 kwietnia 2014 Kategoria Przejażdżka

Lajt

W sumie nie bardzo chciało mi się jechać ale kobitka mnie wyciągnęła. Zdecydowanie zimniej niż w Chorwacji. No i bez werwy jakiejś w nogach. No ale w sumie fajnie się tak lajtowo bryknąć.
Piątek, 11 kwietnia 2014 Kategoria Chorwacja

Chorwacja - ostatki i podsumowanie.

Chociaż zima 2013/2014 była wyjątkowo łagodna to tęsknota do słońca i ciepełka dopadła mnie jak zwykle i niecierpliwie wypatrywałem końcówki Marca aby wyrwać się w końcu gdzieś daleko od naszego Krakowskiego smogu. Już nie ważne było gdzie, byle tylko wyjechać, pośmigać w fajnej okolicy i nacieszyć oczy innymi niż zwykle widokami.
Plan był ustalony już w zeszłym roku po wiosennym wypadzie do Chorwacji. Tak nam się tam spodobało, że postanowiliśmy wrócić do tego kraju i kontynuować jego eksplorację.
Z założenie miał być to wyjazd treningowo turystyczny i taki w zasadzie był bo chociaż nie nazwał bym naszych jazd treningami to jednak trzeba było się trochę nakręcić, czasami lżej, czasami mocniej i na pewno nie pozostało to obojętne na naszą wydolność. Pomimo wielu zainteresowanych osób i lobbowania na przeróżnych forach rowerowych finalnie udało się nam zebrać tylko we dwoje. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo chociaż koszty trzeba było rozłożyć tylko na dwie części to jednak logistyka nam sprzyjała i udało się tak to wszystko zorganizować, że koszt wyjazdu nie zrujnował naszych budżetów domowych. Rowery w aucie = mniejsze zużycie paliwa. Mniejsza ilość osób = więcej miejsca na zapasy jedzenia.
Naszym celem było miasteczko Senj leżące nad morzem i u stóp gór Velebit jednocześnie. To północna część Chorwacji i istniały ryzyko, że „różnie może być z pogodą” No ale ryzyk fizyk, kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Zresztą w obecnych czasach i tym co wyczynia pogoda więcej zależy od szczęście niż od pory roku. Tak więc pozostało nam tylko czekać. Kilka dni przed wyjazdem zmusiłem się jednak do obserwacji kilku serwisów pogodowych. Różnie to wyglądało, ani źle, ani specjalnie dobrze, niekiedy rozbieżności było ogromne i w końcu przestaliśmy się tym za bardzo przejmować.
[dalej]
Po prostu zajęliśmy miejsca aucie i o godz. 21 w piątek popędzili na południe. Sławek to twardziel, wytrwał całą noc za kierownicą. Nawet kawałek nie dał się łobuz rajdnąć :)
Tym sposobem już o świcie za oknem szumiało nam Chorwackie powietrze, a tunele na autostradzie robiły się coraz dłuższe. Kilka minut po godzinie ósmej byliśmy już na miejscu. Szukanie kwatery poszło moment, pierwsza miejscówka i już sukces. Nie trwało długo gdy leżeliśmy na wyrkach i powoli odpływali w objęcie Morfeusza. Nieprzespana noc szybko dała o sobie znać. Za oknem wiał wiatr i padał deszcz.
Kilka godzin snu pokrzepiło nas na tyle, że zwlekliśmy się z wyrek i odpalili nasze zapasy żywnościowe. Jedząc zerkaliśmy co kilka minut za okno, a tam sytuacja niestety bez zmian. Zimno, mokro i ponuro. Nie trzeba było długo czekać gdy uczucie sytości znów zaczęło nam kleić oczy i kolejne godziny spędziliśmy na drzemce. Dopiero gdzieś koło 16 coś drgnęło. Wizyta na balkonie. Nie pada, ale ulice mokre. Po kilku minutach kolejna. Dalej bez deszczu, a drogi pomału zaczynają obsychać. Nagle zaczęło nam się spieszyć, szybkie oporządzenie sprzętu, jakieś ciuchy na grzbiet i już odpalamy nasze maszyny. Trasa spontan, zrobiona na mapie google i zgrana do GPS. Dużo nie pojeździmy bo już późno, ale ciągnie nas okropnie na rower. Musimy coś pokręcić.
Zaczynamy od razu z grubej rury. W zasadzie zaraz po wyjechaniu z kwatery zaczyna się ostre rzeźbienie łydy. Z poziomu morza wspinamy się na ponad 800 m. Podjazd jest nieprzyjemny, trzyma cały czas 8-9% miejscami nawet 12-13% się pokazuje. Na górze wieje okropnie, korzystają z tego postawione tam wiatraki, które aż świszczą obracając swymi śmigłami. Przelatujemy wąskimi drużkami przez bezludne okolice. Drogi piękne ale niestety trzeba bardzo uważać bo duże ilości żwiru z kruszących się skał stwarzają na zjazdach duże niebezpieczeństwo. Po kilku kilometrach dowiadujemy się o kolejnym zagrożeniu. Najpierw oszczekuje nas kilka kundli uwiązanych na łańcuchu, potem pokazują się też takie biegające luzem i ewidentnie nie lubiące bikerów. Kulminacyjny moment następuje gdy jadąc kilka metrów za Sławkiem w moim polu widzenia nagle pojawia się dobrze zbudowany owczarek pasterski szarżujący w jego kierunku. Wygląda to dokładnie tak jak na filmach przyrodniczych gdy lew atakuje swoją ofiarę. Wszystko trwa tylko chwilę, słyszę jeszcze głos pasterza wołającego coś z daleka, a psi pocisk już o jeden sus od Sławka. Skóra na plecach mi cierpnie ale nagle ze zdumieniem widzę, że pies chybia. Obraca się wokół własnej osi i w tym czasie udaje mi się go ominąć. Tak w sumie sobie myślę, a nawet jestem pewien, że to była tylko demonstracja siły z jego strony. Gdyby chciał nas capnąć to by to zrobił, jeśli nie za pierwszym razem ( aż mi się wierzyć nie chce, że spudłował) to za drugim na bank bo przecież nie jechaliśmy szybko. Jeśli nie Sławka to przecież ja byłem kilka metrów z tyłu. Chciało nas bydle postraszyć i udało mu się to.
Poza tym incydentem jedzie się wspaniale. Typowe zadupia, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, które osobiście wręcz uwielbiam. Szkoda, że zimno i pochmurno, ale przynajmniej droga sucha. Szybko docieramy na przeł. Vratnik skąd czeka nas już tylko 15 kilometrowy zjazd do Senj.
[artimage=`20140407_125404_0_1.jpg` align=`right` title=`` desc=`` full=`yes` /]
Po tak udanym rozjeździe po podróży spało się nam wyśmienicie, tym bardziej, że od jutra wszystkie portale meteorologiczne zgodnie zapowiadały zdecydowaną poprawę pogody.
No i sprawdziło się Pierwsze kroki po wyjściu z wyrka kieruję na balkon. Yes Yes !!
Ciepło i słoneczko przyświeca. Śniadanie idzie bystro, a ubieranie jeszcze szybciej. Kilka minut po 9 już jedziemy Jandranską Magistralą. Dzisiaj obieramy kurs na wyspę Krk. Wyspani i głodni śmigania narzucamy od samego początku mocne tempo. Tutaj zresztą droga wręcz wymusza taki styl jazdy. Krótkie, ale szybkie zjazdy i takież podjazdy, które aż się proszą co by je łykać z blatu i na stojąco. Na wyspę prowadzi most, robimy pętelkę i tą samą drogą wracamy do Senj.
Zrobiliśmy 152 km ze średnią w okolicy 30 km/h. Była by lepsza ale miejscami wiatr bardzo przeszkadzał. No i chociaż nie jechaliśmy przez góry to jednak nazbierało się 1800 metrów podjazdów. Oj bolą nogi teraz :)
Trzeci dzień i trzeci wyjazd. Pogoda coraz lepsza, trzeba korzystać. Zaczynamy od podjazdu na Vratnik. Prawie 700 metrów przewyższenia, ale idzie spokojnie bo nachylenie cały czas w okolicy 5% co zapewnia spory komfort podczas jazdy. Po przebiciu się przez barierę gór robi się łatwiej i nawet pojawiają się kilkukilometrowe fragmenty po płaskim. Jazda idzie sprawnie i stosunkowo szybko dociągamy do Jeziorek Plitvickich. Wjeżdżamy tam od tyłu łamiąc zakaz jazdy na rowerze. Nie planowaliśmy tego, ale nie za bardzo była ochota wracać się na przełęcz i robić objazd.
Po obejrzeniu jeziorek zjeżdżamy główną drogą w dół, a następnie odbijamy na totalnie boczne drogi. Ten kawałek był wręcz fenomenalny, wąziutka dróżka wiodła przez góry i odludne tereny. Trzeba było pokonać kilka przełęczy, każda kolejna wyższa od od poprzedniej. Gdzieniegdzie można się jeszcze było natknąć na pozostałości wojny na Bałkanach. Droga na jednym z podjazdów była zaopatrzona w tablice ostrzegające przed minami. Woleliśmy nie penetrować terenu poza asfaltem.
Po trzech solidnych dniach jazdy nogi zrobiły się jakieś takie ciężkie wobec czego trzeba było zaaplikować sobie coś lżejszego. Tylko jak zrobić to w miejscu, które jest otoczone z trzech stron przez wysokie góry. W takim układzie nasza jazda regeneracyjna we wtorek zaczęła się od dojazdu wzdłuż wybrzeża do Sv. Juraj, a potem mozolnej wspinaczki do Oltare. Trochę to trwało bo z poziomu morza targaliśmy na wysokość 1024 m. Stąd krótki zjazd do pięknie położonej wsi Krasno Polje i powrót wiejskimi dróżkami do Senj. Po raz kolejny jechaliśmy przez Vratnik, która to przełęcz okazała się bramą do Senj gdyż ogromna większość tras jakoś tak samo z siebie kierowało nas w to miejsce . Swoją drogą zjazd z Vratnika jest pierwsza klasa. To 15 km śmigania świetną drogą w dół opadającą na tym dystansie o 700 metrów.
Te cztery dni jazdy dały mi ostro popalić. Czułem, że trzeba sobie zrobić przerwę bo nie wydolę. Dobrze się składało gdyż prognozy pogody na środę zapowiadały jednodniowe załamanie pogody. Faktycznie nocą zaczęło padać i ranek powitał nas deszczem, wiatrem i niebem w odcieniu stalowym. Nawet się nie nudziliśmy, porządnie się wyspaliśmy, potem jakieś zakupy, popołudniu gdy się trochę wypogodziło zwiedzanie miasteczka, a wieczorem gdy znów wyszło słońce Sławek zdecydował się na przejażdżkę regeneracyjną. Ja odpuściłem.
[artimage=`20140409_125542_1.jpg` align=`left` title=`` desc=`` full=`yes` /]
Czwartek był zaplanowany od dawna. W sumie nie rozmawialiśmy o tym, ale jakoś tak samo wychodziło, że ten dzień będzie szczególny. To miał być kulminacyjny wyjazd naszego pobytu w tym miejscu. Pora zdobyć Velebit. Z balkonu od kilku dni obserwowaliśmy wysokie góry, których szczyty pokryte były jeszcze śniegiem. Dzisiaj zamierzaliśmy tam pojechać. Początek dokładnie tak jak dwa dni temu. Przez Oltare podjazd na przełęcz i zjazd do Krasno Polje. Stąd odbijamy na wąską dróżkę, która zaprowadzi nas wysoko w góry. Teren robi się dziki i odludny, każdy dłuższy podjazd przedzielony jest od kolejnego sporym zjazdem. Licznik pokazuje coraz większą sumę podjazdów. Jest ciężko ale tereny kapitalne. Wąska dróżka wije się i kluczy przez góry, omija skalne turnie by po chwili stromą ścianką rzucić nas wprost w ich serce. Do tego rewelka widoki. Nie czujemy nawet jak cały czas nabijamy kolejne metry podjazdów. W końcu GPS wskazuje 1294 m.n.p.m. Wyżej już nie wjedziemy. Chociaż słońce świeci to ciepło tu nie jest, mijamy kilka dosyć obfitych śnieżnych zasp leżących obok drogi. Pasuje coś odpocząć ale temperatura jakoś nie zachęca. Zjazd jest tak długi, że zaczyna mnie nudzić. Jedzie się i jedzie, nie ma końca tego zjazdu. W końcu jakaś wioska gdzie robimy sobie przerwę. Trzeba coś zjeść bo chociaż mamy już w nogach 120 km. to nie wszystko i porzeźbimy jeszcze łydy w drodze na kwaterę.
Robimy kółko, kilkanaście km w miarę płasko ale znów zbliżamy się do gór, które będziemy musieli pokonać. Czekają nas dwa solidne podjazdy chociaż już nie tak spektakularne jak te z pierwszej części trasy. Pierwszy to 300 metrów w pionie.. Idzie nawet bystro. Teraz kawałek w dół , tam mamy zamknąć pętlę gdyż wylądujemy w Krasno Polje gdzie byliśmy już rano. Taki był plan ale chwila nieuwagi i chociaż trudno w to uwierzyć to pomimo dwóch urządzeń GPS, dobrze rozeznanej trasy i wyraźnie widocznych drogowskazów przy drodze, robimy błąd nawigacyjny. Kilka minut jedziemy w złym kierunku. Co to może oznaczać w górach wie każdy, kto tak jak my musiał wracać do góry szepcząc niecenzuralne słowa pod nosem. Dołożyliśmy jakieś 20 minut jazdy i 200 metrów podjazdu. Ale taka sytuacja wyzwala w nas trochę złości, która była nam potrzebna aby dotrwać do końca tej trasy. Bo to jeszcze nie koniec. Jeszcze trzeba podjechać z Krasno Polje jakieś 250 metrów. Już czujemy koniec, ciepły prysznic, pełna micha makaronu, wygodne wyrko...takie rzeczy chodzą nam już po głowie. Instynktownie przyspieszamy, ostatnie metry i przed nami już kilkanaście kilometrów zjazdu z cudownymi widokami na Adriatyk.
Żyć się chce!!!!
[artimage=`20140409_145850_pano_1.jpg` align=`right` title=`` desc=`` full=`yes` /]
Oj czuć było w nogach tę wyrypę. Wpadło 192 km i 3500 m. podjazdów. Było stękanie wieczorem. I było dumanie co robić następnego dnia. Pogoda cały czas trzyma, może troszkę chłodniej ale i tak na krótko można jechać. Spontanicznie planujemy jakąś traskę i lecimy. Raczej krótko, niecałe 90 km ale początek bardzo soczysty. Najpierw Jandranską Magistralą na północ, a potem w górę. Znów podjazd na ponad 1000 metrów. Do tego jakiś taki dziwny. Pierwsze kilometry mam wrażenie, że stoimy na tym samym poziomie. Niby cały czas do góry, ale wysokości jakoś nie przybywa. Dopiero gdzieś od 400 m. zaczynamy zdobywać wysokość. Wyraźnie czujemy w nogach ostatnie dni i tempo bardzo spokojne. Żaden z nas nie ma ochoty na harce pod górę. Chwilę to trwa ale dosyć sprawnie przekraczamy granicę 1000 metrów, dokładamy jeszcze kilkadziesiąt i leśnymi dróżkami jedziemy dalej. Humory dobre bo pamiętamy z profilu, że nie licząc jakichś większych zmarszczek to wszystkie podjazdy już za nami. Na górze zimno. Jak wiatr cichnie to nawet spoko, ale jak zawiewa to aż ciary przechodzą. Kawałek przejeżdżamy po szutrze i wylatujemy na drogą w okolicy wiatraków, które widzieliśmy już pierwszego dnia.
Robi się fantastycznie, widoczki powalają. W sobotę było pochmurno, a jednocześnie pięknie. Teraz w słońcu robi się magicznie. Z jednej strony morze, na wprost ośnieżone szczyty Velebitu, gładziutka droga kręci meandry pomiędzy zielonymi wzgórzami. Nawierzchnie idealna, wiatr szumi w uszach...jest wspaniale. Muszę tu jeszcze wrócić. Tak. Wiem to na pewno. Jeszcze zostawię tu ślady swoich opon. Na Vratnik docieramy kapitalną dróżką biegnącą trawersem. Droga wygląda jak by ktoś ją wyciął w górskim zboczu. No po prostu nie da się tego opisać. Szczęka opada, nawet nie próbuję tego fotografować. Fotka nie odda nawet setnej części tego co widzimy. Wyskakujemy kawałek poniżej Vratnika. Zjazd do Senj jak zwykle szybki i przyjemny.
Mamy dość, nogi bolą, tyłki też już zaczynają protestować. Jutro (sobota) w planach był wyjazd, niby planowaliśmy jeszcze coś pojechać, ale jakoś żaden nie wykazuje inicjatywy w tym kierunku. Chwila rozmowy i szybka decyzja. Swoje już przejechaliśmy, jutro już nie najeździmy bo i czasu mało i zmęczenie czuć wyraźnie. Jedziemy do domu.
I tak nasz obóz treningowy dobiegł końcu.
Przez 7 dni przejechałem 771 km. Spędziłem na siodełku 31,5 godziny. Może nie jest to jakiś wybitny wynik ale jeśli dołożyć do tego 12 570 m. podjazdów to już trzeba potraktować to inaczej.
Jak na mój gust to okolice Senj oferują fantastyczne warunki na szosówkę. Dobrej jakości dróg i dróżek jest tutaj całe zatrzęsienie. Jedyny minus jaki mi przychodzi do głowy to mało możliwości zaplanowania jazdy regeneracyjnej. Po prostu gdzie się człowiek nie ruszy to wszędzie ma góry, nawet jazda wybrzeżem nie daje wytchnienia. Jeżdżąc po tutejszych górach uważnie obserwowałem okolice pod kątem jazdy na MTB. Kto wie czy nie wpadnę tu kiedyś z góralem. Szutrowych dróg i szlaków rowerowych jest całe mnóstwo. Jedyny warunek – żelazna łyda :)
A ile fantastycznych miejsc biwakowych tu widziałem to aż trudno uwierzyć. Tyle razy żałowałem, że z tyły nie mam bagażnika, a na nim namiotu, który mógłbym rozbić. Fantastyczne okolice na kolarkę, bezbłędne miejsce na MTB, cudowne miejsce na wyjazd z sakwami. Ja chyba naprawdę jeszcze tam wrócę.


Galeria



  • DST 85.14km
  • Teren 2.00km
  • Czas 03:44
  • VAVG 22.81km/h
  • HRmax 146 ( 81%)
  • HRavg 110 ( 61%)
  • Podjazdy 1571m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 kwietnia 2014 Kategoria Chorwacja

Wyrypa w górach Velebit


Nie rozmawialiśmy o tym ale obaj wiedzieliśmy, że ten dzień może być najtrudniejszy w tym tygodniu. Próbowaliśmy coś kombinować z trasą, jakiegoś skrótu szukać ale nie dało rady, trzeba się było zdecydować na wersję beta. Masyw gór Velebit kusił nas już od samego początku. Z balkonu widzieliśmy wysokie szczyty pokryte jeszcze śniegiem. Na początek czekał na nas znany nam już podjazd z Sv Juraj na przełęcz wznoszącą 1020 m.n.p.m. Dla jasności dodam, że startowaliśmy z jakichś 20 metrów :)

Tym razem tempo było dostosowane do czekającego nas dystansu, a ten w planach wynosił 180 km i jakaś kosmiczna liczba w wartości podjazdów. Trochę chłodno, niby jak słoneczko przygrzało to fajnie ale wiatr nie za bardzo przyjemny. No, a w miarę zdobywania wysokości robił się jeszcze mnie przyjemny. Na przełęczy kilka minut na kanapkę i lecimy dalej. Jakieś 200 metrów zjazdu i odbijamy na boczną drogę, która ma nas wprowadzić na prawie 1300 metrów.

Żeby nie było za łatwo każdy dłuższy podjazd jest rozdzielony kilkudziesięciometrowym zjazdem, który to kolejnym podjeździe trzeba oczywiście nadrobić. Robi się coraz zimniej, obok drogi pokazuje się śnieg, ale trzeba przyznać, że widoki zaczynają być wręcz obłędne. Przebijamy się przez wysokie góry, wokół nas wznoszą się wapienne turnie, droga wije się serpentynami i ciągle wznosi się coraz wyżej. Chociaż zimno to pogoda nie jest taka zła, po błękitnym niebie przetaczają się białe obłoczki, niekiedy na dłużej pokaże się słońce, ale tutaj wysoko już niewiele grzeje.

Jedziemy już 3 godziny, a na liczniku mamy zaledwie 50 km. Kilka razy wznosimy się już na ponad 1200 metrów, ale wiemy, że to jeszcze nie jest punkt kulminacyjny. W końcu GPS wskazuje 1289 metrów. Wyżej już nie będziemy. Nie ma nawet jak za bardzo posiedzieć tutaj bo zimnica okropna. W sumie przydał by się teraz jakiś windstoper ale komu chce się to wozić. Trochę szkoda bo tereny cudowne, mijamy jakieś wiaty, domki, chyba schronisku. Wszystko pozamykane ale wokół pełno pięknych łączek gdzie można by zrobić biwak.

Wyrypa w górach Velebit
Wyrypa w górach Velebit © furman

Zjazd jest bardzo długi, aż mi stopy cierpną. Dopiero w jakiejś wiosce na dole na 600 metrach lokujemy się w budce na przystanku autobusowym i uzupełniamy zasoby energetyczne. Dalsza trasa jest raczej płaska, robimy teraz nawrotkę i pomału zaczynamy jechać w kierunku domu. Góry przez które się przebijaliśmy mamy po lewej stronie. Jedziemy szeroką doliną. Przed sobą widzimy górskie szczyty, do których pomału się zbliżamy. Musimy jeszcze raz przebić się przez te góry, ale na razie jest płasko i nabijamy trochę kilometrów.

Znów robimy przerwę, jakieś małe zakupy w sklepie. Coraz ciężej wsiada się na rowery. Tymczasem zbliżamy się do górskiej ściany. Już zaczynają się pojawiać małe hopki, już widzimy wyraźnie ukształtowanie tereny. Trzeba przebić się przełęczą przez ten masyw. Musimy wjechać na 860 metrów. Teraz jesteśmy zaledwie na 500 więc trochę tego jest do podjechania. Przy życiu trzyma nas jeszcze świadomość, że za tą górą jest zjazd, a potem już ostatni długi podjazd do zrobienia. Ten ostatni podjazd to jest ten sam, który jechaliśmy na początku. Różnica polega na tym, że będziemy go atakować z wysokości 800 metrów.

Wyrypa w górach Velebit
Wyrypa w górach Velebit © furman

Tymczasem mozolnie wznosimy się w górę, Nogi już nie niosą tak jak rano, coraz częściej używamy manetek, trzaski łańcucha następują z coraz większą częstotliwością. Dobijamy na szczyt przełęczy. Być może to zmęczenie, może euforia z pokonania przedostatniego podjazdu. W każdym razie popełniamy tutaj błąd nawigacyjny, chwila nieuwagi i zamiast skręcić w lewo jedziemy w prawo. Aż trudno uwierzyć, dwa GPS-y i żaden z nas nie zauważa, że źle jedziemy. Dopiero po kilku minutach zjazdu ( swoją drogą piękny był) zaczynam kumać, że coś nie tak jest. Wiedziałem, że ostatni podjazd będziemy atakować z 800 metrów. Była tam spora wioską przez którą jechaliśmy już rano. Tymczasem zjazd sprowadza nas już poniżej 670 metrów gdy spostrzegamy naszą pomyłkę.

Nie ma zmiłuj, dołożyliśmy sobie 10 km dodatkowej trasy i co boli chyba jeszcze bardziej 200 metrów podjazdu. Z drugiej strony może to nawet dobrze bo trochę złości nam się przydało. Szybko podjeżdżamy do feralnego miejsca i pakujemy się na właściwą drogę. Tym razem już wszystko ok. i dobijamy do wioski skąd będziemy się wspinać na 1020 metrów. Jeszcze faszerujemy się resztką energii w postaci batonów jakie nam zostały i prujemy w górę. Nawet sprawnie to idzie, wprawdzie miękkie biegi cały czas w robocie ale szybko meldujemy się na górze.

Wyrypa w górach Velebit
Wyrypa w górach Velebit © furman

Teraz już tylko zjazd w dół. Nie byle jaki bo zjechać z tysiąca do poziomu morza to nieczęsto się zdarza. Ciągnie się ten zjazd w nieskończoność. Dobrze, że droga sucha bo przynajmniej bezpiecznie. Czuję, że po tych kilku dniach w Chorwacji klocki mi się starły. Przydało by się już podciągnąć linkę, ale jakoś dojadę, zajmę się tym jutro.

W końcu docieramy nad morze. Ostatnie 10 km prowadzi Jandranską Magistralą z jej typowymi interwałkami. Docieramy na kwaterę cali i zdrowi. No i zmęczeni, chociaż ja muszę przyznać, że wczorajsza regeneracja dała efekty bo nie jestem tak zajechany jak po Plitvickich. No i dzisiaj żarcia wziąłem dwie pełne kieszenie :)
  • DST 191.40km
  • Czas 08:19
  • VAVG 23.01km/h
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 124 ( 69%)
  • Podjazdy 3500m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 kwietnia 2014 Kategoria Chorwacja

Chorwacja - znowu góry :)

Wczorajsza orka pozostawiła ślad w organizmie. Nie było mowy o łupanie kolejnej tak ambitnej trasy. Rano wstaliśmy wcześnie ale obaj wiedzieliśmy, że jeśli jakaś jazda to najwcześniej koło południa. Był czas na spokojne śniadanie, na zakupy na mieście. Dopiero po tym zaczęliśmy coś myśleć o rowerze. No bo coś pojechać trzeba było. Pogoda obłęd, już po wczorajszym śmiganiu moje ręce i nogi zabarwiły się na czerwono. Dzisiaj w ruch poszły kremy z filtrem. Jutro ma być jednodniowe załamanie pogody więc akurat by się udało zrobić dzień regeneracyjny.

Naprędce skleciliśmy jakąś traskę i coś po 11 odpaliliśmy nasze maszyny. Na początku jazda wzdłuż wybrzeża. Rewelacja, idealne miejsce do trenowania interwałów, zakręty na tyle szerokie, że można wchodzić z max prędkością. Podjazdy krótkie, aż nogi świerzbią co by na blacie je łykać. No i do tego oczywiście rewelacyjne widoki na Adriatyk, góry i wyspy.

W Sv. Juraj odbijamy w lewo i zaczyna się orka. Przez ponad godzinę łupiemy non stop do góry. Nachylenie nawet znośne ale kilka razy pojawiają się ścianki gdy licznik wskazuje 12-13%. Słońce grzeje, bidon momentalnie robi się pusty, pot skapuje z nosa na ekran GPS. Ciągnie się ten podjazd i ciągnie, odliczam metry w pionie jakie pozostały nam do szczytu ale mijają tak jakoś wolno...

Chorwackie zadupia. Okolice Senj
Chorwackie zadupia. Okolice Senj © furman

W końcu jesteśmy. Udało się. Kilkanaście minut przerwy i dajemy dalej. Zasuwamy teraz bocznymi drogami. Widoki rewelacja, przed nam wznoszą się wysokie góry ze szczytami pokrytymi śniegiem. Tam w planach też mamy być. Dalsza trasa cały czas prowadzi Chorwackimi zadupiami, droga miejscami kiepską ale da się spokojnie jechać. Najbardziej przeszkadza żwir na zakrętach. Turlikamy się spokojnie, pojawiające się 200 metrowe podjazdy nawet nie zwracają naszej uwagi. W końcu jak się łupnęło 1000 metrów na raz to na takie wypierdki człowiek nie zwraca uwagi :)

Jeszcze tylko podjazd na Vratnik i znów zasuwamy w dół do Senj. Trzeba powiedzieć że zjazd z Vratniki to pierwsza klasa. No i koniec traski. Tak w sumie to nie wiadomo co myśleć. Trochę niedosyt bo nawet setki nie ma. No i podjazdów "tylko" 1900 metrów :) Gdzie ja będę w Krakowie jeździł jak wrócę :)

  • DST 94.83km
  • Czas 03:59
  • VAVG 23.81km/h
  • HRmax 159 ( 88%)
  • HRavg 134 ( 74%)
  • Podjazdy 1799m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 Kategoria Chorwacja

Jeziora Plitvickie z elementami przełaju.

Pora na coś solidnego. Pogoda od samego rana dopisuje, nie ma co kombinować, trzeba uderzyć w góry. Jak dawno nie jeździłem na krótko. Dzisiaj się dało od samego początku. No właśnie na początek poszedł podjazd pod Vratnik. Chcieliśmy tu powalczyć o jakiś dobry czas ale znów dał o sobie znać wiatr i pokrzyżował nasze plany. Chociaż w sumie nie poszło nawet tak źle. Podjazd jak dla mnie idealny, bez jakichś stromych ścian, cały czas trzyma w okolicy 5% co pozwala wejść na obroty i utrzymywanie dobrego ale niewykańczającego tempa.

Z Vratnika kawałek zjazdu i dłuższy czas zasuwamy po płaskim przez rozległą dolinę. Oczywiście cały czas pod wiatr. Jest nas dwoje więc zmiany nie dają zbyt wiele. Po dłuższej jeździe docieramy od skraju obniżenia i pomału szykujemy się na górki. Pierwszy podjazd podobnie jak Vratnik trzyma 5% ale jest sporo krótszy. Podjeżdżamy z 450 na 700 metrów. Tam robimy krótką przerwę, a po niej dokładamy jeszcze 100 metrów. Na przełęczy osiągamy prawie 800 metrów i odbijamy w boczną drogę. Początek niespecjalny, dziury i kiepski asfalt, potem nawierzchnia się poprawia i nowiutkim asfaltem lecimy w dół, zjeżdżamy w zarąbistą dolinką i tam prujemy wzdłuż rzeczki, w której płynie woda zielonego koloru. Po chwili czeka nas niespodzianka w postaci zakazu jazdy na rowerze. Dziwne droga marzenie, pies z kulawą nogą tu pewnie nie zagląda, a na rowerze nie można jeździć. Ignorujemy zakaz i lecimy dalej. Po chwili drugi zakaz i do tego zamknięty szlaban. To już nas trochę deprymuje. Ki pieron?
Jakoś nie mamy ochoty wracać na przełęcz więc decydujemy się jechać dalej. Co najwyżej jeśli droga się skończy to przejdziemy pieszo do drogi głównej, od której wg wskazań GPS dzieli nas jakieś 4 km w linii prostej.

Mamy teraz odcinek przełajowy. Droga nie jest tragiczna ale jakoś się jedzie. Po około 20 minutach jazdy zagadka z zakazem się rozwiązuje. Po prostu wjechaliśmy od dupy strony do Jeziorek Plitvickich. Pewnie postawili zakaz żeby ludziska nie jeździli tędy tylko bulili za bilety i wjeżdżali jedyną oficjalną stroną. Kilka fotek i zasuwamy dalej. Po dojechaniu do głównej drogi długi i szybki zjazd. Po nim znów odbijamy na boczną drogę i czeka nas jakieś 300 metrów podjazdu. Na szczycie musimy chwilę dychnąć i coś wszamać.

Jeziorka Plitvickie w Chorwacji
Jeziorka Plitvickie w Chorwacji © furman

Szybki zjazd i znów skręcamy przygotowując się do najwyższego podjazdu na trasie. Przełęcz sięga prawie 900 metrów, ale na szczęście startujemy z pułapu 480 metrów. Ciągnie się to trochę, ale znów fortuna nam sprzyja bo nachylenie nie przekracza 5-6% co ratuje nam życie. Picie się nam kończy, żarcia też mało, w nogach już zadomowiły się mrówki. Przynajmniej zjazd wynagradza nam te trudy bo leci się fantastycznie. Chorwackie zadupie podobają mi się coraz bardziej. Wiatr we włosach, szum opon, słoneczko i cały czas 4-5 dyszek na budziku. To mi się podoba. Udaje się zatankować wodę w źródełku z kranikiem. Zjeżdżamy do doliny. Rozglądamy się wokoło. Sprawa jest jednoznaczna. Ze wszystkich stron otaczają nas teraz góry. GPS wskazuje wysokość 560 metrów. Z profilu pamiętamy, że trzeba się będzie wspiąć na jakieś 800 m. Znów fajny podjazd, znów 5-6% ale już jedzie się trudniej. Sławek przeżywa kryzys, odpada tuż przed szczytem. Na górze trochę zwalniam i zjazd robimy już razem.

Teraz czeka nas kilka kilometrów pod płaskim, na szczęście teraz już z wiatrem, a potem jakieś 250 metrów pod Vratnik. Jakoś boczną drogą przelatujemy przez okoliczne wiochy. Znów dają o sobie znać miejscowe psiska. Wyjątkowo nie lubią bikerów ale na szczęście to tylko pozoranci i kończy się tylko na manifestacjach niezadowolenie z ich strony. Wyskakujemy na główną drogę, nasza trasa łączy sie tutaj z tą którą jechaliśmy rano. Pierwsze hopki pod Vratnik dają mi sygnał, że coś nie tak dzieje się moim organizmem. Dosłownie w ciągu kilku minut odcina mi wszystkie siły. Wiem co jest grane bo już do dłuższego czasy myślałem o brakach w jedzeniu. Kanapki ( 2 sztuki) poszły już dawno temu. Do tego jeden Ikar. Żle oszacowałem swoje zasoby i teraz płacę za to cenę. Ten odcinek to koszmar. Sławek na początku jedzie za mną, ale szybko wychodzi na przód, a ja zanim toczę walkę o przetrwanie.

Od tej strony Vratnik to zabawa, a jednak każdy metr podjazdu kosztuje mnie coraz więcej sił. Przed oczami zaczyna robić się ciemno, nogi jak z waty. Już nawet mam problem z odczytem wysokości na GPS. Odliczam metry w pionie i szepczę sobie pod nosem..byle do Vartnika, byle tam dotrzeć to przeżyję. Za nim już tylko 15 km zjazdu...muszę utrzymać koło Sławkowi...jak odpadnę to nie wiem co będzie...byle dotrzeć na przełęcz..wytrzymaj jeszcze chwilę...jeszcze tylko 50 metrów...30 metrów...już za zakrętem.

Chorwacja - na przełęczy Vratnik
Chorwacja - na przełęczy Vratnik © furman

Jest. Muszę się zatrzymać, głowa opada w dół, zbieram siły, mam problemy z utrzymaniem się na nogach. Sławek zjada batona i lecimy w dół. Nie mam ani grama mocy. Już po kilkuset metrach Sławek znika z pola widzenie. Ja nie mam siły nawet dokręcać, na zakrętach muszę uważać bo mam problemy z koordynacją ruchów. Do Senj dojeżdżam na szczęście cały i zdrowy, a ostatni kilometr na kwaterę pokonuję na młynku. Kurcze, taki wyrypany to dawno nie byłem.

Micha makarony stawia mnie na nogi :)

  • DST 187.77km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:14
  • VAVG 25.96km/h
  • HRmax 165 ( 92%)
  • HRavg 132 ( 73%)
  • Podjazdy 2575m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 kwietnia 2014 Kategoria Trening

Wyspa KRK - niby płasko, a nogi jakoś nie przestają piec.


Tyle tych gór w okolicy, że nie wiedzieliśmy co wybrać i w końcu pojechaliśmy płaską trasę co by rozruszać nóżki przed jutrzejszym tyraniem po górach. Pisząc płaska trasa mam na myśli profil, który nie wyskoczył powyżej 250 metrów. Ale styrałem się jak koń przy orce. Takich interwałów dawno nie jeździłem, zjazd, podjazd, zjazd, podjazd, zjazd....i tak dalej i tak w zasadzie cały czas. Trudno było walczyć z presją sztywnych podjazdów i chociaż głowa myślała inaczej to nogi robiły co innego. Oczywiście jak zwykle towarzyszył nam też Mr. Wind. Może nie był jakoś specjalnie uciążliwy ale kilka razy dał popalić. Zwłaszcza przy powrocie gdy nogi już zaczęły przypominać galaretę trudno było z nim walczyć. W sumie uzbierało się 1900 metrów podjazdów. Próbowaliśmy walczyć o średnią i nawet przez chwilę wydawało się, że 30 będzie ale postępujące zmęczenie i trzymający wiatr pozbawił nas złudzeń. Tak teraz patrzę i nie dziwię się, że ledwo wniosłem rower po schodach. Solidny dystans, trochę tych przewyższeń jest, mam prawo być zmęczony. Pogoda dzisiaj obłędna. Rano 17 stopni i lekko zachmurzone, a potem coraz więcej słońca i coraz cieplej. Ostatnie kilometry to już prawie pływaliśmy bo tempo trzymaliśmy konkretne, a słońce już mocno przypiekało.

Na jutro ambitne ambitne plany. Będzie dużo gór, no i dystans zapowiada się jeszcze dłuższy. Może przeżyjemy :)
  • DST 152.48km
  • Czas 05:14
  • VAVG 29.14km/h
  • HRmax 172 ( 96%)
  • HRavg 145 ( 81%)
  • Podjazdy 1810m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 kwietnia 2014 Kategoria Trening

Chorwacja - rozjazd po podróży.

Rozjazd po podróży. Góry to tu mają konkretne, w zasadzie zaraz po wyjściu z kwatery zaczyna się kosa na ponad 800 m.n.p.m. Dzisiaj pogoda taka średnia ale prognozy na cały tydzień optymistyczne. Wysoko w górach mocny wiatr, chmury się przewalają po niebie i generalnie nieciekawie. Do tego zaskoczyły nas psy, których jest tu jak mrówków i chyba nie lubię bikerów. Na Sławka szarżował owczarek pasterski. Raczej chciał go tylko wystraszyć bo jak by miał ochotę capnąć to by to zrobił. Może pasterz, który z daleka krzyczał zatrzymał go w tej akcji.

W każdym razie udało się zrobić fajną pętelkę. Zapowiada się udany tydzień.


  • DST 52.47km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.67km/h
  • HRmax 171 ( 95%)
  • HRavg 138 ( 77%)
  • Podjazdy 1180m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 kwietnia 2014 Kategoria Trening

Lasek

Trochę zagoniony w tym tygodniu byłem wobec czego dopiero w czwartek udało się wyskoczyć na rower. Mało czasu było więc daleko się nie zapuszczałem. Początkowo miałem w planie coś w terenie pojeździć, myślałem co by pojechać na trzy dzwony ale w końcu rozmyśliłem się bo bałem się o jakoś głupią kontuzję tuż przed wyjazdem do Chorwacji. Jakaś gleba, niefortunny wypadek i dupa z wyjazdu. Już tak miałem kiedyś.

No ale w końcu jak już zajechałem pod ZOO to jakoś tak sam rower skierował się pod kopiec. No a stamtąd zjazd i już jestem na polance skąd zaczyna się dojazdówka na trzy dzwony. Pal licho - tyle razy tędy zjeżdżałem to teraz jakoś poradzę. Rozcięte drzewo zjechałem kiepsko technicznie, bruzda zrobiła się chyba trochę większa i mam wrażenie jak gdyby zmieniło trochę kąt co powoduje, że nie jest równoległa do toru jazdy. Trzeba wjechać w nią na tyle szybko, że koło utrzymało przyczepność ale z drugiej strony zbyt szybka jazda może skutkować wyleceniem z trasy bo zaraz dalej zaczyna się skarpa. No ale poszło to nawet, chociaż musiał użyć dosyć mocno hamulców po przejechaniu drzewa.

Korzenie poszły bez problemów. Na dużych koła jadę na wprost. Na 26 jednak nie czuję się tak pewnie i wybieram zjazd bokiem po prawej stronie. No i na koniec ścianka, ta nigdy nie stwarzała mi problemów. Tak więc pierwszy zjazd w tym roku przez trzy dzwony poleciał aż za łatwo :)
  • DST 31.10km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:38
  • VAVG 19.04km/h
  • Podjazdy 464m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl