Informacje

  • Wszystkie kilometry: 111634.75 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.08%)
  • Czas na rowerze: 231d 09h 59m
  • Prędkość średnia: 20.05 km/h
  • Suma w górę: 968330 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Na dobicie.

Po wczorajszej rzeźni miałem zamiar poluzować dzisiaj trochę i pyknąć coś łatwiejszego ale jakoś tak mną pokierowało na południe i ani się spostrzegłem gdy wylądowałem w Harbutowicach. Jechałem zauważalnie wolniej niż wczoraj, do tego wiatr dosyć mocno przeszkadzał więc średnia nie wyglądała najciekawiej. Do tego podjazd po Hujówkę przytrzymał mnie dosyć solidnie. Słońce grzało i dosłownie na górze pływałem w pocie.

Szybki zjazd do Bieńkówki i pora chwycić byka za rogi. Tym razem zamiast skręcić w lewo na Stróże skierowałem się Jachówki skąd miałem przebić się do Makowa przed Makowska Górę. Już tędy jechałem ale na góralu, a i tak zwierzgał mnie ten podjazd solidnie. Tym razem na kolarce nie mogło być łatwiej. Jazda tą drogą przypomina zabawę w kotka i myszkę. Przy czym jak byłe myszą oczywiście.

Najpierw kawałek "normalnego" podjazdu, a potem przed nami wyrasta ściana- wpadamy w pazury kota. Gdy po kilkudziesięciu metrach na kawałku mniejszej stromizny udaje się wyrwać z jego objęć nasza radość nie trwa zbyt długo. Znów rolę się obracają i ledwo utrzymujemy się przy życiu walcząc z ogromną stromizną.

I znów chwila oddechu, dobrze, że trochę cienia udało się złapać. No i na koniec ostateczny atak. Osłabieni całą tą zabawą, pozbawienie nadziei możemy poddać się albo nadal walczyć. Kto zachował więcej sił ten wygrywa, jeśli przetrwamy tą rundę mamy dużą szansę wygrać cały mecz. Kot też już słaby, jeszcze próbuje coś zdziałać, ale nachylenie drogi normalnieje i już słyszymy zwycięski dla nas gong końca ostatniej rundy.

Po tym wszystkim musiałem chwilę ochłonąć na górze. Przez chwilę łapczywie łapię tlen, potem usiłuję się jakoś ochłodzić w cieniu i pozbyć zalewającego oczy potu. Zjazd do Makowa szybki i dość niebezpieczny z uwagi na taką sobie nawierzchnię i kilka bardzo ciasnych zakrętów.

Z Makowa lecę w kierunku na Jordanów i skręcam na Wieprzec. Czeka mnie teraz jeszcze jeden solidny podjazd pod Wieprzec. To najwyższy punkt trasy i też nie ma lekko ale przynajmniej nie ma takich masakrycznych stromizn jak na poprzednich podjazdach.

Szybko zjeżdżam do Pcimia i pod mocny wiatr pruję do Myślenic myśląc o czekających mnie jeszcze podjazdach. Nie ma co ukrywać, zryty już jestem solidnie i bez entuzjazmu myślę o Krzyszkowicach i Świątnikach. Jakoś udaje się jednak je pokonać i docieram do domciu. Wiecie co?

Mam dość. Idę na kanapę :)

  • DST 134.52km
  • Czas 05:09
  • VAVG 26.12km/h
  • HRmax 159 ( 87%)
  • HRavg 122 ( 67%)
  • Kalorie 5066kcal
  • Podjazdy 1329m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Po trasie Rajcza Tour.

Musiałem pyknąć jakąś trasę w sobotę bo pogoda zapowiadała się ciekawa, udało się sporo czasu wykroić więc grzechem było by stracić taką okazję. Miałem kilka pomysłów ale gdy przeglądałem forum podróżerowerowe.info ktoś dał posta o przejechaniu trasy Rajcza Tour. Było już zbyt późno żeby się umawiać ale w niczym nie przeszkadzało to abym sam się przejechał. Szybko wczytałem trasę do Garmina i rano lecę. Oczywiście nie zamierzałem jechać z Krakowa. Trasa biegła przez Stryszawę, postanowiłem podjechać do Makowa autem i stamtąd zaatakować.

Początek do Stryszawy przez Suchą taki sobie. Chłodno jeszcze i jakoś nie mogłem się rozgrzać. Za Stryszawą jednak pierwsza przełęcz i tam już złapałem solidną temperaturę. Początek nawet łagodny ale druga część zdecydowanie bardziej stroma i dała mi w kość. Zawsze mam kiepskie początki i tutaj również bardzo się męczyłem. Zjazd do Zawoji i stamtąd zaczynam podjazd na Krowiarki. Od tej strony nigdy nie podjeżdżałem. Za to zjeżdżałem już nie raz i zawsze miałem wrażenie, że
od tej strony podjazd jest bardziej wymagający.

Na szczęście zacząłem wchodzić w rytm i na Krowiarki zakulałem się całkiem sprawnie. Na górze chwila przerwy i startuję do wspaniałego zjazdu. Jedzie się długo w dół, potem kawałem płaskiego i znów w dół. Dobre kilkanaście kilometrów lecę bez żadnego wysiłku z prędkością w okolicy 40 km/h. Przejazd przez Orawę taki sobie. Również odcinek na Słowacji nie rzucił mnie na kolana. Niby wokół szerokie widoki, gdzie człowiek nie spojrzy to góry ale jakoś nie za bardzo mi odpowiadała ta trasa. Długo jedzie się wzdłuż rzeki, w miarę płasko. Potem zaczyna się delikatny podjazd, który ciągnie się przez dobre kilka kilometrów. Jest na tyle łagodny, że cały czas blat ma zajęcie.

Później robi się bardziej stromo, trzeba szukać lżejszych biegów ale nie jest extremalnie. W ten sposób ni z tego, ni z owego ląduje się na przełęczy na wysokości 840 m. Jest tutaj (było) przejście graniczne. Robię małą sjestę i po chwili szybko zjeżdżam do Ujsoł. Miejscami kiepska droga ale mimo to jedzie się całkiem sprawnie. W miarę płasko więc trochę podciągam średnią. Mijam Rajczę, w Milówce skręcam na Nieledwię. Teraz jak się okazało chyba najbardziej wymagaający odcinek trasy. Droga staje dęba i robi się naprawdę ciężko. Już czuję w nogach przejechane kilometry. Jakoś udaje się wczołgać na górę i kolejne kilometry pokonuję jakimiś bocznymi i wąskimi dróżkami.

Docieram do drogi ekspresowej ale nie muszę na nią wjeżdżać gdyż obok prowadzi świetna dróżka, którą super zjeżdżam do Kamesznicy. Na liczniki już ponad 150 km, a do końca jeszcze daleko. Dalsza część trasy dosyć wymagająca. Sporo płaskiego ale również muszę pokonać kilka solidnych ścianek. Ni ukrywam, że dużo mnie kosztowało podjechanie niektórych. Zwłaszcza jedna w Pewli dała mi ogromnie w kość. Bardzo stromo, nawet nie próbowałem atakować na średniej tarczy. O ile na płaskich odcinkach dałem radę wykrzesać trochę sił aby żwawo jechać to te podjazdy przychodzą mi już z dużym trudem. Garmin wskazuje już 2 tys podjazdów, jadę już 6 godzin ze sporym hakiem. Jestem już mocno zryty więc skrzętnie korzystam z najmniejsze koronki w korbie.

W końcu góry odpuszczają, a tabliczka z napisem STRYSZAWA dodaje otuchy. Dodaje mi to sił i mocno daję aby jak najszybciej klapnąć na kanapie. Mijam Suchą, o dziwo aby dotrzeć do Makowa muszę pokonać kilka podjazdów. Nie jakieś wielkie ale głowę dał bym sobie uciąć, że rano ich tutaj nie było :)

W końcu Maków. O zgrozo, gdy już założyłem rower na dach i popatrzyłem na licznik ten wskazał mi mi 199,5 km. Kurcze gdybym wiedział to dokręcił bym te pół kilometra :)

No, a tak w ogóle to extra było. Jednak góry to mój żywioł. Oczywiście góry dają w kość, podjazdy potrafią zaboleć ale frajda jest niesamowita z pokonania takiej trasy. Prawie 2 stóweczki, w górach z całkiem przyzwoitą średnia. Mniam mniam :)

  • DST 199.50km
  • Czas 06:55
  • VAVG 28.84km/h
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 137 ( 75%)
  • Kalorie 7748kcal
  • Podjazdy 2080m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 18 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Las Wolski.

Wypad do Lasku Wolskiego. Po wczorajszej stóweczce myślałem coś krótszego zrobić. I tak wyszło ale lekko nie było. Wpakowałem się w jakąś ścieżkę za Poniedziałkowym Dołem i z deka mnie tam przytrzymało. Komary chciały sobie zrobić ucztę ale resztką sił odparłem atak i przeszedłem do kontrofensywy. Poza tym tradycyjna rundka na mostek. Ktoś nas uszczęśliwia na siłę, fajna gruntowa droga, którą wyjeżdżało się od mostka została wysypana tłuczniem. Niby da się jechać ale jakoś wolałem stara nawierzchnię. Po cholerę tam sypali to dziadostwo? Nie rozumiem, komu to ma służyć jak nawet w letni, wakacyjny dzień trudno spotkać tam psa z kulawą nogą.

http://www.bikestats.pl/rowerzysta/Furman
  • DST 34.53km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.98km/h
  • HRmax 178 ( 98%)
  • HRavg 122 ( 67%)
  • Kalorie 1910kcal
  • Podjazdy 528m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 17 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Kalwaria.

Zryty jestem, nie bardzo chce się bazgrać tutaj. W każdym razie traskę zrobiłem przyjemną, czuć w nogach. Fajnie było. Hujówka poszła gładko, chociaż tętno tam takie wykręciłem, że można by to za migotanie przedsionków już wziąć :)

  • DST 110.47km
  • Czas 04:00
  • VAVG 27.62km/h
  • HRmax 182 (100%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 4186kcal
  • Podjazdy 1204m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Radocyna.

  • DST 64.77km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 21.59km/h
  • HRmax 177 ( 97%)
  • HRavg 123 ( 67%)
  • Kalorie 2611kcal
  • Podjazdy 1091m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Okolice Pilzna.

Rzadko jeżdżę w stronę Pilzna. W sumie to sam nawet nie wiem dlaczego. W każdym bądź razie dzisiaj postarałem się nadrobić te zaległości. Z ostatniego wypadu w te okolice pamietam jedną solidną górkę, której okolice zamierzałem właśnie powtórnie spenetrować. Najpierw dojazd do Jodłowej, potem kieruję się w stronę Lubczy. Cały czas pofałdowany teren. Pogórze Ciężkowickie nie traktuje rowerzystów łagodnie. Niby góry nie jakieś specjalnie duże i wysokie ale w zasadzie nie ma odcinków prostych. Jeśli nie jedziemy w górę to robimy to w dół, jeśli nie zjeżdżamy to znaczy, że jedziemy pod górę. Nie dziwne, że na ekranie Garmina suma podjazdów dosyć szybko rośnie.

Z Lubczy już widać mój dzisiejszy cel. Wzgórze, bo tak trzeba to nazwać dosyć wyraźnie wznosi się ponad okolicę stanowiąc naturalną granicę oddzielającą dolinę, w której leży Pilzno od reszty pogórza. Ciągnie się równoleżnikowo i całe pokryte jest mozaiką uprawnych pól tak chatakterystycznych dla tych rejonów. Jedynie na samym szczycie widać resztki lasu. Na sam szczyt prowadzi wąska ale asfaltowa droga, którą nawet stąd można wyraźnie dostrzec. Zatrzymuję się chwilę i rozglądam. Liwocz już daleko z tyłu. Wieża na szczycie słabo ale nadl widoczna. Z tej odległości nie zdaje się być wybitnym szczytem chociaż nadal przyciąga wzrok.

No to nic - trzeba jechać. Po kilku minutach dojeżdżam do początku podjazdu. Jest stromo, szybko muszę ratować się najmniejszą koronką z przodu. Słońce przygrzewa, ciężko się jedzie, momentalnie zaczynam się mocno pocić. Czuję jak z każdym metrem tracę wilgoć z ciała. Za to całe męczenie, mam fanatyczną nagrodę na górze. Widoki są debeściarskie. Z tyłu całe Pogórze Ciężkowickie. Widać Liwocz, już całkiem niepozorny z tej odległości. Pasmo Brzanki chociaż bliżej również nie robi wrażenia. Przypomina raczej jednolity wał górski bez jakichś wyraźnych szczytów. W oddali majaczą góry Beskidy Niskiego. Chociaż brak w tej panoramie wybitnych postaci to całość sprawia naprawdę extra wrażenie. Ale dopiero spojrzenie na północ przyciąga moją uwagę. Góra na której stoję, stromo opada w dół, a dalej już tylko płaska jak stól równina. Można powiedzieć, że tutaj kończą się Karpaty. Po lewej majaczą zabudowania Tarnowa, po prawej można zobaczyć Dębice. Jest pięknie.

Zjeżdżam w dół i kieruję się stronę Pilzna. Chociaż z góry wszytsko wyglądało na takie płaskie to aby tam dojechać muszę jeszcze pokonać kilka zmarszczek. No ale to juz ostatnie podrygi góry. Gdyby przekroczyć drogę Tarnów-Dębica to o wzniesieniach możemy zapomnieć. Dlatego właśnie nie jadę tam :) ale podjeżdżam kawałeczek w stronę Debicy, a następnie odbijam na Połomię. Przedemną bodajże najdłuższy podjazd na trasie. Mocno kręcę w górę, jedna serpentyna, druga, potem znów prosto do góry. Tętno skacze mi na ponad 90% ale nie odpuszczam, chcę dołożyć sobie do pieca na tym podjeździe. Na górze znów chwila postoju i podziwiania widoków. Tym razem wszędzie otaczają mnie góry. Liwocz już bliżej i z tej perspektywy robi już dużo lepsze wrażenie. Zdecydownaie wyróżnie się z całego towarzystwa i wyraźnie "rządzi" W dolinie po prawej jeziorko w Jaworzu. Jadę dalej, trochę w dół, trochę do góry. W końcu szybko opadam w dół na długim zjeździe ale żeby nie było za wesoło widzę przed sobą kolejny czekający mnie podjazd. Nie robi miłego wrażenie. Widać wyraźnie, że będzie boleć.

No to riebita do roboty. Znów sucho w ustach, znów ogień w nogach, znów przyspieszony oddech, kapiące krople potu z nosa. Mozolnie zdobywam metr po metrze. Jestem na górze. Teraz czeka mnie fantastyczny zjazd do Zawadki. Genialna droga o rewelacyjne przyczepności i porażając gładkością świeżutkiego asfaltu. Zjazd marzenie. Nie będą go próbował opisać. Trzeba to samemu przeżyć.

No i to prawie koniec wycieczki. Szybki dojazd do Brzostku i stąd do domu już tylko rzut beretem.
Do następnego :)


  • DST 65.28km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:16
  • VAVG 19.98km/h
  • HRmax 175 ( 96%)
  • HRavg 119 ( 65%)
  • Kalorie 2555kcal
  • Podjazdy 1075m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 11 sierpnia 2011

Interesy.

Interesy miasto.
  • DST 12.00km
  • Czas 00:35
  • VAVG 20.57km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Niepołomice.

Wieje okropnie.

  • DST 53.83km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.36km/h
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 133 ( 73%)
  • Kalorie 2067kcal
  • Podjazdy 145m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 sierpnia 2011 Kategoria Trening

Alwernia.

  • DST 87.95km
  • Czas 02:58
  • VAVG 29.65km/h
  • HRmax 171 ( 94%)
  • HRavg 135 ( 74%)
  • Kalorie 3262kcal
  • Podjazdy 430m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 sierpnia 2011

Maraton w Komańczy - klops :)

Po prawie dwumiesięcznej przerwie w ściganiu i treningach wybrałem się na maraton do Komańczy wiedziony ciekawością jak mój organizm zareaguje na ściganie. Nie oczekiwałem cudów, po urlopie spędzonym na plaży domowa waga pokazywała brutalną prawdę. No ale maraton w Komańczy słynie ze znakomitej organizacji, a niektórzy traktują go jako festyn. Ja postanowiłem połączyć jedno z drugim.

Wybrałem dystans mega gdyż nie czułem się na siłach rywalizować na długim dystansie. Początek nie był zły, asfaltowa dojazdówka szybko minęła i gdy wjechaliśmy w teren byłem w szeroko pojętej czołówce. Podjazd w pełnym słońcu szedł nawet nieźle, cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z interesującymi mnie osobami. Sił starczyło jednak tylko na kilka minut tak mocnej jazdy. Pomału zacząłem tracić pozycje. Lider mojej kategorii zniknął już na górze, po chwili wyprzedził mnie Sławek Bartnik prezentujący w tym roku wysoką formę.

Tych dwóch liczyłem, że mnie objedzie, nie byłem w stanie nawiązać z nimi walki. Skupiłem się na utrzymaniu pozycji. Pierwszy zjazd pozwolił złapać oddech i pomału zbliżałem się podjazdy na przeł. Żebrak. Tutaj trochę przyspieszyłem ale i tak doszedł mnie tutaj Kuba Zbiegień, Jurek Świderski (lider M5) oraz Mariusz Sychowski. Było więc tak średnio z tą jazdą ale jeszcze nie tragicznie. Tak szczerze to pomimo słabej pozycji byłem zadowolony z jazdy.

Podjazd na przełęcz kosztował mnie sporo sił i po wjechaniu na szlak na Chryszczatą trochę zwolniłem aby złapać oddech. Światełko ostrzegawcze zapaliło się gdy zobaczyłam obok siebie Andrzeja Wytrwała z Tarnowa. Nie jeździ źle ale nie brałem go pod uwagę jako rywala. To moja kategoria, nie mogłem pozwolić aby przegrać i z nim. Zdecydowanie przyspieszyłem i chociaż Andrzeja udało się urwać to nadal traciłem pozycje. Dogonił mnie Kuba Gryzło, a po chwili lekko zdołowany zobaczyłem Milo Cymbala ze Słowacji. Przejechał też ktoś kogo nie znałem.

Po osiągnięciu Chryszczatej czekał dosyć długi zjazd po ścieżce pociętej korzeniami, koleinami, kamieniami i szczątkowymi fragmentami błota. Nawet udało się tam kogoś wyprzedzić. Przetkało mnie trochę i zacząłem nawet ciut podkręcać tempo. Znów kogoś tam wyprzedziłem i szybko zbliżałem się do rozjazdu. Szybki zjazd po trawie z widokiem na trawiasty stok Suliły. To ubiegłoroczna ściana płaczu, która musiałem pokonywać dwa razy na dystansie giga. Bardzo stromy i ciężki podjazd, a do tego wcale nie taki krótki. Tym razem jadąc mega nie musiałem tam jechać.

Rozpoczął się długi zjazd po żwirowej drodze, która po chwili przeszła w kiepski asfalt. Dogoniłem tutaj człowieka, który mnie wyprzedził przed Chryszczatą. Wtedy nie wiedziałem kto to jest. Tym razem też nie potrafiłem go zidentyfikować ale zamieniliśmy kilka słów. Zmierzyliśmy się wzrokiem nawzajem i chyba obaj zrozumieliśmy, że jesteśmy w tej samej kategorii. To był jakiś Słowak.

Spróbowałem mocniej przycisnąć i przez chwilę zdawało się, że odskoczyłem. Jednak czekało mnie teraz trzykrotne pokonanie Osławicy. Pierwszy brud zaatakowałem dosyć śmiało ale już w połowie silny prąd zniósł mnie z betonowych płyt, a gdy spróbowałem lekko odbić to momentalnie wylądowałem w wodzie. Zimna woda w kontakcie z rozgrzanymi mięśniami spowodowała, że złapał mnie bardzo mocny skurcze w łydkach. Gdy próbowałem się go pozbyć usłyszałem plusk wody i minął mnie Słowak. Pomimo bólu szybko wyskakuję z wody i wsiadam na rower.

Gość jednak zdobył już kilkadziesiąt metrów przewagi i pomimo trzymaniu mocnego tempa nie byłem w stanie się do niego zbliżyć. Kolejny brud i kolejna kąpiel. Ale Słowak też ląduje w wodzie, a dystans między nami nie zmienia się. Trzeci przejazd przez rzekę również nie przynosi nic nowego. Staram się podkręcić tempo i trochę się zbliżam. Ktoś informuje mnie, że do mety 4 km i jeden solidny podjazd. Znów przyciskam trochę i wreszcie zaczynam się wyraźnie zbliżać.

Ostatni podjazd na trasie, mam jakieś 100 metrów straty. Staram się trzymać równe i mocne tempo bez szarpania. Początkowo nic się nie zmienia ale po chwili widzę, że zbliżam się do rywala i to dosyć szybko. Mijają sekundy dystans cały czas maleje. W końcu dochodzę go i wyprzedzam. Wiem, że do mety już niedaleko i próbuję jakoś to sobie ułożyć. Najpierw myślałem żeby zaatakować na ostatnich metrach i zrobić sobie bezpieczną przewagę. Jednak tak pogoń kosztowała mnie trochę sił i chciałem chwilę odpocząć przed finiszem.

Słowak cały czas siedzi mi na kole. Pokonujemy zjazd i zbliżamy się do mety. No tutaj coś mnie chyba zaczarowało. Słowak przyspiesza i wysuwa się jakiś metr przede mnie. Na to reaguję jeszcze tak jak powinienem. Przyspieszam i utrzymuję się tuż za nim. Przed nami zakręt w lewo o 90 stopni i już tylko 50 metrów po trawie do mety. Nie wiem co się stało. Miałem lepszą pozycję, byłem po wewnętrznej. Słowak był po mojej prawej, musiał mocno hamować, zaliczył lekki poślizg. Wystarczyło zrobić redukcję, zdecydowanie nacisnąć na pedały i spokojnie po wewnętrznej wypadam pierwszy na trawę i metę. No właśnie, wystarczyło tak zrobić.

Dlaczego tak nie zrobiłem? Nie wiem. Jechałem jak zaczarowany, pozwoliłem mu wyjść z poślizgu i patrzyłem jak wstaje na pedały i ostro finiszuje. Jak się później okazało przegrałem w ten sposób trzecie miejsce w kategorii. Trochę boli, nie ukrywam. Z drugiej strony i tak pojechałem całkiem nieźle.
Cały czas targają mną sprzeczne uczucia. Niby miałem już rzucać w cholerę to całe ściganie ale w Komańczy znów poczułem zew krwi. Znów poczułem adrenalinę w żyłach, piekielny ból w nogach gdy góra nie odpuszczała. Poczułem smak porażki, który już tyle razy dawał mi potężnego kopa do pracy nad sobą.

No nic, zobaczy się. Póki co pasuje coś potrenować co by na maratonie w Jaśle wypaść jako tako i może podreperować moje upadłe image :)

  • DST 46.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:37
  • VAVG 17.58km/h
  • HRmax 195 (107%)
  • HRavg 130 ( 71%)
  • Kalorie 2253kcal
  • Podjazdy 1011m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl