Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Bałkany

Dystans całkowity:1984.60 km (w terenie 214.50 km; 10.81%)
Czas w ruchu:123:17
Średnia prędkość:16.83 km/h
Suma podjazdów:30077 m
Suma kalorii:308 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:99.23 km i 5h 52m
Więcej statystyk
Środa, 5 czerwca 2013 Kategoria Bałkany

Operacja Vendetta - daleka droga (Macedonia)

Po 24 godzinach spędzonych w niewygodnym fotelu autokarowym wyskoczyłem z dużą ulgą na ulicę Skopje. Stolica Macedonii wita nas niespecjalnie sympatyczną pogodą straszącą deszczem. Jestem tak zmęczony jazdą, że nawet nie bardzo mi się chce wsiadać na rower. Chętnie walnął bym się gdzieś w trawkę i poleżał dłuższy czas. Aby to zrobić trzeba jednak poskładać rowery i wydostać się z miasta. Chwilę nam schodzi, oprócz nas dwóch jest też inny sakwiarz z Polski lecz jakoś nie przejawia ochoty do większej integracji, pomimo, że nasze trasy są na początku podobne. Zwiedzanie miasta zostawiamy sobie na później, a teraz po złożeniu rowerów kręcimy bystro w stronę Tetova. Wyskakujemy na autostradę, z relacji innych bikerów wiem, że można tędy przejechać na rowerze. Może kiedyś tak było, lecz tym razem jest inaczej bo już po kilku kilometrach zatrzymuje nas patrol policji i grzecznie acz stanowczo kieruje na drogę lokalną.

W sumie wyszło na dobre bo dróżka bardzo przyjemna, ruch w zasadzie zerowy, jedzie się przyjemnie, podczas gdy z niedalekiej autostrady dolatują głośne odgłosy często przejeżdżających samochodów. Jak na obrzeża stołecznego miasta to tereny niespecjalnie ciekawe. Samo Tetovo za to już zdecydowanie lepiej. No może sam wjazd do miasta przebiegający obok wysypiska śmieci niezbyt miły ale w centrum robi się ciekawie. Ruch, gwar, trąbienie samochodów, wszędzie kramy, bazary, sklepiki, masy ludzi robiących zakupy, pijących kawę w barach, przeciskających się wśród tłumu. Życie tutaj wręcz kipi i wylewa się z wąskich i zajętych przez kramarzy chodników na ulicę. A tam oczywiście panuje wolna amerykanka, kto większy ten lepszy, ten ma pierwszeństwo. Kto szybszy ten wygrywa. I chociaż wydaje się to barbarzyństwem to jednak jakoś funkcjonuje, niby każdy jeździ po swojemu ale nie widać w tym wszystkim agresji. Ktoś komuś zajedzie drogę, kilka trąbnięć i jedzie dalej.

Zatrzymujemy się w knajpce i zjadamy pierwszy od wielu godzin ciepły posiłek. Tutejszy Kebab nie jest zły chociaż jadałem lepsze. Dalsza droga wiedzie nas w stronę Gostivaru. Wokół nas wznoszą się coraz większe góry, szczyty cały czas spowite w ciemnych chmurach. Niekiedy i w dolinie straszy deszczem, kilka razy dopadają nas przelotne opady, które na szczęście szybko zanikają. Za to nie można narzekać na temperaturę, jest ciepło i jedzie się bardzo przyjemnie. Okolice już coraz ładniejsze, ale nadal to tylko przygrywka do tego co będziemy mogli jeszcze obejrzeć. Do Gostivaru docieramy dosyć szybko, nie wjeżdżamy jednak do centrum bo nie wygląda zbyt zachęcająco. Za to słyszymy tutaj pierwszy raz głos muezina. Już wcześniej mijaliśmy gęsto rozmieszczone i z daleka widoczne wieże minaretów, ale dopiero teraz dociera do nas donośny głos wzywający do modlitwy. Wzmocniony przez głośniki jest słyszalny z daleka i na mnie robi duże wrażenie gdyż pierwszy raz mogę słuchać go na żywo. Pomimo tych wezwań jakoś nie widzę aby ludzie rozkładali dywaniki i klękali z twarzami w kierunku Mekki. Muezin swoje, ludzie swoje, nadal piją kawę, krzątają się w obejściach, robią zakupy itp.

Za Gostivarem droga zaczyna się robić coraz bardziej pagórkowata, pojawiają coraz dłuższe podjazdy i coraz szybsze zjazdy. Na jednym z nich nie wytrzymuje jedna z łatek na dętce w tylnym kole i pęka głośno sycząc przez kilka sekund. Akurat stało się to w jakiejś większej wiosce i gdy tylko zabrałem się za wymianę momentalnie pojawiają się wokół mnie stada ciekawych dzieciaków. Nie są natarczywe, raczej zaintrygowane nami, zainteresowane tym co robię. Wymiana idzie szybko, żegnamy się z miłymi chłopakami i jedziemy dalej. Znów zaczyna się jakiś dłuższy podjazd, tym razem wygląda to na coś solidniejszego. Zaczyna kropić, ale nie on jest moim największym zmartwieniem. Darek ! Widać wyraźnie, że zaczyna brakować mu pary w nogach. Po płaskim jechaliśmy równo lecz gdy tylko pojawiła się górka szybko pojawił się problem. Co kilka minut muszę czekać, co kolejny postój to czas oczekiwania jest dłuższy.

Na jednym z pit-stopów odbywamy rozmowę, dyskutujemy co i jak możemy zrobić żeby ta wycieczka mogła zakończyć się powodzeniem. Są różne opcje, dłuższe przerwy na odpoczynek, wolniejsza jazdy, modyfikacja trasy, wspomożenie się jakimś środkiem transportu itp. Po takiej rozmowie i dłuższym odpoczynku jedziemy dalej, zostaję trochę z tyłu i obserwuję jak Darek sobie , może za twardo jedzie, może ma siodełko źle ustawione. Wszystko wygląda jednak dobrze, a on się męczy okropnie, wyraźnie widać jak pracuje całym ciałem, jak każdy obrót korby angażuje każdy mięsień w jego ciele włącznie z tymi na twarzy. GPS wskazuje 800 metrów n.p.m. gdy przyciskam trochę mocniej i kilka minut jadę swoim tempem do góry. Skutkuje to tym, że na górze muszę czekać już bardzo długo. Gdy Darek pokazuje się w polu widzenia łatwo dostrzegam, że jest z nim źle. To widać po twarzy, zlany potem, grymas zmęczenia, dojeżdżając do mnie kołysze się na boki z wysiłkiem pokonując każdy metr podjazdu. Tym razem rozmowa nie jest długa, Darek stanowczo mówi, że zawraca. Dla mnie to już nie jest zaskoczenie bo spodziewałem się tego od pewnego czasu. Prawdziwe góry dopiero są przed nami, jeśli już tutaj jest taki duży problem, to co będzie dalej? Nie owijamy w bawełnę, nie rozmieniamy się na drobne. Pokojowo kończymy naszą współpracę na tej wyprawie. Każdy z nas wiedział co go czeka, obaj znaliśmy zaplanowaną trasę, widzieliśmy profile, znaliśmy jej długość oraz mniej więcej wiedzieliśmy czego możemy oczekiwać. Mija tylko kilka minut i każdy z nas jedzie w swoją stronę. Darek wraca tą samą trasą na powrotny autobus, ja ciągnę nadal w górę.

Nie ukrywam, że odczuwam dużą ulgę chociaż nie jestem zwolennikiem samotnych wypraw. Tak naprawdę to pierwszy raz gdy jadę sam. Jestem jednak zdesperowany, to już trzecie podejście z wyjazdem do Albanii. Pierwsze zakończyło się w Dubrowniku, drugie miało koniec gdy jeszcze się nawet nie zaczęło. Tym razem dotarłem aż tutaj i już nic nie jest w stanie mnie zawrócić. Jedzie mi się super, w końcu mogę zasuwać swoim tempem, podjazd nie jest jakoś specjalnie stromy więc szybko swobodnie kręcę na średniej tarczy. Na kilka minut zatrzymuje mnie deszcz, a potem szybko osiągam szczyt przełęczy położony na wysokości około 1340 metrów. Zjazd do Mavrovo jest długi, szybki i z pięknymi widokami na położone w dole jezioro. Do tego wszystkiego wychodzi słońce więc jedzie się naprawdę cudownie. Zamierzam dobić dzisiaj do Debaru, mam tam jeszcze około 20 km więc robię tylko kilka szybkich fotek i nie tracę więcej czasu. Przed Debarem kilka zmarszczek, które zaczynam już jednak czuć w nogach i wjeżdżam do miasta. Mniej gwarne niż Tetovo, ale być może z tego powodu, że już dosyć późno. Za to jakoś bardziej uporządkowane mi się wydaje, robię małe zakupy w sklepie i jadę dalej. Rozglądam się już za noclegiem, za miastem fajne tereny, dużo łąk, niekiedy jakieś małe zagajniki. Wydaje się, że to idealne miejsca na rozbicie obozu. Już zamierzam wjechać w jakąś boczną dróżkę gdy za zakrętem dostrzegam jakiegoś tubylca. Mijam go i jadę za kolejny zakręt, a tam niespodzianka. Granica !!

Jakoś nie patrzyłem ostatnio w mapę, a nie pamiętałem, że granica jest tuż za miastem. No nic, jak już tu jestem to trzeba wjechać do tego mitycznego dla mnie kraju jakim jest Albania. Odprawa idzie szybko i sprawnie, 2 minuty i moje opony ścierają się już o albański asfalt. Po lewej widzę jakiś dom, pytam się tak z głupia frant o nocleg. To hotel, na moje pytanie o cenę noclegu słyszę 5 euro. Co tu dużo gadać, za tą cenę nie opłaca się nawet namiotu rozbijać. Łykam!
Jestem zmęczony i z miłą ulgą biorę prysznic oraz uwalam się na wyrko. Rower stoi sobie spokojnie w pokoju, a ja mogę w komfortowych warunkach porobić notatki oraz plany na dalszą trasę. Tą mam wprawdzie już zaplanowaną, track wczytany do GPS, ale jak się okazuje dobrze jest jednak wiedzieć mniej więcej co mnie czeka. Noc mija na dobrym śnie, a ranek budzi mnie słońcem.

Macedonia - pierwszy kapeć i moi kibice którzy dopingowali mnie podczas wymiany dętki © furman


Macedonia - pierwszy solidny podjazd na 1350 m © furman


Macedonia - Jezioro Mavrovskie © furman

  • DST 145.00km
  • Czas 07:34
  • VAVG 19.16km/h
  • Podjazdy 1478m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl