Informacje

  • Wszystkie kilometry: 98158.76 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.92%)
  • Czas na rowerze: 202d 00h 10m
  • Prędkość średnia: 20.19 km/h
  • Suma w górę: 848319 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 28 maja 2011 Kategoria Zawody

Powerade Marathon - Krynica. Dr Jekyll i Mr Hyde :)

Takiego startu jeszcze nie przeżyłem. Wszyscy straszyli pogodą, było wiadome, że deszczu nie unikniemy, no ale w to co się stało, to trudno nawet uwierzyć. Sygnał startu i dosłownie ściana deszczu. Jak na zawołanie, jak na sygnał dosłownie.
Psycha mi siadła w sekundzie. No bo jeśli teraz tak pucuje to co będzie dalej na trasie. Jak zachowa się organizm ubrany w mokre ciuchy gdy minie startowe podniecenie i zacznie się kilkugodzinne tyranie. Ciepło nie jest, liczyłem się z opadami i ubrałem odpowiednio, ale nie zakładałem, że już na starcie niebo potraktuje nas wiadrami wody. Jak zachowa się sprzęt? Strugi wody płynące ulicą penetrują napęd i bez emocji wypłukują pieczołowicie nakładany wczoraj smar. Okulary moment parują i już na pierwszym podjeździe trzeba je ściągać aby coś zobaczyć. No i w końcu co jest ze mną??!! Dlaczego te nogi nie chcą kręcić, dlaczego tętno nie może wznieść się ponad 160 uderzeń. Dlaczego wlokę się jak żółw?

Taki fatalny początek, a jak się okazało później w miarę upływu czasu było jeszcze gorzej. Zdobywamy pierwszą górkę, jakiś zjeździk, kolarz przede mną omija jakąś dziurę. Ja już nie mam czasu, próbuję poderwać przednie koło ale już za późno i czuję jak przód roweru leci w otchłań. Takiego lotu jeszcze nie zaliczyłem. To było jakoś tak, że najpierw poszybowałem w górę, gdy stopy miałem na wysokości kierownicy moje ciało zaczęło posuwać się do przodu i przeżyłem chwilę jakich wiele przeżył Adam Małysz. Może rekordu świata nie zrobiłem ale obstawiam, że rekord tej dziury należy do mnie.

Pozbierałem się jakoś i gonitwa za rywalami. Pierwsze zjazdy pokonuję dosyć zachowawczo. Tak wychwalane przeze mnie Rocket Rony spisują się nieźle ale na mokre korzenie nawet one nie poradzą. Szybko zaczynają się problemy z napędem. Młynek z przodu zaciąga okropnie, w zasadzie jestem pozbawiony jazdy na nim. Nadal nie mogę dogadać się z własnym organizmem i pomimo prób mocniejszej jazdy nic z tego nie wychodzi. Robimy bardzo stromy zjazd po błotnistym stoku. Jest bardzo stromo, kawałek zjeżdżam ale nie trwa to długo, drobny błąd i leżę na boku. Ludzie próbują zjeżdżać, z podobnym skutkiem, jedni dłużej, inni krócej ale generalnie kończy to się glebami.

Potem długi zjazd okropnie kamienistą drogą. Pomimo dobrego amorka mam wrażenie jak gdybym jechał na sztywniaku. Ręce zdają się już eksplodować. Dochodzi do sprzężenie zwrotnego. Trudno mi operować hamulcem gdyż raz, że dłonie odmawiają wspołpracy, a dwa, że takie wibracje, że strach oderwać choćby jeden palec od chwytów. Nie hamuję więc jadę coraz szybciej. Zaczyna pojawiać się panika. JADĘ ZA SZYBKO!! ZARAZ WYKROCHMALĘ .

Jakoś jednak wracam do świata żywych. Docieramy do asfaltu, a kawałek dalej zaczyna się podjazd na Jaworzynę. Jechałem tędy już kilka razy i wiem co można się po nim spodziewać. Mozolna i długa wspinaczka do góry. Gdzieś z przodu dostrzegam Spootnicka i to pierwszy pozytywny sygnał. Za to z napędu dochodzą same negatywne. Ktoś mnie wyprzedza i pyta się jaka kategoria jestem. Mówię jak jest, okazuje się, że to Wojtek Kozłowski. Też M4, chwilę gadamy i jedziemy razem. Jedzie w moim tempie więc nie jest źle. Muszę się go trzymać, być może między nami rozegra się walka o pudło.

Niestety robi się coraz stromiej. Młynek zaciąga okropnie, Wojtek odjeżdża i coraz trudniej mi go dogonić po szarpaniu się ze sprzętem. W końcu podejmuję strategiczną decycję. Muszę mieć młynek, jadę dystans giga. Do mety pozostało 50 km, nawet jeśli teraz wyjadę te stromizny na średniej tarczy to później zapłacą za to srogą cenę. Mam szmatkę, czyszczę łańcuch, a następnie obficie traktuję go smarem. W międzyczasie mija mnie kilkunastu kolarzy. Gdy kończę właśnie przejeżdża Justyna Frączek. To dowód na to, że naprawdę jest kiepsko dzisiaj. Justyna dobrze jeździ ale ja jednak facet jestem i powinienem być już kilka km z przodu. Potem za plecami słyszę znajomy głos Szbikera.

No nic, jedziemy dalej. Smarowanie pomogło, dalsza cześć podjazdu mija jako tako. Coś jak by mnie przetkało. W końcu pomału zaczynam wyprzedzać. Trauma z początku jak by mija i wraca znajome uczucie gdy pedały zdają się być jakieś miękkie takie. Wiadomo, gardło piecze od oddechu, mięśnie bolą, puls skacze ale cała ta ludzka machineria posuwa się do przodu. Wolno ale skutecznie.

Zjazd do Wierchomli, tam przy drodze stoi Maciu i pyta o telefon. Nie pomogę mu niestety. Wyprzedzam kogoś w koszulce bikestats. To jpbike, czasem zaglądam na jego blog rowerowy. Dłuższy kawałek asfaltu wykorzystuję na przemyślenia. Kiepsko dzisiaj jest, pewnie rywale daleko z przodu. Może chociaż powalczę z Wojtkiem. Jechał moim tempem, na smarowanie straciłem ze 2-3 minuty. Do mety jeszcze kawałek, jest szansa go dogonić tym bardziej, że jakoś się rozkręciłem. Muszę go dogonić. Zbyt często jechałem maratony gdzie przegrywałem o sekundy czołowe miejsca.

Za Wierchomlą zaczyna się bardzo długi podjazd. Najpierw kawałek asfaltu, potem szutrówka, dalej jedzie się glinianką aż w końcu posuwamy się w górę wąskimi ścieżkami. Ten podjazd zdaje się nie mieć końca. Do czego to doszło, czy kiedyś mogłem sądzić, że właśnie takie podjazdy staną się moim wybawieniem. Długie podjazdy to zmora maratończyków, wykańczają, wysysają siły. Ja też przeżywam tu ciężkie chwile ale ZACZYNAM JECHAĆ. Kolejne sylwetki kolarzy zbliżają się do mnie, potem pojawiają z boku, w końcu zostają za plecami. Mijam Erni-ege. Mówi do mnie, że gość z M4 jest z przodu. Widzę kilka metrów przed sobą znajomą sylwetkę.

Dojeżdżam, Wojtek się pyta - kto za mną? No ja - mówię.
Piotrek ? Tak ,odpowiadam. Obaj wiemy, że fajnie pogadać ale w końcu ścigamy się ze sobą. Jadę z tyłu, badam rywala. Doszedłem go, a to wiele mówi. Kilka minut wyczekiwania i w końcu decyzja. Wóz albo przewóz. Wojtek fajny gość, ale pora go zostawić na tyłach. Czekam na jakiś stromy fragment i daję ogień. Kilka minut jadę na maksa, łykam przy okazji kilka osób. Nie oglądam się za siebie. Tu nie chodzi o taktykę, mam siłę to trzeba dawać ile fabryka pozwala.

Podjazd ciągnie się nadal i pomału zaczynam odczuwać jego trudy. Znów problemy z młynkiem ale póki co nie decyduję się na ponowne smarowanie. Szkoda czasu. Lecimy teraz grzbietem. Gdzieś tutaj łączymy się z zawodnikami mega. Akurat jedzie Andy, kilka słów wzajemnej otuchy i jedziemy dalej. Teraz mijam Michała, który przyjmuje od stojącej obok mamy jakiś zestaw przetrwalnikowy

Dalej seria krótkich ale śliskich zjazdów, podjazd po stoku narciarskim i wypadamy w Krynicy. Pozostała nam jeszcze Góra Parkowa. Na bufecie Miki oferuje smarowanie łańcucha z czego skrzętnie korzystam. Opłaciło się bo chociaż Parkowa to nie Jaworzyna, to aby tam wjechać trzeba było pokonać kilka stromych ścianek. Bez młynka było by ciężko.

Z Góry Parkowej słynny zjazd. Atakuję go na rowerze, przesuwam się za siodełko, bardzo stromo i ślisko ale jakoś jadę. Z opisów na forum pamiętam, żeby jechać po prawej. Jakaś kobitka również krzyczy - jedź z prawej. Cóż z tego jak zniosło mnie na lewą stronę, na razie jakoś sobie radzę ale w końcu podejmuję próbę zmiany toru jazdy. To błąd - uślizg przedniego koła i leżę. Szybko się podrywam i zbiegam w dół. Teraz seria łatwiejszych ale też nieprzyjemnych zjazdów.

W końcu docieram do ostatniego. W dole widać już drogę wyłożoną kostką, kilka osób pokrzykuje i robi zdjęcia. Aby tam, dotrzeć muszę pokonać kilkumetrowy odcinek po korzeniach. Pasuje zrobić pokazówkę kibicom. Puszczam klamki hamulcowe i momentalnie nabieram prędkości. Korzenie prawie przelatuję, a na dole z przerażeniem dostrzegam przed sobą betonowy murek. Obok kilka schodków prowadzących na drogę.
Aż mi trudno teraz uwierzyć jak szybko wtedy myślałem. Tyle opcji przewinęło się przez moją głowę.
1- wpadam na murek z pełną prędkością. Sprawa oczywista. Nie będzie czego zbierać
2- podejmuję próbę wjechania na schody. Jeśli się nie uda to patrz pkt 1, jeśli się uda i nawet jakoś zeskoczę z tych schodów to wyląduję na przeciwległym murze i będzie niewiele lepiej niż w punkcie 1
3- stosuję hamowanie awaryjne i kładę się na boku.

Byś może instynkt pokierował moimi poczynaniami bo wybrałem opcję trzecią i z impetem ląduję na lewym boku. Na szczęście sporo trawy i miękkie podłoże łagodzą ból upadku. Nie mam jakichś większych obrażeń i szybko wsiadam na rower. Na metę docieram już spokojnie ignorując sprinterów walczących ze mną na tych ostatnich metrach.

Podsumowując - ten maraton jechało dwóch Furmanów. Jeden leszcz, nie wierzący w swoje siły i ten drugi do którego przywykłem w tym roku. Dobrze, że to ułożyło się tak jak ułożyło i początek należał do pierwszego. Dzięki temu ten drugi mógł podciągnąć wynik i nadrobić starty z pierwszej części. Lekko nie było, miałem sporo chwil naprawdę kryzysowych. Pomimo tego jakoś się pozbierałem i bardzo się cieszę, że pomimo słabości udało się zająć miejsce na pudle. Tym bardziej się cieszę, że jechałem na 4 miejscu, wtedy o tym nie widziałem ale podświadomie czułem, że muszę się zmobilizować i dojść Wojtka Kozłowskiego, bo być może ktoś z nas stanie na tym upragnionym pudle. Udało się, ale sporo mnie to kosztowało.

Co dalej? Sam nie wiem. Nie ukrywam, że zaczynam pomału pękać. Zabierzów, Iwonicz, Krynica kosztowały mnie sporo zdrowia. Na hasła deszcz i błoto przechodzą mnie ciarki. Za kilka dni maraton w Muszynie. Z jednej strony nie chce mi się, ale z drugiej jest szansa zmierzyć się z Krzyśkiem Gierczakiem. Będzie również Mariusz Sychowskie. To ścisła czołówka kategorii M4. Dobrze było by się sprawdzić. Wprawdzie forma jakoś zaczyna przeciekać przez palce, ale nie ma też tragedii.

Zobaczymy jeszcze co ze sprzętem. Póki co na bank zgubione okulary. Klocki pewnie do wymiany, za chwilę idę oblukać jak łożyska i inne sprawy. Finanse też są ważne, jeśli budżet nie puści to sorry Winnetou :)



__________
  • DST 67.53km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 13.64km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 166 ( 91%)
  • HRavg 147 ( 81%)
  • Kalorie 4155kcal
  • Podjazdy 2405m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
istna masakra z tą pogodą, wielu pisało że jechali żeby zjechać a nie dla miejsca:)Tymbardziej gratuluje walki do końca!:) Anonimowa karla76 - 19:59 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa akzes
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl