Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101068.62 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.72%)
  • Czas na rowerze: 209d 02h 05m
  • Prędkość średnia: 20.09 km/h
  • Suma w górę: 879011 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:10149.15 km (w terenie 1514.00 km; 14.92%)
Czas w ruchu:504:57
Średnia prędkość:20.08 km/h
Maksymalna prędkość:170.00 km/h
Suma podjazdów:125891 m
Maks. tętno maksymalne:181 (99 %)
Maks. tętno średnie:521 (291 %)
Suma kalorii:185972 kcal
Liczba aktywności:118
Średnio na aktywność:86.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 11 listopada 2013 Kategoria Wycieczka

Kamienie Brodzińskiego-Kraków

Ranek mglisty. Zimno ale jak człowiek się poruszał to nie było źle. Dzisiaj już tylko powrót do Krakowa bez kombinowania z trasą. Szybko i sprawnie docieramy do celu. Wiara się rozjeżdża. Ludzie na tą wyprawkę przyjechali ze Śląska, ze Szczecina, Lubina, Świdnika, Białej Podlaski. Super wyjazd, pogoda wprawdzie nie rozpieszczała, ale tragedii też nie było.

Dla mnie była to szkoła tego jak przygotować się na takie "zimne" wypady. O ile jazda stacjonarna nie stawia wielkich wymagań to takie akcje są dużo bardziej wymagające. Człowiek się poci podczas jazdy, na postoju momentalnie się wychładza, a tu nie czekam ciepły prysznic ale trzeba jechać dalej. Pora pomyśleć o jakiejś dobrej kurtce. O śpiworze już nie wspomnę. Zdecydowanie trzeba myśleć i takim zapewniającym komfort w okolicach -5 stopni.

Spodnie taż by pasowało jakieś solidniejsze. Eh - zaczynam składać :)
  • DST 57.40km
  • Czas 02:48
  • VAVG 20.50km/h
  • HRavg 521 (291%)
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 listopada 2013 Kategoria Wycieczka

Skurowa - Rajbrot ( Kamienie Brodzińskiego)

Rano pakowanie idzie nawet sprawnie, po 8 wyjeżdżamy. Na początek jeszcze mży ale szybko przestaje chociaż jeszcze mocno zaniesione. Trochę kicha bo jedziemy teraz chyba najładniejszym odcinkiem całej trasy z rewelacyjnym widokiem na Liwocz, a mało co widać. Liwocz schowany w chmurach. Zjeżdżamy do Jodłowej. Dzisiaj jazda idzie lepiej. Grupa zaczyna się zgrywać, więcej jazdy, kilometrów szybko przybywa. Wobec tego decyduję się poprowadzić podjazdem z Jonin pod Gilową górę. Rano myślałem, że się nie uda bo w deszczu nie było sensu tam jechać ale teraz nie jest źle i fajnie będzie się rozgrzać na podjeździe. Na przełęczy dłuższy postój, tutaj planowałem nocleg, ludziom się podoba. No ale nie wyszło, jeszcze wcześnie, trzeba jechać dalej.

Kolejny postój dopiero w Gromniku. Do Zakliczyna jedziemy w tempie wyścigowym. Mam plan, który nie wydawał się realny, ale teraz coraz bardziej zaczynam w niego wierzyć. Znam fajną miejscówkę koło Rajrbrotu. Kamienie Brodzińskiego, byłem tam swego czasu i pamiętam, że to dobre miejsce na rozbicie namiotów. Ostatnie zakupu robimy w Lipnicy Murowanej i pomału zbliżamy się do końca. Wyjeżdżamy na górę, koło gospody zatrzymujemy się i szukamy tych kamieni. W nocy wszystko inaczej wygląda, trochę się motamy ale znów przychodzi nam z pomocą jakiś tubylec. Gdy stoimy obok drogi zatrzymuje się auto, a kierowca pyta się czy coś się stało, czy trzeba coś pomóc. Pytamy o te kamienie i otrzymujemy właściwe wskazówki.

Teraz już bez problemów trafiamy na miejsce. Jest zimno, coś koło 4 stopni powyżej zera. Iwo szybko rozpala ognisko. Tym razem nie siedzimy tak długo jak pierwszej nocy. Koło 23 rozchodzimy się spać. Ta noc nie była przyjemna dla mnie. Wiedziałem, że nie jestem przygotowany sprzętowo na takie wyjazdy. Śpiwór kiepściutki, ciuchy też nie za ciepłe. Ubrałem wszystko co miałem, ale i tak nie czułem takiego komfortu, który pozwolił bym mi spokojnie spać.
  • DST 95.50km
  • Teren 2.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 21.30km/h
  • Podjazdy 889m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 listopada 2013 Kategoria Wycieczka

Kraków - Rzeszów.

Wyjazd z Krakowa o 6 rano. Jedziemy we trzech. Poprowadziłem trasę północną stroną co oznaczało, że do Tarnowa było zupełnie płasko. Tarnów minęliśmy bokiem, a na odcinku do Dębicy zaczęły się problemy bo akurat ostro budują autostradę i drogi pozamykane, objazdy itp. W Dębicy wyskakujemy na główną drogę i nią pomykamy dalej. Do zjazdu na dopiero co oddany odcinek autostrady Dębica-Rzeszów ruch samochodowy wręcz masakryczny. Potem trochę lepiej, ale i tak w głowie mi szumiało od tych aut. Kawałek przed Rzeszowem robimy postój na obiad. Wyjście z ciepłej knajpy nie jest przyjemne. Pogoda cały czas bardzo przyjemna, ale nie jest za ciepło, a teraz gdy zaczyna się zmierzchać robi się jeszcze zimniej.

Przez Rzeszów przejeżdżamy w ciemności, za rogatkami robimy ostatnie zakupy i lecimy w stronę Hermanowej gdzie mamy przewidziany punkt zborny. Za miastem całkowite ciemności, jedzie się przyjemnie ale zaczynamy się martwić jak znajdziemy naszą miejscówkę. Reszta ekipy przyjedzie późno w nocy wobec czego na nas padnie szukanie kapliczki Studzianki.

Długim podjazdem docieramy do Hermanowej i rozglądamy się za jakąś tablicą informacyjną. Nie jest dobrze bo zupełne bezludzie, w ciemności zjeżdżamy kilkaset metrów w dół gdzie spotykamy kilku chłopaków. Zagadujemy do nich, początkowo nic nie wiedzą, dopiero po jakiejś chwili jeden z nich łapie temat, ale nie jest do końca zorientowany co i gdzie. Na pewno trzeba wjechać z powrotem do góry i tam coś szukać. Podjeżdżamy z powrotem, dokładnie szukamy tablicy informacyjnej i faktycznie znajdujemy taką z napisem Studzianki.

Zadowoleni zjeżdżamy w dół, ale znów coś jest nie tak. Przed nami oświetlony Rzeszów w dolinie. Droga ewidentnie prowadzi do miasta. Totalna kicha, zero ludzi, nie ma kogo się spytać. W akcie desperacji pukamy do jakiegoś domu i pytamy o tą kapliczkę. Starszy gość rysuje nam patykiem na ziemi mapę.

Wracamy znów na asfalt i musimy eksplorować teren o powierzchni około kilometra kwadratowego. W lesie ciemno, trudny teren, pełno wąwozów, dziur, osuwisk. Chodzę tam i z powrotem. Dopiero za trzecim podejściem widzę żółty szlak na drzewie i wyraźną ścieżkę, którą dochodzę do szerokiej rozpadliny z płaskim dnem. Tam stoi faktycznie murowana kaplica, jakieś ławeczki itp.

Idę po chłopaków. Pierwsze co to rozpalamy ognisko. Jakąś godzinę po nas nadjeżdża yoshko. Próbujemy go przez telefon nakierować ale coś nie możemy się zgadać i dopiero po dłuższej chwili okazuje się, że jedzie od innej stron i nasze wskazówki wprowadzały go tylko w błąd. Kierujemy go na odpowiednią drogą i po jakichś 30 minutach widzimy światło jego lampki. Ma sporo łatwiej po ognicho buzuje na całego, ale jak się okazało i tak zabłądził na końcowym odcinku. W końcu jednak dociera na miejsce.

Reszta ekipy w ośmioosobowym składzie przyjeżdża równiutko o północy. Spać idziemy po godzinie trzeciej w nocy.
Niedziela, 27 października 2013 Kategoria Wycieczka

Dolinki.

Dolinki ze Sławkiem. Bez opierdzielania się ale też bez jakiegoś naparzania. Było by fajnie gdyby nie urwana obejma do manetki Pop-Lock.
Pogoda obłędna, aż trudno uwierzyć, że po przymrozkach na początku miesiąca będziemy jeszcze mieć takie temperatury.
  • DST 93.56km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 20.27km/h
  • HRmax 174 ( 97%)
  • HRavg 134 ( 74%)
  • Podjazdy 1323m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 października 2013 Kategoria Wycieczka

Polowanie na Wilka.

Tak się złożyło, że w ten weekend w nasze rejony wybrał się na gminobranie WILK wobec czego nadarzyła sie okazja do dewirtualizacji z czego oczywiście chętnie skorzystałem. Miejsce zborne ustaliliśmy w Lubniu, a żeby było ciekawiej polecieliśmy w trójkę przez Sułkowice i Hujówkę. Trochę nam zeszło bo Worek nie był w formie i z deka nas trzymał. Niewiele brakło, a byśmy się minęli bo jak dojechaliśmy do Stróży Wilk tam już był i przymierzał się do dalszej jazdy w stronę Myślenic. Na szczęście udało się spotkać i dalszą trasę pokonywaliśmy już razem. Jak to na gminobraniu trzeba było kluczyć co by zaliczyć zaplanowane przez Wilka gminy. Trochę zeszło i po pokonaniu Wisły promem w Kopance rozłączyliśmy się. Wilk leciał dalej w stronę Liszek i Zabierzowa, a my wróciliśmy do Krakowa.
  • DST 130.13km
  • Czas 05:10
  • VAVG 25.19km/h
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 126 ( 70%)
  • Podjazdy 2131m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2013 Kategoria Wycieczka

Gorce

Cudowna wycieczka w góry. Pogoda obłęd, widoczki rewelka, plenery cudowne. Ognisko na gorczańskiej hali z widokiem na Tatry....nie ...nie da się tego opisać. Kto nie był ten frajer :)
  • DST 29.14km
  • Teren 29.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 11.66km/h
  • HRmax 174 ( 97%)
  • HRavg 37 ( 20%)
  • Podjazdy 1303m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 września 2013 Kategoria Wycieczka

Kudłacze Trophy.

Dzisiaj wyjechałem jeszcze później, jakoś nie mogłem się zebrać dopiero słońce i błękitne niebo dodało mi motywacji do wyjścia z domu. Miałem ochotę na MTB w górach, ale nie chciało mi się daleko jechać więc wybór padł na sprawdzone Myślenice. Miałem już wczytaną trasę,którą jechałem rok temu.

Początek asfaltem pod Chełm, odbicie na Uklejną i kawałek zjazdu, a potem stroma ściana po betonowych płytach. Dalsza część trasy przez Działek doskonale znana. Nie jadę prosto na Kudłacze, odbijam w prawo i zaliczam rewelacyjny zjazd. Dosłownie ekstaza, słońce świeci, wiatr szumi w uszach, wokół obłędne widoki, a ja zasuwam w dół wąska wstęgą asfaltu. Nawet trafia się kilku kibiców. Na płaskiej części stoik kilka dzieciaków na rowerkach wyciągają ręce i przybijamy sobie piątki :)

Na dole skręcam w lewo, kawałek płaskiego i zaczyna się rzeźnie do góry. Nawierzchnia asfaltowa ale licznik pokazuje w pewnym momencie 23% więc nie jest lekko. Dalej asfalt się kończy i zaczynają betonowe kratówki, znów pokazuje się 23%, jest bardzo ciężko. Podjazd nie odpuszcza, ciągnie się dosyć długo i cały czas trzyma w okolicy 20%. Do tego dziury w płytach nie pomagają.

Gdy w końcu wyskakuje na drogę, którą leci czarny szlak na Kudłacze jestem happy. Do schroniska docieram bez problemu i robię sobie kilka minut przerwy. Dalej lecę czerwonym szlakiem na Lubomir. Początek spokojny ale wyżej robi się ciężko. Cały czas jednak udaje się utrzymać na siodełku. Nie dojeżdżam na szczyt Lubomira bo kawałek wcześniej odbijam na szlak sprowadzający na Suchą Polanę.

Robi się stromo, z ubiegłego roku pamiętam, że niżej jest naprawdę trudno. I faktycznie nie ma lekko, jadę wąską rynną pełną sporych i luźnych kamieni. Tym razem jakoś lepiej idzie mi ten zjazd i bez większych problemów wyjeżdżam na polanę.

Stąd stromy i ciężki podjazd, kawałek jazdy grzbietem i fajny zjazd do drogi prowadzącej do Suchej Polany. Jestem tu już drugi raz, chwila odpoczynku i cofam się o 200 metrów żeby jechać dalej zaplanowaną trasą. Na ekranie GPS widzę swój ślad, którym jechałem godzinę temu. Jadę w przeciwną stronę, tyle, że jakieś 150 metrów niżej. W końcu wyskakuję na czerwony szlak prowadzący z Kudłaczy. Stąd już standard. Śliwnik, Działek, Chełm, zjazd trasą DH, kebab i wracam do domu :)
  • DST 38.15km
  • Czas 03:13
  • VAVG 11.86km/h
  • HRmax 165 ( 92%)
  • HRavg 29 ( 16%)
  • Podjazdy 1558m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 sierpnia 2013 Kategoria Wycieczka

Tatry Trophy

Inne plany miałem, ten wyjazd to typowy spontan, który wykiełkował w piątek popołudniu. Wybrało się nas sześciu chłopa, wystartowaliśmy dosyć późno bo już po 9 było gdy wsiedliśmy na rowery. Początek spokojny, pierwsze ścianki mocniej ale dalsze kilometry bez napinki. Pomimo tego trasa zbiera już pierwsze ofiary. Odpada Kubak, który już po pierwszych podjazdach poczuł, że to nie jest jego dzień i rozsądnie wycofuje się po kilkunastu kilometrach.

Jeszcze dociąga z nami do przeł. Huta ale tutaj czeka niespodzianka na nas wszystkich. Akurat dzisiaj na drodze, którą mamy jechać odbywa się rajd samochodowy i szlaban....
Biorąc pod uwagę, że mają tędy lecieć auta z prędkością pewnie koło dwóch stówek to nie ma co ryzykować i ładować się tam na nielegala. Mamy sporą zagwozdkę bo nie za bardzo jest gdzie objechać. Powrót na objazd to ze 30 dodatkowe kilometrów. Na szczęście w knajpie stojącej obok drogi udaje się dorwać mapę i chłopaki dostrzegają tam alternatywny objazd szlakiem turystycznym. Jakieś 4-5 km, po terenie, najwyżej przeniesiemy kolarki.

Początek nawet spoko, zjeżdżamy do wiochy, kawałek kiepskim asfaltem i wjeżdżamy do doliny, którą mamy przejechać. Jedziemy szutrową drogą, nawet nie jest źle, dalej pojawiają się spore kamienie i skałki ale podjeżdżać pomału się da.
Zwalniają nas dopiero dwa trudniejsze zjazdy, Marcus na MTB ze slikami zjeżdża aż furgocze, ale my na kolarkach nie ryzykujemy takiej zabawy.

Droga znów robi się znośna, cały czas poruszamy się na rowerach. W jakimś momencie drogę zagradza nam samochód. Kierowca próbuje przecisnąć się obok leżącego obok drogi głazu. Z drugiej strony ogranicza go przepaść. Zachodzimy w głowę jak on tu dojechał skoro tyle problemu ma z wyjazdem. Sprawa wyjaśnia się gdy gość z naszą pomocą przejeżdża. Dopiero teraz widać, że głaz osunął się na drogę pewnie kilka godzin temu. Ziemia wokół jest wyraźnie świeża i jeszcze ciemna od wilgoci. Facet miał farta bo wystarczyło 5 cm i był by tu udupiony konkretnie.

My za to jesteśmy prawie w niebie bo po chwili dalszej jazdy wypadamy na asfalt, a po kolejnych kilku minutach wjeżdżamy na planową trasę. Do Liptowskiego prujemy dosyć mocno chcąc trochę nadrobić. Prowadzę peleton często gęsto przekraczając 4 dyszki. Mijamy L.Mikulas, a w L.Hradoku robimy kilkanaście minut przerwy.

Dalsza trasa to kilkudziesięcio-kilometrowy podjazd do Stbrskiego Plesa. Długo jedziemy łagodnie do góry, dopiero końcówka jest bardziej ostra. Sławek cały czas harcuje z przodu, co górka to wyskakuje na czub i mocno napiera do przodu. Ja i MiśQ spokojnie jedziemy za nim, Andy i Marcus zostają w tyle. Do Strbskiego docieramy w kupie, akurat pieprzy się pogoda, zaczyna lać więc ładujemy się do knajpy i przeczekując deszcz wcinamy jakieś ciepłe jedzonko.

Siedzimy tak pewnie koło godzinki, mamy farta bo przestaje lać, wychodzi nawet słońce i asfalt szybko podsycha. Wsiadamy na rowery, trochę chlapie ale nie ma tragedii. O dziwo już 3-4 km do Strbskiego wygląda na to, że w ogóle nie padało. Mokry asfalt kończy się tak jak gdyby ktoś linią oddzielił miejsce gdzie padało od tego gdzie deszcz nawet nie pokropił.

Cały czas jedziemy teraz w dół, kawałki płaskiego i znów w dół. Szybo mijamy Smokowiec i zbliżamy się do Żdziaru skąd czeka nas seria podjazdów. Zaczyna padać deszcz i chronimy się na przystanku autobusowym. Przerwa trwa około 20 minut. Gdy tylko przestaje padać pakujemy się na rowery bo zaczyna się robić późno i trzeba się sprężać żeby dojechać za dnia do Chochołowa. Lecimy w trójkę ze Sławkiem i MiśQ. Marcus i Andy znów zostają w tyle, czekamy na nich kilka minut ale coś nie widać chłopaków. Telefon od Marcusa - prosi o ratunkowe auto, do mety jeszcze koło 50 km, Kubak jest na miejscu. Rozpoczyna się akcja ratunkowa, a my jedziemy dalej. Zostało nas trzech, jedziemy coraz żwawiej tym bardziej, że nawet fajnie się rozkręciłem i jedzie mi się bardzo fajnie.

Podjazd z Łysej Polany idzie bardzo sprawnie, Misiek trzyma się na kole, Sławek troszkę traci dystans. Na zjeździe do Zakopanego mijamy się z jadącym na ratunek Kubakiem. Chwila przerwy, dojeżdża Sławek, nie zatrzymuj się tylko jedzie dalej. My ruszamy po jakiejś minucie i szybko docieramy do Zakopanego. Przez nieuwagę pakujemy się na totalnie zapchane Krupówki gdzie tracimy sporo czasu.

Wyskakujemy na Kościeliską i robimy ostatni podjazd na naszej trasie. Wypatruję z przodu Sławka ale długo go nie widzę. Dopiero za Kościeliskiem dostrzegam jego sylwetkę. Podkręcam tempo chcąc go dojść ale, strasznie pomału to idzie. Od Kościeliska do samego Chochołowa to już prawie cały czas zjazd. Daję już na maxa, Sławek nadal zbliża się pomału ale za Witowem udaje się go dojść. Włączam już najwyższy bieg i za Witowem lecę już cały czas grubo ponad 4 dyszki. Fajnie się jedzie, aż się dziwię, że po 200 km udaje się jeszcze tyle sił wykrzesać.

Tablicę z nazwą Chochołów witam jednak z dużą przyjemnością. Sławek przyjeżdża na kole, MiśQ traci kilkanaście sekund. Kubaka z Marcusem jeszcze nie ma, przebieramy się czekamy w aucie. Już całkiem ciemno, po jakichś 30 minutach podjeżdża jakiś kolarza. Dopiero gdy zatrzymuje się obok auta poznajemy Andy-ego. Zdziwko totalne bo byliśmy przekonani, że zabrał się z Kubakiem i nie czekaliśmy na trasie na niego. Andy okazał się jednak charakterny o całą trasę przemierzył na rowerze. Po kilku minutach Kubak kończy akcję ratunkową i zaczynamy odwrót do Krakowa.
  • DST 202.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 07:15
  • VAVG 27.86km/h
  • HRmax 173 ( 96%)
  • HRavg 133 ( 74%)
  • Kalorie 3563kcal
  • Podjazdy 2400m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2013 Kategoria Wycieczka

Pradziad

Najlepsze są spontaniczne wyjazdy. Takie jak tym razem, niby myślałem o tym Pradziadzie od pewnego czasu ale w zasadzie 2 dni przed wyjazdem zdecydowałem, że trzeba w końcu przestać tylko myśleć i w końcu tam pojechać.

Wystartowaliśmy z Głubczyc w trójkę. Ja, Versus oraz sławekg. Rano pogoda fajna ale dosyć chłodno. Szybko docieramy do granicy i przez Czechy zmierzamy w stronę Pradziada. Póki co raczej płasko więc jazda idzie sprawna. Chwila przerwy w miejscowości Vrbno i zaczyna się już robić coraz bardziej pod górkę. Podjazd jest cały czas ale łagodny i pozwalający trzymać dobre tempo. W miejscowości Vidly odbijamy w lewo i podjeżdżamy na przełęcz wznoszącą się ponad 1000 m.n.p.m.

Versus trochę zostaje z tyłu i rzuca hasło, że być może upuści podjazd na Pradziada. W razie czego mamy czekać w miasteczku Vrbno, przez które już przejeżdżaliśmy ale będziemy jechać jeszcze raz. Ze Sławkiem szybko zdobywamy przełęcz i kiepską drogą zjeżdżamy do rozwidlenie dróg gdzie zaczyna się już właściwy podjazd na Pradziada. Stoi tutaj mnóstwo samochodów, Czesi lubią aktywnie spędzać czas. Tankuję wody ze źródełka i ruszamy do góry.

Podjazd nie jest trudny, nachylenie cały czas w okolicach 8-11%. Brak stromych ścianek przez co dobrze się podjeżdża. Trzeba ustalić swoje tempo i cierpliwie kręcić pedałami bo jednak jest trochę do podjechania. Droga jest częściowa zamknięta dla samochodów, za to bardzo dużo wszelkiej maści rowerzystów.
Większość to totalni amatorzy, niektórzy wloką się na młynku do góry, inni prowadzą.

Na górze zimno. Akurat słońce zaszło za chmury i nie jest przyjemnie. Dojeżdżamy do Owczarni (hotel) skąd czeka nas jeszcze 150 metrów szczytowego podjazdu. Zatrzymuję się na 2 minuty dla złapania oddechu. Sławek jedzie dalej. Ostatni fragment to przejazd całkowicie zamkniętą dla samochodów drogą asfaltową. Idą tędy już całe tabuny pieszych turystów, nawet jadąc pod górę trzeba na nich uważać. Na szczycie pod wieżą GPS wskazuje mi wysokość 1470 metrów. Na górze gwar i tłok. Jest restauracja, bar, ludzie chodzą, piją, jedzą. Bardzo zimno, termometr pokazuje mi 9 stopni. Na chwilę wychodzi słońce i grzeje okropnie, ale jak tylko znów zachodzi za chmury to momentalnie robi się zimno. Dobrze, że mam kurtkę.

Po sesji zdjęciowej zbieramy do zjazdu i nieoczekiwanie natykamy się na Versusa, który złapał drugi oddech kiedy przestał za nami gonić i jednak zdecydował się podjechać na górę. Jeszcze kilka fotek i dajemy w dół. Do Owczarni spokojnie bo ludzi masa i trzeba uważać. Swoją drogą to ciekawe i jadąc tutaj myślałem o drodze nad Morskie Oko, która jest zamknięta dla rowerów. Tutaj pomimo tego, że ruch ogromny, droga mocno nachylona co oznacza spore prędkości to jest dostępna dla bikerów. Ba - na górze można pożyczyć sobie hulajnogę, którą oddaje się po zjechaniu w dół. Da się.

Za Owczarnią można już upajać się zjazdem. Droga może nie cudowna ale fajnie się leci. Szybko tracimy wysokość i zjeżdżamy do głównej drogi skąd teleportujemy się do Vrbna. Tutaj jakieś barowe żarcie i obiecując sobie, że jeszcze tylko jedna górka przed nami zbieramy się jazdy. Z profilu pamiętam, że czeka nas jeszcze przełęcz o wysokości około 700 metrów. Szybko ją łykamy i zasuwamy w dół wypasionym zjazdem. Droga dobra, mocno w dół, bez zakrętów, leci się aż miło.

W Zlotych Horach skręcamy w prawo i ZONK! Droga staje dęba, zaczynają się serpentyny. Podjazd ciągnie się i ciągnie, zaczynamy robić bokami. Okazuje się, że to właśnie jest ten ostatni podjazd. Na górze jesteśmy już mocno zryci, pomału zaczynamy odliczać kilometry do Głubczyc. Zjazd z przełęczy szybki, za nim dosyć długi kawałek płaskiego. Przed miejscowością Osoblaha zaczyna się seria hopek.

Krajobraz wokół bardzo ładny, na horyzoncie góry, bliżej fajne pagórki w złotym kolorze. Bezludzie. Ruch samochodowy prawie zerowy. Przebijamy się przez kolejne hopki, każda następna pozbawia nas resztek sił. Za Osoblahą wjeżdżamy do Polski. Na mapie wyglądało to na kilkukilometrową dojazdówkę po płaskim, a tu znów hopa za hopą. Przed Głubczycami nawet jeden dłuższy podjazd, którego na świeżo pewnie nawet bym nie zauważył ale teraz boli już bardzo.

W Głubczycach mamy już mocno w czubie. Wizyta w Żabce, pochłaniamy lody, picie, jakieś batony i zadowoleni jedziemy do auta. Wyjazd wyszedł super. Lekko nie było, na mapie jakoś nie wyglądało to tak ostro. No ale teraz micha się cieszy :)
  • DST 160.27km
  • Czas 06:02
  • VAVG 26.56km/h
  • Kalorie 4800kcal
  • Podjazdy 2365m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 maja 2013 Kategoria Wycieczka

Niedokończona wycieczka do Ojcowa.

W sumie fajna wycieczka. Super pogoda, zgrana i wesoła ekipa. Jechał, MiśQ, Lukcio, Andy, Lesław no i ja. Przyjemnie się jechało i wszystko było by git..gdyby dojechał do domu na rowerze. Bo nie dojechałem. Ostatni zjazd w terenie do Balic, do drogi już dosłownie 200 metrów. Najpierw jedna gleba. Szybko zjeżdżałem, na ścieżce pełno gałązek, chyba najechałem na jedną z nich pod jakimś kijowym kątem, zmieniłem gwałtownie tor jazdy i musiałem ratować się hamowaniem awaryjnym żeby nie wpaść na drzewo. Może wyglądało to nieciekawie ale w sumie nic się nie stało. Wtedy tak myślałem.

Wstałem, otrzepałem się i jadę dalej. Coś mi nie pasowało, rower jakoś tak dziwnie się prowadził i już miałem się zatrzymać gdy nagle znów ląduję na ziemi. Po prostu mnie zatkało, dwie gleby na przestrzeni 2 minut, na prostej drodze ....co jest grane.
Rzut oka na rower i już wszystko wiadomo. Przednie koło złożone w ósemkę, obręcz pęknięta na łączeniu, pogięta. W sumie to dobrze, że tak to się skończyło bo strach myśleć co by było gdyby pękła w chwili gdy licznik pokazywał 5 dych.
  • DST 68.50km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 18.85km/h
  • HRmax 166 ( 92%)
  • HRavg 107 ( 59%)
  • Kalorie 2400kcal
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl