Sobota, 19 czerwca 2010
NARESZCIE..NARESZCIE....NARESZCIE!!!!
Nareszcie udało się wygrać!!!
Ciężko jeździ się w górach. Długie podjazdy wysysają siły i powodują skurcze, trudne, kamieniste i śliskie zjazdy podnoszą do maxa poziom adrenaliny i bywają bardzo niebezpieczne. Maraton z serii Cyklokarpaty w Żegiestowie miał wszystko co powinien mieć prawdziwy górski maraton MTB. Śmiało mogę go postawić na równi z takimi klasykami jak Kościelisko, Krynica, Sczawnica. To był jeden z tych maratonów, które pokonując czułem RESPEKT. Przed górami, przed trudnymi zjazdami, przed sięgającymi chmur podjazdami, przed zimnem, mgłą, przed samym sobą. Napisałem na początku, że trudno jeździ się w górach. Nie jestem królem podjazdów ale za to na tyle uniwersalny, że mix wszystkich wposmnianych wcześniej elementów wychodzi całkiem przywoicie.
Start poszedł w deszczu. Potem w miarę upływu czasu opady na szczęście zanikały aż do całkowitego ustąpienia. Początek to typowa walka o pozycje z przodu, a potem długa i stroma ściana na Pustą Wielką. Dało się jechać, kilka metrów największej stromizny z buta. Potem kawałek żwirową drogą i zjazd do Wierchomli wzdłuż wyciągów narciarskich. To był chyba najbardziej niebezpieczny odcinek trasy. Droga zachęcała do rozwijania sporych prędkości lecz nie zapewniała odpowiedniej przyczepności w przypadku mocnego hamowania. Mgła ograniczała widoczność do kilku metrów, a głebokie koleiny czychały tylko na błąd. Było tu kilka bardzo poważnych upadków.
Po pokonaniu zjazdu przejachaliśmy obok hotelu w Wierchomli i mieliśmy do zrobienia długi i ciężki podjazd znany z poprzednich maratonów w Wierchomli właśnie. Dalej trasa biegła wysokim górskiem grzbietem obok wyciągów w Słotwinach aż na przeł. Krzyżową skąd atakowaliśmy kolejny długi i stromy podjazd na Jaworzynę Krynicką. Oba te podjazdy pojechałem mocno, udało mi się uciec grupce jadącej ze mną i wyprzedziłem też kilka osób. Na Jaworzynie dogonił mnie Wojtek Szlachta, któremu wcześniej pożyczyłem dętkę (już dwie gumy miał na trasie).
Przyczepiłem się mu na koło i podciągnąłem przez chwilę. Potem mi uciekł ale gdy zaczął się kolejny bardzo trudny zjazd zaczęłem odrabiać dystans. To był zjazd, który mi bardzo pasował. Stromy i kamienisty, wymagający maksymalnego skupienia i koncetracji.
Było bardzo trudno ale właśnie na takich zjazdach radzę sobie najlepiej. Wyprzedziłem kilka osób i dogoniłem Wojtka tak, że w Szczawniku znów jechaliśmy dalej. Jednak facet miał pecha gdyż kolejna guma znów go zastopowała. Zaraz dalej był rozjazd na giga i znów stromy i długi podjazd. Kilka metrów z buta. Mocna jazda do tej pory dawała znać w nogach, które zaczęły dawać pierwsze symptomy skurczy. Podjazd ciągnął się bardzo długo, najpierw kamienistą drogą przez łąki, potem jeszcze bardziej kamienistą przez las, w końcu wyjeżdżam na wyskogórskie hale gdzie króluje mgła i zimny wiatr. Nadal do góry po miękkiej i grząskiej trawiastej drodze. Ten fragment dał najbardziej w kość. Miałem wrażenie, że cos wsysa opony usiłując mnie zatrzymać w miejscu.
Znów dogania mnie Wojtek i razem zatrzymujemy się przy bufecie koło bacówki. Mamy problemy orientacyjne, na bufecie nie ma nikogo, nie za bardzo wiemy gdzie jechać. W końcu jedziemy na czuja i zjeżdżamy szybką szutrówką znów do Szczawnika skąd już kierujemy się do mety. Wyprzedzamy jeszcze kilkanaście osób z mega i już meta.
Bardzo mocno pojechany maraton. Zająłem 4 pozycję Open oraz wygrałem w kategorii M4. Może frekwencja niespecjalna ,a obsada nie należała do bardzo mocnych to jednak cieszy, że udało się pojechać dobrze taki trudny maraton.
Ciężko jeździ się w górach. Długie podjazdy wysysają siły i powodują skurcze, trudne, kamieniste i śliskie zjazdy podnoszą do maxa poziom adrenaliny i bywają bardzo niebezpieczne. Maraton z serii Cyklokarpaty w Żegiestowie miał wszystko co powinien mieć prawdziwy górski maraton MTB. Śmiało mogę go postawić na równi z takimi klasykami jak Kościelisko, Krynica, Sczawnica. To był jeden z tych maratonów, które pokonując czułem RESPEKT. Przed górami, przed trudnymi zjazdami, przed sięgającymi chmur podjazdami, przed zimnem, mgłą, przed samym sobą. Napisałem na początku, że trudno jeździ się w górach. Nie jestem królem podjazdów ale za to na tyle uniwersalny, że mix wszystkich wposmnianych wcześniej elementów wychodzi całkiem przywoicie.
Start poszedł w deszczu. Potem w miarę upływu czasu opady na szczęście zanikały aż do całkowitego ustąpienia. Początek to typowa walka o pozycje z przodu, a potem długa i stroma ściana na Pustą Wielką. Dało się jechać, kilka metrów największej stromizny z buta. Potem kawałek żwirową drogą i zjazd do Wierchomli wzdłuż wyciągów narciarskich. To był chyba najbardziej niebezpieczny odcinek trasy. Droga zachęcała do rozwijania sporych prędkości lecz nie zapewniała odpowiedniej przyczepności w przypadku mocnego hamowania. Mgła ograniczała widoczność do kilku metrów, a głebokie koleiny czychały tylko na błąd. Było tu kilka bardzo poważnych upadków.
Po pokonaniu zjazdu przejachaliśmy obok hotelu w Wierchomli i mieliśmy do zrobienia długi i ciężki podjazd znany z poprzednich maratonów w Wierchomli właśnie. Dalej trasa biegła wysokim górskiem grzbietem obok wyciągów w Słotwinach aż na przeł. Krzyżową skąd atakowaliśmy kolejny długi i stromy podjazd na Jaworzynę Krynicką. Oba te podjazdy pojechałem mocno, udało mi się uciec grupce jadącej ze mną i wyprzedziłem też kilka osób. Na Jaworzynie dogonił mnie Wojtek Szlachta, któremu wcześniej pożyczyłem dętkę (już dwie gumy miał na trasie).
Przyczepiłem się mu na koło i podciągnąłem przez chwilę. Potem mi uciekł ale gdy zaczął się kolejny bardzo trudny zjazd zaczęłem odrabiać dystans. To był zjazd, który mi bardzo pasował. Stromy i kamienisty, wymagający maksymalnego skupienia i koncetracji.
Było bardzo trudno ale właśnie na takich zjazdach radzę sobie najlepiej. Wyprzedziłem kilka osób i dogoniłem Wojtka tak, że w Szczawniku znów jechaliśmy dalej. Jednak facet miał pecha gdyż kolejna guma znów go zastopowała. Zaraz dalej był rozjazd na giga i znów stromy i długi podjazd. Kilka metrów z buta. Mocna jazda do tej pory dawała znać w nogach, które zaczęły dawać pierwsze symptomy skurczy. Podjazd ciągnął się bardzo długo, najpierw kamienistą drogą przez łąki, potem jeszcze bardziej kamienistą przez las, w końcu wyjeżdżam na wyskogórskie hale gdzie króluje mgła i zimny wiatr. Nadal do góry po miękkiej i grząskiej trawiastej drodze. Ten fragment dał najbardziej w kość. Miałem wrażenie, że cos wsysa opony usiłując mnie zatrzymać w miejscu.
Znów dogania mnie Wojtek i razem zatrzymujemy się przy bufecie koło bacówki. Mamy problemy orientacyjne, na bufecie nie ma nikogo, nie za bardzo wiemy gdzie jechać. W końcu jedziemy na czuja i zjeżdżamy szybką szutrówką znów do Szczawnika skąd już kierujemy się do mety. Wyprzedzamy jeszcze kilkanaście osób z mega i już meta.
Bardzo mocno pojechany maraton. Zająłem 4 pozycję Open oraz wygrałem w kategorii M4. Może frekwencja niespecjalna ,a obsada nie należała do bardzo mocnych to jednak cieszy, że udało się pojechać dobrze taki trudny maraton.
- DST 55.13km
- Teren 55.13km
- Czas 04:03
- VAVG 13.61km/h
- Temperatura 13.0°C
- HRmax 182 (100%)
- HRavg 149 ( 81%)
- Kalorie 3845kcal
- Podjazdy 2028m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Brawo! Twój wpis przypomina mi niegdysiejszy podpis, którego Luki używał na rowerowaniu: "dopiero kiedy człowiek coś wygra czuje jak w żyłach wariuje (?) krew"
kubak - 13:05 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Wybierałem się do Żegiestowa, ale nie wyszło...
A Tobie gratuluję! Warunki pogodowe nie rozpieszczały... bananafrog - 09:07 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
A Tobie gratuluję! Warunki pogodowe nie rozpieszczały... bananafrog - 09:07 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Gratulacje! to teraz wiem kto tak ostro darł do przodu:D Gumy to była chyba największa zmora, bo zjazdy to bajka, nawet gdy nic nie było widać:P
kundello21 - 08:38 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Gratuluję!!! Dystans plus przewyższenia = toż przecież same góry!!! :)
robin - 21:25 niedziela, 20 czerwca 2010 | linkuj
Komentuj