Piątek, 8 listopada 2013
Kategoria Wycieczka
Kraków - Rzeszów.
Wyjazd z Krakowa o 6 rano. Jedziemy we trzech. Poprowadziłem trasę północną stroną co oznaczało, że do Tarnowa było zupełnie płasko. Tarnów minęliśmy bokiem, a na odcinku do Dębicy zaczęły się problemy bo akurat ostro budują autostradę i drogi pozamykane, objazdy itp. W Dębicy wyskakujemy na główną drogę i nią pomykamy dalej. Do zjazdu na dopiero co oddany odcinek autostrady Dębica-Rzeszów ruch samochodowy wręcz masakryczny. Potem trochę lepiej, ale i tak w głowie mi szumiało od tych aut. Kawałek przed Rzeszowem robimy postój na obiad. Wyjście z ciepłej knajpy nie jest przyjemne. Pogoda cały czas bardzo przyjemna, ale nie jest za ciepło, a teraz gdy zaczyna się zmierzchać robi się jeszcze zimniej.
Przez Rzeszów przejeżdżamy w ciemności, za rogatkami robimy ostatnie zakupy i lecimy w stronę Hermanowej gdzie mamy przewidziany punkt zborny. Za miastem całkowite ciemności, jedzie się przyjemnie ale zaczynamy się martwić jak znajdziemy naszą miejscówkę. Reszta ekipy przyjedzie późno w nocy wobec czego na nas padnie szukanie kapliczki Studzianki.
Długim podjazdem docieramy do Hermanowej i rozglądamy się za jakąś tablicą informacyjną. Nie jest dobrze bo zupełne bezludzie, w ciemności zjeżdżamy kilkaset metrów w dół gdzie spotykamy kilku chłopaków. Zagadujemy do nich, początkowo nic nie wiedzą, dopiero po jakiejś chwili jeden z nich łapie temat, ale nie jest do końca zorientowany co i gdzie. Na pewno trzeba wjechać z powrotem do góry i tam coś szukać. Podjeżdżamy z powrotem, dokładnie szukamy tablicy informacyjnej i faktycznie znajdujemy taką z napisem Studzianki.
Zadowoleni zjeżdżamy w dół, ale znów coś jest nie tak. Przed nami oświetlony Rzeszów w dolinie. Droga ewidentnie prowadzi do miasta. Totalna kicha, zero ludzi, nie ma kogo się spytać. W akcie desperacji pukamy do jakiegoś domu i pytamy o tą kapliczkę. Starszy gość rysuje nam patykiem na ziemi mapę.
Wracamy znów na asfalt i musimy eksplorować teren o powierzchni około kilometra kwadratowego. W lesie ciemno, trudny teren, pełno wąwozów, dziur, osuwisk. Chodzę tam i z powrotem. Dopiero za trzecim podejściem widzę żółty szlak na drzewie i wyraźną ścieżkę, którą dochodzę do szerokiej rozpadliny z płaskim dnem. Tam stoi faktycznie murowana kaplica, jakieś ławeczki itp.
Idę po chłopaków. Pierwsze co to rozpalamy ognisko. Jakąś godzinę po nas nadjeżdża yoshko. Próbujemy go przez telefon nakierować ale coś nie możemy się zgadać i dopiero po dłuższej chwili okazuje się, że jedzie od innej stron i nasze wskazówki wprowadzały go tylko w błąd. Kierujemy go na odpowiednią drogą i po jakichś 30 minutach widzimy światło jego lampki. Ma sporo łatwiej po ognicho buzuje na całego, ale jak się okazało i tak zabłądził na końcowym odcinku. W końcu jednak dociera na miejsce.
Reszta ekipy w ośmioosobowym składzie przyjeżdża równiutko o północy. Spać idziemy po godzinie trzeciej w nocy.
Przez Rzeszów przejeżdżamy w ciemności, za rogatkami robimy ostatnie zakupy i lecimy w stronę Hermanowej gdzie mamy przewidziany punkt zborny. Za miastem całkowite ciemności, jedzie się przyjemnie ale zaczynamy się martwić jak znajdziemy naszą miejscówkę. Reszta ekipy przyjedzie późno w nocy wobec czego na nas padnie szukanie kapliczki Studzianki.
Długim podjazdem docieramy do Hermanowej i rozglądamy się za jakąś tablicą informacyjną. Nie jest dobrze bo zupełne bezludzie, w ciemności zjeżdżamy kilkaset metrów w dół gdzie spotykamy kilku chłopaków. Zagadujemy do nich, początkowo nic nie wiedzą, dopiero po jakiejś chwili jeden z nich łapie temat, ale nie jest do końca zorientowany co i gdzie. Na pewno trzeba wjechać z powrotem do góry i tam coś szukać. Podjeżdżamy z powrotem, dokładnie szukamy tablicy informacyjnej i faktycznie znajdujemy taką z napisem Studzianki.
Zadowoleni zjeżdżamy w dół, ale znów coś jest nie tak. Przed nami oświetlony Rzeszów w dolinie. Droga ewidentnie prowadzi do miasta. Totalna kicha, zero ludzi, nie ma kogo się spytać. W akcie desperacji pukamy do jakiegoś domu i pytamy o tą kapliczkę. Starszy gość rysuje nam patykiem na ziemi mapę.
Wracamy znów na asfalt i musimy eksplorować teren o powierzchni około kilometra kwadratowego. W lesie ciemno, trudny teren, pełno wąwozów, dziur, osuwisk. Chodzę tam i z powrotem. Dopiero za trzecim podejściem widzę żółty szlak na drzewie i wyraźną ścieżkę, którą dochodzę do szerokiej rozpadliny z płaskim dnem. Tam stoi faktycznie murowana kaplica, jakieś ławeczki itp.
Idę po chłopaków. Pierwsze co to rozpalamy ognisko. Jakąś godzinę po nas nadjeżdża yoshko. Próbujemy go przez telefon nakierować ale coś nie możemy się zgadać i dopiero po dłuższej chwili okazuje się, że jedzie od innej stron i nasze wskazówki wprowadzały go tylko w błąd. Kierujemy go na odpowiednią drogą i po jakichś 30 minutach widzimy światło jego lampki. Ma sporo łatwiej po ognicho buzuje na całego, ale jak się okazało i tak zabłądził na końcowym odcinku. W końcu jednak dociera na miejsce.
Reszta ekipy w ośmioosobowym składzie przyjeżdża równiutko o północy. Spać idziemy po godzinie trzeciej w nocy.
- DST 209.90km
- Teren 10.00km
- Czas 10:03
- VAVG 20.89km/h
- Podjazdy 989m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj