Środa, 26 czerwca 2013
Kategoria Trening
No i forma poszła się rypać :(
Zebrałem się jakoś na rower chociaż nie było lekko :)
Pogoda niepewne więc nie planowałem nic długiego. Teścik pod ZOO sobie zrobiłem i z deka mnie zatkało jak zobaczyłem czas. No bo spodziewałem się, że będzie bryndza ale takiej kichy nie przewidywałem. Widać wyraźnie czym różni się trening od turystycznej jazdy. Niby zrobiłem sporo kilometrów, godzin też się nazbierało, ale nie był to jednak trening i po miesiącu takiej jazdy widać od razu. Czas 6,40 jest sporo poniżej oczekiwań. Jeszcze sobie tłumaczyłem, że rower nie ten, że problemy z kolanem były itp...no ale słabo jest ..słabo.
Pogoda niepewne więc nie planowałem nic długiego. Teścik pod ZOO sobie zrobiłem i z deka mnie zatkało jak zobaczyłem czas. No bo spodziewałem się, że będzie bryndza ale takiej kichy nie przewidywałem. Widać wyraźnie czym różni się trening od turystycznej jazdy. Niby zrobiłem sporo kilometrów, godzin też się nazbierało, ale nie był to jednak trening i po miesiącu takiej jazdy widać od razu. Czas 6,40 jest sporo poniżej oczekiwań. Jeszcze sobie tłumaczyłem, że rower nie ten, że problemy z kolanem były itp...no ale słabo jest ..słabo.
- DST 27.64km
- Czas 01:26
- VAVG 19.28km/h
- HRmax 174 ( 97%)
- Kalorie 1231kcal
- Podjazdy 375m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 czerwca 2013
Kategoria Trening
Pech - dobrze, że teraz.
Pasowało coś w końcu zacząć jeździć bo leniwiec ze mnie się zrobił. Wybrałem się z animuszem planując co najmniej 2 godzinki jazdy. No ale dojechałem tylko do mostu grunwaldzkiego. Tam chciałem wjechać na górę, redukcja, mocniejszy obrót korbą.....i trach....łańcuch strzelił. He he ...nieźle..dobrze, że teraz, a nie gdzieś w Albańskich górach. A pykało mi coś jeszcze przed wyjazdem, nawet przeglądałem cały napęd, ale nie znalazłem nic podejrzanego. Na wyjeździe byłem przygotowany, miałem spinki, skuwacz, piny do skuwania i pewnie poradził bym sobie z tym w kilka minut, no ale stres by był na pewno.
Gorzej, że tym razem nie miałem skuwacza i trzeba było na hulajnodze wracać do domu. Jeszcze pogadałem z RB spotkanym po drodze i jakoś doturlikałem się do domu.
Gorzej, że tym razem nie miałem skuwacza i trzeba było na hulajnodze wracać do domu. Jeszcze pogadałem z RB spotkanym po drodze i jakoś doturlikałem się do domu.
- DST 11.31km
- Czas 00:49
- VAVG 13.85km/h
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 czerwca 2013
Kategoria Przejażdżka
Na lody :)
j.w.
- DST 9.37km
- Czas 00:35
- VAVG 16.06km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 czerwca 2013
Kategoria Trening
Krowiarki.
Pierwsza solidna jazda po powrocie z wyjazdu na Bałkany. Bolące kolano zaczęło lekko puszczać ale kiepsko widziałem dłuższą jazdę. Z drugiej strony zebrała się fajna ekipa na Krowiarki i strasznie żal było mi odpuścić taki wyjazd. Wykombinowałem więc, że pojadę chociaż do Myślenic. W Myślenicach stwierdziłem, że jednak zrobię te Krowiarki, a najwyżej jak kolano będzie napierdzielać to wrócę z Suchej pociągiem. No i zrobiłem te Krowiarki, i dopiero jak wracaliśmy już do Krakowa to przypomniałem sobie, że kolano mnie bolało :)
Sama jazda fajna, forma wprawdzie już nie ta, ale tragedii nie ma i dosyć sprawnie poszedł ten wyjazd tym bardziej, że obfitował w wiele atrakcji rowerowych jak i nie rowerowych. Była i gleba na śliskim przejeździe kolejowym, poobijałem się trochę ale wyszedłem cało.
Sama jazda fajna, forma wprawdzie już nie ta, ale tragedii nie ma i dosyć sprawnie poszedł ten wyjazd tym bardziej, że obfitował w wiele atrakcji rowerowych jak i nie rowerowych. Była i gleba na śliskim przejeździe kolejowym, poobijałem się trochę ale wyszedłem cało.
- DST 199.15km
- Czas 06:58
- VAVG 28.59km/h
- HRmax 182 (101%)
- HRavg 128 ( 71%)
- Kalorie 5300kcal
- Podjazdy 2120m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 czerwca 2013
Kategoria Trening
Las Wolski.
j.w.
- DST 36.62km
- Czas 01:50
- VAVG 19.97km/h
- HRmax 152 ( 84%)
- HRavg 110 ( 61%)
- Kalorie 1454kcal
- Podjazdy 319m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 czerwca 2013
Kategoria Różne
Interesy.
j.w.
- DST 15.00km
- Czas 00:45
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 czerwca 2013
Kategoria Różne
Rekreacja.
j.w.
- DST 17.00km
- Czas 01:15
- VAVG 13.60km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 czerwca 2013
Kategoria Bałkany
Albania - w zielonej krainie.
Rano jak już pisałem leje na całego. Z moich wyliczeń wylicza, że mam do Skopje około 60, w dodatku raczej w dół. Wobec takiej fatalnej pogody poważnie rozważam zostanie tutaj na kolejną noc. Po chwili namysły wolę jednak podjechać do Skopje na jakieś 20 kilometrów. Pakuję bety i wychodzę na zewnątrz sadowiąc się pod dachem. Tam dosłownie katastrofa, nawet gospodyni, która przyniosła mi zamówioną kawę załamuje ręce i chodzi od okna do okna powtarzając – KATASTROFA KATASTROFA ! Siedzę już ze dwie godziny i ani myśli przestać. Robi się nawet gorzej, wybija jakaś studzienka albo puszcza jakiś przepust i na drogę wylewa się ściana wody wraz z masą kamieni, śmieci, kawałków drzewa itp.
Mija kolejna godzina i nadal pucuje na całego, trudno mi przychodzi ta decyzja ale już południe i muszę w końcu coś zrobić. Żegnam się z gospodarzami, ubieram przeciwdeszczową kurtkę i zanurzam w ogarniającą mnie momentalnie wilgoć. Już kilka metrów i w butach czuję wodę. Deszcze bije po oczach, w okularach nie da się jechać, zimno okropnie, chwilami dostaję drgawek i mam problemy z opanowaniem roweru. Konsekwentnie jadę jednak w dół, na dole musi być cieplej. Wystartowałem z wysokości 950 metrów, szybko osiągam 700, potem droga się wypłaszcza i kawałek trzeba pokręcić. Dalej leje ale już trochę cieplej, zwłaszcza gdy zaczynam kręcić to w końcu łapię komfortową temperaturę. Potem znów długie zjazdy, im niżej tym cieplej, a i pogoda robi się bardziej znośna. Już nie leje, tylko lekko mży. Docieram do głównej drogi z Prisztiny do Skopje. Tutaj już całkiem przyjemnie, nawet przestaje siąpić, pozbywam się ubrań, robi się naprawdę ciepło. Szybko docieram do granicy, wcześnie zjadam jeszcze pysznego Donera w barze przy drodze i już teleportuję się do Macedonii.
Po przekroczeniu granicy rozglądam się za placem na namiot. Dopiero 15 dochodzi ale lepiej tutaj niż plątać się wieczorem po przedmieściach stolicy Macedonii. Nic ciekawego jednak nie widzę, a gdy dostrzegłem fajne miejsce i próbowałem się tam dostać to trafiłem na jakieś cygańskie slumsy stojąc obok. Szybko uciekłem z tego miejsce i tak jadąc ni z tego ni z owego dotarłem do tablicy z napisem Skopje. No nic, trudno, jak już tu jestem tak wcześnie to skorzystam z jego trakcji. Przejeżdżam przez centrum miasta ale zwiedzanie zostawiam sobie na później, teraz skupiam się raczej na praktycznej stronie pobytu w takim mieście. Zakupy, jakieś ciepłe jedzenie, smaczna kawka przy kawiarnianym stoliku. Schodzi mi trochę i koło 17 zbieram się wyjechać z miasta i kombinować jakieś spanie. Jadę w ciemno, wybieram jakiś wyjazd z miasta i badam teren. Jadę z pół godziny ale nie wygląda to zachęcająco. Wracam się i próbuję w inną stronę, wyjeżdżam już całkiem z miasta, docieram do jakiegoś miasteczka ale nadal kicha. Wszędzie domy, gęsta zabudowa, zero ustronnych miejsc. Niby miałem tyle czasu, a tu robi się późno, a ja w duszy jestem. Zaczynam już myśleć o jakimś hotelu, ale jak na złość nic nie widać po drodze. O powrocie do Skopje nie myślę nawet, nie sadzę żeby była tam szansa na pokój w rozsądnej cenie. Zatrzymuję się w mijanym miasteczku i próbuję coś pogadać z chłopakami siedzącymi obok drogi. W sumie miłe chłopaki, ale raczej w typie wesołków, na moje pytania o jakiś hotel reagują śmiechem i chichotem. No nic, widzę, że szkoda czasu, nie ma sensu też jechać dalej. Wracam się w kierunku Skopje, jestem już zdesperowany i zdecydowany spać na byle kawałku osłoniętego placu. Tuż przy drodze widzę pole ze świeżo skoszoną trawą. Nie ma tam wyraźnego wjazdu, i tylko przerwa w krzakach pozwala zobaczyć jak można się tam dostać. Rozglądam się bacznie czy nikt nie widzi i daję nura przez krzaki. Odjeżdżam kilka metrów od tego miejsca i lokuję w rogu. Jestem niewidoczny bo krzaki zapewniają całkowitą osłonę ale czuję się tu fatalnie. Okolica jednak pełna ludzi, wprawdzie najbliższe zabudowania widać dopiero 400-500 metrów stąd ale nie poprawia mi to nastroju. Najgorsze jednak to, że kilka metrów ode mnie ruchliwa szosa pełna głośnych samochodów. Kiepsko, naprawdę kiepsko ale raczej nie mam wyjścia. Znów czekam z rozbiciem namiotu aż do zmroku, noc raczej spędzona na niespokojnej drzemce niż prawdziwym spaniu.
Mija kolejna godzina i nadal pucuje na całego, trudno mi przychodzi ta decyzja ale już południe i muszę w końcu coś zrobić. Żegnam się z gospodarzami, ubieram przeciwdeszczową kurtkę i zanurzam w ogarniającą mnie momentalnie wilgoć. Już kilka metrów i w butach czuję wodę. Deszcze bije po oczach, w okularach nie da się jechać, zimno okropnie, chwilami dostaję drgawek i mam problemy z opanowaniem roweru. Konsekwentnie jadę jednak w dół, na dole musi być cieplej. Wystartowałem z wysokości 950 metrów, szybko osiągam 700, potem droga się wypłaszcza i kawałek trzeba pokręcić. Dalej leje ale już trochę cieplej, zwłaszcza gdy zaczynam kręcić to w końcu łapię komfortową temperaturę. Potem znów długie zjazdy, im niżej tym cieplej, a i pogoda robi się bardziej znośna. Już nie leje, tylko lekko mży. Docieram do głównej drogi z Prisztiny do Skopje. Tutaj już całkiem przyjemnie, nawet przestaje siąpić, pozbywam się ubrań, robi się naprawdę ciepło. Szybko docieram do granicy, wcześnie zjadam jeszcze pysznego Donera w barze przy drodze i już teleportuję się do Macedonii.
Po przekroczeniu granicy rozglądam się za placem na namiot. Dopiero 15 dochodzi ale lepiej tutaj niż plątać się wieczorem po przedmieściach stolicy Macedonii. Nic ciekawego jednak nie widzę, a gdy dostrzegłem fajne miejsce i próbowałem się tam dostać to trafiłem na jakieś cygańskie slumsy stojąc obok. Szybko uciekłem z tego miejsce i tak jadąc ni z tego ni z owego dotarłem do tablicy z napisem Skopje. No nic, trudno, jak już tu jestem tak wcześnie to skorzystam z jego trakcji. Przejeżdżam przez centrum miasta ale zwiedzanie zostawiam sobie na później, teraz skupiam się raczej na praktycznej stronie pobytu w takim mieście. Zakupy, jakieś ciepłe jedzenie, smaczna kawka przy kawiarnianym stoliku. Schodzi mi trochę i koło 17 zbieram się wyjechać z miasta i kombinować jakieś spanie. Jadę w ciemno, wybieram jakiś wyjazd z miasta i badam teren. Jadę z pół godziny ale nie wygląda to zachęcająco. Wracam się i próbuję w inną stronę, wyjeżdżam już całkiem z miasta, docieram do jakiegoś miasteczka ale nadal kicha. Wszędzie domy, gęsta zabudowa, zero ustronnych miejsc. Niby miałem tyle czasu, a tu robi się późno, a ja w duszy jestem. Zaczynam już myśleć o jakimś hotelu, ale jak na złość nic nie widać po drodze. O powrocie do Skopje nie myślę nawet, nie sadzę żeby była tam szansa na pokój w rozsądnej cenie. Zatrzymuję się w mijanym miasteczku i próbuję coś pogadać z chłopakami siedzącymi obok drogi. W sumie miłe chłopaki, ale raczej w typie wesołków, na moje pytania o jakiś hotel reagują śmiechem i chichotem. No nic, widzę, że szkoda czasu, nie ma sensu też jechać dalej. Wracam się w kierunku Skopje, jestem już zdesperowany i zdecydowany spać na byle kawałku osłoniętego placu. Tuż przy drodze widzę pole ze świeżo skoszoną trawą. Nie ma tam wyraźnego wjazdu, i tylko przerwa w krzakach pozwala zobaczyć jak można się tam dostać. Rozglądam się bacznie czy nikt nie widzi i daję nura przez krzaki. Odjeżdżam kilka metrów od tego miejsca i lokuję w rogu. Jestem niewidoczny bo krzaki zapewniają całkowitą osłonę ale czuję się tu fatalnie. Okolica jednak pełna ludzi, wprawdzie najbliższe zabudowania widać dopiero 400-500 metrów stąd ale nie poprawia mi to nastroju. Najgorsze jednak to, że kilka metrów ode mnie ruchliwa szosa pełna głośnych samochodów. Kiepsko, naprawdę kiepsko ale raczej nie mam wyjścia. Znów czekam z rozbiciem namiotu aż do zmroku, noc raczej spędzona na niespokojnej drzemce niż prawdziwym spaniu.
- DST 83.70km
- Czas 04:27
- VAVG 18.81km/h
- Kalorie 308kcal
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 czerwca 2013
Kategoria Bałkany
Albania - z głową w chmurach.
Rano pogoda zdecydowanie gorsza niż wczoraj. Chwilę siedzę nad mapą i dumam bo wyraźnie wychodzi, że jestem cały dzień do przodu. Według mapy do Skopje mam około 150 km oraz dwa i pół dnia do dyspozycji. Jest wtorek, autobus mam w czwartek o 16.30. Wypadało by najbliższy nocleg spędzić gdzieś w górach, a kolejny już blisko Skopje. W pobliżu dużych miast noclegi na dziko są z reguły problematyczne bo tereny gęsto zamieszkane i ciężko znaleźć bezpieczne i odosobnione miejsce. Zwijam się pomału i kieruję w stronę granicy, a dalej Prizren. Znów wyskakuję na autostradę i tym razem śmigam nią bez chwili wahania. Kolano dokucza coraz bardziej, do tej pory tylko je czułem, teraz już ewidentnie boli i muszę zdecydowanie mocniej kręcić lewą nogą. Na granicy wydaję ostatnie leki i wjeżdżam do Kosova. Szybko docieram do Prizren, miasto takie sobie. Zjadam, w knajpie jakiś obiad, raczej średnio smaczny ale bez tragedii. Zaraz za Prizren zaczyna się podjazd na wysoką przełęcz. Muszę podjechać na 1530 metrów. Początek droga leci głębokim wąwozem, który ewidentnie kojarzy mi się z Bicaz w Rumunii. Potem wyjeżdżam na otwartą przestrzeń i zaczynam wyraźniej wznosić się do góry. Ustalam sobie plan jazdy – 100 metrów podjazdu w górę, 10 minut odpoczynku. Trochę żałuję bo nachylenie podjazdy jest idealne do szybkiej i mocnej jazdy. Na tyle stromo, że ciężko pociągnąć z blatu, na tyle łagodnie, że fajnie się kręci na średniej tarczy. Kurcze – jak fajnie by się tu dawało gdybym był całkowicie sprawny.
No ale z drugiej strony nie muszę się też spieszyć. Pomimo tego zdawało by się ślimaczego tempa zaskakująco szybko pokonuję kolejne kilometry, a GPS wskazuje coraz wyższe wartości na polu wysokości. Prawdziwym problem teraz staje się raczej pogoda. Chrzani się coraz bardziej, im wyżej tym chmury coraz ciemniejsze, opady deszczu coraz dłuższe i bardziej intensywne. Robi się zdecydowanie zimniej i muszę sięgnąć do sakw po cieplejsze ciuchy. Zabudowania ciągną się prawie aż do samej przełęczy. Na samej górze wesołe miasteczko, bary, hotel, kramy z pamiątkami. No i mgła i zimno. Lokuję się w knajpie i zamawiam jakieś żarcie. Znów żadne cuda, sałatka szopska wprawdzie dobra ale mięsko jakoś takie twardawe trochę, Do tego zamawiam frytki i dostaję je już prawie po zjedzeniu mięska. Nie dość, że późno to jeszcze do niczego. Twarde takie z wierzchu, że całe podniebienie sobie nimi kaleczę. Reguluję rachunek i bez żalu opuszczam ten kulinarny przybytek. Przed zjazdem ubieram się ciepło i w końcu puszczam klamki hamulcowe. Rower szybko nabiera prędkości i zaczyna się najbardziej szalony zjazd na tym wyjeździe. Momentalnie tracę wysokość, a każdy przejechany metr prowadzi mnie w zupełnie inną krainę. Po stronie Albańskiej dominowały niskie zarośla i gołe skały, tutaj zieleń wręcz kipi. Bujne, gęste i zielone lasy, łąki eksplodujące różnorodnością traw. Zieleń lasu i łąk zdaje się wylewać na drogę, a ja co chwilę mam wrażenie jak bym miał zaraz wjechać w zieloną masę ogarniającą całą przestrzeń przede mną.
Z tych upojnych chwil wyrywają mnie dopiero odległe odgłosy burzy. Na razie grzmi daleko ale niebo nade mną szybko przybiera stalową barwę. Nie chcę się tutaj jeszcze rozbijać, jestem jeszcze wysoko, GPS wskazuje 1150 metrów. Zaczyna kropić ale kontynuuję jazdę w dół, robi się coraz gorzej, każdy grzmot wydaje się być bliższy, robi się prawie zupełnie ciemno, deszcze pucuje już na całego. Akurat przejeżdżam przez jakąś wioskę, po prawej zadaszony bar. Szybko ładuję się pod dach, otrzepuję z wody i rozglądam wokół. Niebo zaniesione aż po horyzont, grzmi i pucuje na całego. Obok baru wisi tabliczka z napisem MOTEL i jakaś nazwa. Wchodzę do środka, i pytam się siedzącego gościa o cenę noclegu. 10 Euro słyszę odpowiedź – nie zastanawiam się ani sekundy, w tych okolicznościach taki motelik spadł mi niczym manna z nieba. Jak się okazało później ta decyzja była bardzo słuszna bo deszcz, który zaczął wtedy padać siąpił przez całą noc, a rano wzmocnił się nawet i przyszły fale gwałtownych opadów. W nocy kilka razy budzą mnie grzmoty i błyskawice. Dobrze, że śpię sobie pod cieplutką i suchą kołdrą.
No ale z drugiej strony nie muszę się też spieszyć. Pomimo tego zdawało by się ślimaczego tempa zaskakująco szybko pokonuję kolejne kilometry, a GPS wskazuje coraz wyższe wartości na polu wysokości. Prawdziwym problem teraz staje się raczej pogoda. Chrzani się coraz bardziej, im wyżej tym chmury coraz ciemniejsze, opady deszczu coraz dłuższe i bardziej intensywne. Robi się zdecydowanie zimniej i muszę sięgnąć do sakw po cieplejsze ciuchy. Zabudowania ciągną się prawie aż do samej przełęczy. Na samej górze wesołe miasteczko, bary, hotel, kramy z pamiątkami. No i mgła i zimno. Lokuję się w knajpie i zamawiam jakieś żarcie. Znów żadne cuda, sałatka szopska wprawdzie dobra ale mięsko jakoś takie twardawe trochę, Do tego zamawiam frytki i dostaję je już prawie po zjedzeniu mięska. Nie dość, że późno to jeszcze do niczego. Twarde takie z wierzchu, że całe podniebienie sobie nimi kaleczę. Reguluję rachunek i bez żalu opuszczam ten kulinarny przybytek. Przed zjazdem ubieram się ciepło i w końcu puszczam klamki hamulcowe. Rower szybko nabiera prędkości i zaczyna się najbardziej szalony zjazd na tym wyjeździe. Momentalnie tracę wysokość, a każdy przejechany metr prowadzi mnie w zupełnie inną krainę. Po stronie Albańskiej dominowały niskie zarośla i gołe skały, tutaj zieleń wręcz kipi. Bujne, gęste i zielone lasy, łąki eksplodujące różnorodnością traw. Zieleń lasu i łąk zdaje się wylewać na drogę, a ja co chwilę mam wrażenie jak bym miał zaraz wjechać w zieloną masę ogarniającą całą przestrzeń przede mną.
Z tych upojnych chwil wyrywają mnie dopiero odległe odgłosy burzy. Na razie grzmi daleko ale niebo nade mną szybko przybiera stalową barwę. Nie chcę się tutaj jeszcze rozbijać, jestem jeszcze wysoko, GPS wskazuje 1150 metrów. Zaczyna kropić ale kontynuuję jazdę w dół, robi się coraz gorzej, każdy grzmot wydaje się być bliższy, robi się prawie zupełnie ciemno, deszcze pucuje już na całego. Akurat przejeżdżam przez jakąś wioskę, po prawej zadaszony bar. Szybko ładuję się pod dach, otrzepuję z wody i rozglądam wokół. Niebo zaniesione aż po horyzont, grzmi i pucuje na całego. Obok baru wisi tabliczka z napisem MOTEL i jakaś nazwa. Wchodzę do środka, i pytam się siedzącego gościa o cenę noclegu. 10 Euro słyszę odpowiedź – nie zastanawiam się ani sekundy, w tych okolicznościach taki motelik spadł mi niczym manna z nieba. Jak się okazało później ta decyzja była bardzo słuszna bo deszcz, który zaczął wtedy padać siąpił przez całą noc, a rano wzmocnił się nawet i przyszły fale gwałtownych opadów. W nocy kilka razy budzą mnie grzmoty i błyskawice. Dobrze, że śpię sobie pod cieplutką i suchą kołdrą.
- DST 76.00km
- Czas 05:31
- VAVG 13.78km/h
- Podjazdy 1245m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 czerwca 2013
Kategoria Bałkany
Albania - trwaj wiecznie chwilo...
Wstaję wcześnie rano, jeszcze przed szóstą. Szybko zwijam namiot i dopiero potem zajmuję się pracami obozowymi. Szybko mi idzie i przed siódmą jestem już gotów do jazdy. Pierwsze kilometry nieprzyjemne, ciężko się rozkręcić, znów zaczyna mocniej boleć kolano. Jadę w stronę Kukes, droga robi się naprawdę górska, pełno zjazdów i podjazdów. Ruch w zasadzie zerowy, specjalnie obserwowałem zegarek jedna z przerw między samochodami wynosiła około 20 minut. W Fushe Arrezi zatrzymuję się w Bar Kafe. Takie bary to jeden z symboli Albanii, można je spotkać wszędzie, nawet w górach tam gdzie diabeł mówi dobranoc. A przy takiej drodze jak teraz jadę są w każdej miejscowości, nawet po kilka, są też pomiędzy miejscowościami na prawdziwych odludziach., Są dosłownie wszędzie i co ciekawsze ogromna większość z nich jest czynna i można się napić znakomitej kawy. Ja też taką wypijam, potem pokrzepiam się jeszcze małym piwkiem, zjadam coś słodkiego i pomalutku kręcę dalej. Dzisiaj w planie mam dotarcie do Kukes, jakieś 60 km więc naprawdę nie forsuję tempa. Droga zaczyna być coraz bardziej wymagająca, coraz częściej muszę podjeżdżać na wysokie przełęcze, zjeżdżać 300-400 metrów niżej tylko po to aby kawałek znów pracowicie wspinać się do góry. Uwielbiam takie drogi i pomimo narastającego zmęczenia jadę tędy z prawdziwym entuzjazmem. W dodatku choć trudno w to uwierzyć ruch robi się jeszcze mniejszy, tym razem nie liczę minut ale szacuję, że swobodnie były półgodzinne przerwy między przejeżdżającymi samochodami. W końcu ze szczytu kolejnego podjazdu widzę w dole spore miasteczko. To bankowo Kukes, wydaje się być bardzo blisko, w dodatku prowadzi do niego długi zjazd i mam wrażenie, że będę tam za kilka minut. To jednak tylko złudzenie. mija jeszcze pół godziny, kilka podjazdów zanim pojawiam się na rogatkach. Jakimś trafem wylatuję na autostradę, kilka sekund, się waham ale w końcu jadę po niej w dół. Autostrady w Albanii żyją swoim życiem, nie ma wysokich ogrodzeń, pełno wjazdów i wyjazdów na boczne drogi. Komfortowo docieram do miasta i kieruję się w stronę centrum.
Jest dopiero 15 godzina i planuję zostać tu na noc. Mam dużo czasu. Najpierw znajduję jakiegoś fast fooda i wciągam najsmaczniejszy posiłek jaki jadłem w Albanii. Nie kombinuję z jakimiś ichniejszymi wynalazkami gdy widzę smakowite i skwierczące na ruszcie kurczaki. Biorę połówkę, do tego frytki, które okazują się lepsze niż z Maca. Obficie każę sobie też nałożyć sałatki i polać wszystko pikantnym sosem. Do tego zimna cola plus takaż fanta o smaku exotic. Być może kulinarni znawcy i dietetycy załamali by ręce nad moim posiłkiem, ale uwierzcie mi, że smakowało mi wybornie. Powoli i z rozkoszą pochłaniałem pyszne kawałki kurczaka okraszonego sosem, pogryzając go sałatką z frytkami, a wszystko popijając zimnym, gazowanym napojem z oszronionej szklanki. Pycha !
Syty i zadowolony odwiedzam potem którąś z kawiarenek internetowych. Czytam najświeższe newsy z kraju, wrzucam kilka zdań na fejsa, przeglądam pocztę, sprawdzam rachunki bankowe. Korzystam też ze Skype i obdzwaniam rodzinkę co by ich uspokoić i zapewnić, że żyję i czuję się doskonale, a na dodatek nic mnie nie zeżarło
Po około godzinie wychodzę znów na miasto i zaczynam się rozglądać za hotelem. W Puke się nie udało, ale Kukes robi lepsze wrażenie. Objeżdżam kilka razy centrum i dostrzegam szyld jakiegoś hotelu. Podjeżdżam i wchodzę zapytać się o cenę. Nie wygląda jakoś specjalnie ekskluzywnie,i ale z doświadczenia wiem, ze różne może być. Pytam gościa w środku o cenę. Jakoś niewyraźnie mówi, nie jestem w stanie zrozumieć o jaką dokładnie kwotę mu chodzi. Szybko wyjmuję notes, długopis i wręczam gościowi. Pisze coś i oddaje mi – 20 E. Trochę dużo, za dużo jak na spodziewane warunki. Rzucam okiem na budynek, zapisuję 15E i pokazuję gościowi. Kręci głową. Jak nie to nie myślę sobie. Ponad 8 dych za taki marny hotelik to jednak za dużo dla mnie. Wzruszam ramionami i mamroczę coś po polsku. Odwracam się i zbieram do odjazdu gdy gość mówi głośno GOOD GOOD. Czyli jednak stanęło na 15 „ojro” Tak w sumie to teraz już nie wiem jak interpretować to kręcenie głową. W niektórych krajach południowej europy znaki głową trzeba interpretować odwrotnie niż u nas. Kiwanie znaczy sprzeciw, kręcenie zgodę. Być może facet od razu się zgodził, a ja to źle zrozumiałem. No nieważne, 6 dych jestem w stanie dać. Źle spałem ostatniej nocy i chętnie spędzę noc na wygodnym wyrku. Rower chowają mi w jakiejś kanciapie, a ja pakuję się do hotelu. Warunki dosyć surowe, ale jest wszystko co człowiekowi potrzebne do szczęścia. Ciepła woda w prysznicu, kibelek i wygodne wyrko. Robię pranie, rozkładam rzeczy do suszenia, przebieram się w cywilne ciuchy i idę na miasto. Najpierw łażę bez celu, potem znów odwiedzam kawiarenkę internetową, znów zaglądam do jakiegoś baru gdzie wcinam Donera. Potem jakieś małe zakupu i pomalutku zmierzam do hotelu. Kukes może nie jest piękne ale zaoferowało mi to czego oczekiwałem i z sympatią wspominam to miasteczko.
Jest dopiero 15 godzina i planuję zostać tu na noc. Mam dużo czasu. Najpierw znajduję jakiegoś fast fooda i wciągam najsmaczniejszy posiłek jaki jadłem w Albanii. Nie kombinuję z jakimiś ichniejszymi wynalazkami gdy widzę smakowite i skwierczące na ruszcie kurczaki. Biorę połówkę, do tego frytki, które okazują się lepsze niż z Maca. Obficie każę sobie też nałożyć sałatki i polać wszystko pikantnym sosem. Do tego zimna cola plus takaż fanta o smaku exotic. Być może kulinarni znawcy i dietetycy załamali by ręce nad moim posiłkiem, ale uwierzcie mi, że smakowało mi wybornie. Powoli i z rozkoszą pochłaniałem pyszne kawałki kurczaka okraszonego sosem, pogryzając go sałatką z frytkami, a wszystko popijając zimnym, gazowanym napojem z oszronionej szklanki. Pycha !
Syty i zadowolony odwiedzam potem którąś z kawiarenek internetowych. Czytam najświeższe newsy z kraju, wrzucam kilka zdań na fejsa, przeglądam pocztę, sprawdzam rachunki bankowe. Korzystam też ze Skype i obdzwaniam rodzinkę co by ich uspokoić i zapewnić, że żyję i czuję się doskonale, a na dodatek nic mnie nie zeżarło
Po około godzinie wychodzę znów na miasto i zaczynam się rozglądać za hotelem. W Puke się nie udało, ale Kukes robi lepsze wrażenie. Objeżdżam kilka razy centrum i dostrzegam szyld jakiegoś hotelu. Podjeżdżam i wchodzę zapytać się o cenę. Nie wygląda jakoś specjalnie ekskluzywnie,i ale z doświadczenia wiem, ze różne może być. Pytam gościa w środku o cenę. Jakoś niewyraźnie mówi, nie jestem w stanie zrozumieć o jaką dokładnie kwotę mu chodzi. Szybko wyjmuję notes, długopis i wręczam gościowi. Pisze coś i oddaje mi – 20 E. Trochę dużo, za dużo jak na spodziewane warunki. Rzucam okiem na budynek, zapisuję 15E i pokazuję gościowi. Kręci głową. Jak nie to nie myślę sobie. Ponad 8 dych za taki marny hotelik to jednak za dużo dla mnie. Wzruszam ramionami i mamroczę coś po polsku. Odwracam się i zbieram do odjazdu gdy gość mówi głośno GOOD GOOD. Czyli jednak stanęło na 15 „ojro” Tak w sumie to teraz już nie wiem jak interpretować to kręcenie głową. W niektórych krajach południowej europy znaki głową trzeba interpretować odwrotnie niż u nas. Kiwanie znaczy sprzeciw, kręcenie zgodę. Być może facet od razu się zgodził, a ja to źle zrozumiałem. No nieważne, 6 dych jestem w stanie dać. Źle spałem ostatniej nocy i chętnie spędzę noc na wygodnym wyrku. Rower chowają mi w jakiejś kanciapie, a ja pakuję się do hotelu. Warunki dosyć surowe, ale jest wszystko co człowiekowi potrzebne do szczęścia. Ciepła woda w prysznicu, kibelek i wygodne wyrko. Robię pranie, rozkładam rzeczy do suszenia, przebieram się w cywilne ciuchy i idę na miasto. Najpierw łażę bez celu, potem znów odwiedzam kawiarenkę internetową, znów zaglądam do jakiegoś baru gdzie wcinam Donera. Potem jakieś małe zakupu i pomalutku zmierzam do hotelu. Kukes może nie jest piękne ale zaoferowało mi to czego oczekiwałem i z sympatią wspominam to miasteczko.
Operacja Vendetta 2013© furman
Operacja Vendetta 2013© furman
Operacja Vendetta 2013© furman
- DST 83.00km
- Czas 05:18
- VAVG 15.66km/h
- Podjazdy 1375m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze