Sobota, 11 lipca 2009
Kategoria Zawody
Maraton Tarnów.
Maraton w Tarnowie pojechałem treningowo. Nie napalałem się za bardzo co nie znaczy, że się obijałem na trasie. Pojechałem dosyć mocno. Było trochę problemów ze sprzetem oraz z trasą ale nie spowodowało to jakiejś dużej straty. Może udało by się urwać z wyniki jakieś 3-4 minuty ale niewiele by to zmieniło. W końcu co to za różnica 40 lub 50 miejsce. Ostatecznie zająłem właśnie 50 miejsce OPEN oraz 10 w kategorii M3. Wyjątkowo pojechałem mega. Mocno się odwodniłem gdyż opuściłem jeden bufet i czułem nadciągające skurcze ale udało się ich uniknąć.
Trasa maratony bardzo szybka, sporo asfaltów, bardzo dużo szutrowych dróg. Ja osobiście lubię takie podgórskie okolice i podobało mi się jednak prawdziwi górale mogli być rozczarowani. No ale takie są okolice Tarnowa, coraz więcej asfaltu, cywilizacja wkracza w każdy zakątek.
Jak ktoś pojechał mocno to naprawdę mógł się zmęczyć. Uzbierało się tych podjazdów trochę, miejscami było naprawdę stromo, trudno było odpocząć bo poza podjazdem na Brzankę przeważały krótkie zjazdy oraz podjazdy i trzeba było cały czas deptać.
Teraz 2 tygodnie przerwy. Trzeba przygotować się do maratonu w Gorlicach.
Trasa maratony bardzo szybka, sporo asfaltów, bardzo dużo szutrowych dróg. Ja osobiście lubię takie podgórskie okolice i podobało mi się jednak prawdziwi górale mogli być rozczarowani. No ale takie są okolice Tarnowa, coraz więcej asfaltu, cywilizacja wkracza w każdy zakątek.
Jak ktoś pojechał mocno to naprawdę mógł się zmęczyć. Uzbierało się tych podjazdów trochę, miejscami było naprawdę stromo, trudno było odpocząć bo poza podjazdem na Brzankę przeważały krótkie zjazdy oraz podjazdy i trzeba było cały czas deptać.
Teraz 2 tygodnie przerwy. Trzeba przygotować się do maratonu w Gorlicach.
- DST 61.95km
- Teren 35.00km
- Czas 02:57
- VAVG 21.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- HRmax 172 ( 92%)
- HRavg 157 ( 84%)
- Kalorie 3184kcal
- Podjazdy 1133m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 lipca 2009
Kategoria Samo gadanie
Dzień techniczny.
Najwyższa pora żeby coś koło rowerów zrobić. Wszytskie się proszą o chwilę czasu. Najpierw wziąłem się za Sabotage. Ręce załamać. Brudny okropnie. Wypędzlowałem go z kurzu i naoliwiłem co potrzeba. Chwilę mi zeszło z regulacją przerzutki. Okazało się, że nie mam linki (a tyle szpejów w skrzynce), nie chciało mi się jechać do sklepu. Nie chodziło to tak jak trzeba, dopiero posmarowanie linki poprawiło sytuację. To działanie na krótką metę, już wiadomo, że po Tarnowie trzeba wymienić komplet linka+pancerz. Amorek na razie chodzi, stery też w porządku. Napęd o dziwo zachowuje się też poprawnie, łożysko w korbie fajnie śmiga. Aż zdziwiony jestem bo z poprzednim LX-em miałem ogromne problemy. A tutaj XTR-ek jednak chula :)
Śmigam na 3 łańuchach, zmieniam na czuja, po Tarnowie zamierzam właśnie zmienić. To będzie już 2 zmiana w tym sezonie więc tzreci łańcuch wskakuje.
Klocki hamulcowe na razie się trzymają (2 komplet w tym roku) ale już widać ślady zużycia. Na tylnym kole odkryłem spore luzy. Na tyle duże, że dyskwalifikuje je to z najbliższego startu. Na kółkach XTR śmigam już 2 sezon. Dużo przeszły, mają za sobą kilkanaście bardzo ciężkich i błotnistych maratonów. Do tego raczej ich nie oszczędzam, kto mnie zna wie, że delikatny nie jestem. Długo się trzymały ale chyba wypada im solidny serwis zrobić z wymianą konusów włącznie. Z bębenkiem też coś sie dzieje. Po wekeendzie mam 2 tygodnie przerwy w startach - dobra pora na serwis.
Poza tym niby wszytsko ok ale gdy zrobi się jedno to wypada drugie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że wybrałem sobie bardzo drogi sport. Kiedyś tak sobie myślałem czy warto inwestować w te XTR-y. Po kilku latach użytowanie mogę coś napisać na ten temat. Otóż główną zaletą tej grupy jest precyzja działania i niezawodność. Raz wyregulowany trzyma się długo, napęd działa bez względu na warunki, czasem wydaje okropne dźwięki ale co ma zrobić to robi. Nie mam problemów z zaciąganiem łańcucha, mogę operować biegami na całkiem stromych podjazdach gdzie na LX-nawet nie próbowałem. Działa to rewelacyjnie - to muszę przyznać. Ale z drugiej strony w treningówce mam osprzęt klasy Alivio i również działa to bardzo dobrze. Może troszkę bardziej trzeba uważać ale również świetnie znosi katowanie. Podsumowując - gdyby Alivio ważyło tyle co XTR to jeździł bym na tym pierwszym. Niestety tak nie jest. Można powiedzieć co to 200-300 gr. Niby racja le na napędzie 200 gr, na kierze 100 gr, na kołach 300 gr.....i tak dalej ..i zbiera się 3 kg, a tu już czuć. A gdy jeszcze działa to troszkę gorzej to już robi się problem.
Czy więc warto inwestować w sprzęt ?
Śmigam na 3 łańuchach, zmieniam na czuja, po Tarnowie zamierzam właśnie zmienić. To będzie już 2 zmiana w tym sezonie więc tzreci łańcuch wskakuje.
Klocki hamulcowe na razie się trzymają (2 komplet w tym roku) ale już widać ślady zużycia. Na tylnym kole odkryłem spore luzy. Na tyle duże, że dyskwalifikuje je to z najbliższego startu. Na kółkach XTR śmigam już 2 sezon. Dużo przeszły, mają za sobą kilkanaście bardzo ciężkich i błotnistych maratonów. Do tego raczej ich nie oszczędzam, kto mnie zna wie, że delikatny nie jestem. Długo się trzymały ale chyba wypada im solidny serwis zrobić z wymianą konusów włącznie. Z bębenkiem też coś sie dzieje. Po wekeendzie mam 2 tygodnie przerwy w startach - dobra pora na serwis.
Poza tym niby wszytsko ok ale gdy zrobi się jedno to wypada drugie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że wybrałem sobie bardzo drogi sport. Kiedyś tak sobie myślałem czy warto inwestować w te XTR-y. Po kilku latach użytowanie mogę coś napisać na ten temat. Otóż główną zaletą tej grupy jest precyzja działania i niezawodność. Raz wyregulowany trzyma się długo, napęd działa bez względu na warunki, czasem wydaje okropne dźwięki ale co ma zrobić to robi. Nie mam problemów z zaciąganiem łańcucha, mogę operować biegami na całkiem stromych podjazdach gdzie na LX-nawet nie próbowałem. Działa to rewelacyjnie - to muszę przyznać. Ale z drugiej strony w treningówce mam osprzęt klasy Alivio i również działa to bardzo dobrze. Może troszkę bardziej trzeba uważać ale również świetnie znosi katowanie. Podsumowując - gdyby Alivio ważyło tyle co XTR to jeździł bym na tym pierwszym. Niestety tak nie jest. Można powiedzieć co to 200-300 gr. Niby racja le na napędzie 200 gr, na kierze 100 gr, na kołach 300 gr.....i tak dalej ..i zbiera się 3 kg, a tu już czuć. A gdy jeszcze działa to troszkę gorzej to już robi się problem.
Czy więc warto inwestować w sprzęt ?
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 lipca 2009
Kategoria Trening
Podjazdy pod ZOO.
Trzeba trochę siły zrobić. Miało być 10 podjazdów ale po 8 spotkałem MiśQ i potrenowaliśmy na ławeczce koło kiosku :)
No ale i tak można trening uznać za udany. Czuję go w nogach.
No ale i tak można trening uznać za udany. Czuję go w nogach.
- DST 56.43km
- Teren 2.00km
- Czas 02:46
- VAVG 20.40km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 166 ( 89%)
- HRavg 124 ( 67%)
- Kalorie 2908kcal
- Podjazdy 1127m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 lipca 2009
Kategoria Przejażdżka
Spontaniczny wyjazd.
Miałem dzisiaj ochotę na rower. Lasek Wolski juz bokiem mi wychodzi. Odpaliłem mapę pod Ozim i na szybko zrobiłem sobie taką spontaniczną traskę. Potem ładowanie do GPS i już pędzę. W sumie to nie bardzow wiedziałem gdzie jadę :) więc oczekiwałem niespodzianek. No ale nie było najgorzej. Przeleciałem przez Rząskę, potem Modlniczkę, dalej wpakowałem się w jakieś niechwieje ale dało się jechać, a w dodatku nawet jakieś znaki szlaku rowerowego się tam trafiły. Wyleciałem w Wielkiej Wsi, przeciąłem drogą na Olkusz i zleciałem do Doliny Prądnika. Potem jeszcze pokręciłem się po okolicy, pojadłem czereśni i powrót do domciu już szoską przez Zielonki. Czy to był trening ? Chyba nie. Po prostu miałem ochotę się przejechać na rowerze. Było fajnie, poznałem kilka ciekawych dróżek. Może jutro powtórka ?
- DST 65.22km
- Teren 25.00km
- Czas 03:16
- VAVG 19.97km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 161 ( 87%)
- HRavg 105 ( 56%)
- Kalorie 2615kcal
- Podjazdy 413m
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 lipca 2009
Kategoria Zawody
Maraton w Pruchniku - wbrew przeciwnościom losu.
Poszedłem spać o pierwszej nad ranem, wstałem o 5 rano. Jeszcze czułem czułem się ociężały po weselu gdy już trzeba było wsiadać do auta i lecieć do Pruchnika. No pięknie - myślę sobie, rok temu tak mnie tam sponiewierało, a teraz bezpośrednio po imprezie to chyba tam padnę gdzieś na 3 rundzie.
Bardzo ciężki maraton. Zero płaskiego, cały czas jeśli nie w górę to w dół. Krótkie podjazdy i takież zjazdy jednak na tyle łagodne, że trzeba było dokręcać. Taka jazdy wykańcza. Tak przez 81 km i 5 godzin. Kilka błotnych sekwencji w lesie czy po wykoszonych łąkach gdzie za bardzo nie można było odpocząć. Zaraz po starcie długi podjazd. Oczywiście jak to mam w zwyczaju bardzo słabe kilka pierwszych kilometrów, gdy mnie już trochę odetkało to zaczęły się singielki w lesie gdzie mogłem jechać szybciej ale nie dało się wyprzedzić za bardzo. Zresztą nie szalałem też na początku bo zdawałem sobie sprawę, że taka zabawa czeka mnie przez najbliższe 5 godzin.
Pierwsza runda (27 km) pokonana w 1h30 minut. Druga pomimo narastającego zmęczenie jedynie 10 minut wolniej i przy wjeździe na trzecie -ZONK !
Pęka linka od tylnej przerzutki. Jestem na stadionie, do mety 100 metrów. Pierwsza myśle - DNF. Patrzę jak mijają mnie goście, których pracowicie odjeżdżałem przez całą drugą pętlę i nachodzą mnie czarne myśli. Po to wypruwałem flaki żeby teraz stać tutaj i patrzeć jak rywale bez mrugnięcie okiem omijają mnie szerokim łukiem. O nie - myślę sobie, nie koledzy , zostało jeszcze jedno okrążenie.
Linka pękła w miejscu mocowanie do śruby. Próbuję naciągnąć, dało się, przykręcam do przerzutki i coś tam próbuję jak chodzi. Okazuje, się, że jakoś to działa. Szybko na rower i dopiero po kilkudziesięciu metrach okazuje się, że mogę używać tylko 4 małych trybów z tyłu. Może jakoś przejadę te 27 km ?!
Pierwszy podjazd pokonuję bez problemów jednak po wjeździe w las słabnę. Już wiem, że na takich twardych biegach nie pociągnę długo. Jeszcze próbuję jednak już kolejny poważniejszy podjazd po żwirze zatrzymuje mnie w miejscu. Biorę się drugi raz za naprawę napędu. Tym razem naciągam linkę, że aż zębami zgrzytam. Przykręcam śrubę i próbuję jak śmiga. Okazuje się, że rewelacja ! Oczywiście o poprawnej indeksacji nie ma mowy ale mam do dyspozycji wszystkie tryby. Będzie dobrze !

Straciłem jedną pozycję i rzucam się w pościg lecz nogi już z waty. Jeszcze przez kilka km widzę rywala z przodu ale pogoń zapowiada się na nieskuteczną.
Zająłem jak zwykle :( 4 miejsce w kategorii. W open chyba gdzieś w okolicach 12.
Co by tu powiedzieć o mojej formie. Nie jestem zadowolony. Niby nawet nieźle ale wiem, że mógł bym szybciej. Sam nie wiem co myśleć. Może za wysoko patrzę porównując swoje wyniki do najlepszych i trudno się dziwić, że spotyka mnie rozczarowanie. W końcu Piecuch, Kasprzyk czy Arek Krzesiński to goście ze ścisłej czołówki polskich maratonów, a i bracia Szlachta też wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie.
Tym czasem ja to schyłek kategorii M3. Jak by nie patrzeć w swojej kategorii jest dużo lepiej. Czwarte miejsce to czołówka, strata do trzeciego 10 minut. Gdyby nie problemy z linką to kto wie.... Trzyma mnie waga cały czas. Trochę przytyłem ostatnio, może z 1,5 kg i źle się z tym czuję. O ile na szybkim i krótkim XC jestem w stanie się sprężyć ( Folusz) to już maraton z każdą godziną wysysa ze mnie siły. Wożę ze sobą zbędne 6-7 kg. Gdybym jeździł bez tego było by dużo lepiej.
Bardzo ciężki maraton. Zero płaskiego, cały czas jeśli nie w górę to w dół. Krótkie podjazdy i takież zjazdy jednak na tyle łagodne, że trzeba było dokręcać. Taka jazdy wykańcza. Tak przez 81 km i 5 godzin. Kilka błotnych sekwencji w lesie czy po wykoszonych łąkach gdzie za bardzo nie można było odpocząć. Zaraz po starcie długi podjazd. Oczywiście jak to mam w zwyczaju bardzo słabe kilka pierwszych kilometrów, gdy mnie już trochę odetkało to zaczęły się singielki w lesie gdzie mogłem jechać szybciej ale nie dało się wyprzedzić za bardzo. Zresztą nie szalałem też na początku bo zdawałem sobie sprawę, że taka zabawa czeka mnie przez najbliższe 5 godzin.
Pierwsza runda (27 km) pokonana w 1h30 minut. Druga pomimo narastającego zmęczenie jedynie 10 minut wolniej i przy wjeździe na trzecie -ZONK !
Pęka linka od tylnej przerzutki. Jestem na stadionie, do mety 100 metrów. Pierwsza myśle - DNF. Patrzę jak mijają mnie goście, których pracowicie odjeżdżałem przez całą drugą pętlę i nachodzą mnie czarne myśli. Po to wypruwałem flaki żeby teraz stać tutaj i patrzeć jak rywale bez mrugnięcie okiem omijają mnie szerokim łukiem. O nie - myślę sobie, nie koledzy , zostało jeszcze jedno okrążenie.
Linka pękła w miejscu mocowanie do śruby. Próbuję naciągnąć, dało się, przykręcam do przerzutki i coś tam próbuję jak chodzi. Okazuje, się, że jakoś to działa. Szybko na rower i dopiero po kilkudziesięciu metrach okazuje się, że mogę używać tylko 4 małych trybów z tyłu. Może jakoś przejadę te 27 km ?!
Pierwszy podjazd pokonuję bez problemów jednak po wjeździe w las słabnę. Już wiem, że na takich twardych biegach nie pociągnę długo. Jeszcze próbuję jednak już kolejny poważniejszy podjazd po żwirze zatrzymuje mnie w miejscu. Biorę się drugi raz za naprawę napędu. Tym razem naciągam linkę, że aż zębami zgrzytam. Przykręcam śrubę i próbuję jak śmiga. Okazuje się, że rewelacja ! Oczywiście o poprawnej indeksacji nie ma mowy ale mam do dyspozycji wszystkie tryby. Będzie dobrze !

Straciłem jedną pozycję i rzucam się w pościg lecz nogi już z waty. Jeszcze przez kilka km widzę rywala z przodu ale pogoń zapowiada się na nieskuteczną.
Zająłem jak zwykle :( 4 miejsce w kategorii. W open chyba gdzieś w okolicach 12.
Co by tu powiedzieć o mojej formie. Nie jestem zadowolony. Niby nawet nieźle ale wiem, że mógł bym szybciej. Sam nie wiem co myśleć. Może za wysoko patrzę porównując swoje wyniki do najlepszych i trudno się dziwić, że spotyka mnie rozczarowanie. W końcu Piecuch, Kasprzyk czy Arek Krzesiński to goście ze ścisłej czołówki polskich maratonów, a i bracia Szlachta też wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie.
Tym czasem ja to schyłek kategorii M3. Jak by nie patrzeć w swojej kategorii jest dużo lepiej. Czwarte miejsce to czołówka, strata do trzeciego 10 minut. Gdyby nie problemy z linką to kto wie.... Trzyma mnie waga cały czas. Trochę przytyłem ostatnio, może z 1,5 kg i źle się z tym czuję. O ile na szybkim i krótkim XC jestem w stanie się sprężyć ( Folusz) to już maraton z każdą godziną wysysa ze mnie siły. Wożę ze sobą zbędne 6-7 kg. Gdybym jeździł bez tego było by dużo lepiej.

- DST 78.66km
- Teren 73.00km
- Czas 04:50
- VAVG 16.27km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 174 ( 94%)
- HRavg 151 ( 81%)
- Kalorie 4962kcal
- Podjazdy 2100m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 lipca 2009
Kategoria Trening
Plany wzięły w łeb.
A tak się zawziąłem na dzisiaj. Wstałem o świcie, żonkę do pracy podrzuciłem, szybko śniadanie i gdy już miałem wsiadać na rower usłyszałem grzmoty. Nic to - pewnie samolot leci. Niestety zaraz do moich uszu dobiegło charakterystyczne szemranie, skok do okna ...i dusza zbita. Leje na całego i żadnych samolotów nie widać :)
Kurna, a taką miałem ochotę wyskoczyć w dolinki.
Skończyło się na Lasku Wolskim. Ale co to za jazda, niecałe półtorej godzinki.
Jutro impreza. Pojutrze maraton w Pruchniku. To już 6 start w cyklokarpatach. Generalkę już mam, teraz można by ewnentualnie poprawiać gorsze starty, a można by też na mega się przerzucić. Ale z drugiej strony w Komańczy dystans Giga ciągnie na Chryszczatą, a w Gorlicach super traska się szykuje przez doliny Beskidu Niskiego. Chyba skazany jestem na to giga :)
Kurna, a taką miałem ochotę wyskoczyć w dolinki.
Skończyło się na Lasku Wolskim. Ale co to za jazda, niecałe półtorej godzinki.
Jutro impreza. Pojutrze maraton w Pruchniku. To już 6 start w cyklokarpatach. Generalkę już mam, teraz można by ewnentualnie poprawiać gorsze starty, a można by też na mega się przerzucić. Ale z drugiej strony w Komańczy dystans Giga ciągnie na Chryszczatą, a w Gorlicach super traska się szykuje przez doliny Beskidu Niskiego. Chyba skazany jestem na to giga :)
- DST 28.04km
- Teren 1.00km
- Czas 01:26
- VAVG 19.56km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 157 ( 84%)
- HRavg 105 ( 56%)
- Kalorie 1227kcal
- Podjazdy 297m
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 lipca 2009
Kategoria Trening
Mników i okolice.
Dawno tam nie byłem. Jadąc co chwilę dostrzegałem świeże ślady po maratonie, który odbył się kilka dni temu. Nie - nie piszę o śmieciach. Takie normalne ślady rowerowe - świeże znaki, ślady opon itp.
Mam wrażenie, że dzikie wysypiska śmieci jakoś mniej rzucają się w oczy. Albo to zasługa bujnej roślinności, która częściowo zasłania te wątpliwej urody atrakcje, albo faktycznie idzie ku lepszemu.
Co do treningu kontynuuję makrocykl. Żadnego szaleństwa, cały czas trzymam się strefy tlenowej. Teraz martwi mnie jedynie małe zniechęcenie jakie mam do roweru. Może nawet nie do roweru ale okolic gdzie jeżdżę. To już tyle lat. Gdybym tak przeniósł się np. do Gdańska to pewnie aż miło było by pojeździć i potrenować. A tymczasem - znów do Lasku trzeba.
No nic - jadę ! Na zrazie ;)
Mam wrażenie, że dzikie wysypiska śmieci jakoś mniej rzucają się w oczy. Albo to zasługa bujnej roślinności, która częściowo zasłania te wątpliwej urody atrakcje, albo faktycznie idzie ku lepszemu.
Co do treningu kontynuuję makrocykl. Żadnego szaleństwa, cały czas trzymam się strefy tlenowej. Teraz martwi mnie jedynie małe zniechęcenie jakie mam do roweru. Może nawet nie do roweru ale okolic gdzie jeżdżę. To już tyle lat. Gdybym tak przeniósł się np. do Gdańska to pewnie aż miło było by pojeździć i potrenować. A tymczasem - znów do Lasku trzeba.
No nic - jadę ! Na zrazie ;)
- DST 63.51km
- Teren 30.00km
- Czas 03:12
- VAVG 19.85km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 151 ( 81%)
- HRavg 107 ( 57%)
- Kalorie 2609kcal
- Podjazdy 523m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 30 czerwca 2009
Kategoria Trening
Robi się gorąco.
Po ostatnich burzowych dniach w końcu nadeszło prawdziwe lato. Dzisiaj od samego rana słonecznie i bardzo ciepło. Extra pogoda na wypad w góry. Niestety nie mam wakacji i mogłem tylko zrobic szybki trening. Tym razem wybrałem się do Pieskowej Skały. Też przyjemnie. Ale jednak wolę góry.
- DST 81.85km
- Czas 03:26
- VAVG 23.84km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 155 ( 83%)
- HRavg 114 ( 61%)
- Kalorie 3227kcal
- Podjazdy 512m
- Sprzęt Kolarka - no name.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 czerwca 2009
Kategoria Przejażdżka
Szosa.
Przejażdżka, bo tak trzeba to nazwać do Czernichowa. Bez szarpanie i zrywów. Może jutro uda się jakiś dłuższy trening zrobić.
- DST 62.65km
- Czas 02:23
- VAVG 26.29km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 2221kcal
- Podjazdy 153m
- Sprzęt Kolarka - no name.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Puchar Smoka w Foluszu.
Te zawody kosztowały mnie bardzo dużo zdrowia. Z jednej strony spory regres formy, z drugiej strony brak najgroźniejszego konkurenta gdyż Krzysiek Gierczak nie mógł wystartować w Foluszu. Pomimo tego nie było lekko gdyż o wygraną musiałem walczyć do ostanich sekund. Robert Albrycht, z którym stoczyłem zażartą walkę postawił wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że to chyba najbardziej dramatyczne zawody w jakich miałem okazję grać głowne role.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
- DST 10.00km
- Teren 9.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze