Sobota, 2 października 2010
Kategoria Wycieczka
Nie ma jak góry.
Udało się w końcu w góry urwać. Faktem jest, że rano nie za bardzo chciało się wstać ale jak już wjechałem w góry to było przyjemnie. Pierwszy fragment to nieciekawy odcinek z Myślenic do Pcimia i dalej na Jordanów. Tam droga zaczęła się pomału piąć w górę. Ledwo zauważalnie ale co kilkaset metrów przybywało wysokości. W Bogdanówce skręciłem w prawo i zrobiło się już poważnie bystro. Cały czas asfalcik ale miejscami naprawde ostro w górę. Taką drogą dotarłem na wysokość ponad 800 m. tuż pod szczyt Koskowej Góry. Następnie żółtym szlakiem przez Kotoń i zjazd do Pcimia. Po drodze jeden bardzo trudny zjazd po kamerdolcach. Dosyć stromo ale nie nachylenie jest tu problemem lecz kamienie wielkości piłki futbolowej.

Leżą na całej szerokości drogi i tylko czyhają na błąd. Udało się zjechać spory fragment, wprawdzie kilka podpórek ale i tak nieźle poszło. Ostatnie 10 metrów jednak się poddałem gdyż było już bardzo nieprzyjemnie.
Potem klasyczna jazda górskim grzbietem. Przejeżdżam przez Kotoń i zaczynam zjazd do Pcimia. Fajnie się leci w dół ale cały czas trzeba jednak uważać bo dosyć mokro jest i miejscami ślisko. Pomimo tego sprawnie udaje się lecieć w dół. Kawałek robi się trudno ale tym razem udaje się bez sprowadzania zjechać.
W Pcimiu wizyta w sklepie i kombinuję co dalej. Planowałem wjechać jeszcze na Kudłacze ale wygodna droga do Myślenic kusi :) - no nie bardzo mi się chciało.

Przemogłem się jednak, pogoda fajna, czas nie najgorszy, trzeba korzystać. Przelatuję zakopiankę i zaczynam się wspinać. Początek czarnym szlakiem po asfalcie. Potem zjeżdżam ze szlaku i nadal szosą, bardzo stromo wspinam się do góry. Szybko nabieram wysokości, kończy się asfalt i żwirowa drogą nadal mocno w górę. Po chwili znów wpadam na czarny szlak i jadąc po jego znakach docieram na Kudłacze. Tutaj w schronisku pozwalam sobie na dłuższą przerwę. Kawusia, coś do jedzonka - fajnie jest.
No i trzeba kończyć imprezę. Z Kudłaczy już klasyczną drogą zjeżdżam do Myślenic.
Co tu pisać. Było extra.

Leżą na całej szerokości drogi i tylko czyhają na błąd. Udało się zjechać spory fragment, wprawdzie kilka podpórek ale i tak nieźle poszło. Ostatnie 10 metrów jednak się poddałem gdyż było już bardzo nieprzyjemnie.
Potem klasyczna jazda górskim grzbietem. Przejeżdżam przez Kotoń i zaczynam zjazd do Pcimia. Fajnie się leci w dół ale cały czas trzeba jednak uważać bo dosyć mokro jest i miejscami ślisko. Pomimo tego sprawnie udaje się lecieć w dół. Kawałek robi się trudno ale tym razem udaje się bez sprowadzania zjechać.
W Pcimiu wizyta w sklepie i kombinuję co dalej. Planowałem wjechać jeszcze na Kudłacze ale wygodna droga do Myślenic kusi :) - no nie bardzo mi się chciało.

Przemogłem się jednak, pogoda fajna, czas nie najgorszy, trzeba korzystać. Przelatuję zakopiankę i zaczynam się wspinać. Początek czarnym szlakiem po asfalcie. Potem zjeżdżam ze szlaku i nadal szosą, bardzo stromo wspinam się do góry. Szybko nabieram wysokości, kończy się asfalt i żwirowa drogą nadal mocno w górę. Po chwili znów wpadam na czarny szlak i jadąc po jego znakach docieram na Kudłacze. Tutaj w schronisku pozwalam sobie na dłuższą przerwę. Kawusia, coś do jedzonka - fajnie jest.
No i trzeba kończyć imprezę. Z Kudłaczy już klasyczną drogą zjeżdżam do Myślenic.
Co tu pisać. Było extra.
- DST 62.70km
- Teren 30.00km
- Czas 04:35
- VAVG 13.68km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 1244m
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 października 2010
Fajnie było się obijać :)
Nazbierało się spraw, które były odłożone na później. Jeździło się na rowerze i nie było czasu. Teraz pora nadrobić zaległości. Pogoda ostatnio nie rozpieszcza więc nawet żal nie było.
Ostatnio również rozpocząłem pomału przygotowania do przyszłorocznej wyprawy projekt Albania. Na razie skupiłem się staruszku Authorze. Model Kinetic - zakupiony w 1997 roku w Secesji. Dzielnie służył mi do tego czasu, pokonał bezdroża Polski, Słowacji, Ukrainy i Rumunii ale gwałtownie domagał się serwisu. No może nie aż tak gwałtownie bo pewnie jeszcze by pociągnął jednak w uznaniu jego zasług postanowiłem zrobić mały face-lifting.
Rower dostał nowy napęd złożony z mieszanki grup LX oraz SLX. Wyrzuciłem również starą kierownicę i koszmarnie ciężki regulowany mostek, który to od momentu zakupu nie był ani raz regulowany :)
Od wiosny czekało sobie tylne kółko, które złożone z okazyjnie kupionych elementów wylądowało we właściwym mu miejscu. Do tego drobne zmiany typu - przerzutki, manetki, pedały, sztyca, siodełko. Cześć pochodziła z wygranych w zawodach suwenirów, część z magazynku starych części. Tym sposobem nowe wcielenie Kinetica dzisiaj ujrzało światło dzienne. Najpierw ważenie - wynik 12,3 uważam za bardzo przyzwoity biorąc pod uwagę, że bazą roweru jest ciężka, stalowa rama. Jazda próbna wypadło nawet nieźle.Coś tam tylna przerzutka domaga się małej regulacji.
Póki co projekt jest ukończony, myślę jeszcze tylko nad widelcem. Póki co mam założony jakiś amorek Suntoura ze 105 mm skokiem i to wyraźnie się kłoci z geometrią starej ramy. W odwodzie mam starego poczciwego RST Mozo Pro, który mając sporo mniejszy skok lepiej się układa w tej ramce. Zresztą na kilkudniową wyprawę w ciężkim terenie z sakwami nie zaryzykował bym jazdy na powietrznym amorku. Jedynie sprężyna lub elastomer. Mozo Pro spełnia ten warunek i zastanawiam się nad solidnym serwisem i przywróceniem go do pełnej sprawności.
Rozważam też opcję założenie sztywnego widelca. Mam oryginalny, pochodzący z tego właśnie roweru ale wydaje mi się bardzo ciężki. Czasu jeszcze sporo, na razie przeważa opcja RST gdyż na górskich drogach Albanii amortyzacja z przodu może dać sporo korzyści.
No a jutro zapowiada się fajna pogoda i pasuje coś w góry uderzyć. Tak sobie wymyśliłem taką hybrydową (asfalto-teren) traskę prowadzącą z Jordanowa przez Luboń, Mszanę, Węgłówkę i Lubomir do Krakowa. Dojazd do Jordanowa pociągiem - 7:33 z Krakowa. Zapraszam.
Ostatnio również rozpocząłem pomału przygotowania do przyszłorocznej wyprawy projekt Albania. Na razie skupiłem się staruszku Authorze. Model Kinetic - zakupiony w 1997 roku w Secesji. Dzielnie służył mi do tego czasu, pokonał bezdroża Polski, Słowacji, Ukrainy i Rumunii ale gwałtownie domagał się serwisu. No może nie aż tak gwałtownie bo pewnie jeszcze by pociągnął jednak w uznaniu jego zasług postanowiłem zrobić mały face-lifting.
Rower dostał nowy napęd złożony z mieszanki grup LX oraz SLX. Wyrzuciłem również starą kierownicę i koszmarnie ciężki regulowany mostek, który to od momentu zakupu nie był ani raz regulowany :)
Od wiosny czekało sobie tylne kółko, które złożone z okazyjnie kupionych elementów wylądowało we właściwym mu miejscu. Do tego drobne zmiany typu - przerzutki, manetki, pedały, sztyca, siodełko. Cześć pochodziła z wygranych w zawodach suwenirów, część z magazynku starych części. Tym sposobem nowe wcielenie Kinetica dzisiaj ujrzało światło dzienne. Najpierw ważenie - wynik 12,3 uważam za bardzo przyzwoity biorąc pod uwagę, że bazą roweru jest ciężka, stalowa rama. Jazda próbna wypadło nawet nieźle.Coś tam tylna przerzutka domaga się małej regulacji.
Póki co projekt jest ukończony, myślę jeszcze tylko nad widelcem. Póki co mam założony jakiś amorek Suntoura ze 105 mm skokiem i to wyraźnie się kłoci z geometrią starej ramy. W odwodzie mam starego poczciwego RST Mozo Pro, który mając sporo mniejszy skok lepiej się układa w tej ramce. Zresztą na kilkudniową wyprawę w ciężkim terenie z sakwami nie zaryzykował bym jazdy na powietrznym amorku. Jedynie sprężyna lub elastomer. Mozo Pro spełnia ten warunek i zastanawiam się nad solidnym serwisem i przywróceniem go do pełnej sprawności.
Rozważam też opcję założenie sztywnego widelca. Mam oryginalny, pochodzący z tego właśnie roweru ale wydaje mi się bardzo ciężki. Czasu jeszcze sporo, na razie przeważa opcja RST gdyż na górskich drogach Albanii amortyzacja z przodu może dać sporo korzyści.
No a jutro zapowiada się fajna pogoda i pasuje coś w góry uderzyć. Tak sobie wymyśliłem taką hybrydową (asfalto-teren) traskę prowadzącą z Jordanowa przez Luboń, Mszanę, Węgłówkę i Lubomir do Krakowa. Dojazd do Jordanowa pociągiem - 7:33 z Krakowa. Zapraszam.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 września 2010
Kategoria Przejażdżka
Las Wolski
Luźna jazda po Lasku. Pogoda fajna, oby trwała jak najdłużej. Aż się chce jeździć.
- DST 33.22km
- Teren 10.00km
- Czas 02:00
- VAVG 16.61km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 457m
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 września 2010
Jazda miejsko-terenowa.
J.w.
- DST 8.57km
- Czas 00:34
- VAVG 15.12km/h
- Podjazdy 45m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 września 2010
Kategoria Przejażdżka
Babie lato.
W sumie nie było planów na dzisiejszą jazdę ale pogoda taka piękna, że aż żal było nie wykorzystać. Poleciałem sobie do Tyńca, słoneczko mocno dawało ale w cieniu jednak chłodno. Pod wieczór już wogóle zimno się zrobiło. Na szczęście byłem przygotowany i mogłem komfortowo wrócić do domu obseruwjąc jak kilku bikerów w krótkich rękawkach wyraźnie "ciągło" do domu.
Oby weekend udał się z pogodą to może by coś w górki wyskoczyć.
A może jeszcze start jakiś :) - w Podstolicach koło Wieliczki ostatnie zawody z cyklu Puchar Szlaku Solnego. Może jeszcze raz przedmuchać dysze przed zimą.
Oby weekend udał się z pogodą to może by coś w górki wyskoczyć.
A może jeszcze start jakiś :) - w Podstolicach koło Wieliczki ostatnie zawody z cyklu Puchar Szlaku Solnego. Może jeszcze raz przedmuchać dysze przed zimą.
- DST 34.09km
- Czas 01:41
- VAVG 20.25km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 155 ( 85%)
- HRavg 108 ( 59%)
- Kalorie 1102kcal
- Podjazdy 35m
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 września 2010
Kategoria Zawody
Nie tak miało to wyglądać.
Nie takie zakończenie startowego sezonu sobie wymarzyłem. Oczami wyobraźnii widziałem siebie walczącego o najwyższe pozycje mające umocnić mnie na pozycji zwycięzcy kolejnego cyklu. Cyklokarpaty już za mną. Wygrałem ale też nie tak to widziałem. Kolejna próba miała być na Pucharze Tarnowa. I była.
Liczyłem na ten start ale coś czułem, że może być niewypał. Po glebie w Jaśle jakoś nie mogłem się pozbierać. Odpuściłem treningu żeby dojść do siebie ale cały tydzień jakoś dziwnie sie czułem. Już nawet nie chodzi o stłuczenie bo te dolegają mi głównie w nocy ale coś dziwnego działo się z całym mną. Śpiący, zmęczony, słaby, bez werwy. Tłumaczyłem to pogodą ale chyba jednak nie tylko ona była tego powodem.
Stojąc na starcie w Tarnowie nie byłem w bojowym nastroju. Wiedziałem, że mogę pozwolić sobie na słabszy start ale też bez przesady. Zresztą jak już startuję to zawsze jadę na maxa. Wszystko albo nic to moja zasada. Dzisiaj okazało się, że jednak nic.
Start poszedł bardzo mocno. Chyba nawet za mocno. O ile będąc w szczycie formy byłem w stanie w dalszej części wyścigu skompensować zbyt mocny start na początku to tym razem nie szło to tak łatwo. Szybko zacząłem spadać na dalsze pozycje. Drugi, trzeci, czwarty, potem piąty. Nic to myślałem, pójdzie pierwszy zjazd, nadgonię trochę, złapię oddech i będzie można pomały zaczął odrabiać straty. Łatwo powiedzieć - trudniej zrobić. Może faktycznie przez chwilę tak to wyglądało ale gdy straciłem kolejną pozycję i spadłem na szóste miejsce wiedziałem już, że coś jest nie tak.
Nie będę szukał usprawiedliwienie dla siebie. Byłem w stanie kontrolować rower, nic mnie bolało ale nie miałem czym odjechać. Zjazdy troszkę gorzej szły niż zwykle bo jednak mały uraz po Jaśle. W tesn sposób traciłem kolejne sekundy. Pierwsze kólko, drugie kółko, wjeżdzając na trzecie widziałem jakie mam ogromne straty do czołówki.
Przykro się zrobiło bo zacząłem przegrywać generalkę i nie byłem w stanie nic zrobić. Może troszkę się rozkręciłem na ostatniej rundzie i wyprzedziłem kilka osób ale to byli młodsi mastersi startujący przed nami i bez wpływu na mój wynik.
Tak to wyglądało, niewiele brakło abym fatalnym, ostatnim startem nie zniweczył tego ogromu pracy jaki włożyłem w jazdę na Pucharze Tarnowa. Ostatecznie utrzymałem pierwsze miejsce w generalce ale było to Purrysowe zwycięstwo. Wygrałem o 2 punkty ze Sławkiem Bartnikiem i to tylko dlatego, że on dał się pokonać Piotrkowi Klonowiczowi. Ja do swej wygranej nie przyłożyłem nawet grosza gdyż zająłem najgorsze miejsce jakie mogłem zająć. Na 6 startujących osób byłem właśnie szósty :)
Tak więc zakończyłem sezon mając na koncie 20 dni startowych. Udało się wygrać dwie generalki i chociaż ostatni występ nie wypadł okazale to w przekroju całego sezonu było naprawdę dobrze.
Mam wrażenie, że upadek w Jaśle mógł spowodować lekki wstrząs mózgu i stąd ten nagły i ogromny spadek formy. Czytałem trochę o tym i kilka objawów się zgadza. Ospałość, zawroty głowy, ogólna słabość - takie rzeczy mnie spotkały w tym tygodniu.
No ale to już nieważne. Do kolekcji pucharów dołączył kolejny i to całkiem okazały. Ten sezon mogę uznać za udany. Co ja mówię!!! Ten sezon był rewelacyjny. Jeszcze coś napiszę o nim ale nie teraz. Teraz chcę odpocząć.
Bywajcie.
Liczyłem na ten start ale coś czułem, że może być niewypał. Po glebie w Jaśle jakoś nie mogłem się pozbierać. Odpuściłem treningu żeby dojść do siebie ale cały tydzień jakoś dziwnie sie czułem. Już nawet nie chodzi o stłuczenie bo te dolegają mi głównie w nocy ale coś dziwnego działo się z całym mną. Śpiący, zmęczony, słaby, bez werwy. Tłumaczyłem to pogodą ale chyba jednak nie tylko ona była tego powodem.
Stojąc na starcie w Tarnowie nie byłem w bojowym nastroju. Wiedziałem, że mogę pozwolić sobie na słabszy start ale też bez przesady. Zresztą jak już startuję to zawsze jadę na maxa. Wszystko albo nic to moja zasada. Dzisiaj okazało się, że jednak nic.
Start poszedł bardzo mocno. Chyba nawet za mocno. O ile będąc w szczycie formy byłem w stanie w dalszej części wyścigu skompensować zbyt mocny start na początku to tym razem nie szło to tak łatwo. Szybko zacząłem spadać na dalsze pozycje. Drugi, trzeci, czwarty, potem piąty. Nic to myślałem, pójdzie pierwszy zjazd, nadgonię trochę, złapię oddech i będzie można pomały zaczął odrabiać straty. Łatwo powiedzieć - trudniej zrobić. Może faktycznie przez chwilę tak to wyglądało ale gdy straciłem kolejną pozycję i spadłem na szóste miejsce wiedziałem już, że coś jest nie tak.
Nie będę szukał usprawiedliwienie dla siebie. Byłem w stanie kontrolować rower, nic mnie bolało ale nie miałem czym odjechać. Zjazdy troszkę gorzej szły niż zwykle bo jednak mały uraz po Jaśle. W tesn sposób traciłem kolejne sekundy. Pierwsze kólko, drugie kółko, wjeżdzając na trzecie widziałem jakie mam ogromne straty do czołówki.
Przykro się zrobiło bo zacząłem przegrywać generalkę i nie byłem w stanie nic zrobić. Może troszkę się rozkręciłem na ostatniej rundzie i wyprzedziłem kilka osób ale to byli młodsi mastersi startujący przed nami i bez wpływu na mój wynik.
Tak to wyglądało, niewiele brakło abym fatalnym, ostatnim startem nie zniweczył tego ogromu pracy jaki włożyłem w jazdę na Pucharze Tarnowa. Ostatecznie utrzymałem pierwsze miejsce w generalce ale było to Purrysowe zwycięstwo. Wygrałem o 2 punkty ze Sławkiem Bartnikiem i to tylko dlatego, że on dał się pokonać Piotrkowi Klonowiczowi. Ja do swej wygranej nie przyłożyłem nawet grosza gdyż zająłem najgorsze miejsce jakie mogłem zająć. Na 6 startujących osób byłem właśnie szósty :)
Tak więc zakończyłem sezon mając na koncie 20 dni startowych. Udało się wygrać dwie generalki i chociaż ostatni występ nie wypadł okazale to w przekroju całego sezonu było naprawdę dobrze.
Mam wrażenie, że upadek w Jaśle mógł spowodować lekki wstrząs mózgu i stąd ten nagły i ogromny spadek formy. Czytałem trochę o tym i kilka objawów się zgadza. Ospałość, zawroty głowy, ogólna słabość - takie rzeczy mnie spotkały w tym tygodniu.
No ale to już nieważne. Do kolekcji pucharów dołączył kolejny i to całkiem okazały. Ten sezon mogę uznać za udany. Co ja mówię!!! Ten sezon był rewelacyjny. Jeszcze coś napiszę o nim ale nie teraz. Teraz chcę odpocząć.
Bywajcie.
- DST 15.32km
- Teren 15.32km
- Czas 00:51
- VAVG 18.02km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 174 ( 95%)
- HRavg 151 ( 82%)
- Kalorie 1208kcal
- Podjazdy 502m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 września 2010
Kategoria Samo gadanie
Sklejam się :(
W sumie dam rady jeździć ale nie chcę nadwyrężać potłuczonych mięśni. Może jakoś uda się ten Tarnów przejechać. Z kalkulacji wychodzi, że wystarczy mi 4 miejsce przy założeniu, że najgroźniejszy rywal wygra. Im będzie dalej tym i ja mogę pozwolić sobie na gorszy wynik. No ale najważniejsze jest żeby wogóle przejechać. Wszelkie gumy i awarie wykluczające dojechanie do mety nie wchodzą w rachubę. Tak więc moim głównym celem w niedzielę będzie dotarcie do mety.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 września 2010
Kategoria Zawody
Cyklokarpaty Jasło - Armegeddon.
Ostatni start na Cyklokarpatach i i tyle wrażeń. Nie zawsze pozytywnych. Pierwsze co przychodzi do głowy to ogromne spustoszenie jakie czyni w ograniźmie już trzytygodniowa przerwa w treningach. Chciałem dobrze wypaść w Jaśle ale wiedziałem, że będzie bardzo ciężko gdyż najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie znieść już dłużej takiego trybu życia. Jeszcze końcówkę wakacji jechałem rozpędem ale w Jaśle właśnie poczułem, że to juz nie to.
Nie ma co rozpaczać, tragedii nie było. Ciężko bo ciężko ale jakoś połykałem te kilometry, nawet podjazd na Liwocz poszedł całkiem bystro. Potem seria bardzo nieprzyjemnych zjazdów pokonanych bardzo szybko i sprawnie. I gdy już przyszło odprężenie, zjazd zwykłą drogą to wtedy nastąpił armageddon.

Mocno dokręcam i nagle ni z tego ni z owego rower fika koziołka. Lecę na wyłożoną betonowymi płytami drogę. Czuję uderzenie w głowę, bardzo mocne. Szybko podrywam się i podnoszę rower ale to wszystko do czego jestem zdolny. Świat zaczyna wirować, kurczowo trzymam się roweru aby zachować równowagę. Kumpel zatrzymuje się, pyta jak się czuję. Mówię, że wszystko ok. ale chyba tak nie jest. Mija kilka minut gdy dochodzę do siebie. Próba jazdy na rowerze kończy się fiaskiem, nie jestem w stanie wesprzeć się na kierownicy i utrzymać ciężaru ciała.
Mijają kolejne minuty na zbieraniu się do kupy i pomału zaczynam jechać. Klamka przedniego hamulca urwana, wyrwało tłok z przewodu. Jakoś jadę i zastanawiam się co robić. Całe plany aby na zakończenie cyklu uderzyć z grubej rury zaczynają się walić niczym domek z kart.
Zbliżam się do rozjazdu i decyduję sie jednak na postawienie wszystkiego na jedną kartę. Albo rybki albo akwarium. Wszystko albo nic.
Wjeżdżam na drugą rudnę i nawet jakoś się jedzie. Zaczynam nawet dochodzić innych ścigaczy, z tyłu bezpiecznie i wracają nadzieje na kolejną wygraną w tym roku. Jak by to pięknie było wygrać na zakończenie maraton w Jaśle i dołożyć do tego wygraną w generalce. Zaczynam wierzyć, że to może się udać. Niestety brak przedniego hebla dosyć poważnie mnie spowalnia. Zwłaszcza zjazd z Liwocza generuje spore straty. Wszystkie zjazdy pokonuję bardzo wolno i asekurancko, a i tak wyonkuję nieraz ekwibilistryczne pozycje. Dokładam jeszcze jedną glebę na obity już bok. Prawie łzy cisną się do oczu gdy ciało przeszywa ostry ból.
Byle wyjechać z masywu Liwocza to wtedy będzie lepiej. Górki robią się mniejsze, pod kołami coraz częściej pojawiają się szutru i asfalty. Nadal jednak muszę uważać żeby nie nabrać zbyt dużej prędkości.
Meta zbliża się bardzo szybko, wjeżdżam i ogromna radość, że pomimo perypetii udało się dotrzeć. Zaraz potem przychodzi żal i rozczarowanie gdyż okazuje się, że jestem drugi. Kumpel jeżdżący mega widząc co się dzieje zdecydował się na jazdę na drugą rundę i wykorzystał swoją szansę wygrywając ze mną. Przełykam gorycz porażki i analizuję wyniki. Trzeba sie cieszyć bo niewiele brakło, a stracił bym również drugie miejsce. Tylko 2 minuty dzieliły mnie od tej katastrofy :)
Dopiero po chwili dociera do mnie co właściwie zrobiłem. Całe ciało promieniuje bólem, mam problem z założeniem roweru na dach. Żeby ściągnąć koszulkę muszę zdrowo kombinować. W kasku wyryta dziura na centymetr głębokości. Z kierownicy odstaje smętnie klamka hamulcowa. A ja pomimo tego dojechałem do mety jadąc tak przez 40 km w miejscami bardzo trudnym terenie. Nawiązałem walkę z innymi zawodnikami i wykręciłem nie taki znów zły czas.
Na osłodę mam pierwsze miejsce klasyfikacji generalnej. Dystans giga, kategoria M4. To cieszy :)

Co teraz? Teraz muszę się jakoś posklejać aby wystartować w ostatnim Pucharze Tarnowa. Może wytrzymam te 40-50 minut ścigania na XC. Muszę się zmobilizować bo to kolejne cykl, w którym mas duże szanse na wygraną w generalce. Nie będzie tak łatwo jak w cyklokarpatach ale liczę na to, że jakoś się zmobilizuję i pokażę pazur.
Nie ma co rozpaczać, tragedii nie było. Ciężko bo ciężko ale jakoś połykałem te kilometry, nawet podjazd na Liwocz poszedł całkiem bystro. Potem seria bardzo nieprzyjemnych zjazdów pokonanych bardzo szybko i sprawnie. I gdy już przyszło odprężenie, zjazd zwykłą drogą to wtedy nastąpił armageddon.

Mocno dokręcam i nagle ni z tego ni z owego rower fika koziołka. Lecę na wyłożoną betonowymi płytami drogę. Czuję uderzenie w głowę, bardzo mocne. Szybko podrywam się i podnoszę rower ale to wszystko do czego jestem zdolny. Świat zaczyna wirować, kurczowo trzymam się roweru aby zachować równowagę. Kumpel zatrzymuje się, pyta jak się czuję. Mówię, że wszystko ok. ale chyba tak nie jest. Mija kilka minut gdy dochodzę do siebie. Próba jazdy na rowerze kończy się fiaskiem, nie jestem w stanie wesprzeć się na kierownicy i utrzymać ciężaru ciała.
Mijają kolejne minuty na zbieraniu się do kupy i pomału zaczynam jechać. Klamka przedniego hamulca urwana, wyrwało tłok z przewodu. Jakoś jadę i zastanawiam się co robić. Całe plany aby na zakończenie cyklu uderzyć z grubej rury zaczynają się walić niczym domek z kart.
Zbliżam się do rozjazdu i decyduję sie jednak na postawienie wszystkiego na jedną kartę. Albo rybki albo akwarium. Wszystko albo nic.
Wjeżdżam na drugą rudnę i nawet jakoś się jedzie. Zaczynam nawet dochodzić innych ścigaczy, z tyłu bezpiecznie i wracają nadzieje na kolejną wygraną w tym roku. Jak by to pięknie było wygrać na zakończenie maraton w Jaśle i dołożyć do tego wygraną w generalce. Zaczynam wierzyć, że to może się udać. Niestety brak przedniego hebla dosyć poważnie mnie spowalnia. Zwłaszcza zjazd z Liwocza generuje spore straty. Wszystkie zjazdy pokonuję bardzo wolno i asekurancko, a i tak wyonkuję nieraz ekwibilistryczne pozycje. Dokładam jeszcze jedną glebę na obity już bok. Prawie łzy cisną się do oczu gdy ciało przeszywa ostry ból.
Byle wyjechać z masywu Liwocza to wtedy będzie lepiej. Górki robią się mniejsze, pod kołami coraz częściej pojawiają się szutru i asfalty. Nadal jednak muszę uważać żeby nie nabrać zbyt dużej prędkości.
Meta zbliża się bardzo szybko, wjeżdżam i ogromna radość, że pomimo perypetii udało się dotrzeć. Zaraz potem przychodzi żal i rozczarowanie gdyż okazuje się, że jestem drugi. Kumpel jeżdżący mega widząc co się dzieje zdecydował się na jazdę na drugą rundę i wykorzystał swoją szansę wygrywając ze mną. Przełykam gorycz porażki i analizuję wyniki. Trzeba sie cieszyć bo niewiele brakło, a stracił bym również drugie miejsce. Tylko 2 minuty dzieliły mnie od tej katastrofy :)
Dopiero po chwili dociera do mnie co właściwie zrobiłem. Całe ciało promieniuje bólem, mam problem z założeniem roweru na dach. Żeby ściągnąć koszulkę muszę zdrowo kombinować. W kasku wyryta dziura na centymetr głębokości. Z kierownicy odstaje smętnie klamka hamulcowa. A ja pomimo tego dojechałem do mety jadąc tak przez 40 km w miejscami bardzo trudnym terenie. Nawiązałem walkę z innymi zawodnikami i wykręciłem nie taki znów zły czas.
Na osłodę mam pierwsze miejsce klasyfikacji generalnej. Dystans giga, kategoria M4. To cieszy :)

Co teraz? Teraz muszę się jakoś posklejać aby wystartować w ostatnim Pucharze Tarnowa. Może wytrzymam te 40-50 minut ścigania na XC. Muszę się zmobilizować bo to kolejne cykl, w którym mas duże szanse na wygraną w generalce. Nie będzie tak łatwo jak w cyklokarpatach ale liczę na to, że jakoś się zmobilizuję i pokażę pazur.
- DST 76.31km
- Teren 40.00km
- Czas 04:46
- VAVG 16.01km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 152 ( 83%)
- HRavg 177 ( 97%)
- Kalorie 3736kcal
- Podjazdy 1568m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 września 2010
Kategoria Przejażdżka
Las Wolski
Lasek Wolski.
- DST 25.90km
- Teren 5.00km
- Czas 01:24
- VAVG 18.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 277m
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 września 2010
Kategoria Różne
Interesy.
J.w
- DST 10.55km
- Czas 00:36
- VAVG 17.58km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 20m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze