Piątek, 2 lipca 2010
Kategoria Przejażdżka
Rege.
Niezły dystans. Po bulwarach też trzeba się polansować. Zresztą taka jazda na luzie, noga za nogą, z predkością średnią około 14 km/h też ma sówj urok.
Co chwilę ktoś śmignie bokiem i tylko powiem wiatru za nim zostaje :)
Niech sobie jadą...ja mam czas...jest tak przyjemnie.....
Co chwilę ktoś śmignie bokiem i tylko powiem wiatru za nim zostaje :)
Niech sobie jadą...ja mam czas...jest tak przyjemnie.....
- DST 8.76km
- Czas 00:34
- VAVG 15.46km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 lipca 2010
Kategoria Trening
Jeśli nie teraz to kiedy ?
Kiedy to się miało stać ? Forma jest naprawdę dobra, sprzęt taki jaki powinien być do ścigania, zregenerowany po ostatnim wyścigu, samopoczucie naprawdę dobre, pogoda sprzyjała. Podjazd pod ZOO. Już wcześniej pisałem, że czuję się na siłach złamać magiczną dla mnie granicę 6 minut. Dzisiaj nadszedł dzień próby. Wszystko sprzyjało. Podjazd pod ZOO to dla mnie już taka rywalizacja samego siebie z sobą. Jeżdżę tam od kilku lat. Bywało różnie ale nie da się ukryć, że początki były trudne. Pamiętam, że dawno temu jechałem tam na swoim stalowym rumaku i byłem dumny, że tak szybko pokonuję ten podjazd. I wtedy przejechała obok mnie ekipa młodych kolarzy, wśród nich jedna kobitka. Wesoło rozmawiając i śmiejąc się do siebie odjechali do góry, a ja mogłem tylko obserwować jak znikają za serpentyną.
Potem zaczęły się maratony. Pierwszy start w Krakowie 2003. Masakryczna jak dla mnie trasa i ponad 8 godzin jazdy. Tego dnia dowiedziałem się w jakim miejscu się znajduję. Miałem ochotę na coś więcej. Pierwsze zabawy w trening wiosną 2004 roku i duma gdy udało się wjechać do góry poniżej 8 minut. Kolejne maratony w Kielcach, Krakowie i Poroninie i kolejne bolesne rozczarowania. W Kielcach zająłem 3 miejsce od końca na dystansie Giga. Tak nie może być. Trzeba z tym coś zrobić.
Zima 2004/2005 była tą pierwszą naprawdę solidnie przepracowaną, a sezon 2005 pierwszym naprawdę maratonowym. Zrobiłem generalkę u Golonki, przejechałem wraz z Pitem (wtedy był naprawdę mocny) szereg ciężkich, górskich maratonów. Karpacz, Złoty Stok, Kościelisko, Istebna. Tam w końcu pojawiły się przyzwoite wyniki. Pamiętam tuż przed maratonem w Krakowie zrobiłem sobie test pod ZOO. Wjechałem z czasem 7:45 i byłem naprawdę zadowolony. Wtedy rekord miałem kilkanaście sekund mniejszy ale ten czas uznałem za naprawdę dobry i z optymizmem jechałem na ten maraton.
Kolejny sezon 2006 czas ustabilizował się ona około 7 minutach. Cały sezon mocno przejeżdżony i znów solidnie przepracowana zima. Oprócz treningu zacząłem dbać o dietę dzięki czemu udało sie pozbyć kilku kilogramów. Efekt był od razu - pękła granica 7 minut, i to sporo. Coć co jeszcze niedawno wydawało się nierealne zaczęło się dziać. Zbliżałem się do magicznej granicy 6 minut. To było jak bariera dźwięki. Odbijałem się od niej wiele razy. Zbliżałem aby po chwili oddalić się nieco.
Zimą 2006/2007 trenowałem dużo i ciężko, coraz uważniej patrzyłem co jem. Nie chodziło nawet o samo zbicie wagi ale o to aby mieć czym napędzać te 75 kg. Wystartowałem w kilku regionalnych zawodach i okazało się, ża na tym poziomie jestem w stanie walczyć nawet o wygraną. Pierwsze zwyycięstwo, pierwsze puchary, nagrody. Było naprawdę miło i wydawało się, że zaczyna w końcu żreć. Wtedy przyszedł rok 2008 i załamanie formy. Początek był nawet niezły ale potem kłopoty ze zdrowiem. Jeszcze z rozpędu udało się wygrać maraton w Michałowicach ale to był już łabędzi śpiew. Wiedziałem, że nie jest dobrze - a potem było jeszcze gorzej.
Mozolne odbudowywanie formy zimą i sezon 2009 poszedł nawet nieźle. Półka z pucharami zaczęła robić się za mała. Nadal preferowałem regionalne starty, coraz mocniej wchodziłem w XC. Było naprawdę dobrze. Pod ZOO wyniki coraz mocniej zbliżały się do 6 minut ale zawsze brakowało tych kilku sekund.
I już mamy rok 2010. Trenowałem według własnego planu, bardzo ciężko i dużo. Forma przyszła jak nigdy. Musiałem z czymś trafić bo naprawdę kilka zawodów pojechałem jak natchniony. Do tego miałem sporo łatwiej gdyż jako 40-latek zmieniłem kategorię. I okazało się, że w M4 mogę rywalizować o wygrane nawet na całkiem mocno obsadzonych zawodach. Ale pod ZOO nadal brakowało te kilka sekund.
No i w końcu przyszedł ten dzień. Czwartek 1 - lipca. Zjadłem obiad, godzinka relaksu i wyciągnąłem swojego węglowego rumaka. Wyczyszczony, nasmarowany, chodzi jak zegarek. Ja wypoczęty po niedzielnym maratonie. Forma nadal dobra. Wiedziałem, że jeśli nie dzisiaj to już być może nigdy.
Po kostce poszedłem mocno ale nie w trupa. Tętno szybko wskoczyło mocno ponad 160. Stoper odpalony i odlicza kolejne sekudny. Koniec kostki, wrzucam blat i staram sie nabrać jak najszybciej prędkości żeby przelecieć kawałek płaskiego asfaltu. Przed serpentyną redukcja i blokada amorka. Czas lecie i wygląda dobrze ale bez wodotrysków. Serpentyna jest stroma i pokonuję ją na stojaka. Zaczyna mnie pomału przytykać, a tu juz minęła 4 minuta. Dalej jest zakręt w lewo i mulący podjazd. Czas leci, już 5 minut się wyświetla. Trzeba teraz dać ognia, gdy się wypłaszcza wrzucam blat i staję na pedały. Idę już w trupa, kawałek zjazdu i na oparach pokonuję już ostatnie metry. Nawet nie wiem ile mi wyszło, wciskam LAP i ledwo utrzymując się na rowerze jadę zygzakiem. Rzut oka na licznik - 5:58. Udało się !!!
To mój absolutny rekord. Ustanowiony w wieku 40 lat po 6 latach treningów. Granica 6 minut pękła. Czy będzie mnie stać żeby jeszcze kiedyś powtórzyć taki wynik ? Nie wiem, ale wiem, że pomału zaczynam się czuć spełniony w tym sporcie.
Może to śmieszne dla niektórych ale takie mam ambicje. Mistrzem świata nigdy bym nie został i nie zostanę ale to do czego udało się dojść naprawdę mnie cieszy.
Zawsze chciałem szybko i sprawnie poruszać się na rowerze górskim w trudnym terenie. Teraz mogę powiedzieć, ze potrafię to robić :)
Potem zaczęły się maratony. Pierwszy start w Krakowie 2003. Masakryczna jak dla mnie trasa i ponad 8 godzin jazdy. Tego dnia dowiedziałem się w jakim miejscu się znajduję. Miałem ochotę na coś więcej. Pierwsze zabawy w trening wiosną 2004 roku i duma gdy udało się wjechać do góry poniżej 8 minut. Kolejne maratony w Kielcach, Krakowie i Poroninie i kolejne bolesne rozczarowania. W Kielcach zająłem 3 miejsce od końca na dystansie Giga. Tak nie może być. Trzeba z tym coś zrobić.
Zima 2004/2005 była tą pierwszą naprawdę solidnie przepracowaną, a sezon 2005 pierwszym naprawdę maratonowym. Zrobiłem generalkę u Golonki, przejechałem wraz z Pitem (wtedy był naprawdę mocny) szereg ciężkich, górskich maratonów. Karpacz, Złoty Stok, Kościelisko, Istebna. Tam w końcu pojawiły się przyzwoite wyniki. Pamiętam tuż przed maratonem w Krakowie zrobiłem sobie test pod ZOO. Wjechałem z czasem 7:45 i byłem naprawdę zadowolony. Wtedy rekord miałem kilkanaście sekund mniejszy ale ten czas uznałem za naprawdę dobry i z optymizmem jechałem na ten maraton.
Kolejny sezon 2006 czas ustabilizował się ona około 7 minutach. Cały sezon mocno przejeżdżony i znów solidnie przepracowana zima. Oprócz treningu zacząłem dbać o dietę dzięki czemu udało sie pozbyć kilku kilogramów. Efekt był od razu - pękła granica 7 minut, i to sporo. Coć co jeszcze niedawno wydawało się nierealne zaczęło się dziać. Zbliżałem się do magicznej granicy 6 minut. To było jak bariera dźwięki. Odbijałem się od niej wiele razy. Zbliżałem aby po chwili oddalić się nieco.
Zimą 2006/2007 trenowałem dużo i ciężko, coraz uważniej patrzyłem co jem. Nie chodziło nawet o samo zbicie wagi ale o to aby mieć czym napędzać te 75 kg. Wystartowałem w kilku regionalnych zawodach i okazało się, ża na tym poziomie jestem w stanie walczyć nawet o wygraną. Pierwsze zwyycięstwo, pierwsze puchary, nagrody. Było naprawdę miło i wydawało się, że zaczyna w końcu żreć. Wtedy przyszedł rok 2008 i załamanie formy. Początek był nawet niezły ale potem kłopoty ze zdrowiem. Jeszcze z rozpędu udało się wygrać maraton w Michałowicach ale to był już łabędzi śpiew. Wiedziałem, że nie jest dobrze - a potem było jeszcze gorzej.
Mozolne odbudowywanie formy zimą i sezon 2009 poszedł nawet nieźle. Półka z pucharami zaczęła robić się za mała. Nadal preferowałem regionalne starty, coraz mocniej wchodziłem w XC. Było naprawdę dobrze. Pod ZOO wyniki coraz mocniej zbliżały się do 6 minut ale zawsze brakowało tych kilku sekund.
I już mamy rok 2010. Trenowałem według własnego planu, bardzo ciężko i dużo. Forma przyszła jak nigdy. Musiałem z czymś trafić bo naprawdę kilka zawodów pojechałem jak natchniony. Do tego miałem sporo łatwiej gdyż jako 40-latek zmieniłem kategorię. I okazało się, że w M4 mogę rywalizować o wygrane nawet na całkiem mocno obsadzonych zawodach. Ale pod ZOO nadal brakowało te kilka sekund.
No i w końcu przyszedł ten dzień. Czwartek 1 - lipca. Zjadłem obiad, godzinka relaksu i wyciągnąłem swojego węglowego rumaka. Wyczyszczony, nasmarowany, chodzi jak zegarek. Ja wypoczęty po niedzielnym maratonie. Forma nadal dobra. Wiedziałem, że jeśli nie dzisiaj to już być może nigdy.
Po kostce poszedłem mocno ale nie w trupa. Tętno szybko wskoczyło mocno ponad 160. Stoper odpalony i odlicza kolejne sekudny. Koniec kostki, wrzucam blat i staram sie nabrać jak najszybciej prędkości żeby przelecieć kawałek płaskiego asfaltu. Przed serpentyną redukcja i blokada amorka. Czas lecie i wygląda dobrze ale bez wodotrysków. Serpentyna jest stroma i pokonuję ją na stojaka. Zaczyna mnie pomału przytykać, a tu juz minęła 4 minuta. Dalej jest zakręt w lewo i mulący podjazd. Czas leci, już 5 minut się wyświetla. Trzeba teraz dać ognia, gdy się wypłaszcza wrzucam blat i staję na pedały. Idę już w trupa, kawałek zjazdu i na oparach pokonuję już ostatnie metry. Nawet nie wiem ile mi wyszło, wciskam LAP i ledwo utrzymując się na rowerze jadę zygzakiem. Rzut oka na licznik - 5:58. Udało się !!!
To mój absolutny rekord. Ustanowiony w wieku 40 lat po 6 latach treningów. Granica 6 minut pękła. Czy będzie mnie stać żeby jeszcze kiedyś powtórzyć taki wynik ? Nie wiem, ale wiem, że pomału zaczynam się czuć spełniony w tym sporcie.
Może to śmieszne dla niektórych ale takie mam ambicje. Mistrzem świata nigdy bym nie został i nie zostanę ale to do czego udało się dojść naprawdę mnie cieszy.
Zawsze chciałem szybko i sprawnie poruszać się na rowerze górskim w trudnym terenie. Teraz mogę powiedzieć, ze potrafię to robić :)
- DST 52.80km
- Teren 5.00km
- Czas 02:40
- VAVG 19.80km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 181 ( 99%)
- HRavg 113 ( 62%)
- Kalorie 2182kcal
- Podjazdy 525m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 29 czerwca 2010
Kategoria Trening
W tym miesiącu na tyle.
Miałem ochotę na 60 godzinek ale troszkę brakło. Dzisiaj wbrew założeniom okazało się, że czasu nie ma. Skończyło się tylko na Lasku Wolskim. Nadal w nogach mam jeszcze Strzyżów, a tu już Pruchnik za pasem. Troszkę mocniej dzisiaj było niż wczoraj, ale opornie wchodzę na wyższe obroty. Ale jutro plaża. W czwartek może jakiś mocniejszy trening się zrobi, piątek rege i cyklokarpaty w Pruchniku będą moje :)
- DST 35.34km
- Teren 10.00km
- Czas 02:05
- VAVG 16.96km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 158 ( 86%)
- HRavg 110 ( 60%)
- Kalorie 2086kcal
- Podjazdy 495m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 czerwca 2010
Kategoria Przejażdżka
Rozjazd.
Typowy rozjazd po maratonie. Środa mi wylatuje z treningu więc zrobię sobie dzień wolny. A jutro może jakiś dłuższy asfalto-teren.
- DST 31.77km
- Teren 10.00km
- Czas 01:54
- VAVG 16.72km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 150 ( 82%)
- HRavg 100 ( 54%)
- Kalorie 1554kcal
- Podjazdy 370m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 czerwca 2010
Do mety już niedaleko...
Mijała już czwarta godziny jazdy gdy zza zaparowanych okularów dostrzegłem taki napis na asfalcie.Chwilę wcześniej musiałem pokonać stromy podjazd w trudnym terenie. Przyspieszony oddech, krople potu kapiące z czubka nosa, zesztywniałe nogi i pierwsze kłujące oznaki skurczów. Płuca już nie wydalają, serducho tłucze się jak szalone, ostatnie metry podjazdu, wyjeżdżam na asfalt, ledwo łapię oddech, nogi odmawiają posłuszeństwa, głowa zwieszona i wtedy widzę ten napis.
DO
METY
JUŻ
NIEDALEKO
Czy odrobina farby na asfalcie może zdziałać takie cuda, czy po prostu dlatego, że było z góry, bo nagle jak by ożyłem. Do tej pory było różnie. Jak zwykle, bardzo ciężki początek. Zanim złapałem rytm minęła pierwsza godzina jazdy. Niby jechałem te podjazdy, niby na swoim poziomie patrząc po jadących obok osobach ale jakoś ciężko to przychodziło. Potem zaczęło puszczać, jechało się coraz lepiej, ostatnią godzinę poleciałem naprawdę mocno. Tętno rzadko gdzie spadało poniżej 160. Myślę, że sporo nadrobiłem w drugiej części trasy. Uciekłem tym z tyłu, a i kilku z przodu udało się dogonić i pokazać im plecy.
Fajnie, że udało się zregenerować po ostatnim weekendzie. Forma nadal trzyma, nie widać jakiegoś załamania. Trzynaste miejsce open wprawdzie najgorsze w sezonie ale trzeba jasno powiedzieć, że obsada była dosyć mocna. Do Strzyżowa przyjechało sporo ludzi spoza regionu i naprawdę było się z kim pościgać.
Do Krzyśka Gierczaka straciłem 9 minut. Bardzo przyzwoity wynik. Nadal jest poza zasięgiem ale nie na tyle, żeby mógł pozwolić sobie na obijanie się na trasie :)
Kolejne pudło w sezonie, kolejne drugie miejsce. W miarę jedzenia wzrasta apetyt i nie ukrywam, że nadal myślę co zrobić aby nawiązać walkę z Krzyśkiem. Żeby wygrać z nim w bezpośrednie rywalizacji, łeb w łeb, przy równych szansach. Te 9 minut to niby niedużo, ale każdy kto jeździ maratony wie jak trudno jest urwać nawet kilka sekund na trasie. Nie jest to proste ale z drugiej strony 9 minut jest do zrobienia. Jeszcze kilka maratonów przede mną. Będę się starał :)
DO
METY
JUŻ
NIEDALEKO
Czy odrobina farby na asfalcie może zdziałać takie cuda, czy po prostu dlatego, że było z góry, bo nagle jak by ożyłem. Do tej pory było różnie. Jak zwykle, bardzo ciężki początek. Zanim złapałem rytm minęła pierwsza godzina jazdy. Niby jechałem te podjazdy, niby na swoim poziomie patrząc po jadących obok osobach ale jakoś ciężko to przychodziło. Potem zaczęło puszczać, jechało się coraz lepiej, ostatnią godzinę poleciałem naprawdę mocno. Tętno rzadko gdzie spadało poniżej 160. Myślę, że sporo nadrobiłem w drugiej części trasy. Uciekłem tym z tyłu, a i kilku z przodu udało się dogonić i pokazać im plecy.
Fajnie, że udało się zregenerować po ostatnim weekendzie. Forma nadal trzyma, nie widać jakiegoś załamania. Trzynaste miejsce open wprawdzie najgorsze w sezonie ale trzeba jasno powiedzieć, że obsada była dosyć mocna. Do Strzyżowa przyjechało sporo ludzi spoza regionu i naprawdę było się z kim pościgać.
Do Krzyśka Gierczaka straciłem 9 minut. Bardzo przyzwoity wynik. Nadal jest poza zasięgiem ale nie na tyle, żeby mógł pozwolić sobie na obijanie się na trasie :)
Kolejne pudło w sezonie, kolejne drugie miejsce. W miarę jedzenia wzrasta apetyt i nie ukrywam, że nadal myślę co zrobić aby nawiązać walkę z Krzyśkiem. Żeby wygrać z nim w bezpośrednie rywalizacji, łeb w łeb, przy równych szansach. Te 9 minut to niby niedużo, ale każdy kto jeździ maratony wie jak trudno jest urwać nawet kilka sekund na trasie. Nie jest to proste ale z drugiej strony 9 minut jest do zrobienia. Jeszcze kilka maratonów przede mną. Będę się starał :)
- DST 71.93km
- Teren 50.00km
- Czas 03:55
- VAVG 18.37km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 172 ( 94%)
- HRavg 152 ( 83%)
- Kalorie 3762kcal
- Podjazdy 1518m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 czerwca 2010
Kategoria Przejażdżka
No to się poobijałem w tym tygodniu.
Jak zwykle przed startem dzień wcześniej tylko rege. Ostatnie przeglądy sprzętu, smarowanie itp. Wygląda wszystko ok. jeszcze tylko gumki zmienić i można śmigać do Strzyżowa. Oby tylko pogoda wytrzymała bo już zbrzydło mi to mieszanie błota.
- DST 11.64km
- Czas 00:42
- VAVG 16.63km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 czerwca 2010
Kategoria Przejażdżka
Dzień techniczny.
Tydzień regeneracyjny sobie zrobiłem. Nazbierało się trochę roboty koło rowerków. Uruchomiłem kolarkę, solidnie wyczyściłem też startówkę. Beskidzkie błoto posiada ogromną siłę niszczycielską. Nawet takie tytany pracy jak DT 240 odczuły ostatnie jazdy. No ale już wyczyszczone, kilka kropel olejku na łożyska i działają jak powinny. Poza tym na razie wszystko hula..no może poza tym, że nyple coś mi nie trzymają i co chwilę muszę dokręcać. Co jest grane? Na kleju je wkręcić?
Warto trzymać stare klocki hamulcowe. Mam ich kilkanaście. Niby wszystkie zostały wyciągnięte jako zużyte ale różnie to bywa. Po dokładnym przeglądnięciu okazało się, że któryś z pary jest w lepszym stanie. No i okazało się, że udało się skojarzyć dwa całkiem porządne komplety. Na górski maraton ich nie założę ale po suchym i płaskim jeszcze pośmigają. Jak by nie patrzeć dobre klocki to wydatek kilkudziesięciu złotych.
Warto trzymać stare klocki hamulcowe. Mam ich kilkanaście. Niby wszystkie zostały wyciągnięte jako zużyte ale różnie to bywa. Po dokładnym przeglądnięciu okazało się, że któryś z pary jest w lepszym stanie. No i okazało się, że udało się skojarzyć dwa całkiem porządne komplety. Na górski maraton ich nie założę ale po suchym i płaskim jeszcze pośmigają. Jak by nie patrzeć dobre klocki to wydatek kilkudziesięciu złotych.
- DST 20.00km
- Czas 01:00
- VAVG 20.00km/h
- Kalorie 600kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 czerwca 2010
Kategoria Trening
Niepołomice.
Coś mi się nie kręcą te nogi tak jak powinny. Spróbowałem na podjeździe coś mocniej przycisnąć ale nie wychodzi to dobrze. Tętno też jakieś zmulone okropnie.
Wyszedł typowy tlenik. Jeszcze kilka dni zostało, mam nadzieję, że uda się zregenerować.
Wyszedł typowy tlenik. Jeszcze kilka dni zostało, mam nadzieję, że uda się zregenerować.
- DST 53.61km
- Teren 3.00km
- Czas 02:08
- VAVG 25.13km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 157 ( 86%)
- HRavg 118 ( 64%)
- Kalorie 1927kcal
- Podjazdy 112m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 czerwca 2010
Kategoria Trening
Regeneracja.
Ten tydzień to raczej tylko tlenik i rege planuję. W niedzielę kolejny ciężki maraton, a nie ukrywam, że miniony weekend dał mi mocno popalić. Maraton w Strzyżowie zapowiada się bardzo ciekawie. To jeden z tych (obok Jasła) gdzie chciał bym szczególnie dobrze wypaść. Rok temu było bardzo kiepsko, teraz pora na rehabilitację. Obsada zapowiada się dosyć mocna - będzie rzeźnia :)
- DST 36.00km
- Teren 4.00km
- Czas 01:58
- VAVG 18.31km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 148 ( 81%)
- HRavg 110 ( 60%)
- Kalorie 1632kcal
- Podjazdy 468m
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 czerwca 2010
Kategoria Zawody
Puchar Tarnowa - III edycja 2010
Znów deszcz i plucha. Znów zimno. Nie chciało się jechać. Jedna noc nie pozwoliła na całkowitą regenerację po maratonie w Żegiestowie. Nie czułem się mocny przed startem, a jeszcze mniej mocny poczułem się kilknaście sekund po starcie. Zatkało mnie totalnie, zostałem z tyłu stawki już na pierwszym podjeździe. Pierwsza pętla to była katastrofa, niewiele brakowało abym się wycofał. Jakoś jednak przetrwałem i o dziwo zacząłem sie nawet rozkręcać. Wyprzedziłem Witka Trojaka, Marcina Bialika, dogoniłem też Sławka Bartnika i zająłem pozycję pozwalającą walczyć o pudło.
Trasa bardzo błotnista ale aby powalczyć trzeba było mocno ryzykować na zjazdach. Drugie i trzecie okrążenie ciąłem się ze Sławkiem o drugie miejce. Raz on mnie wyprzedzał, raz ja jego. Na trzecim okrążeniu udało mi się urwać na kilka metrów. Zjazdy pokonywałem już bardzo ryzykownie. Kilka razy poleciałem poślizgiem ale się wyratowałem, jednak kolejny raz nie udało się. Upadłem jakoś tak nieszczęśliwie, że straciłem kilka sekund na pozbieranie się. Nadal byłem drugi ale czułem oddech rywala za plecami. Kolejny szybki zjazd i podjazd po trawie i błąd strategiczny. Wybieram podjazd złą stroną, błoto zatrzymuje mnie w miejscu gdy tymczasem Sławek rozpędzony pokonuje podjazd i ucieka na kilkanaście metrów.

Ciemno w oczach, wrzucam twarde biegi, daję mocno pod górę, kolejny zjazd pokonuję jak szalony, mam Sławka 5 metrów przed sobą. Wjeżdżamy na kostkę i przed nami 300 metrów stromego podjazdu. Daję z siebie wszystko, zbliżam się.... 5 metrów, 4,5 metra, 4 metry, już mam plamy przed oczami ale jeszcze wrzucam jeden ząbek niżej i jeszcze staram się podciągnąć trochę. Zbliżam się dosłownie na 2 metry ale to już wszystko na co mnie stać. Nie dam rady więcej, kilka metrów pzred metą w zasadzie tracę swiadomość i czołgam się prawie ten ostatni kawałek. Wyprzedza mnie tutaj jeszcze Wacek Szwarc, a ja łapczywie łapiąc powietrze dochodzę do siebie.
Zająłej wprawdzie 3 miejsce lecz mam większą satysfakcję z tego wyścigu niż z wczorajszej wygranej. Poprzeczka była bardzo wysoko. Byłem po ciężkim maratonie, a pomimo to udało się pojechać bardzo mocno. Cały czas była walka o każdy ułamek sekundy. Każdy korzeń, każdy kamień działał na moja korzyść albo niekorzyść. Zjazdy pokonywałem jak natchniony. Nawet nie wiedziałem, że potrafię tak jeździć w błocie. Przegrałem ale bardzo chętnie zmierzę się ze Sławkiem i innymi kolarzami na kolejnym Pucharze Tarnowa. Nadal zbieram dośwadczenia i staram się z nich korzystać.
Trasa bardzo błotnista ale aby powalczyć trzeba było mocno ryzykować na zjazdach. Drugie i trzecie okrążenie ciąłem się ze Sławkiem o drugie miejce. Raz on mnie wyprzedzał, raz ja jego. Na trzecim okrążeniu udało mi się urwać na kilka metrów. Zjazdy pokonywałem już bardzo ryzykownie. Kilka razy poleciałem poślizgiem ale się wyratowałem, jednak kolejny raz nie udało się. Upadłem jakoś tak nieszczęśliwie, że straciłem kilka sekund na pozbieranie się. Nadal byłem drugi ale czułem oddech rywala za plecami. Kolejny szybki zjazd i podjazd po trawie i błąd strategiczny. Wybieram podjazd złą stroną, błoto zatrzymuje mnie w miejscu gdy tymczasem Sławek rozpędzony pokonuje podjazd i ucieka na kilkanaście metrów.

Ciemno w oczach, wrzucam twarde biegi, daję mocno pod górę, kolejny zjazd pokonuję jak szalony, mam Sławka 5 metrów przed sobą. Wjeżdżamy na kostkę i przed nami 300 metrów stromego podjazdu. Daję z siebie wszystko, zbliżam się.... 5 metrów, 4,5 metra, 4 metry, już mam plamy przed oczami ale jeszcze wrzucam jeden ząbek niżej i jeszcze staram się podciągnąć trochę. Zbliżam się dosłownie na 2 metry ale to już wszystko na co mnie stać. Nie dam rady więcej, kilka metrów pzred metą w zasadzie tracę swiadomość i czołgam się prawie ten ostatni kawałek. Wyprzedza mnie tutaj jeszcze Wacek Szwarc, a ja łapczywie łapiąc powietrze dochodzę do siebie.
Zająłej wprawdzie 3 miejsce lecz mam większą satysfakcję z tego wyścigu niż z wczorajszej wygranej. Poprzeczka była bardzo wysoko. Byłem po ciężkim maratonie, a pomimo to udało się pojechać bardzo mocno. Cały czas była walka o każdy ułamek sekundy. Każdy korzeń, każdy kamień działał na moja korzyść albo niekorzyść. Zjazdy pokonywałem jak natchniony. Nawet nie wiedziałem, że potrafię tak jeździć w błocie. Przegrałem ale bardzo chętnie zmierzę się ze Sławkiem i innymi kolarzami na kolejnym Pucharze Tarnowa. Nadal zbieram dośwadczenia i staram się z nich korzystać.
- DST 11.89km
- Teren 11.89km
- Czas 01:00
- VAVG 11.89km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 173 ( 95%)
- HRavg 161 ( 88%)
- Kalorie 1149kcal
- Podjazdy 492m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze