Informacje

  • Wszystkie kilometry: 98158.76 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.92%)
  • Czas na rowerze: 202d 00h 10m
  • Prędkość średnia: 20.19 km/h
  • Suma w górę: 848319 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Środa, 19 sierpnia 2009 Kategoria Wycieczka

Kresy Małopolski.

Wschodnie rubieże woj. Małopolskiego graniczą z Podkarpaciem. Pogórze Ciężkowickie daleko wciska się w Małopolskę i dopiero masyw Jamnej zatrzymuje tą ekspansję. Chociaż to już Małopolska to jednak życie i krajobrazy przywodzą na myśl Podkarpacie właśnie. Jamna to znany pagórek i wypadało być tu już dawno ale kręte, rowerowe ścieżki prowadziły mnie do tej pory gdzie indziej. Do tej chwili.

Pogórze Rożnowskie gdzie wznosi się Jamna nie jest mi dobrze znane. Niby wiem co i gdzie ale jego wnętrze stanowiło dla mnie terra incognita. Plan dotarcia tam nie był jakoś specjalnie skomplikowany jednak za sprawą dystansu wymagał pewnego przygotowania. Jak to mam w zwyczaju spora część trasy miała przebiegać po bocznych drogach lub wręcz ścieżkach. Znając moje "predyspozycje" nawigacyjne można było z góry założyć, że kilka razy drogi te i ścieżki znikną w wysokiej trawie lub gęstwinie leśnej, lub też w skrajnym przypadku na wysokim brzegu rzeki. Trzeba więc było czasu, dużo czasu.

Na początek szosa. Dziwnie się jedzie na fullu po asfalcie ale w końcu to też rower i jakoś się pomyka. Przelatuję przez Czermną i Szerzyny znanymi mi drogami bez kłopotów orientacyjnych. Tuż za Szerzynami pierwszy sprawdzian. Garmin nakazuje skręcić w lewo. Na wyświetlaczu wyraźna droga, jednak w realu nie jest tak wesoło gdyż już z daleka widzę jej kraniec. Podjeżdżam bliżej, w prawo odbija droga prowadząca na podwórko jakiegoś gospodarstwa, prosto widać coś, co na upartego można by nazwać drogą. Z domu obok wychodzi kobieta i uważnie obserwuje moje poczynania. To dopiero początek i trudno tak od razu się poddawać. Z animuszem atakuję trawiastą przeszkodę i pomału posuwam się naprzód. Nie jest tak źle. Po kilkuset metrach i pokonaniu głębokiego wąwozu droga zaczyna wyraźniej prześwitywać zza trawy i mogę wygodnie pokonywać dalszą trasę.

Po dłuższej chwili wypadam na asfalt i lekko do góry śmigam dalej. Dotarłem do czegoś w rodzaju płaskowyżu. Może to za dużo powiedziane bo to zaledwie 370-390 m.n.p.m. lecz wokół mnie głębokie doliny, a za nimi dopiero wznoszą się kolejne wzgórza i góry. Droga, którą jadę to wąziutki pas asfaltu, co kilkaset metrów samotne gospodarstwa przy których właśnie dojrzewają śliwki. Mijam samotną kapliczkę i zatrzymuję się na krótką sesję foto. Widoki przednie, pogoda dopisała, naprawdę jest czym nacieszyć oczy.

Dalsza część drogi to na przemian szutrówki i podobne do tego asfalty. Mijam Teresin, Rzepiennik Suchy i Biskupi. Droga Biecz-Gromnik wydaje się istną autostradą, którą szybko chcę opuścić, chociaż przez te kilka minut jakie tu spędziłem nie mija mnie ani jeden samochód.

Skręcam w lewo kawałek przed Rzepiennikiem Strzyżewskim i szlakiem turystycznym (niebieski) docieram już do Ciężkowic. Stąd jeszcze kawałek dojazdówki przez Kąśną Dolną i Górną i zaczynam atak na Jamną. Podjazd nie jest ciężki, jeden stromy fragment o długości 100 metrów, reszta raczej bez większych stromizn. Jadąc czerwonym szlakiem mijam najwyższy punkt na trasie (503 m.) i docieram do Jamnej. Tutaj schronisko turystyczne, kilka domów, kościół itp. Bacówka całkiem ładna i zadbana, oczywiście jakieś tablice informacyjne, plany mapy. Dosyć ładnie ale jakoś uroda tego miejsca nie rzuca mnie na kolana. Na Brzance jakoś ciekawiej mi się wydaje.

Nie zatrzymuję się na dłużej i zaczynam odwrót. W przeciwieństwie do samej Jamnej drogi, którymi się poruszam są wspaniałe. Uwielbiam takie wiejskie szutrówki prowadzące wysoko ponad dolinami. Nawierzchnia co chwilę zmienia się z szutrową na asfalt, potem znów szuter i tak dalej. Wokół pola uprawne, łąki poprzedzielane leśnymi zagajnikami. Widoki przednie.

Powrót przebiega bez większych kłopotów. Po drodze kilka stromych i dosyć długich podjazdów tak charakterystycznych dla pogórza. Wracając poruszam się głownie szosą. W Rzepienniku Marciszewskim mam jednak zaplanowany skrót. Czuję, że to nie jest dobry pomysł. Widok drogi, którą mam jechać utwierdza mnie w tym przekonaniu, Jednak jak przygoda to przygoda. Kawałek wspinam się na młynku mocno wznoszącą się do góry gruntówką. Im wyżej tym robi się mniej wyraźna tonąc w powodzi wysokich traw. Jedynie głębokie koleiny świadczą o tym, że kiedyś była tu droga. Po kolejnej chwili jednak i one giną w nierównościach terenu i jestem zmuszony poruszać się off raid na azymut. Nie jest przyjemnie, zarośla takie ostre, spocone ciało oblepia się farfoclami i swędzi okropnie. Roje much i komarów uprzykrzają wędrówkę. Bo właśnie wędruję już. W gąszczu rower staje się balastem, jazda niemożliwa. Przebijam się przez wąską dolinkę, raczej szeroki wąwóz i pomału prowadzę rower przez trawy sięgające powyżej pasa.

Wyżej docieram na ściernisko gdzie można już wygodnie iść bo o jeździe nie ma mowy. Z obserwacji GPS widać, że muszę kierować się w prawo co też czynię i po chwili pojawiają się zarośnięte koleiny, które kiedyś były drogą i którą miałem się poruszać na tym odcinku. Jest zbyt zarośnięta aby jechać i nadal trzeba dawać z buta. Niedaleko jakieś gospodarstwo i liczę na to, że tam znajdę już lepszą nawierzchnię, Nie mylę się , wygodna gruntówka po kilkuset metrach zamienia się w żwirówkę, potem zaczyna się asfalt. Znów góra, dół, góra, dół. Znów jadę wąskim pasem szosy, wokół w dolinach gęsto zabudowane wsie, z których wyrastają przysiółki wznoszące się na okoliczne wzgórza. Te przysiółki niekiedy, przy sprzyjających warunkach topograficznych są połączone siecią dróg. Jedną z nich właśnie jadę. Życie toczy się w dole, tutaj raz na jakiś czas mijam tylko samotny dom. Nawet psy domowe są tutaj zbyt leniwe aby wydać głos. Leżąc na środku drogi w cienie drzew są pełne oburzenia gdy słyszą mnie nadjeżdżającego i są zmuszone odsunąć się kawałek na bok.

W takich plenerach docieram do Olszyn skąd już znanymi mi terenami bez pomocy nawigacji staram się jak najszybciej dotrzeć do domu. Żołądek daje o sobie znać. Woda już dawno się skończyło, robi się późno i nie chcę zatrzymywać się po sklepach. Do domu docieram po 18 głodny, zmęczony i spragniony.

I ZADOWOLONY !
  • DST 111.64km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:46
  • VAVG 16.50km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 163 ( 88%)
  • HRavg 123 ( 66%)
  • Kalorie 4922kcal
  • Podjazdy 1570m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa oncic
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl