Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 1301.10 km (w terenie 94.00 km; 7.22%) |
Czas w ruchu: | 50:00 |
Średnia prędkość: | 26.02 km/h |
Suma podjazdów: | 16800 m |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 152 (84 %) |
Suma kalorii: | 39751 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 68.48 km i 2h 37m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 30 lipca 2013
Kategoria Różne
Miasto
j.w.
- DST 12.00km
- Czas 00:45
- VAVG 16.00km/h
- Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 lipca 2013
Kategoria Zawody
XC w Strzyżowie.
Ogórek w Strzyżowie. Niby taka zabawa, ale jak już wystartowałem to starałem się pojechać ile dam rady. Starczyło sił na 2 okrążenie, jechałem na 2 miejscu w kategorii mając prowadzącego cały czas w polu widzenia. Na 3 okrążeniu jednak brakło sił i straciłem sporo czasu. Drugie miejsce dało się obronić, ale strata czasowa do Piotrka Zająca, który wygrał dosyć spora jak na taki krótki wyścig. Coś koło 2,5 minuty. Niby pojeździłem coś przez ostatnie dni ale jednak to wakacje były. Myślę jeszcze o jakimś starcie w cyklo i chyba na ten rok trzeba zawiesić startówkę na haku :)
- DST 13.00km
- Teren 13.00km
- Czas 00:42
- VAVG 18.57km/h
- Kalorie 800kcal
- Podjazdy 300m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 lipca 2013
Kategoria Trening
MTB
- DST 33.39km
- Teren 10.00km
- Czas 02:00
- VAVG 16.70km/h
- HRmax 154 ( 86%)
- HRavg 113 ( 63%)
- Kalorie 1662kcal
- Podjazdy 789m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 lipca 2013
Kategoria Trening
Przełęcz Małastowska
Każdy kilometr dzisiejszej trasy miałem przejechany już wcześniej ale miałem ochotę zrobić taką traskę na kolarce. Dzień do jazdy wymarzony, słonecznie, nie za gorąco, może trochę za bardzo wietrznie. Początek trochę ciężko to leciało, sporo było krótkich zjazdów i podjazdów, wiatr trzymał, średnia zapowiadała się marnie. Dopiero za Harklową zrobiło się znośniej i mogłem mocniej depnąć. Do Sękowej dojechałem fajnie rozgrzany i mogłem zaatakować podjazd na Małastowską.
Zacząłem spokojnie, przełęcz Małastowska wznosi się ledwie kilka metrów ponad 600 metrów, a przewyższenie w okolicy 190 m. też nie powala. Wyżej trochę przycisnąłem, zwalczyłem pokusę zrzucenia na młynek i chwilami wstając z siodełka dociągnąłem na średniej tarczy. Kurcze - teraz widzę na Stravie, że brakło mi 5 sekund co by zmienić Krzyśka Szarego na pierwszym miejscu. Kurna - jak by nie ten wiatr, który przeszkadzał zwłaszcza na dole to spokojnie do urwania nie 5 sekund ale ze 30. No nic - pozycja wicelidera musi mi wystarczyć :)
Z Małastowskiej lecę na Konieczną i wjeżdżam na Słowację. W Zborovie robię dłuższą przerwę na odpoczynek i papu. Teraz czeka mnie kolejny podjazd, który też był w planie od dawna. Z Niżnej Polianki w stronę granicy i do Ożennej. Mam już w nogach prawie setkę ale atakuję dosyć energicznie. Podobna wysokość co Małastowska, podobna różnica poziomów ale jest trudniej bo nachylenie wyraźnie wyższe. Długo się broniłem przed młynkiem ale w końcu pękłem i kawałek ratowałem się małą koronką.
Szybki zjazd do Ożennej i zasuwam do Krempnej. Średnia dobiła do 28km/h więc ciągną mocno pod wiatr w nadziei, że może uda się dobić do 30km. W Krempnej kolejna przerwa i zaczynam podjazd na Hałbów. Z tej strony jest łatwiejszy ale i tak dało mi popalić. Zjazd do Kąt to była wisienka na torcie jaką sobie obiecywałem, a wyszło dupiasto. Wieje tak, że ledwo do 40 km mogę się rozpędzić. Zresztą szybciej było by już niebezpiecznie bo kilka razy tak dmuchnęło, że musiałem mocno kierownicę trzymać
Najcięższe podjazdy już za mną, ale do Jasła czeka mnie jeszcze kilka nieprzyjemnych ścianek. W Nowym Żmigrodzie udało się dociągnąć ze średnią do 29 km ale kosztuje mnie ogromnie dużo. Jadę teraz idealnie pod wiatr, trzyma okropnie, czuję, że nie dam rady już mocniej docisnąć. Zaczyna mnie pomału odcinać, ratuję się jeszcze jakimiś batonikami ale każdy podjazd kosztuje mnie coraz więcej sił.
Do Jasła dociągam ze średnią 29, już wiem, że nie będzie lepiej. Podjazd pod Jareniówkę jadę już na oparach, a płaskie fragmenty we Wróblowej i Ujeździe to wietrzny koszmar. Muszę walczyć żeby chociaż 29 km/h utrzymać.
Dojechałem już na rzęsach prawie. Nie udało się zrobić 30/h ale i tak chyba jest nieźle. Przy takim wietrze zrobić 150 km po górach, 2 tys podjazdów to jak na mnie całkiem dobry wynik. Może w końcu noga zaczyna się kręcić :)
Zacząłem spokojnie, przełęcz Małastowska wznosi się ledwie kilka metrów ponad 600 metrów, a przewyższenie w okolicy 190 m. też nie powala. Wyżej trochę przycisnąłem, zwalczyłem pokusę zrzucenia na młynek i chwilami wstając z siodełka dociągnąłem na średniej tarczy. Kurcze - teraz widzę na Stravie, że brakło mi 5 sekund co by zmienić Krzyśka Szarego na pierwszym miejscu. Kurna - jak by nie ten wiatr, który przeszkadzał zwłaszcza na dole to spokojnie do urwania nie 5 sekund ale ze 30. No nic - pozycja wicelidera musi mi wystarczyć :)
Z Małastowskiej lecę na Konieczną i wjeżdżam na Słowację. W Zborovie robię dłuższą przerwę na odpoczynek i papu. Teraz czeka mnie kolejny podjazd, który też był w planie od dawna. Z Niżnej Polianki w stronę granicy i do Ożennej. Mam już w nogach prawie setkę ale atakuję dosyć energicznie. Podobna wysokość co Małastowska, podobna różnica poziomów ale jest trudniej bo nachylenie wyraźnie wyższe. Długo się broniłem przed młynkiem ale w końcu pękłem i kawałek ratowałem się małą koronką.
Szybki zjazd do Ożennej i zasuwam do Krempnej. Średnia dobiła do 28km/h więc ciągną mocno pod wiatr w nadziei, że może uda się dobić do 30km. W Krempnej kolejna przerwa i zaczynam podjazd na Hałbów. Z tej strony jest łatwiejszy ale i tak dało mi popalić. Zjazd do Kąt to była wisienka na torcie jaką sobie obiecywałem, a wyszło dupiasto. Wieje tak, że ledwo do 40 km mogę się rozpędzić. Zresztą szybciej było by już niebezpiecznie bo kilka razy tak dmuchnęło, że musiałem mocno kierownicę trzymać
Najcięższe podjazdy już za mną, ale do Jasła czeka mnie jeszcze kilka nieprzyjemnych ścianek. W Nowym Żmigrodzie udało się dociągnąć ze średnią do 29 km ale kosztuje mnie ogromnie dużo. Jadę teraz idealnie pod wiatr, trzyma okropnie, czuję, że nie dam rady już mocniej docisnąć. Zaczyna mnie pomału odcinać, ratuję się jeszcze jakimiś batonikami ale każdy podjazd kosztuje mnie coraz więcej sił.
Do Jasła dociągam ze średnią 29, już wiem, że nie będzie lepiej. Podjazd pod Jareniówkę jadę już na oparach, a płaskie fragmenty we Wróblowej i Ujeździe to wietrzny koszmar. Muszę walczyć żeby chociaż 29 km/h utrzymać.
Dojechałem już na rzęsach prawie. Nie udało się zrobić 30/h ale i tak chyba jest nieźle. Przy takim wietrze zrobić 150 km po górach, 2 tys podjazdów to jak na mnie całkiem dobry wynik. Może w końcu noga zaczyna się kręcić :)
- DST 153.31km
- Czas 05:17
- VAVG 29.02km/h
- HRmax 163 ( 91%)
- HRavg 124 ( 69%)
- Kalorie 3839kcal
- Podjazdy 1951m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 lipca 2013
Kategoria Trening
Rozjazd.
- DST 69.39km
- Czas 02:35
- VAVG 26.86km/h
- HRmax 162 ( 90%)
- HRavg 113 ( 63%)
- Kalorie 2245kcal
- Podjazdy 776m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 lipca 2013
Kategoria Zawody
Maraton w Dukli
Zdecydowałem się wystartować w tym maratonie dopiero w piątek chociaż wiedziałem o nim od dawna. Trasa w sporej części pokrywała się z dawnym maratonem w Nowym Żmigrodzie, a ten przeszedł do klasyki Cyklokarpat jako najbardziej błotnisty w dziejach :)
Tym razem jednak pogoda trzymała cały tydzień, a i na dzień startu prognozy były dobre wobec czego pomyślałem, że może w końcu uda się przejechać połoninki Łysej Góry o suchym tyłku.
Drugi start po kontuzji kolana, XC w Brzyskach totalna wtopa, tym razem byłem już lepiej przygotowany, dwa tygodnie sporo pojeździłem, ale nie czułem się na siłach jechać dystans giga, a i nie za bardzo miałem ochotę. Start to dla mnie koszmar, nie znoszę takich startów gdy od samego początku leci dzida do góry. Jakoś próbowałem to przetrwać, było bardzo ciężko ale jakoś utrzymałem się na niezłej pozycji. Dużo mnie to jednak kosztowało, na górze łapałem powietrze jak ryba wyciągnięta na brzeg.
Pierwsza godzina jazdy to dla mnie masakra, niby jechałem w mojej części stawki ale strasznie dużo kosztowało mnie utrzymanie się tam. W dodatku jadąc mega nie za bardzo wiedziałem z kim mam się ścigać. Pomyślałem żeby w taki razie trzymać się znanych mi osób i po prostu jechać swoje. Pierwszym targetem był Piotrek Klonowicz, ale jednak jechał delikatnie za szybko, długo miałem go kilka metrów przed sobą, jednak pomału odjeżdżał i dzisiaj już nie byłem w stanie go dogonić.
Po chwili wyprzedził mnie Marek Gorczyca i razem jechaliśmy dłuższy czas wzajemnie się motywując do jazdy, raz jeden podciągał, raz drugi. Zmęczył mnie okropnie podjazd wzdłuż wyciągu, zjazd po stoku narciarskim też nie był łatwy ale potem nastąpiła seria asfaltów i szutrówek gdzie złapałem drugi oddech i trochę mnie przetkało. Przed sobą widziałem mały gościa w żółtej koszulce, zaczynało mi się fajnie jechać i na bufecie udało mi się go dojść.
Minęliśmy zjazd na Giga i przed nami była do pokonania góra oddzielająca Chyrową od Dukli, skręcamy w teren i zaczynamy wspinaczkę. Obok trasy stoją kibice i krzyczą, że do mety 7 km , z czego 3 pod górę. Za sobą słyszę dźwięki roweru, , odchylam głowę i widzę żółtą koszulkę. Jednak nie urwałem gościa. Zaczyna się podjazd, facet cały czas trzyma koło. Sporo podjazdu jest, nie wiem jaką taktykę wybrać, depnę mocniej to może skończyć się zgonem na górze i jeśli gość utrzyma koło może mnie myknąć na zjeździe do mety. Podjazd ma być długi więc może jednak zacząć wolniej i zaatakować przed szczytem.
Cały czas słyszę chrobotanie łańcucha z tyłu i przez głowę przelatują różne myśli. Pamiętam maraton w Komańczy dwa lata temu. Było podobnie przed metą, też ciąłem się z gościem na ostatnich kilometrach i w końcu puściłem go w ostatni zakręt przed sobą. Okazała się, że za tym zakrętem była meta, gość był z mojej kategorii i zajął 3 miejsce. Wyprzedził mnie o 2 sekundy. Na to wspomnienie aż mi się krew zagotowała. Nie wiem kto jedzie teraz za mną ale trzeba zrobić wszystko żeby go urwać bo historia lubi się powtarzać.
Idę ogień, deptam jak mogę najmocniej, zaczyna brakować mi powietrza ale jest dobrze bo już po chwili za mną robi się czysto. Na górze lekkie wypłaszczenie, dają wodę, łapię lewą ręką, połowa wylewa się na rękę. Zrzucam łańcuch na mniejsze koronki z tyłu, dokręcam i chcę wrzucić na blat z przodu.
SHIT!! Mokra rękawiczka ślizga się po gripie, a ten nawet nie drgnie. Kuźwa mać myślę sobie, toż jak zacznie się zjazd to nie ma bola żebym bez blatu utrzymał się przed gościem. Zerkam do tyłu, na razie pusto ale jak dużo mam czasu? Wycieram rękę, wystawiam na wiatr żeby obeschło, znów wycieram, próbuję obrócić prawą ręką ale dupa. Na szczęście cały czas jadę terenem, delikatnie do góry i średnia tarcza na razie styka. W końcu obracam tego gripa i jadę już dalej na blacie, kilka ostatnich podjazdów pokonuję na sztywno nie ryzykując już zrzucania z blatu.
No i został już tylko zjazd do mety. W dole widać już zabudowania Dukli, ostatni fragment to 2 kilometrowy odcinek po asfalcie, za mną czysto więc mogę pozwolić sobie na spokojny finisz. Wynik taki sobie, w open raczej kiepsko, dopiero 35 miejsce. W kategorii jednak fart nad farty bo okazało się, że ten gość co mnie naciskał na ostatnim podjeździe bo moja kategoria była. No i oczywiście jak się teraz okazało walczyliśmy wtedy o 3 miejsce. Zrobiłem go na 30 sekund, dobrze, że zdecydowałem się na ten atak na podjeździe bo podejrzewam, że gdyby jechał zaraz za mną to problemy z gripami mogły skończyć się dużo gorzej.
Tak więc kolejny maraton skończony, udało się wywalczyć kolejne pudło. Cieszy tym bardziej, że forma już nie ta co wiosną, a i chyba wagi przybyło bo znów na maminej diecie jestem :) Zaczyna mi się to podobać, takie niby trenowanie, niby nie. Śmigam sobie, czasem gdzieś wystartuję, tam wpadnie dyplomik, tam pucharek, fajnie jest :)
Tym razem jednak pogoda trzymała cały tydzień, a i na dzień startu prognozy były dobre wobec czego pomyślałem, że może w końcu uda się przejechać połoninki Łysej Góry o suchym tyłku.
Drugi start po kontuzji kolana, XC w Brzyskach totalna wtopa, tym razem byłem już lepiej przygotowany, dwa tygodnie sporo pojeździłem, ale nie czułem się na siłach jechać dystans giga, a i nie za bardzo miałem ochotę. Start to dla mnie koszmar, nie znoszę takich startów gdy od samego początku leci dzida do góry. Jakoś próbowałem to przetrwać, było bardzo ciężko ale jakoś utrzymałem się na niezłej pozycji. Dużo mnie to jednak kosztowało, na górze łapałem powietrze jak ryba wyciągnięta na brzeg.
Cyklokarpaty Dukla 2013© furman
Pierwsza godzina jazdy to dla mnie masakra, niby jechałem w mojej części stawki ale strasznie dużo kosztowało mnie utrzymanie się tam. W dodatku jadąc mega nie za bardzo wiedziałem z kim mam się ścigać. Pomyślałem żeby w taki razie trzymać się znanych mi osób i po prostu jechać swoje. Pierwszym targetem był Piotrek Klonowicz, ale jednak jechał delikatnie za szybko, długo miałem go kilka metrów przed sobą, jednak pomału odjeżdżał i dzisiaj już nie byłem w stanie go dogonić.
Po chwili wyprzedził mnie Marek Gorczyca i razem jechaliśmy dłuższy czas wzajemnie się motywując do jazdy, raz jeden podciągał, raz drugi. Zmęczył mnie okropnie podjazd wzdłuż wyciągu, zjazd po stoku narciarskim też nie był łatwy ale potem nastąpiła seria asfaltów i szutrówek gdzie złapałem drugi oddech i trochę mnie przetkało. Przed sobą widziałem mały gościa w żółtej koszulce, zaczynało mi się fajnie jechać i na bufecie udało mi się go dojść.
Minęliśmy zjazd na Giga i przed nami była do pokonania góra oddzielająca Chyrową od Dukli, skręcamy w teren i zaczynamy wspinaczkę. Obok trasy stoją kibice i krzyczą, że do mety 7 km , z czego 3 pod górę. Za sobą słyszę dźwięki roweru, , odchylam głowę i widzę żółtą koszulkę. Jednak nie urwałem gościa. Zaczyna się podjazd, facet cały czas trzyma koło. Sporo podjazdu jest, nie wiem jaką taktykę wybrać, depnę mocniej to może skończyć się zgonem na górze i jeśli gość utrzyma koło może mnie myknąć na zjeździe do mety. Podjazd ma być długi więc może jednak zacząć wolniej i zaatakować przed szczytem.
Cały czas słyszę chrobotanie łańcucha z tyłu i przez głowę przelatują różne myśli. Pamiętam maraton w Komańczy dwa lata temu. Było podobnie przed metą, też ciąłem się z gościem na ostatnich kilometrach i w końcu puściłem go w ostatni zakręt przed sobą. Okazała się, że za tym zakrętem była meta, gość był z mojej kategorii i zajął 3 miejsce. Wyprzedził mnie o 2 sekundy. Na to wspomnienie aż mi się krew zagotowała. Nie wiem kto jedzie teraz za mną ale trzeba zrobić wszystko żeby go urwać bo historia lubi się powtarzać.
Idę ogień, deptam jak mogę najmocniej, zaczyna brakować mi powietrza ale jest dobrze bo już po chwili za mną robi się czysto. Na górze lekkie wypłaszczenie, dają wodę, łapię lewą ręką, połowa wylewa się na rękę. Zrzucam łańcuch na mniejsze koronki z tyłu, dokręcam i chcę wrzucić na blat z przodu.
SHIT!! Mokra rękawiczka ślizga się po gripie, a ten nawet nie drgnie. Kuźwa mać myślę sobie, toż jak zacznie się zjazd to nie ma bola żebym bez blatu utrzymał się przed gościem. Zerkam do tyłu, na razie pusto ale jak dużo mam czasu? Wycieram rękę, wystawiam na wiatr żeby obeschło, znów wycieram, próbuję obrócić prawą ręką ale dupa. Na szczęście cały czas jadę terenem, delikatnie do góry i średnia tarcza na razie styka. W końcu obracam tego gripa i jadę już dalej na blacie, kilka ostatnich podjazdów pokonuję na sztywno nie ryzykując już zrzucania z blatu.
No i został już tylko zjazd do mety. W dole widać już zabudowania Dukli, ostatni fragment to 2 kilometrowy odcinek po asfalcie, za mną czysto więc mogę pozwolić sobie na spokojny finisz. Wynik taki sobie, w open raczej kiepsko, dopiero 35 miejsce. W kategorii jednak fart nad farty bo okazało się, że ten gość co mnie naciskał na ostatnim podjeździe bo moja kategoria była. No i oczywiście jak się teraz okazało walczyliśmy wtedy o 3 miejsce. Zrobiłem go na 30 sekund, dobrze, że zdecydowałem się na ten atak na podjeździe bo podejrzewam, że gdyby jechał zaraz za mną to problemy z gripami mogły skończyć się dużo gorzej.
Cyklokarpaty Dukla 2013© furman
Tak więc kolejny maraton skończony, udało się wywalczyć kolejne pudło. Cieszy tym bardziej, że forma już nie ta co wiosną, a i chyba wagi przybyło bo znów na maminej diecie jestem :) Zaczyna mi się to podobać, takie niby trenowanie, niby nie. Śmigam sobie, czasem gdzieś wystartuję, tam wpadnie dyplomik, tam pucharek, fajnie jest :)
- DST 39.51km
- Teren 30.00km
- Czas 02:13
- VAVG 17.82km/h
- HRmax 174 ( 97%)
- HRavg 152 ( 84%)
- Kalorie 2080kcal
- Podjazdy 1227m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 lipca 2013
Kategoria Trening
Liwocz
Co by nie zapomnieć jak się w terenie śmiga pojeździłem dzisiaj na MTB. Krótko ale treściwie :)
- DST 35.45km
- Teren 30.00km
- Czas 02:23
- VAVG 14.87km/h
- HRmax 166 ( 92%)
- HRavg 124 ( 69%)
- Kalorie 1999kcal
- Podjazdy 1059m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 18 lipca 2013
Kategoria Trening
Bezsilne podjazdy.
Były w planie podjazdy dzisiaj. Chciałem zrobić mocniej kilka górek między Brzostkiem i Dębicą . Tymczasem już wczoraj wieczorem jakoś tak nieswojo się czułem, byłem na Słowacji, coś tam zjadłem i chyba mi zaszkodziło. Rano niby wszystko ok, jedynie słabo się czułem, ale liczyłem na to, że jakoś się rozjadę. Nic z tego, słaby byłem okropnie dzisiaj. Przejechałem zaplanowaną trasę ale tempo mizerne, a już podjazdy to tragedia. Kurcze, w niedzielę maraton w Dukli. Może przez 2 dni dojdę do siebie.
- DST 91.55km
- Czas 03:29
- VAVG 26.28km/h
- HRmax 171 ( 95%)
- HRavg 123 ( 68%)
- Kalorie 3160kcal
- Podjazdy 1325m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 lipca 2013
Kategoria Trening
Ciężkowice.
W sumie to miałem dzisiaj zrobić sobie plaże ale w końcu zrobiła się pogoda. No i tak sobie myślę - wczoraj lało i jeździłem, a dzisiaj jak słoneczko daje to mam siedzieć? No i wybrałem się na krótką przejażdżkę. Tak fajnie się jechało, że ani się obejrzałem stóweczka wskoczyła na licznik. Mam szczęście do znajomych- wczoraj w Jedliczu Sławka Skórę spotkałem, a dzisiaj kawałek przed Lubaszową wyprzedza mnie jakieś auto. Zrównało się i jedzie lewym pasem - patrzę a tu Kuba Gryzło z kobitką. Ciekawe kogo jutro spotkam :)
- DST 104.29km
- Czas 03:36
- VAVG 28.97km/h
- HRmax 163 ( 91%)
- HRavg 126 ( 70%)
- Kalorie 3640kcal
- Podjazdy 1109m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 lipca 2013
Kategoria Trening
Krempna.
Znów rano lało, a miałem nadzieję na lepszą pogodę bo wczorajszy wieczór był już całkiem przyjemny. Dopiero gdzieś koło 11 przestało ciapać i nie czekając na lepszą okazję wskoczyłem na rower. Do Jasła doleciałem moment. Zjeżdżając z Jareniowskiej górki patrzyłem na południe, a tam nad górami kłębiły się ciemne chmury. Liczyłem się z tym, że mnie zleje, teraz byłem tego już wręcz pewien.
W planach miałem jazdę przez Folusz ale wobec tak kiepskiej pogody wlałem trochę skrócić trasę. Do Nowego Żmigrodu jeszcze udało się zajechać w miarę komfortowych warunkach chociaż pomału zaczynało już kapać. W Kątach rozlało się już na całego, dobrze, że chociaż ciepło to dało się to znieść. Podjazd pod Hałbów chciałem mocniej przycisnąć ale w tych warunkach ciężko było mi się maksymalnie zmobilizować. Za to zjazd do Krempnej to istny koszmar. Przez okulary nic nie widać, bez okularów krople deszczu biją po oczach. Droga śliska, trzeba uważać, żeby nie wybombić, czasem jakaś dziura się trafi, też trzeba na nią uważać Kicha totalna, zamiast podciągnąć trochę średnią to jeszcze straciłem na tym zjeździe.
Za Krempną pogoda się trochę poprawiła, w Polanach nawet gdzieś tam słoneczko wyglądało. Kilka kilometrów kiepskiej drogi, na szczęście pod górę to przynajmniej przykro nie było. Przejazd przez Chyrową bardzo miły. Droga obeschła, prawie cały czas lekko w dół, bez deszczu. Gdzieś tam na drodze widzę znaki maratony, który odbędzie się tutaj za kilka dni. Napis Giga,Mega i strzałki wskazując drogę. Prowadzą i z gładkiego i przyjemnego asfalciku w górę do lasu. Brrrr..strach myśleć jakie tam teraz warunki są. Pewnie w czasie ścigania nie będzie lepiej bo tutejsze błoto nie zwykło szybko wysychać :)
Dojeżdżam do Iwli, kawałek jadę w stronę Dukli i odbijam w lewo na stromy podjazd do Pałacówki. Ściana solidna, przepycham korby ale udaje się wyjechać. Za to znów pieprzy się pogoda, znów leje deszcz, a w dodatku okazuje się, że droga się kończy i przez dłuższą chwilę jadę po szutrówce. Przejeżdżam przez wieś, po kilkuset metrach pojawia się coś w rodzaju asfaltu ale nadal trzeba bardzo uważać.
Dalsza jazda już po łatwiejszym terenie, szybko dociągam do Jedlicza. Cały czas pada lekki deszcz. Tutaj się zatrzymuję żeby coś zjeść. Gdy już mam zamiar jechać zatrzymuje się koło mnie wóz policyjny. Okazuje się, że to Sławek Skóra, z którym już kilka lat ścigam się na cyklokarpatach. Chwilę pogadaliśmy i jadę dalej. Góry zostały już za mną więc mogę trochę przycisnąć i podciągnąć średnią. Pogoda cały czas zmienna, na chwilę przestało lać, ale szybko wjeżdżam w kolejną strefę opadów. Najciekawsza była akcja w Bieździedzy gdy coś zaczęło za mną szumieć. Obejrzałem się myśląc, że to jakieś auto zabiera się do wyprzedzania. Ale nic nie widzę więc jadę spokojnie dalej. Dopiero po kilku sekundach okazało się, że to deszcz mnie dogonił. Dopadła mnie ściana wody, fajnie było widać jak szybko posuwa się do przodu. Pomimo tego, że jechałem prawie 4 dyszki to wyprzedziła mnie i szybko popędziła dalej. Na szczęście jak szybko przybyła tak szybko straciła impet i już po chwili tylko normalnie lało.
W Kołaczycach nawet się nie zatrzymałem. Z reguły kupuję sobie tutaj lody ( dobre są) ale w taką pogodę nie bardzo miałem na nie ochotę. Do domu dojeżdżam już solidnie wypruty, mokry, cały w piasku. Klocki hamulcowe w kolarce chyba też już na wykończeniu bo jakieś takie dziwne dźwięki wydawały. Może ta pogoda nie była optymalna na rower ale wyszła całkiem fajna jazda. W sumie jak ciepło to deszcz mi nie przeszkadza. Szkoda tylko na zjazdach bo jednak nie można puścić się w dół na całego.
W planach miałem jazdę przez Folusz ale wobec tak kiepskiej pogody wlałem trochę skrócić trasę. Do Nowego Żmigrodu jeszcze udało się zajechać w miarę komfortowych warunkach chociaż pomału zaczynało już kapać. W Kątach rozlało się już na całego, dobrze, że chociaż ciepło to dało się to znieść. Podjazd pod Hałbów chciałem mocniej przycisnąć ale w tych warunkach ciężko było mi się maksymalnie zmobilizować. Za to zjazd do Krempnej to istny koszmar. Przez okulary nic nie widać, bez okularów krople deszczu biją po oczach. Droga śliska, trzeba uważać, żeby nie wybombić, czasem jakaś dziura się trafi, też trzeba na nią uważać Kicha totalna, zamiast podciągnąć trochę średnią to jeszcze straciłem na tym zjeździe.
Za Krempną pogoda się trochę poprawiła, w Polanach nawet gdzieś tam słoneczko wyglądało. Kilka kilometrów kiepskiej drogi, na szczęście pod górę to przynajmniej przykro nie było. Przejazd przez Chyrową bardzo miły. Droga obeschła, prawie cały czas lekko w dół, bez deszczu. Gdzieś tam na drodze widzę znaki maratony, który odbędzie się tutaj za kilka dni. Napis Giga,Mega i strzałki wskazując drogę. Prowadzą i z gładkiego i przyjemnego asfalciku w górę do lasu. Brrrr..strach myśleć jakie tam teraz warunki są. Pewnie w czasie ścigania nie będzie lepiej bo tutejsze błoto nie zwykło szybko wysychać :)
Dojeżdżam do Iwli, kawałek jadę w stronę Dukli i odbijam w lewo na stromy podjazd do Pałacówki. Ściana solidna, przepycham korby ale udaje się wyjechać. Za to znów pieprzy się pogoda, znów leje deszcz, a w dodatku okazuje się, że droga się kończy i przez dłuższą chwilę jadę po szutrówce. Przejeżdżam przez wieś, po kilkuset metrach pojawia się coś w rodzaju asfaltu ale nadal trzeba bardzo uważać.
Dalsza jazda już po łatwiejszym terenie, szybko dociągam do Jedlicza. Cały czas pada lekki deszcz. Tutaj się zatrzymuję żeby coś zjeść. Gdy już mam zamiar jechać zatrzymuje się koło mnie wóz policyjny. Okazuje się, że to Sławek Skóra, z którym już kilka lat ścigam się na cyklokarpatach. Chwilę pogadaliśmy i jadę dalej. Góry zostały już za mną więc mogę trochę przycisnąć i podciągnąć średnią. Pogoda cały czas zmienna, na chwilę przestało lać, ale szybko wjeżdżam w kolejną strefę opadów. Najciekawsza była akcja w Bieździedzy gdy coś zaczęło za mną szumieć. Obejrzałem się myśląc, że to jakieś auto zabiera się do wyprzedzania. Ale nic nie widzę więc jadę spokojnie dalej. Dopiero po kilku sekundach okazało się, że to deszcz mnie dogonił. Dopadła mnie ściana wody, fajnie było widać jak szybko posuwa się do przodu. Pomimo tego, że jechałem prawie 4 dyszki to wyprzedziła mnie i szybko popędziła dalej. Na szczęście jak szybko przybyła tak szybko straciła impet i już po chwili tylko normalnie lało.
W Kołaczycach nawet się nie zatrzymałem. Z reguły kupuję sobie tutaj lody ( dobre są) ale w taką pogodę nie bardzo miałem na nie ochotę. Do domu dojeżdżam już solidnie wypruty, mokry, cały w piasku. Klocki hamulcowe w kolarce chyba też już na wykończeniu bo jakieś takie dziwne dźwięki wydawały. Może ta pogoda nie była optymalna na rower ale wyszła całkiem fajna jazda. W sumie jak ciepło to deszcz mi nie przeszkadza. Szkoda tylko na zjazdach bo jednak nie można puścić się w dół na całego.
- DST 122.75km
- Teren 2.00km
- Czas 04:21
- VAVG 28.22km/h
- HRmax 165 ( 92%)
- HRavg 133 ( 74%)
- Kalorie 4500kcal
- Podjazdy 1480m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze