Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101110.33 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.71%)
  • Czas na rowerze: 209d 06h 00m
  • Prędkość średnia: 20.08 km/h
  • Suma w górę: 880405 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:10149.15 km (w terenie 1514.00 km; 14.92%)
Czas w ruchu:504:57
Średnia prędkość:20.08 km/h
Maksymalna prędkość:170.00 km/h
Suma podjazdów:125891 m
Maks. tętno maksymalne:181 (99 %)
Maks. tętno średnie:521 (291 %)
Suma kalorii:185972 kcal
Liczba aktywności:118
Średnio na aktywność:86.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Niedziela, 6 listopada 2011 Kategoria Wycieczka

Jesienny wypad w dolinki.

Grzechem by było nie korzystać z panującej obecnie pogody. Po wczorajszej szosie dzisiaj zaaplikowałem sobie wyjazd na góralu. Dawno nie byłem w dolinkach więc była dobra okazja aby ten okres nie przedłużył się jeszcze bardziej.

Na startówce też dawno nie śmigałem i wypadało ją przewietrzyć. Do Krzeszowic dotarłem czerwonym szlakiem. Dalej już jakimiś tam szlakami leciałem. Ominąłem najbardziej znane dolinki w obawie przed tłumami turystów pieszych. Zrobiłem Eliaszówki i Racławki. Pozostałe ominąłem bokami ale i tak było przyjemnie. Warunki w terenie boskie. Wprawdzie na zjazdach trzeba bardzo uważać gdyż pod dywanem z liści bywa mokro i ślisko, a także lubią czaić się różne niespodzianki ale i tak fajnie się jechało. Lasy takie kolorowe, że aż oczy bolą od patrzenie.

Wyjazd więc wyszedł bardzo udany. Jutro przerwa, a kolejny trening już według wskazań trenera. No bo tak się złożyło, że załapałem się do 10-osobowej grupy, która zostało wybrana w ramach konkursu organizowanego przez http://www.oxygencycling.pl/

Zobaczymy co z tej współpracy się wykluje. Moja koncepcja treningowa właśnie się wyczerpała gdyż ciągłe zwiększanie objętości treningu raczej nie wchodzi w rachubę. Może warto było by to poprzekładać i zrobić z tego jakiś bardziej zorganizowany trening. Naprawdę nie wiem jak to będzie się rozwijać, nie wiem czy będę w stanie realizować narzucone mi cele, czy wytrwam kolejny rok w reżimie treningowym. W każdym bądź razie będę próbował trwać, gdyż trening sprawia mi satysfakcję i przyjemność. No i przede wszystkim ogromna frajda jest jeździć na rowerze i robić to szybko oraz sprawnie. Tu nie chodzi tylko o starty w zawodach. Również wyjazd na wycieczkę w góry daje dużo radości pod warunkiem, że jazda jest przyjemnością, a nie walką z wiatrakami.

Jak ja to mówię - zobaczy się :)

  • DST 92.86km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:34
  • VAVG 20.33km/h
  • HRmax 166 ( 91%)
  • HRavg 125 ( 69%)
  • Kalorie 3787kcal
  • Podjazdy 962m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2011 Kategoria Wycieczka

Kraków-Koskowa Góra-Zawoja.

Jesienny wypad w góry doszedł w końcu do skutku. Pogoda się udała, a to już gwarantowało dobrą zabawę. Do Stróży dotarliśmy asfaltem przez Myślenice. Wbiliśmy się zielonym szlakiem na pasmo Koskowej Góry w okolicach Kotonia aby dalej posuwać się już żółtym szlakiem. Wbrew obawom obeszło się bez błota.

Miałem (mam nadal) spory problem gdyż jakiś czas temu wlazło mi coś w kolano i cały czas mi dokucza. Mało jeżdżę ostatnio i myślałem, że jakoś samo się zaleczy ale dziadostwo odzywa się za każdym razem gdy mocniej naciskam na pedały. Tak było i tym razem, pierwsze ukłucia poczułem jeszcze przez Myślenicami, kolejne pojawiały się już coraz częściej. Przez chwilę było nieciekawie i nawet myślałem o ewakuacji ale jak już dojechaliśmy do Stróż to pomyślałem, że Koskową jakoś zrobię, a jak będzie naprawdę źle to wrócę pociągiem z Makowa.

No i tak jechałem jedną nogą. Bolało ale dało się jechać i co ważniejsze nie robiło się gorzej. W Makowie zakupy i sruu do Zawoji. Szkoda było wracać do domu :) Mieliśmy spać na Hali Krupowej ale po rozmowie telefonicznej dowiedzieliśmy się o braku miejsc. No to śpimy w Zawoji.

http://rowerowanie.pl/gps.php?trackid=252
  • DST 86.90km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:39
  • VAVG 15.38km/h
  • Podjazdy 1630m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 października 2011 Kategoria Wycieczka

Lubomir, Kudłacze.

We czwórkę polecieliśmy na Lubomir. Tym razem nie chciałem się telepać przez Wieliczkę i Dobczyce i wybraliśmy wariant przez Osieczany i Trzemeśnię do Węglówki skąd zaczyna się podjazd na Lubomir. Kamienie trochę bardziej ubite od zeszłego roku ale i tak najgorszy fragment nie udało się podjechać. Kilkadziesiąt metrów trzeba było dawać z buta.

Ze szczyty uderzyliśmy na Kudłacze. Trasa piesza liczona na 1h15 minut, my przefrunęliśmy w 10 minut :) Na Kudłaczach tłumy ludzi, nie siedzieliśmy długo. Zjazd bardzo fajny, to jeden z moich ulubionych. Dosyć trudny ale nie extremalny. Sporo ludzi wędrowało do góry i trzeba było uważać. Na szczęście tam nie da się szybko jechać, a ludziska widząc nas podskakujących na kamieniach ochoczo robiło nam miejsce na przejazd. Trzeba tutaj uważać bo jest kilka trudnych fragmentów, głazy naprawdę duże, sporo uskoków. Nie jest jakoś bardzo trudno ale lepiej nie szarżować bo gleba na takim podłożu może skończyć się bardzo nieciekawie.

Dalej podjechaliśmy na Chełm skąd wręcz spadliśmy w dół torem DH. Też fajny bo na tyle trudny, że trzeba naprawdę się skupić ale do przejechania przez każdego sprawnego bikera. Kilka miejsc gdzie trzeba solidnie cofnąć się za siodełko poza tym raczej spoko.

No i już Myślenice. Stąd do Krakowa to już rzut beretem :)
Super wycieczka wyszła. Mniam mniam.....aha...obiadek w domu smakował jeszcze bardziej :)

  • DST 112.75km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:24
  • VAVG 20.88km/h
  • HRmax 178 ( 98%)
  • HRavg 122 ( 67%)
  • Kalorie 4358kcal
  • Podjazdy 1820m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 września 2011 Kategoria Wycieczka

Przez góry i przełęcze.

Myślałem o Przechybie cały rok. Jakoś do tej pory nie za bardzo była okazja jechać. Gdyby jechać z Krakowa to wyjdzie coś koło 200 km i to już dosyć dużo.
Na ten weekend pogoda wypadła bardzo fajna więc pomyślałem znów o tej Przechybie.
Nie widziało mi się za bardzo spędzenie całego dnia na rowerze więc wspomogłem się autem i podjechałem do Wiśniowej.

Pierwsze metry jazdy na rowerze i czuję, że jest zimno. Zmyliła mnie ta pogoda. Słońce daje na całego ale zimno. Niestety nie wziąłem z domu żadnej bluzy. Pierwszy podjazd pod Wierzbanową mam cały czas myślenice jak mogłem być taki głupi. Jadę pod górę i cały czas mi zimno. Jest dopiero 11 więc szansę na ocieplenie są spore ale jakiś ryzyko istnieje. Zjazd do Kasiny bardzo nieprzyjemny. Dopiero w Mszanie jakoś zapominam o dyskomforcie cieplnym. Podjazd na przeł. Przysłup trochę się ciągnie.

Za to zjazd do Kamienicy rewelacja. Taki jaki lubię, poza pierwszą ścianką opadającą stromo do Rzek droga delikatnie traci wysokość przez co leci się długo ze sporą prędkością. Mijam Kamienicę i w Zabrzeziu skręcam na Nowy Sącz. Ten odcinek niezbyt przyjemny. Spory ruch, a i widoczki jakoś nie powalające.

Szybko docieram do Gołkowic gdzie zaczyna się zasadnicza część podjazdu na Przechybę. Początek to przejazd przez wieś, droga minimalnie, prawie niezauważalnie wznosi się do góry. Jadę sobie pomału i dostrzegam na drodze jakąś ruchomą plamę. Dopiero gdy bliżej podjeżdżam widzę, że ta plama to całkiem dorodna żmija. Szybko zeskakuję z roweru i robię kilka fotek. Chciałem jeszcze zrobić filmik ale koleżanka żmija nie miała ochoty zostać gwiazdą filmową i szybko skryła się w trawie. No cóż, tyle fotek, trzeba kręcić dalej.






Droga zaczyna się mocniej wznosić, mijam szlaban i parking i coraz węższą drogą nabieram wysokości. Robi się całkiem stromo, zaczynam się ratować najmniejszą koronką z przodu. Może nie jest jakoś masakrycznie stromo ale podjazd jest bardzo długi. Ciągnie się i ciągnie, raz stromiej, raz łagodniej ale w zasadzie nie ma ani metra wytchnienia. Cały czas trzeba mocno deptać.

Po lewej mijam źródło, potem jakieś baraki po prawej. Znów kawałek solidnej ścianki, robi się ciężko. Jakoś jednak daję rady. Kilka ostrych zakrętów. Do góry już niedaleko. Ostatnie 600-700 metrów brak asfaltu. Najpierw kawałek wysypany luźnym tłuczniem. Trudno się jedzie na kolarce po takiej nawierzchni ale udaję się bez zsiadania z roweru. Dalej jest już typowa gruntówka. Tutak jest lepiej i już szybko docieram pod schronisko.

Na górze siadam na ławeczce i wygrzewam się w słońcu. Jednak gdy tylko tracę temperaturę osiągniętą na podjeździe robi się bardzo zimno. Gdy oddycham widać parę wydobywającą się moich usta. Chowam się w schronisku, wrzucam coś na ruszt i pomału myślę o zjeździe.

Po tłuczniu jadę bardzo ostrożnie, ale dalej już na asfalcie też nie jest jakoś cudownie. Droga bardzo wąska, niekiedy na poboczu poleguje trochę żwiru. Zakręty bardzo ciasne, nie widać co dzieje się za zakrętem. Cały czas trzeba mocno hamować. Ten zjazd naprawdę nie jest jakiś super przyjemny.

Tankuję w źródełku i szybko lecę dalej. Niżej przez wieś jest trochę lepiej. z Gołkowic jadę teraz inną drogą. Kieruję się na Młyńczyska. Spory kawałek jadę po płaskim, potem równie długi odcinek lekko do góry. Dłuży się trochę ta droga. Dopiero w Młyńczyskach pojawiają się solidniejsze podjazdy. Wyskakuję na drogę Kamienica-Limanowa tuż prze szczytem przeł. Ostra. Kilkaset metrów i jestem na Ostrej. Zjazd do Limanowej wynagradza ten z Przechyby. Droga szeroka, świetna nawierzchnia. Nawet serpentyny można lecieć ze sporą prędkością. Jedzie się wspaniale, mija mnie jakieś auto, z okna machają dzieciaki. Jakież jest ich zdziwienie gdy po kilku zakrętach dochodzę ich, a na kolejnym spokojnie biorę ich po lewej :)

Nie dojeżdżam do Limanowej, skręcam w lewo, znów stromy podjazd, ale za to za nim cudowny odcinek do Słopnic. Droga lekko faluje. Wokół wspaniałe widoki, jestem dosyć wysoko więc okoliczne szczyty wydają się być na wyciągnięcie ręki. Z tyłu Mogielica z wieżą na szczycie, po lewej połoninki Ćwilina. Na wprost mnie Łopień, a po prawej wyraźny grzbiet Pasma Łososińskiego z Jaworzem i Sałaszem.

Przelatuję przez Słopnice, kawałek główną drogą w kierunku Mszany i odbijam na Tymbark. Już niedaleko do auta. Przelatuję Podłopień, potem Wilkowisko i kierują się na Jodłownik. Kilka stromych ale krótkich ścianek. Już czuję nogi, dystans już solidny, a i tych podjazdów nazbierało się całkiem sporo

Ostatnie kilometry pokonuję już bardzo wolno. Zmęczenie daje o sobie znać.
Ostatni podjazd i jestem koło tartaku tuż przed przeł. Wierzbanowską. Stąd do Wiśniowej mam już tylko w dół.

Było extra.

  • DST 146.49km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:33
  • VAVG 26.39km/h
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 128 ( 70%)
  • Kalorie 6069kcal
  • Podjazdy 2496m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 września 2011 Kategoria Wycieczka

Dookoła Tatr.

Trochę poupalalałem wczoraj wraz z Luckiem i Mikim. Runda wokół Tatr zaliczona. Pogoda trafiona idealnie, traska bajka, ale niełatwa. Start robiliśmy z Chochołowa, rano zimno jak cholera, Miki ma ogromne problemy z ubraniem się w odpowiedni sposób. Pierwsze kilometry nieprzyjemne ale szybko się rozgrzewamy na podjazdach. Drogi puste jedzie się wspaniale. Na podjazdach chłopaki mocno dociskają i zostaję trochę w tyle. Zjazdy rewelacja, świetny asfalt, zakręty nie za mocne, fajnie można się składać. O widoczkach nie piszę, cały czas towarzyszą nam obłędne panoramy poszarpanych, tatrzańskich szczytów. Zjeżdżamy do Liptowskiego Mikulasa. Tutaj chyba najmniej przyjemna część trasy. Tatry trochę się oddaliły, sam przejazd przez miasto nieciekawy, w dodatku łapie nas tutaj bardzo mocny wiatr z boku.

Jedzie się bardzo ciężko, czy na kole, czy z przodu to trzeba mocno dawać. W dodatku cały czas pod górę, najpierw bardzo łagodnie ale w miarę zbliżania się do Strbskiego Plesa nachylenie wzrasta. Tracimy tu sporo sił, średnia leci na łeb na szyję. Miki mocno podkręca tempo na podjazdach. Nasz mini peleton rozciąga się na kilkaset metrów przy czym ja mam zaszczyt go zamykać

Podjazd ciągnie się bardzo długo, w zasadzie ponad 30 km dajemy cały czas pod górę. W nogach już czuć dotychczasowe kilometry i zaczyna się pomału włączać tryb przetrwania. Strbskie Pleso leży około 2 km od głównej drogi. Oczywiście pod górę ale naprawdę warto tam pojechać. Na górze kilka snobistycznych hoteli, jeziorko, a wokół imponujące góry. Tutaj robimy dłuższy postój, Miki ma kupę uciechy obserwując leżących na hotelowym tarasie, na obitych białą skórą fotelach, za przyciemnioną szybą snobów, oczywiście w białych szlafroczkach. Nie tylko my ich obserwujemy. Ciekawa sprawa, wygląda to jak ZOO, jedni obserwują drugich. Kwestią sporną pozostaje kto w tej sytuacji robi za małpy

Po dłuższej przerwie pomału zbieramy się dalej. Czeka nas teraz w nagrodę naprawdę długi zjazd. Droga dobra, pruje się rewelacyjnie. Zaczynamy odczuwać zmęczenie, zbliżamy się do Łysej Polany ale czekają nas jeszcze dwa solidne podjazdy. Może nie za strome ale dają popalić, zwłaszcza teraz gdy naprawdę mamy już mocno w czubie.

Zatrzymujemy się przy sklepie żeby zatankować coś mokrego. Spotykamy tutaj Krzyśka Szarka z Bikeholików. Coś tam gadamy i pomału zbieramy się do dalszej jazdy. Łysa Polana coraz bliżej. Po przekroczenie granicy inny świat. Ludzi od groma wszędzie, cała droga zastawiona autami. To miejsce wypadowe nad Morskie Oko więc nic dziwnego. Ale dalej nie jest lepiej. Dużo tych polaków wszędzie, w zasadzie aż do samego Zakopanego każdy wolny plac przy drodze zastawiony autami. O pustce i ciszy jak na Słowacji można zapomnieć.

Za Łysą bardzo ciężki podjazd. Oj męczę się tutaj okropnie, nogi już nie chcą kręcić a droga cała czas wznosi się mocno do góry. Za każdym zakrętem wypatruję czegoś płaskiego lecz kilka razy przeżywam rozczarowanie. Na górę docieram chwilę po chłopakach i dosyć mocno styrany już. Dobrze, że zjazd do Zakopca ciągnie się dosyć długo i można odpocząć. W Zakopanym wrzucamy na ruszt jakąś obiadokolację w knajpie i śmigamy ostatnie kilometry. Jeszcze jeden dłuższy podjazd i już prujemy w stronę Chochołowa. Lukcio ciągnie nasz peleton i daje już chyba na maxa. Przelatujemy Kościelisko, Witów z prędkością bolidu Formuły 1. Na budziku cały czas ponad 4 dychy i tak przez ładnych kilkanaście kilometrów.

Nie dziwne, że przy aucie wszyscy oddychamy z ulgą i potrzebujemy kilku minut żeby dojść do siebie. No ale udało się. Wyjazd świetny. Było wszystko czego można oczekiwać od takiej wycieczki. Styraliśmy się ostro, nacieszyli oczy cudownymi widokami, pośmiali, wypocili sporo potu. Zwłaszcza Miki przypominał solnego dziadka

Aha i pozdrowienia dla pieszej ekipy zielonych, która pieszo przemierzała tatrzańskie szlaki. Chyba się mocno zdziwili gdy zobaczyli w Zakopcu zielony peleton



Trasa niestety bez ostatnich 20 km bo bateryjka padła w Garminie. Miki będzie miał całą. Powinny być jakieś fotki jak chłopaki dojdą siebie
  • DST 204.00km
  • Czas 07:10
  • VAVG 28.47km/h
  • Kalorie 7038kcal
  • Podjazdy 2515m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 lipca 2011 Kategoria Wycieczka

W krainie połonin.

Poprawa pogody pozwoliła w końcu na jakiś solidny wyjazd. Auto zostało w Lesku, a ja już na rowerku skierowałem się w stronę Baligrodu. Początkowy odcinek wzdłuż Sanu mija dosyć szybko. Im bliżej Baligrodu jedzie się coraz wolniej. Droga bardzo nieznacznie ale cały czas wznosi się do góry. Ruch znikomy, jedzie się przyjemnie. Mijam Baligród, Jabłonki i przede mną pierwszy solidny podjazd. Droga wznosi się na wysokość około 730 m.n.p.m aby potem szybko opaść do Cisnej. Trzeba powiedzieć, że ciężko mi się jedzie i jakoś niemrawo pokonywałem ten podjazd. Zjazd do Cisnej pozwolił na odpoczynek.

Dalej kieruję się w stronę Wetliny, początek szybko, lecz już kilka km za Cisną droga znów zaczyna się wznosić do góry. Najpierw bardzo delikatnie, prawie niezauważalnie, potem coraz śmielej. Wyświetlacz wskazuje 820 m.n.p.m gdy widzę przed sobą ostatnią ściankę. Ten podjazd poszedł już całkiem sprawnie. Rozgrzałem się, rozjeździłem i jedzie się już bardzo fajnie. Na górze parking. To miejsce wypadowe na Połoninę Wetlińską. Fajny widok na najwyższe partie Bieszczadów. Pogoda sprzyja, niby cały czas straszą ciemne chmury ale słoneczko jakoś przebija się przez nie zapewniając miłą atmosferę. Dużo auto-turystów, co chwilę podjeżdża autokar z wycieczkami. Uczestnicy ograniczają się do wyjścia na parking, zrobienie kilku fotek, powiedzenie „achów” i „ochów” podkreślających urodę tego miejsca, a następnie zajęcie miejsca w autokarze i podążeniu ku kolejnej atrakcji Bieszczadów.

Po dłuższym odpoczynku zbieram się i ja w dalszą drogę. Trzeba powiedzieć, że od drugiej strony podjazd na przełęcz robi dużo lepsze wrażenie. O ile od strony, z której jechałem tj. od Cisnej podjazd rozkłada się na wiele kilometrów i wiedzie prostą drogą wśród drzew to od strony, w którą teraz zjeżdżam jest już dużo ciekawiej. Przede wszystkim droga szybko opada w dół prowadząc krętymi serpentynami wśród połonin. Teren cały czas odkryty, wokół wysokie góry, jest naprawdę pięknie. W tych pięknych plenerach szybko zjeżdżam do Brzegów Górnych. Przez chwilę mam wielką ochotę polecieć prosto gdyż tam wznosi się najwyższa przełęcz drogowa w Bieszczadach.

Przełęcz Wyżniańska wznosi się tylko kilkanaście metrów wyżej niż ta, którą przed chwilą opuściłem ale ma bardzo dużo uroki i naprawdę fajnie było by tam wjechać. No, ale plany są inne i skręcam na Dwernik. To chyba najprzyjemniejsza część trasy. Droga przez kilka km opada delikatnie w dół. Nawierzchnia idealnie płaska, jedzie się rewelacyjnie. Trwa to wszystko kilkanaście minut. Tutaj już turystów dużo mniej, tereny zdecydowanie bardziej odludne niż rejon połonin. W Dwerniku skręcam na Zatwarnicę. Droga robi się nieciekawa. Im dalej tym jest coraz gorzej. Przed Zatwarnicą odbijam już na typową stokówkę. Kilkanaście km pokonuję po wszelkiego rodzaju nawierzchni. Od gładziutkiego asfaltu, po super ubity żwir, po strzelającą kamieniami spod kół żwirówkę aż do pooranego dziurami asfaltu. Ten ostatni dostarcza najmniej przyjemnych wrażeń.

Po tych przeżyciach z prawdziwą ulgą przyjmuję dotarcie do gładkiej, asfaltowej drogi. Solidne góry zostawiłem już za sobą i teraz podążam wzdłuż Jeziora Solińskiego. Droga kręci się i wije, co chwilę krótkie zjazdy i podjazdy. Zaczynam już odczuwać trudy dzisiejszego dnia. Licznik już dawno przekroczył 100 km, a wysokościomierz wskazuje sumę podjazdów zbliżającą się do 2 tys. metrów. Widokowo ten odcinek drogi bardzo ładny. Po jednej stronie widok na dalekie już pasma połonin, po drugiej ba położone w dole i wcinające się w ląd zatoczki jeziora. Ruch minimalny, pomimo zmęczenia pokonuję tę drogę z dużą przyjemnością.

Mijam Wołkowyję, potem szybko przejeżdżam przez oblężoną turystami Solinę i kieruję się na północ. Jeszcze niespodzianka gdy kawałek przed Uhercami droga zmienia nawierzchnię z asfaltowej na kostkę brukową. Dosyć nierówną kostkę brukowa. Ponieważ mój rower nie posiada amortyzacji nie jest przyjemnie. Już wytrzepało mnie wcześniej, teraz mam trzepaczkę na deser. Do tego dochodzi jeszcze jeden podjeździk i zaczyna być już naprawdę nieciekawie. Nic dziwnego, że asfalt w Uhercach Mineralnych witam z dużą euforią. Teraz już tylko do Leska główną drogą. No ale na koniec czeka mnie jeszcze jedna niespodzianka. Tuż przed Leskiem całkiem spory podjazd. Mając w nogach już prawie 150 km nie pokonuje go z uśmiechem na twarzy ale jakoś udaje się wykaraskać do góry.

A teraz już tylko w dół.

  • DST 147.78km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:18
  • VAVG 23.46km/h
  • HRmax 170 ( 93%)
  • HRavg 128 ( 70%)
  • Kalorie 5456kcal
  • Podjazdy 1871m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 lipca 2011 Kategoria Wycieczka

Ciap ciap....

Przez całą dzisiejszą jazdę towarzyszył mi deszcz. Czasem mniejszy, czasem większy ale trwał przy mnie wiernie i dotrzymywał niezbyt miłego towarzystwa. Tym razem wybrałem się w stronę Biecza. Małe miasteczko z wielką historią. Spacerując po małym ryneczku trudno uwierzyć, że miasto to konkurowało swego czasu z samym Krakowem. Niestety nie było mi dane nacieszyć się urokami starych kamienic gdyż poświęciłem czas na suszenie ciuchów w średniowiecznej bramie. Wobec tak niesprzyjającej aury zmodyfikowałem plany na dzisiaj i wybrałem wersję medio. Aby uniknąć jazdy ruchliwą drogą do Jasła poleciałem na Harklową skąd przebiłem się przez Osobnicę do Trzcinicy. Tam zahaczyłem o Karpacką Troję. Pooglądałem zza ogrodzenia jak wygląda skansen i pomału pokręciłem do domu.

  • DST 69.23km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:18
  • VAVG 20.98km/h
  • HRmax 164 ( 90%)
  • HRavg 114 ( 62%)
  • Kalorie 2740kcal
  • Podjazdy 899m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 lipca 2011 Kategoria Wycieczka

Brzanka.

Podobno nazwa miesiąca Lipiec wzięła się stąd, że lipna pogoda :)
Oczywiście żartuję ale faktycznie takiej lipy to dawno nie było. Dzisiaj od samego rana zanosiło się na deszcz, pomimo tego musiałem już wyskoczyć na rower bo mi już psycha siada. Akurat jak wszystko przygotowałem zaczęło pokapywać z nieba. Nic to - jadę. Wszędzie wokół wilgoć unosi się w powietrzu, powietrze przesiąkniete wilgocią, mgły, chmury....nieprzyjemnie. Początek nawet spoko bo deszcz tylko postraszył i szybko zanikł. Pierwsze kilometry cięzkie, dawno nie jeździłem po górach. Szybko jednak łapię rytm i przyjemnie się leci. Chociaż tereny dobrze znane to nie ma porównania do tych nad morzem. To jest to! To lubię!

Mam sporo czasu więc pozwalam sobie na eksperymenty. W terenie mokro ale sporo szutrowych drożek, których jeszcze nie eksplorowałem. Nie wszędzie idzie gładko. Bywa tak, że wyraźnie na mapie oznaczona droga okazuje się ledwo widoczną ścieżynką prowadzącą przez krzaki sięgające wyżej głowy. Wszytsko mokre, lekkie poruszenie skutkuje zimnym prysznicem spadających kropel. Znów tam gdzie na mapie nie widnieje nawet ścieżka można zobaczyć solidną drogą, nierzadko z utwardzoną nawierzchnię lub tez nawet pokrytą asfaltem. Chociaż podkarpacie zaliczane jest do jednych z biedniejszych regionów w Polsce to jednak odnoszę wrażenie, że gospodarze lepsi tutaj niż chociażby w woj. pomorskim. I dotyczo to zrówno gospodarzy prywatnych jak i tych gminnych. Sporo nowych dróg, szutrowki pomału zanikają. Z jednej strony szkoda, z drugiej strony dobrze.

Jako ciekawostka mogę napisać, że cały tutejszy rejon został opleciony szlakami konnymi. Rowerowe też tutaj są, nawet są oznaczenie ale to co zrobili z tymi konnymi to mi szczęka opada. Co chwilę ozbaczenia, drogowskazy, niekiedy na węzłach można na ławeczce odpocząć. Pięknie to wygląda, kawał roboty odwalony, kasy też na to poszło. Jest tylko jeden problem. Nie ma turystyów na koniach. O ile rowerzystów można spotkać ( też rzadko) to konnych ani na lekarstwo. Już pomijam fakt czy te wszystkie szlaki nadają się pod konia....sam nie wiem. No ale dzieje się coś, to dobrze.

Tak oglądając, klucząc i błądząc pokonałem 80 km. Ostatnia godzina w padającycm deszczu ale ciepło więc dało się przeżyć. No i zupełnie inne wrażenia niż nad plaskatym morzem. To mi pasuje. Od razu lepiej.

  • DST 80.03km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 20.01km/h
  • VMAX 170.00km/h
  • HRmax 170 ( 93%)
  • HRavg 125 ( 69%)
  • Podjazdy 1332m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 lipca 2011 Kategoria Wycieczka

Do Słupska.

Wypad do Słupska. Sporo tutaj gruntowych dróżek, które podnoszą atrakcyjność jazd w tym terenie. Do Słupska udało się dotrzeć prawie bez asfaltu. Tylko wyjazdówka z Rowów i kawałek tuż przed miastem. W drugą stronę troszkę więcej szosy bo poleciałem na Ustkę ale szybko odbiłem na Rowy, a potem znów wskoczyłem w jakieś gruntówki, które zaprowadziły mnie do Rowów. Pogoda póki co dopisuje, szkoda, że kolarki nie mam to można by się pokusić o jakąś dłuższą jazdę. No, ale nie ma co narzekać.

  • DST 56.16km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 20.93km/h
  • Podjazdy 299m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 lipca 2011 Kategoria Wycieczka

Rowy.

Znów wpadła przerwa. Tak jak podejrzewałem w okresie letnim jazda na rowerze będzie kuleć. Niby wszystko przemawia za tym aby łoić teraz kilometry ale jest inaczej. No ale nie ma się co rozczulać.

Dzisiaj odespałem wczorajszą podróż do Rowów i popołudniu wyruszyłem na badanie terenu. Tak po prawdzie to nie jestem zwolennikiem morza. Nie będę ściemniał. Jestem tu tylko dlatego aby dogodzić rodzince. Chociaż trzeba przyznać, że fajnie się dzisiaj jeździło. Oczywiście musiałem zaliczyć jedyną górę w okolicy czyli Rowokół wznoszący się ponad Smołdzinem. Góra jak góra, wznosi się 115 metrów ponad poziom morza. Podjazd krótki ale stromy, potem fajny zjazd na drugą stronę. Okolice Rowokołu nawet ciekawe. Momentami można się było poczuć jak w górach.

Ale poza tym nudy. Nudy !!!!!
Niby fajne dróżki, ścieżki, jeziorka, wydmy, za którymi szumi morze ale to nie są moje klimaty. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Jutro chyba znów pojadę na Rowokół, może zrobię go 10 razy :)


  • DST 47.26km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 17.95km/h
  • Podjazdy 220m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl