Informacje

  • Wszystkie kilometry: 110445.18 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.15%)
  • Czas na rowerze: 229d 03h 36m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 958502 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 9 maja 2013 Kategoria Trening

Hujówka bez napinki.

Pogoda trzyma cały czas, trzeba korzystać ile wlezie. Wyjechałem bez pomysłu, tak sobie pomyślałem, że jak minę smoka to coś wykombinuję. No i jak tak sobie jechałem to pomyślałem o Hujówce. Już Maj, a mnie jeszcze tam nie było tego roku. Trzeba zmazać tą plamę na honorze :)

Troszkę już czułem w nogach wczorajszą jazdę więc raczej nie upalałem i spokojnie turlikałem się do celu. W Sułkowicach trzeba było już trochę przycisnąć żeby jako tako jechać pod górkę, no a właściwy podjazd na Hujówkę to nie da się jechać bez napinki. Słoneczko grzało solidnie i czułem jak pot ścieka mi gdzieś po skroni, spływa na nos i pomału skapuj na rozgrzany asfalt.

Jakoś się zawlokłem na górę, chwila przerwy na amciu, odpoczynek i oglądanie widoczków i sru w dół do Bieńkówki. Znów parszywy podjazd na przełęcz i długi zjazd do Stróży. Potem Myślony i jakoś zleciał ten dzisiejszy trening.

  • DST 104.37km
  • Czas 03:34
  • VAVG 29.26km/h
  • HRmax 169 ( 94%)
  • HRavg 122 ( 68%)
  • Kalorie 3445kcal
  • Podjazdy 1128m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 maja 2013 Kategoria Trening

Ojców.

Piękna pogoda. Rano była wprawdzie mgła więc ubrałem bluzę ale już pod smokiem musiałem ją ściągnąć. Trasa na Ojców przez Zabierzów i Zelków. W Zelkowie na prośbę Sławka przycisnąłem trochę i muszę się przyznać, że zatkało mnie w którymś momencie bo ten podjazd tam jednak ogromnie przytrzymuje. Na górze ledwo oddech łapałem i myślałem, że słabo pojechałem bo nogi jakieś takie gumowe się zrobiły. Dopiero teraz w domu po wrzuceniu na STRAVE okazało się, że nie jest tak źle :)

A dalej to już standard Murowanie-Ojców (średnia poszła się rypać na zjeździe po kostce). Ze Skały moim ulubionym odcinkiem do Iwanowic. Trochę wiało w twarz ale i tak leciało się 4 dyszki bez problemu. Za Iwanowicami zatrzymałem się na górce żeby zjeść jabłko i akurat dwóch gości przejeżdżało. Jeden woła do mnie żebym jechał z nimi do Skały. Wołam, że już byłem i właśnie wracam. Goście pojechali, jeszcze tylko usłyszałem jak któryś mówi do drugiego....nie wiem czy mu to jabłko pomoże......hehe pewnie myśleli, że zdycham tam na górce. Kurcze, aż naszła mnie ochota żeby zawrócić, dogonić ich i przeciągnąć ich dobrym tempem do tej Skały to może by się okazało kto by zdychał :)

Ale już późnawo zaczęło się robić więc pojechało po swojemu. Trasa ucięta po mnie Edge się rozładowało.

  • DST 88.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 30.17km/h
  • HRmax 174 ( 97%)
  • HRavg 129 ( 72%)
  • Kalorie 2270kcal
  • Podjazdy 840m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 maja 2013 Kategoria Trening

Mników bez napinki.

Czasu nie ma na pisanie. Sama traska tylko.

  • DST 58.28km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:34
  • VAVG 22.71km/h
  • HRmax 156 ( 87%)
  • HRavg 111 ( 62%)
  • Kalorie 2120kcal
  • Podjazdy 520m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 maja 2013 Kategoria Zawody

Puchar Smoka- Kąty

Oj dostałem dzisiaj prztyczka w nos. Nie czułem się dobrze przed tym startem bo ten cały długi weekend nie był taki jak bym sobie tego życzył. Tu komunia, tam komunia, musiałem siedzieć na wsi, na rowerze za bardzo nie było jak jeździć. Babcina dieta też nie sprzyja robieniu formy bo już nie chciałem dyskutować z mamą i przekonywać jej, że owsianka na jogurcie naturalnym to jest to czego mi potrzeba.
Pojechałem więc do Kąt totalnie wybity z rytmu, przejedzony na rodzinnych uroczystościach i maminym menu.

No ale , że będzie aż tak kiepsko to nie sądziłem, chociaż jak teraz tak na chłodno myślę to nie było takiej tragedii jednak pewne wypadki sprawiły, że ten start nie mogę zaliczyć do udanych.

Najpierw zorientowałem się kto powpadał do mojej kategorii. Pojawiło się kilku gości, wszyscy do objechania z wyjątkiem Marcina Kosterkiewicza z Przemyśla, który raczej jest poza zasięgiem. Mirek Bieniasz też ale wpisał się do Elity :)

No nic, poszedł start, poszedł ogień, na czoło wyskakuje jakiś gość ale szybko go kontruję i po zakręcie o 90 stopni mykam go po prawej. Chwilę jadę na czubie ale dojeżdża mnie Kosterkiewicz i daję mu się wyprzedzić. Jakieś 400 metrów po starcie zaczyna się ściana płaczu. Podjazd żwirówką, jakieś 130 metrów różnicy poziomów. Bokiem wyprzedza nas dynamicznie gość z Bieniasz Timu, Koster mocno odpowiada i pomału odjeżdża. Ja też daję już na maxa i udaje mi się utrzymać za gościem. Na górze nawet czuję, że mógłbym spróbować go myknąć i uciec, ale na razie odpuszczam. Na szczycie nie ma nawet kawałka płaskiego tylko od razu zaczyna się szybki zjazd.

Dzisiaj jest mokro i trzeba tam uważać. Zjeżdżam raczej asekurancko i dopiero gdy bokiem myka nas Wojtek Szustak to dopiero trochę podkręcam tempo. Sytuacja jest teraz taka - Koster z przodu raczej poza naszym zasięgiem i nasz trójka w kupie.

Objeżdżamy metę i dajemy drugie kółko. I tutaj wszystko zaczyna się chrzanić. Najpierw coś padło mi na oczy i zamiast jechać trasą to zjechałem na plac zabaw dla dzieci wysypany drobnym żwirkiem. Oczywiście zakopałem się moment i musiałem nawet zejść z roweru żeby się z tego wykaraskać. Chłopaki trochę odjechali więc na kawałku płaskiego daję ile wlezie co by trochę nadgonić. Znów zaczyna się ściana, nie jest źle, goście są się jakieś 20 metrów z przodu. Redukcja....i spada mi łańcuch. Kuźwa, a wiedziałem, że mam źle wyregulowaną przerzutkę, wystarczyło delikatnie przykręcić śrubę ograniczającą wychył i było by git.

A tak to motam się teraz z tym badziewiem bo oczywiście, nie chce zaskoczyć i łańcuch tylko terkocze ocierając o wodzik. Muszę dopiero zejść z roweru i ręką dopiero coś tam robię. No nic, straciłem kolejne kilkanaście sekund, zaczyna się pogoń ale wiem, że będzie ciężko. Wyprzedziło mnie kilku gości, chyba z innych kategorii. Podjazd idę na maxa, udaje się kogoś tam wyprzedzić, zjazdy też już szybciej niż na pierwszym kółku, metę tym razem przejeżdżam po trasie i na płaskim szukam wzrokiem interesującej mnie dwójki. Daję ogień i udaje się dojść znów na jakieś 20 metrów, znów udaje się kogoś wyprzedzić ale Ci co mnie interesuje są jednak daleko.

Na podjeździe mam ich na wyciągnięcie ręki, łykam Przetacznika, który też jest w mojej kategorii i ostatni fragment idę w trupa ale wiem, że już nie zdążę, mam ich na wyciągnięcie ręki, ale dzieli nas jednak stroma ściana, gdyby tak jeszcze ze dwa razy tędy jechać to może...ale teraz już nie dam rady. Nie trenowałem tego roku podjazdów, nie robiłem interwałów. Teraz to wychodzi, na maratonie w Przemyślu zaowocowała wytrzymałość, tutaj potrzeba coś innego.

Zjazd jadę już na luzie pogodzony z porażką. Ostatni fragment do mety to już prawie nie pedałuję co wykorzystuje Przetacznik, który wyprzedza mnie metr przed metą odbierając mi 4 miejsce :) W sumie to nawet jakoś mnie to nie zmartwiło. Myślałem walczyć na tym wyścigu o pudło i były takie szanse pomimo tych całych zawirowań z treningiem i dietą. No ale nie udało się. Szkoda, ale szat z tego powodu darł nie będę. Konsekwentnie robić swoje - to jest moje motto w tym roku. Dużo jeździć, mieć z tego frajdę, jak się uda to wystartować na jakichś zawodach i powalczyć o dobre lokaty. Póki co udaje się to realizować. Kokosów nie ma bo jednak coraz trudniej o dobry wynik, poziom wszędzie coraz wyższy, w kategoriach pojawiają się nowi ludzie żądni zwycięstw i pucharów i trudno im dotrzymać kroku.
Zwłaszcza na takiej trasie jak dzisiaj. Zbyt stromo na początku, zbyt krótko, zbyt dynamicznie na starcie.

Ale jeszcze powalczę :)

  • DST 11.04km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:41
  • VAVG 16.16km/h
  • HRmax 174 ( 97%)
  • HRavg 163 ( 91%)
  • Kalorie 670kcal
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 maja 2013 Kategoria Przejażdżka

Przejażdżka.

Niby majówka, a ja jakoś tak czas tracę. Tu jedna komunia, tam druga komunia, tu jedzenie, tam jedzenie. Źle się z tym wszystkim czuję, na rowerze nie pojeździłem, dieta poszły się rypać. Jutro myślę wystartować w XC ale jakoś taki słaby się czuję. Nic - zobaczy się. Forma jest niezła to w kilka dni nie zginie, byle te święta minęły to wszystko wróci do normy.

Środa, 1 maja 2013 Kategoria Trening

Kasiński klasyk

Niby miałem plany na dzisiaj inne, ale jak to bywa wszystko się pokomplikowało zapowiadała się na szybką jazdę z samego rana. Potem jednak znów sytuacja się zmieniła i tak wyszedł całkowicie spontaniczny wyjazd. Szkoda mi było tego dnia więc uderzyłem w jakieś górki bo kierunek Chrzanów czy Krzeszowice jakoś mi już spowszedniał. Pogoda taka w sumie dziwna. Dosyć chłodno, mocno zachmurzone ale sucho, a i prognozy nie przewidywały opadów. Jedynie wiatr trochę przeszkadzał ale też nie na tyle żeby robiło jakiś duży problem.

Poleciałem standardowo na Wieliczką, a potem serpentynami w Sierczy. Na górze spotyka Rafała, który leci właśnie od Zbydniowic. Krótka gadka i już razem lecimy na Dobczyce. W Wiśniowej wrzucamy coś na ruszt (drożdżówka) i atakujemy przełęcz w Wierzbanowej. Daję dosyć mocno chociaż nie liczę na super czas bo wiaterek jednak przytrzymuje. Zjazd do Kasiny chłodny, trochę nas przewiało ale znów seria podjazdów gdzie można się trochę rozgrzać.

Odcinek do Myślenic przez Mszanę bez historii, naparzanie cały czas pod wiatr. W Myślonach kolejna przerwa na lunch, a po niej czeka nas nas przeprawa przez pagórki dzielące nas od Krakowa. Polanka idzie z marszu, Krzyszkowice już trochę mnie przytrzymują. Ale Rafała jeszcze bardziej bo pomimo dosyć długiego czekania nie nadjeżdża. Zjeżdżam kawałek i wciąż go nie widzę. Może poleciał na Olchowice?

No trudno jadę dalej już sam. Jest szansa na fajną średnią więc nie opierdzielam się i zasuwam ile nogi jeszcze dają rady. Nielubiany tak przeze mnie podjazd z serpentyną przed Świątnikami i już w zasadzie z górki. Jeszcze kilka zmarszczek po drodze ale już czuję dom i obiadek :)

Pierwsza przełęcz w tym roku zaliczona. Jak na mnie to dosyć późno i taka mało prestiżowa ale obiecuję, że będzie lepiej :)

  • DST 117.70km
  • Czas 03:46
  • VAVG 31.25km/h
  • HRmax 169 ( 94%)
  • HRavg 138 ( 77%)
  • Kalorie 3820kcal
  • Podjazdy 1359m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 30 kwietnia 2013

Miasto.

J.W.
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Las Wolski.

Fajnie w lasku :)

  • DST 50.30km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:24
  • VAVG 20.96km/h
  • HRmax 158 ( 88%)
  • HRavg 118 ( 65%)
  • Kalorie 1960kcal
  • Podjazdy 748m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 kwietnia 2013 Kategoria Trening

Rozjazd.

Wczoraj upał i słońce, a dzisiaj tak ponuro. Tylko wiatr dalej wieje.
Żadnych szaleństw dzisiaj. Spokojna jazda.

  • DST 63.08km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.67km/h
  • HRmax 147 ( 82%)
  • HRavg 111 ( 62%)
  • Kalorie 2400kcal
  • Podjazdy 448m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2013 Kategoria Zawody

Cyklokarpaty Przemyśl.

Pierwsze koty za płoty. Po króciutkim XC w Tarnowie przyszedł czas na solidniejsze ściganie. Nie nastawiam się na jakieś regularne starty ale maraton w Przemyślu lubię jeździć pomimo tego, że dosyć daleko z Krakowa. Jechałem tam już dwa razy więc pasowało zrobić trzeci start do kompletu. Luda przyjechało sporo, dużo znajomych twarzy, sporo osób pozmieniało kategorie wobec czego nie do końca było wiadomo na kogo trzeba uważać :)

Nie ma co kombinować, trzeba dać ostro w palnik i pojechać jak najszybciej bez oglądania się na rywali w kategoriach. Pomimo takich założeń trudno nie rozglądać się wokół siebie stojąc na linii startu. Taktyka już ustalona. Dzisiaj jest gorąco i wietrznie. Trzeba pilnować picia i trzeba korzystać z osłony innych bikerów. Maraton w Przemyślu jest szybki, spora część trasy wiedzie odkrytymi i szybkimi drogami szutrowymi gdzie podmuchy wiatru mogą czynić ogromne spustoszenie w organizmach samotnie jadących bikerów.

START! Spokojnie, nie ma co gonić, nie ma co się wychylać. Ignoruję zupełnie wyskoki pojedynczych zawodników wyprzedzających bokiem cały peleton i nadziewających się na pilota.n Sporo zamieszania, ludzie przepychają się do przody jak gdyby te pierwsze 2-3 kilometry miało decydować o medalach. Pierwsza górka szybko uspokaja harcowników i sytuacja zaczyna się stabilizować. Jak to często bywa w takich miejscach gdzie trasa zaczyna się wznosić, a pilot zostawia nas samych tempo od razu rośnie. Szybko kończy się asfalt i zamiast szumu towarzyszy nam chrobotanie opon o żwir pokrywający drogę. Z każdym metrem robi się szybciej, tuż przede mną Jacek Piątek z Dębicy. Tak szczerze to obawiam się tego gościa bo jego tegoroczne wyniki i dyspozycja bardzo mnie zaskoczyły. No ale nie jest źle, pomału zbliżam się do niego i wyprzedzam. Teraz celem jest Krzysiek Gierczak jadący kilka metrów z przodu. Ale wcześnie kątem oka dostrzegam Piotrka Klonowicza, który jak sądzę będzie moim głównym rywalem w walce o drugie miejsce. Bo pierwsze jednak jest zarezerwowane dla Krzyśka Gierczaka. Już teraz, po kilkunastu minutach jazdy czuję, że nie dam mu rady. Niby cały czas kilka metrów z przodu ale żeby się za nim utrzymać muszę sięgać po najgłębiej ukryte zasoby energii. Tempo jak dla mnie jest wręcz zabójcze, jedzie się ciężko, droga pełna kamieni, trzeba mocno przepychać korbami żeby pokonać co bardziej kamieniste miejsca. Robi się gorąca, momentalnie się odwadniam, dwa razy sięgam po bidon i opróżniam go prawie w całości. A to dopiero początek, bufet pewnie za jakąś godzinę.

Do tego wiatr. Trzyma naprawdę mocno, a w dodatku wzbija tumany pyłu. Wdychanie tego nie jest przyjemne. Jadę w zasadzie na maxa, wdychane powietrze zdaje się parzyć mnie w gardło. Za mocno wystartowałem, zdecydowanie za mocno, taka pogoń już na samym początku nie jest dobrym pomysłem. Wprawdzie jadę teraz w czołówce ale zaczynam pękać. Na liczniku tętno cały czas w okolicach 170 uderzeń. Nie pociągnę tak długo, już teraz czuję, że organizm się buntuje, nogi robią się bezwładne, nie mogę złapać tchu, czuję się jak zmięta kartka papieru rzucona do kubła na śmieci. To ostatni moment żeby z tym coś zrobić i uratować się przed zejściem z trasy.

Zrzucam na lżejsze biegi i staram się uspokoić trochę organizm. Krzysiek pomału znika z pola widzenie, a ja jestem już jestem z tym pogodzony. Nie wiem co z tyłu, nie oglądam się za siebie ale na kilku serpentynach widzę, że pusto. Przynajmniej tyle z tego dobrego, że wypracowałem sobie dobrą pozycję. Zaczyna się pierwszy dłuższy zjazd, który witam jak zbawienie. Dopiero tutaj łapię oddech i uspokajam się trochę. Wyjeżdżamy na krótki asfaltowy odcinek i tutaj atakuje nas wiatr. Jego siła jest ogromna, droga, która tylko delikatnie wznosi się do góry trzyma jak podjazd pod Stelvio . Akurat mam pecha bo jadę tu sam, na szczęście ten kawałek nie jest długi i szybko wjeżdżamy w las, który daje trochę osłony. Znów podjazd, jadę już wolniej i zaczynam pomału wchodzić we właściwy rytm chociaż wyraźnie czuję jakie spustoszenie zrobił mi ten szybki start.
Przy trasie stoi Arek Krzesiński - kapeć. Po chwili z prawej czuję klepnięcie w ramię. To Krzysiek Gajda, coś tak zagaduje i szybko odjeżdża do przodu. A tam widzę Zbyszka Krzesińskiego. Jeszcze dalej majaczy koszulka Sławka Skóry. Tymczasem ja jadę swoje, udaje się dospawać do dwóch innych zawodników i dzięki temu łatwiej się leci po odkrytym terenie. Upierdliwy zjazd po wyschniętym polu ornym i wyskakujemy na asfalt. Jadę teraz w grupce ze Zbyszkiem Krzesińskim, pokonujemy stromą ściankę po szutrze i zjeżdżamy znów na asfalt.
Za chwilę bufet, całe szczęście bo w bidonie od dawna już Sahara i tylko dzięki kibicom, którzy poratowali mnie wodą jakoś jeszcze jadę. Na bufecie szybkie tankowanie i ogień. Przed nami najdłuższy podjazd na trasie. Trochę ochłonąłem i nawet dosyć sprawnie idzie mi ten odcinek. Pomimo tego dochodzi mnie tutaj Piotrek Klonowicz. To z jednej strony zaskoczenie bo czułem, że mam sporą przewagę, a z drugie strony spodziewałem się tego bo wcześniej czy później trzeba było zapłacić frycowe za to startowe szaleństwo. Jedziemy obok siebie i badamy się wzajemnie. Piotrek nie jedzie jakoś szybko i póki co bez problemu trzymam koło. Nie zamierzam szaleć, obaj jedziemy giga, do mety jeszcze daleko. Trzymać swój rytm i jechać swoje. Jeśli jest mocniejszy to odjedzie mnie tak czy tak. Jeśli jesteśmy na tym samym poziomie to tylko rozsądna jazda równym tempem może dać mi przewagę.
Razem osiągamy szczyty wzgórza i robimy długi i szybki zjazd. O dziwo czuję się coraz lepiej. Piotrek też nie szarżuje i zaczynam dostrzegać swoją szansę. To też człowiek, pewnie też odczuł w nogach pierwsze kilometry skoro nie odjeżdża. Po zjeździe mamy rozjazd na drugą rundę. Znów pokonujemy pokręcone singielki pokryte luźnymi kamyczkami. Niby dobra nawierzchnia ale zakręty są ostre i koła uciekają na boki. No ale to znów była chwila wytchnienia, mija kryzys i zaczyna mi się w końcu fajnie jechać. Dobrze, że akurat w tej chwili bo znów spory podjazd do pokonania. Jadę spokojnie swoim tempem, pomału zbliżam się Sławka Skóry, jest ciężko, słońce zaczyna grzać niemiłosiernie, w połączeniu ze stromym podjazdem odczuwam to jak pobyt w piekarniku.
Jadę mocno ale równo, nie szarpię ponad siły i moje mięśnie już tak nie protestuję. Ta taktyka sprawdza się, już od dawna nie słyszę roweru Piotrka z tyłu, a z przodu dochodzę Sławka Skórę. Chwilę jedziemy razem i dochodzimy kolejnego gościa. Fantastyczna sprawa bo akurat znów mamy sporo kawałki po odkrytych terenach. Wieje niemiłosiernie, w naszym trzyosobowym peletoniku udaje się nam jednak zachować jako takie tempo. To chyba tutaj ostatecznie uciekam Piotrkowi i zaczynam wierzyć w drugie miejsce. Bo tak wychodzi z moich szacunków. Krzysiek odjechał, za nim ja jadę, za mną Piotrek, Jacek Piątek, którego tak się obawiałem został już całkiem z tyłu. Naprawdę jest szansa na drugie miejsce. Nasz peletonik po kilku minutach zaczyna się się rwać, Sławek jednak jedzie mocniej i pomału odjeżdża samotnie do przodu. Drugi gość też gdzieś ginie i samotnie docieram do bufetu.

Bidon do pełna, kawałek banan i sru do góry. Znów ten długi podjazd, tym razem samotnie i bez presji ale i tak staram się jechać żwawo i sprawnie. Czuję już zbliżającą się metę i jedzie mi się zdecydowanie lepiej przez co nawet fajnie mi wchodzi ten podjazd. Mykam pierwsze duble z mega i zasuwam bystro do przodu. Jedyny problem jaki teraz mam to przedni hamulec. Klamka jakaś taka miękka się zrobiła. Zastanawiam się kiedy ostatnio kontrolowałem klocki hamulcowe i jakoś nie mogę sobie przypomnieć. No, ale kto hamuje ten przegrywam więc jakoś nie za bardzo się tym przejmuję. Meta już coraz bliżej, masowo wyprzedzam teraz całe grupy dubli, na rozjeździe kieruję się już do mety. Ten kawałek jedzie mi się fanatycznie, tak jak lubię. Z jednej strony cisnę ile wlezie, nogi pieką, płuca pracują na pełnych obrotów ale jakoś daje się to znieść. Wprawdzie gdzieś tam na jakimś podjeździe czuję łaskotanie w lewej łydce tak charakterystyczne dla skurczów ale szybko przechodzi.
Został już tylko zjazd stokiem narciarskim, podjazd kawałkiem bardzo stromej ścianki i zjazd brukowanymi ulicami na rynek w Przemyślu. Udało się, dojechałem drugi, przegrałem z Krzyśkiem ale odparłem ataki Piotrka Klonowicza i utrzymałem drugą pozycję. Open też chyba nie najgorzej, nie znam wyników ale myślę, że zmieściłem się pierwszej dziesiątce. Miał być szybki i łatwy maraton i był szybki ale z tą łatwością to już nie tak. Oczywiście technicznie było lajtowo ale naharować musiałem się okropnie. Jechałem około 20 minut dłużej niż poprzednie dwa razy przy prawie tej samej trasie. Wiatr dał dzisiaj popalić, bardzo nas wszystkich spowolnił. Wynik bardzo dobry ale nie zmienia to moich planów startowych. Coś tam pewnie jeszcze pojadę ale bez walki o generalki i bez presji o jakieś super wyniki. Zabawa ma być i póki co jest. Sporo jeżdżę, trening to czy nie trening to jednak pozwolił zbudować całkiem przyzwoitą formę pozwalającą walczyć o fajne miejsca. Czego chcieć więcej :)

  • DST 63.79km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:03
  • VAVG 20.91km/h
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 157 ( 87%)
  • Kalorie 2997kcal
  • Podjazdy 1460m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl