Wpisy archiwalne w kategorii
Zawody
Dystans całkowity: | 2893.68 km (w terenie 2022.05 km; 69.88%) |
Czas w ruchu: | 163:06 |
Średnia prędkość: | 17.74 km/h |
Suma podjazdów: | 61114 m |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 177 (97 %) |
Suma kalorii: | 142864 kcal |
Liczba aktywności: | 60 |
Średnio na aktywność: | 48.23 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 28 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Puchar Smoka w Foluszu.
Te zawody kosztowały mnie bardzo dużo zdrowia. Z jednej strony spory regres formy, z drugiej strony brak najgroźniejszego konkurenta gdyż Krzysiek Gierczak nie mógł wystartować w Foluszu. Pomimo tego nie było lekko gdyż o wygraną musiałem walczyć do ostanich sekund. Robert Albrycht, z którym stoczyłem zażartą walkę postawił wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że to chyba najbardziej dramatyczne zawody w jakich miałem okazję grać głowne role.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
- DST 10.00km
- Teren 9.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Maraton w Wierchomli CYKLOKARPATY
Lało całe popołudnie w piątek, lało całą noc z piątku na sobotę, lało gdy rano wyjeżdżałem do Wierchomli. Dopiero gdzieś koło Piwnicznej przestało siąpać, więc start mieliśmy suchy. Wiedziałem, że ten maraton będzie dla mnie ciężki - i taki był. Początek miałem fatalny, jechało mi się okropnie ciężko, tym bardziej, że pierwsze kilometry to był od razu kilkukilometrowy podjazd. Dopiero po około godzinie jazdy jako tako się rozkręciłem ale czułem, że to nie jest to. Przyjechałem na metę jako 7 zawodnik OPEN, lecz wystarczyło to tylko na 4 pozycję w M3. Była szansa na pudło bo wycofał się jeden mocny rywal lecz dzisiaj przegrałem również z Mariuszem Sychowskim. Tak to bywa - wygrywałem z nim do tej pory ale dzisiaj nie dałem rady. Tą wygraną Mariusz odrobił dotychczasowe straty i w generalce trzeba będzie walczyć do końca.
Trasa maratonu była bardzo ciekawa. Można by powiedzieć, że składała się w zasadzie z dwóch długich podjazdów i zjazdów. Bardzo piękna i widokowa chociaż akurat tego dnia na widoki nie można było liczyć. Poprowadzona wygodnymi drogami dzięki czemu pomimo mocnych opadów uniknęliśmy jakiegoś ogromnego błota. Owszem - były kałuże i ciapka ale dało się to przejechać. Gdzieś w połowie 2 rundy złapał mnie deszcz, który padał już do wieczora. O ile podjazd pokonałem bez kłopotów to na zjeździe już było gorzej. Zaparowane i zabrudzone błotem okulary nie ułatwiały jazdy. Bez okularów zaś nie sposób było jechać. Długi zjazd na metę wychłodził mnie przez co miałem spore problemy żeby zachować kontrolę nad rowerem. Zgrabiałe palce nie mogły hamować, a dreszcze jakie mnie co jakiś czas przechodziły wytrącały z równowagi. Na mecie dostałem drgawek, które przeszły dopiero po solidnym ogrzaniu się w suchych ciuchach w aucie.
Trasa maratonu była bardzo ciekawa. Można by powiedzieć, że składała się w zasadzie z dwóch długich podjazdów i zjazdów. Bardzo piękna i widokowa chociaż akurat tego dnia na widoki nie można było liczyć. Poprowadzona wygodnymi drogami dzięki czemu pomimo mocnych opadów uniknęliśmy jakiegoś ogromnego błota. Owszem - były kałuże i ciapka ale dało się to przejechać. Gdzieś w połowie 2 rundy złapał mnie deszcz, który padał już do wieczora. O ile podjazd pokonałem bez kłopotów to na zjeździe już było gorzej. Zaparowane i zabrudzone błotem okulary nie ułatwiały jazdy. Bez okularów zaś nie sposób było jechać. Długi zjazd na metę wychłodził mnie przez co miałem spore problemy żeby zachować kontrolę nad rowerem. Zgrabiałe palce nie mogły hamować, a dreszcze jakie mnie co jakiś czas przechodziły wytrącały z równowagi. Na mecie dostałem drgawek, które przeszły dopiero po solidnym ogrzaniu się w suchych ciuchach w aucie.
- DST 63.38km
- Teren 60.00km
- Czas 03:40
- VAVG 17.29km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 169 ( 91%)
- HRavg 148 ( 80%)
- Kalorie 4110kcal
- Podjazdy 1940m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Maraton Sanok - CYKLOKARPATY
Bardzo dziwny maraton. Zapowiadał się błotna rzeźnia, organizatorzy spanikowali i w noc przed maratonem zmienili trasę. I zrobiło się z tego coś w rodzaju przełaju. Pętla około 15 km z 2 dłuższymi fragmentami prowadzenia roweru. Za to błota nie było za wiele. Wczśniej start honorowy. Też bardzo dziwnie zorganizowany gdyż peleton przejechał przez miasteo gdzie dochodziło do dziwnych sytuacji. Np. dojazd na rynek, nawrotka i z powrotem tą samą ulicą. Zamieszanie totalne gdyż czub peletony już wracał, ogon dopiero dojeżdżał, jedni jechali prawidłową trasą, inni zawracali - jaja. W taki sposób wjechaliśmy z powrotem na start/metę i po chwili dopiero nastąpił start ostry. Na dystans Giga składały się 3 pętle. Dosyć ciekawy teren jakim jechaliśmy, sporo skałek, dużo śliskich korzeni. Bardzo niebezpieczne zjazdy gdyż często wiodły błotnistymi i rozjeżdżonymi ścieżkami, często po korzeniach. O uślizg koła nie było trudno, a po bokach czaiło sporo solidnych pniaków, z którymi kontakt mógł być bardzo grożny. Kilka fragmentów po mocno nachylonych trawersach, nie zawsze opony chciały trzymać. Również kilka miejsc gdzy trasa wiodła brzegiem wysokiej skarpy, dosłownie 20 centymetrów od koła teren pionowo opadał w dół o dobre 2 metry. Tam również bardzo trzeba było uważać. Na trasie 2 bardzo ciekawe zjazdy po systemach kamienno-korzennych stromo opadających w dół. Wyszedł bardzo techniczny i dzięki temu ciekawy maraton.
Pogoda dopisało. dzień wcześniej lało cały czas, na niedzielę zrobiło sie bardzo przyjemnie i słonecznie.
Jeśli chodzi o moją formę to raczej bez zmian. Ustabilizowała się na dosyć wysokim (jak na mnie) poziomie i tak sobie trwa. Wyników oficjalnych jeszcze nie ma ale zająłem bodajże 9 miejsce OPEN i 4 w M3. Noga nawet podawała, nie powiem. Może nie miałem takiego parcia jak w Żmigrodzie, gdzie rywal z kategorii naciskał mnie przez całą drugą rundę. Tym razem już na 2 okrążeniu wylądowałem w takim miejscu stawki, że jakoś nie potrafiłem się bardziej zmobilizować. Rywale z przodu są poza zasięgiem, rywal z tyłu w bezpiecznej odległości. Tak więc spokojnie przejechana 3 runda. Strata do 3 miejsca 14 minut, przewaga nad 5 - 4 minuty.
Teraz Wierchomla w sobotę i w końcu 2 tygodnie przerwy od maratonów.
Pogoda dopisało. dzień wcześniej lało cały czas, na niedzielę zrobiło sie bardzo przyjemnie i słonecznie.
Jeśli chodzi o moją formę to raczej bez zmian. Ustabilizowała się na dosyć wysokim (jak na mnie) poziomie i tak sobie trwa. Wyników oficjalnych jeszcze nie ma ale zająłem bodajże 9 miejsce OPEN i 4 w M3. Noga nawet podawała, nie powiem. Może nie miałem takiego parcia jak w Żmigrodzie, gdzie rywal z kategorii naciskał mnie przez całą drugą rundę. Tym razem już na 2 okrążeniu wylądowałem w takim miejscu stawki, że jakoś nie potrafiłem się bardziej zmobilizować. Rywale z przodu są poza zasięgiem, rywal z tyłu w bezpiecznej odległości. Tak więc spokojnie przejechana 3 runda. Strata do 3 miejsca 14 minut, przewaga nad 5 - 4 minuty.
Teraz Wierchomla w sobotę i w końcu 2 tygodnie przerwy od maratonów.
- DST 47.00km
- Teren 36.00km
- Czas 03:32
- VAVG 13.30km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 171 ( 92%)
- HRavg 149 ( 80%)
- Kalorie 3459kcal
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Maraton w Nowym Żmigrodzie.
Kolejny maraton już za mną. W Nowym Żmigrodzie było bardzo ciężko. To jak na razie najtrudniejszy maraton w tym sezonie. Zresztą widać to po czasie jazdy oraz średniej prędkości jaką osiągnąłem.
Mam mieszane uczucia co do wyniku jaki osiągnąłem. Z jednej strony pojechałem bardzo mocno, kogo miałem objechać to objechałem. Z drugiej strony czołówka pojechała wręcz kosmicznie i strata jaką miałem do zwycięzcy wręcz przygniata. Godzina i 10 minut straty nie jest tym czym mogę się chwalić.
Zająłem 8 miejsce OPEN i 4 w kat.M3. Do trzeciego miejsca brakło 20 minut, nad 5 miejscem miałem 3 minuty przewagi. Zaczyna się robić ciężko, może dużo osób w CYKLOKARPATACH nie jeździ ale Ci co śmigają wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie i nie jest łatwo o dobry wynik. Pojawiają się nowe twarze i czuję, że w generalce ciężko będzie o miejsce w pierwszej piątce.
Jeśli chodzi o sam maraton to jak można się było spodziewać po nocnych opadach deszczu na trasie pomiędzy Górą Grzywacką, a Chyrową czekała nas błotna masakra.
Start to była porażka. Cały peleton wystartował wąską dróżką prowadzącą na Grzywacką. Korki niesamowite, już pierwsza serpentyna i trzeba było schodzić z roweru. Ustawiłem się na końcu i trzeba powiedzieć, że straciłem tutaj dobrych kilka minut. Pierwsze kółko przejechałem dosyć sprawnie gdyż błoto było wodniste i dało się jako tako jechać. Myślę, że miałem za dużo powietrza w oponach co upośledziło możliwość kontroli nad rowerem ale nie chciałem już w trasie kombinować z ustawieniami ciśnienia.
Druga runda była jeszcze cięższa gdyż błotko trochę podeschło i zmieniło się w klejącą glinę. To pierwszy taki przypadek gdy obklejone koła nie chciały się kręcić gdy prowadziłem rower pod górę.Ten fragment wyssał ze mnie siły i długo trwało zanim złapałem drugi oddech. Końcówkę miałem bardzo mocną gdyż naciskał mnie zawodnik z mojej kategorii i dałem z siebie wszystko.
Za to jeśli chodzi o względy estetyczne to trasa wspaniała. Cudowne widoki na góry Beskidu Niskiego pozwalały chwilami zapomnieć o zmęczeniu. Spore wrażenie robił widok drogi, którą mieliśmy jechać i która wiła się wśród zielonych łąk niczym wąż w co raz wznosząc się lub opadając.
Kolejny maraton już w Sobotę w Sanoku. Trzeba pojechać bardzo dobrze. Trzeba ustawić się z przodu peletonu gdyż czuję, że w końcowym rozrachunku liczyć się będzie każda minuta.
Zainteresowanych zapraszam na WWW.ROWEROWANIE.PL gdzie w najbliższym czasie pojawi się szczegółowa relacja z maratonu.
Mam mieszane uczucia co do wyniku jaki osiągnąłem. Z jednej strony pojechałem bardzo mocno, kogo miałem objechać to objechałem. Z drugiej strony czołówka pojechała wręcz kosmicznie i strata jaką miałem do zwycięzcy wręcz przygniata. Godzina i 10 minut straty nie jest tym czym mogę się chwalić.
Zająłem 8 miejsce OPEN i 4 w kat.M3. Do trzeciego miejsca brakło 20 minut, nad 5 miejscem miałem 3 minuty przewagi. Zaczyna się robić ciężko, może dużo osób w CYKLOKARPATACH nie jeździ ale Ci co śmigają wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie i nie jest łatwo o dobry wynik. Pojawiają się nowe twarze i czuję, że w generalce ciężko będzie o miejsce w pierwszej piątce.
Jeśli chodzi o sam maraton to jak można się było spodziewać po nocnych opadach deszczu na trasie pomiędzy Górą Grzywacką, a Chyrową czekała nas błotna masakra.
Start to była porażka. Cały peleton wystartował wąską dróżką prowadzącą na Grzywacką. Korki niesamowite, już pierwsza serpentyna i trzeba było schodzić z roweru. Ustawiłem się na końcu i trzeba powiedzieć, że straciłem tutaj dobrych kilka minut. Pierwsze kółko przejechałem dosyć sprawnie gdyż błoto było wodniste i dało się jako tako jechać. Myślę, że miałem za dużo powietrza w oponach co upośledziło możliwość kontroli nad rowerem ale nie chciałem już w trasie kombinować z ustawieniami ciśnienia.
Druga runda była jeszcze cięższa gdyż błotko trochę podeschło i zmieniło się w klejącą glinę. To pierwszy taki przypadek gdy obklejone koła nie chciały się kręcić gdy prowadziłem rower pod górę.Ten fragment wyssał ze mnie siły i długo trwało zanim złapałem drugi oddech. Końcówkę miałem bardzo mocną gdyż naciskał mnie zawodnik z mojej kategorii i dałem z siebie wszystko.
Za to jeśli chodzi o względy estetyczne to trasa wspaniała. Cudowne widoki na góry Beskidu Niskiego pozwalały chwilami zapomnieć o zmęczeniu. Spore wrażenie robił widok drogi, którą mieliśmy jechać i która wiła się wśród zielonych łąk niczym wąż w co raz wznosząc się lub opadając.
Kolejny maraton już w Sobotę w Sanoku. Trzeba pojechać bardzo dobrze. Trzeba ustawić się z przodu peletonu gdyż czuję, że w końcowym rozrachunku liczyć się będzie każda minuta.
Zainteresowanych zapraszam na WWW.ROWEROWANIE.PL gdzie w najbliższym czasie pojawi się szczegółowa relacja z maratonu.
- DST 68.93km
- Teren 60.00km
- Czas 05:20
- VAVG 12.92km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 173 ( 93%)
- HRavg 152 ( 82%)
- Kalorie 3410kcal
- Podjazdy 1824m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 maja 2009
Kategoria Zawody
Maraton Szczawnica.
Maraton w Szczawnicy już za mną. To chyba najcięższy i najtrudniejszy maraton jaki jechałem w tym roku, myślę, że nie tylko dla mnie. Udało wstrzelić się z pogodą. Przestało lać jakieś 2 godziny przed startem, zaczęło wieczorem jak już byłem w domu. Jak już napisałem było ciężko i długo. Prawdziwe górski maraton z podjazdami bięgnacymi nieskończeniu ku niebu, błotnistymi stokówkami gdzie trasa co rusz opadało i wznosiła się o kilkanaście metrów, kamieniste i strome zjazdy wymagajace sporej dawki odwagi aby je przejechać na rowerze. To wszystko sprawiło, że przejechanie tego maratony dostarczyło mi ogromnej frajdu dało dużą satysfakcję.
Jeśli chodzi o wyniki sportowe to zająłem 42 miejsce OPEN oraz 15 w M3. Wynik ..chyba niezły choć muszę przyznać, że odnoszę wrażenie jak gdybym nie pojechał na maximum swoich możliwości. Na pewno spaliłem start gdyż bardzo słabo pojechałem początek i niestety nie wiem co jest tego przyczyną. No ale na szczęście szybko się pozbierałem i środkową cześć maratony pojechałem dobrze, końcówka też nienajgorsza.
Jedna poważna gleba. Najbardziej bolesna w tym sezonie. Za bardzo zaszalałem na zjeździe kamienistym wąwozem do Rytra i pomacałem żebrami kamerdolce. Nie było przyjemnie, kilka minut trwało zanim wróciłem do siebie, na szczęscie robiłem to jadąc pomału. Dopiero w nocy poczułem prawdziwy bół i stękając nie mogłem znaleźć sobie miejsca w łóżku.
Kolejny tydzień przeznaczam na regenerację zarówno siebie jak i roweru. Obu nam należey się serwis gdyż za kilka dni kolejny bardzo trudny maraton. Tym razem w Nowym Żmigrodzie. Rok temu była tam rzeźnie, teraz nie zapowiada się lepiej gdyż cały czas dolewa deszczu. A to już tzreci maraton z serii CYKLOKARPATY i nie mogę pozwolić sobie na słabszy występ jeśli zamiezram walczyć o dobre miejsce w generalce.
Jeśli chodzi o wyniki sportowe to zająłem 42 miejsce OPEN oraz 15 w M3. Wynik ..chyba niezły choć muszę przyznać, że odnoszę wrażenie jak gdybym nie pojechał na maximum swoich możliwości. Na pewno spaliłem start gdyż bardzo słabo pojechałem początek i niestety nie wiem co jest tego przyczyną. No ale na szczęście szybko się pozbierałem i środkową cześć maratony pojechałem dobrze, końcówka też nienajgorsza.
Jedna poważna gleba. Najbardziej bolesna w tym sezonie. Za bardzo zaszalałem na zjeździe kamienistym wąwozem do Rytra i pomacałem żebrami kamerdolce. Nie było przyjemnie, kilka minut trwało zanim wróciłem do siebie, na szczęscie robiłem to jadąc pomału. Dopiero w nocy poczułem prawdziwy bół i stękając nie mogłem znaleźć sobie miejsca w łóżku.
Kolejny tydzień przeznaczam na regenerację zarówno siebie jak i roweru. Obu nam należey się serwis gdyż za kilka dni kolejny bardzo trudny maraton. Tym razem w Nowym Żmigrodzie. Rok temu była tam rzeźnie, teraz nie zapowiada się lepiej gdyż cały czas dolewa deszczu. A to już tzreci maraton z serii CYKLOKARPATY i nie mogę pozwolić sobie na słabszy występ jeśli zamiezram walczyć o dobre miejsce w generalce.
- DST 70.11km
- Teren 66.00km
- Czas 05:00
- VAVG 14.02km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 165 ( 89%)
- HRavg 147 ( 79%)
- Kalorie 4732kcal
- Podjazdy 2453m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 maja 2009
Kategoria Zawody
Maraton - Cyklokarpaty Krosno
Póki co najcięższy start w jakim miałem okazję jechać tego roku. Przemyśl był przyjemny i szybki. Międzygórze długie i ciężkie, z dużym przewyższeniem ale łatwe technicznie i w miarę jednostajne. Za to tegoroczne Krosno zaskoczyło wszystkich. Prawdziwy MTB maraton. Niby na 78 kilometrowej trasie znalazło się ponad 20 km asfaltu to jednak nie było tego czuć i pod koniec modliłem się żeby trochę szosy się pojawiło. To były jedyne chwile kiedy można było złapać oddech i wrzucić na ruszt jakiegoś batona. Poza szosą prawdziwy teren, dużo błota, kilka podejść, strome podjazdy po grząskim terenie. Bardzo arytmiczny wyścig nie pozwalający na złapanie rytmU jazdy. CiekawE zjazdy, na których czułem się świetnie, błotne koleiny, uślizgi koła, walka całym ciałem o utrzymanie się na rowerze. Lubię takie warunki. No i na koniec cieszy fakt, że w końcu pojechałem bez przygód, w każdym razie bez tych wyraźnie wpływających na czas jazdy. Amorek sprawny, napęd działał prawie bez zarzutu. Jedyne co to nadal na zapasowym kole, urwany koszyk na bidon i jazda bez licznika. Miałem trochę kłopotów kiedy wcinać batony i zdałem się na intuicję. Podsumowując całkiem udany wyścig, pojechany na dobrym poziomie i chyba zasłużone 2 miejsce w kategorii M3. W open 13.
Coś więcej o przebiegu tego maratonu napiszę w tygodniu. Ciekawych zapraszam na
WWW.ROWEROWANIE.PL
Coś więcej o przebiegu tego maratonu napiszę w tygodniu. Ciekawych zapraszam na
WWW.ROWEROWANIE.PL
- DST 78.00km
- Teren 58.00km
- Czas 04:27
- VAVG 17.53km/h
- Kalorie 4000kcal
- Podjazdy 2000m
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Międzygórzu.
Coś tego roku nie mam szczęscia do maratonów. Drugi start i drugi raz problemy ze sprzętem. Ot tak zwyczajnie pół godziny przed startem postanowiłem dobić trochę powietrza do amorka. I zonk !! Coś zawór ześwirował i zaczął puszczać powietrze. Zamiast dobić pary to pozbyłem się jej prawie całkowicie. Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie pomocy. Szukałem nakrętki na wentyl samochodowy, która ma taki "dzyndzek" pozwalający dokręcić zawór. Mała rzecz lecz nie do znalezienia w tym miejscu i w tym czasie. Skończyło się tak, że pokombinowałem z ciśnieniemi w obu komorach i jakoś ustawiłem taki poziom, że wydawało się iż amorek trzyma powietrze.
Do staru kilka minut gdy ustawiam się w tłumie bikerów.
Start ! Kawałek asfaltem i już zaczyna się szuter. Już kilkanaście metrów jazdy i czuję, że nie jest dobrze. Wobec tego włączam blokadę, amorek zamienia się w szywny widelec i w taki właśnie sposób pokonuję cały maraton. Bolało ! Bolały plecy, bolały ramiona, bolały nadgarstki. Chyba pierwszy maraton, na którym modliłem się o podjazdy. Bo te były moją najmocniejszą stroną dzisiaj. Raz, że szłym mi bardzo dobrze, dwa, że właśnie tam nadrabiałem najwięcej. Oprócz dyskomfortu sztywnego przodu bałem się zwyczajnie o sprzęt gdyż jazda po kamerdolcach na włączonej blokadzie nie jest zdrowa dla amorka.
Zająłem 62 miejsce OPEN ze stratą godziny do zwycięzcy. Nie ma co szacować, ile straciłem przez sprzęt czy ile bym mógł zyskać jadąc na sprawnym telskopie. Liczy się to, że pojechałem dobrze. Czułem, że noga ładnie podaje gdy na podjeździe na Śnieżnik pomału lecz systematycznie wyprzedzałem kolejnych rywali.
Dużo radości dawało łykanie konkurentów na zjazdach pomoimo mojego ograniczenia. Poczułem kilka raz wiatr pod kaskiem i dałem się ponieść manii prędkości. Ogromna frajda na krótkich odcinkach technicznych zjazdów gdy moje Pythony przelatywały ponad śliskimi kamieniami i korzeniami, gdy oczy wypatrywały opymalnego toru jazdy, a balans ciałem pozwalał zachować kontolę na rowerem.
Ogromna radaość gdy po takich fragmentach trasy konkurenci siędzący mi na kole rozpływali się w nicości i ginęli w odmętach przeszłości, a z przodu wyłaniali się kolejni mobilizując do walki. Udało się dojechać do mety bez przygód, bez kryzysu, bez skurczów.
Dzisiaj gdy piszę ten tekst jestem już po przeglądzie amorka. Pluję sobie teraz w brodę bo faktycznie zawór był bardzo poluzowany i wystarczyło dokręcić go lekko żeby wszystko zaczęło hulać. Było - minęło. Czekam teraz na chwilę gdy będę mógł stanąć na linii startu z pełni sprawnym sprzętem i ten nie zacznie świrować podczas jazdy. W sumie to sam nie wiem czy te atrakcje jakie miałem były spowodowane moim niedbalstwem, niedopatrzeniem czy po prostu zbiegiem okoliczności. Szprycha pękła ..bo miała prawo. Amorek odebrałem wiosną od Kalego i działał bez problemów aż do wczoraj.
Nic - biorę się jutro za rower i przyglądnę się dobrze co mu tam jeszcze może się zdarzyć. Na pewno trzeba zmienić okablowanie bo przerzutki trochę drętwo pracują, zwłascza ta przednia znów dała o sobie znać.
Oby w Krośnie poszło już tak jak powinno.
Do staru kilka minut gdy ustawiam się w tłumie bikerów.
Start ! Kawałek asfaltem i już zaczyna się szuter. Już kilkanaście metrów jazdy i czuję, że nie jest dobrze. Wobec tego włączam blokadę, amorek zamienia się w szywny widelec i w taki właśnie sposób pokonuję cały maraton. Bolało ! Bolały plecy, bolały ramiona, bolały nadgarstki. Chyba pierwszy maraton, na którym modliłem się o podjazdy. Bo te były moją najmocniejszą stroną dzisiaj. Raz, że szłym mi bardzo dobrze, dwa, że właśnie tam nadrabiałem najwięcej. Oprócz dyskomfortu sztywnego przodu bałem się zwyczajnie o sprzęt gdyż jazda po kamerdolcach na włączonej blokadzie nie jest zdrowa dla amorka.
Zająłem 62 miejsce OPEN ze stratą godziny do zwycięzcy. Nie ma co szacować, ile straciłem przez sprzęt czy ile bym mógł zyskać jadąc na sprawnym telskopie. Liczy się to, że pojechałem dobrze. Czułem, że noga ładnie podaje gdy na podjeździe na Śnieżnik pomału lecz systematycznie wyprzedzałem kolejnych rywali.
Dużo radości dawało łykanie konkurentów na zjazdach pomoimo mojego ograniczenia. Poczułem kilka raz wiatr pod kaskiem i dałem się ponieść manii prędkości. Ogromna frajda na krótkich odcinkach technicznych zjazdów gdy moje Pythony przelatywały ponad śliskimi kamieniami i korzeniami, gdy oczy wypatrywały opymalnego toru jazdy, a balans ciałem pozwalał zachować kontolę na rowerem.
Ogromna radaość gdy po takich fragmentach trasy konkurenci siędzący mi na kole rozpływali się w nicości i ginęli w odmętach przeszłości, a z przodu wyłaniali się kolejni mobilizując do walki. Udało się dojechać do mety bez przygód, bez kryzysu, bez skurczów.
Dzisiaj gdy piszę ten tekst jestem już po przeglądzie amorka. Pluję sobie teraz w brodę bo faktycznie zawór był bardzo poluzowany i wystarczyło dokręcić go lekko żeby wszystko zaczęło hulać. Było - minęło. Czekam teraz na chwilę gdy będę mógł stanąć na linii startu z pełni sprawnym sprzętem i ten nie zacznie świrować podczas jazdy. W sumie to sam nie wiem czy te atrakcje jakie miałem były spowodowane moim niedbalstwem, niedopatrzeniem czy po prostu zbiegiem okoliczności. Szprycha pękła ..bo miała prawo. Amorek odebrałem wiosną od Kalego i działał bez problemów aż do wczoraj.
Nic - biorę się jutro za rower i przyglądnę się dobrze co mu tam jeszcze może się zdarzyć. Na pewno trzeba zmienić okablowanie bo przerzutki trochę drętwo pracują, zwłascza ta przednia znów dała o sobie znać.
Oby w Krośnie poszło już tak jak powinno.
- DST 79.35km
- Teren 77.00km
- Czas 04:37
- VAVG 17.19km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 169 ( 91%)
- HRavg 150 ( 81%)
- Kalorie 5431kcal
- Podjazdy 2400m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 maja 2009
Kategoria Zawody
REM II Mountain Bike Maraton - Twierdza Przemyśl 2009
Pierwsza edycja Cyklokarpat już za nami. Relację z maratonu można przeczytać na naszej stronie - WWW.ROWEROWANIE.PL
Dodam tylko kilka słów o swoich wrażeniach sportowych. Maraton pojechałem bardzo dobrze jak na swoje możliwości i dlatego trochę żal straconych minut na szarpanie się z rowerem i glebę. Liczyłem na miejsce w piątce i udało się zrealizować te założenia bo właśnie na tym miejscu ukończyłem maraton. W open zająłem 17 miejsce ze stratą 20 minut do Czarnoty. Jechało mi się bardzo dobrze, nie miałem problemów z kondycją, żadnych kryzysów, cały czas utrzymywałem wysoką intensywność. Przed kolejnym maratonami jestem dobrej myśli.
Niestety przepadł mi Puchar Smoka w Kątach, który odbył się dzień po tym maratonie. Uroczystości rodzinne nie pozwoliły mi wyrwać się na te zawody i tym samym mocno obniżyłem swoje szanse na dobry wynik w generalce. Szkoda tym bardziej, że za pierwszą edycję wpadł komplet punktów za wygraną.
Dodam tylko kilka słów o swoich wrażeniach sportowych. Maraton pojechałem bardzo dobrze jak na swoje możliwości i dlatego trochę żal straconych minut na szarpanie się z rowerem i glebę. Liczyłem na miejsce w piątce i udało się zrealizować te założenia bo właśnie na tym miejscu ukończyłem maraton. W open zająłem 17 miejsce ze stratą 20 minut do Czarnoty. Jechało mi się bardzo dobrze, nie miałem problemów z kondycją, żadnych kryzysów, cały czas utrzymywałem wysoką intensywność. Przed kolejnym maratonami jestem dobrej myśli.
Niestety przepadł mi Puchar Smoka w Kątach, który odbył się dzień po tym maratonie. Uroczystości rodzinne nie pozwoliły mi wyrwać się na te zawody i tym samym mocno obniżyłem swoje szanse na dobry wynik w generalce. Szkoda tym bardziej, że za pierwszą edycję wpadł komplet punktów za wygraną.
- DST 61.96km
- Teren 45.00km
- Czas 02:41
- VAVG 23.09km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 174 ( 94%)
- HRavg 154 ( 83%)
- Kalorie 3146kcal
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 kwietnia 2009
Kategoria Zawody
Puchar Smoka - Łężyny 2009
Kolejne zawody już za mną. UDAŁO SIĘ WYGRAĆ - chociaż nie byłem faworytem oraz nie liczyłem na to za bardzo. Ok. - przyznam się, chciałem i miałem zamiar walczyć o miejsce w pierwszej trójce ale jedyne co mogłem sobie obiecać przed startem to tylko to, że tanio skóry nie sprzedam. Rywale, z którym przyszło mi walczyć to znajomi bikerze i każdy z nich mógł ze mną wygrać.
Wystartowałem spokojnie i bez szarpania jechałem za Krzyśkiem Gierczakiem. Udało się pokonać dosyć ciężki podjazd i na płaskim fragmencie mogłem złapać oddech cały czas mając przed sobą rywala. Na kamienistym zjeździe z obawy przed flakiem trochę zwolniłem. W pamięci cały czas tkwi ubiegłoroczny wyścig gdzie złapałem kapcia jadąc na świetnym, drugim miejscu.
Gierczak odskakuje na kilka metrów lecz gdy kończy się zjazd zatrzymuje się i grzebie coś przy łańcuchu. Widzę w tym swoją szansę i na sztywno atakuję krótki podjazd. Pierwsze kółko kończę na prowadzeniu i drugie idę w trupa. Zimowe treningi chyba jednak dają efekt gdyż podjazdy pokonuję dosyć sprawwnie bez zrzucania na jakieś młonkowate biegi. Wiem, że mam sporą przewagę i staram się nie szarżować na zjazdach. Na trzecie kółko wjeżdżam nadal na prowadzeniu i widzę, że moja przewaga delikatnie wzrasta. Pomimo to staram się utrzymać dobre tempo, tym bardziej, że nogi nawet podają.
Wyprzedzam kilka osób z innych kategorii i wjeżdżam na ostatnie czyli czwarte okrążenie. Nie ma zmiłuj - atakuję podjazd i zagryzając zęby mozolnie wspinam się do góry. W gardle czuję już pieczenie od przyspieszonego oddechu ale nic to i gdy tylko mogę staram się nabrać trochę szybkości. Nagle za sobą dostrzegam jakiegoś zawodnika w stroju Jasielskiego Stow. Cyklistów i trochę wpadam w panikę. Ryzykownie pokonuję zjazd i dopiero po chwili dociera do mnie, że to niemożliwe aby mnie ktoś doszedł. Tak chyba było gdyż jak szybko się pojawił tak szybko zniknął i tym samym już spokojnie dojeżdżam na metę.
Nie ma się co oszukiwać - wygrałem tylko dlatego, że Krzysiek Gierczak (przyjechał na 3 miejscu) miał awarię. Jednak cieszy fakt, że byłem w stanie utrzymać się za nim przez długi czas oraz to, że noga podaje. Bo dobrze się dzisiaj czułem, nie miałem zgonu, cisnąłem do końca, podjazdy pokonywałem na twardych biegach z niezłą kadencją. Wygrałem z rywalami, którzy systematycznie pokonywali mnie w ubiegłym roku ( Robert Albrycht) oraz takimi, którzym udawało sie to rzadziej (Mariusz Nowak) - ale robili to.
To początek sezonu i zdaję sobie sprawę, że procentuja solidnie przepracowana zima. Rywale potrenują, wzmocnią się i pewnie nieraz trzeba będzie przełknąć gorycz porażki, lecz takie dni jak ten dzisiajszy pozostaną w pamięci. Bo miałem szansę i wykorzystałem ją. Ciężko pracowałem i zebrałem tego owoce. Liczyłem na początek sezony i udało się. Dlatego cieszę się z tych zawodów w Łężynach. Bo oprócz wygranej przecież miło spędziłem czas. Piękna, słoneczna pogoda, miła wieś u podnóża Beskidy Niskiego, przyjemna trasa - to wszystko złożyło się na naprawdę udany dzień.
Teraz myślę już o I edycji Cyklokarpat. 2 Maja w Przemyślu sprawdzę swoją formę na marationie. Ale to już zupełnie inna bajka.
Wystartowałem spokojnie i bez szarpania jechałem za Krzyśkiem Gierczakiem. Udało się pokonać dosyć ciężki podjazd i na płaskim fragmencie mogłem złapać oddech cały czas mając przed sobą rywala. Na kamienistym zjeździe z obawy przed flakiem trochę zwolniłem. W pamięci cały czas tkwi ubiegłoroczny wyścig gdzie złapałem kapcia jadąc na świetnym, drugim miejscu.
Gierczak odskakuje na kilka metrów lecz gdy kończy się zjazd zatrzymuje się i grzebie coś przy łańcuchu. Widzę w tym swoją szansę i na sztywno atakuję krótki podjazd. Pierwsze kółko kończę na prowadzeniu i drugie idę w trupa. Zimowe treningi chyba jednak dają efekt gdyż podjazdy pokonuję dosyć sprawwnie bez zrzucania na jakieś młonkowate biegi. Wiem, że mam sporą przewagę i staram się nie szarżować na zjazdach. Na trzecie kółko wjeżdżam nadal na prowadzeniu i widzę, że moja przewaga delikatnie wzrasta. Pomimo to staram się utrzymać dobre tempo, tym bardziej, że nogi nawet podają.
Wyprzedzam kilka osób z innych kategorii i wjeżdżam na ostatnie czyli czwarte okrążenie. Nie ma zmiłuj - atakuję podjazd i zagryzając zęby mozolnie wspinam się do góry. W gardle czuję już pieczenie od przyspieszonego oddechu ale nic to i gdy tylko mogę staram się nabrać trochę szybkości. Nagle za sobą dostrzegam jakiegoś zawodnika w stroju Jasielskiego Stow. Cyklistów i trochę wpadam w panikę. Ryzykownie pokonuję zjazd i dopiero po chwili dociera do mnie, że to niemożliwe aby mnie ktoś doszedł. Tak chyba było gdyż jak szybko się pojawił tak szybko zniknął i tym samym już spokojnie dojeżdżam na metę.
Nie ma się co oszukiwać - wygrałem tylko dlatego, że Krzysiek Gierczak (przyjechał na 3 miejscu) miał awarię. Jednak cieszy fakt, że byłem w stanie utrzymać się za nim przez długi czas oraz to, że noga podaje. Bo dobrze się dzisiaj czułem, nie miałem zgonu, cisnąłem do końca, podjazdy pokonywałem na twardych biegach z niezłą kadencją. Wygrałem z rywalami, którzy systematycznie pokonywali mnie w ubiegłym roku ( Robert Albrycht) oraz takimi, którzym udawało sie to rzadziej (Mariusz Nowak) - ale robili to.
To początek sezonu i zdaję sobie sprawę, że procentuja solidnie przepracowana zima. Rywale potrenują, wzmocnią się i pewnie nieraz trzeba będzie przełknąć gorycz porażki, lecz takie dni jak ten dzisiajszy pozostaną w pamięci. Bo miałem szansę i wykorzystałem ją. Ciężko pracowałem i zebrałem tego owoce. Liczyłem na początek sezony i udało się. Dlatego cieszę się z tych zawodów w Łężynach. Bo oprócz wygranej przecież miło spędziłem czas. Piękna, słoneczna pogoda, miła wieś u podnóża Beskidy Niskiego, przyjemna trasa - to wszystko złożyło się na naprawdę udany dzień.
Teraz myślę już o I edycji Cyklokarpat. 2 Maja w Przemyślu sprawdzę swoją formę na marationie. Ale to już zupełnie inna bajka.
- DST 14.63km
- Teren 14.63km
- Czas 00:41
- VAVG 21.41km/h
- Temperatura 21.0°C
- HRmax 178 ( 96%)
- HRavg 168 ( 90%)
- Kalorie 855kcal
- Podjazdy 236m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 kwietnia 2009
Kategoria Zawody
XC - Puchar Tarnowa.
Pierwszy start, pierwsze refleksje, pierwsze wyniki długotrwałych treningów.
Ten weekend obfitował w rowerowe imprezy i powiem szczerze, że liczyłem na dobry wynik gdyż sporo cyborgów pojechało na maratony do Wrocławia i Poznania. Dlatego byłem trochę zaskoczony gdy zobaczyłem swoich konkurentów z kategorii. Już stojąc na starcie wiedziałem, że będzie bardzo trudno zająć dobre miejsce gdyż pojawiło się kilka nowych twarzy, które w tym roku przeszły z Elity do Weteranów. Start miałem kepski, być może byłem trochę zdeprymowany bardzo mocną konkurencją, ale z drugiej strony nigdy nie startowałem jakoś specjalnie agresywnie. Rozpychanie się, walka na pierwszych metrach to nie w moim stylu. I być może to był błąd gdyż już po chwili gdy zobiło się szerzej byłem w stanie mocniej depnąć w pedały i wyprzedzić kilku rywali. Z przodu ubrany na biało Jarek Miodoński - tylko kilkanaście metrów przedemną, pomyślałem, że trzeba starać się jak najdłużej utrzymać go w polu widzenia. Wziąłem sobie do serca ten cel i ostro deptałem, bardzo mocne, na łuku w prawo wyprzedzam po zewnętrznej kogoś i w ostatniej chwili widzę że lecę na drzewo. Wylatuję z pedałów i tracę kilka cennych sekund. Po chwili kilka agrafek z trzema kilkumetrowymi ściankami. Miałem je już opracowane po wcześniejszym przejeździe i ustawiłem odpowiednie biegi lecz gostek przedmną kładzie się na boku i jestem zmuszony wypinać się w nieprzyjemnym miejscu. Znów kilka sekund w plecy. I tutaj wyścig się skończył. Jeszcze tylko wyprzedzam dwóch innych ale czołówka zniknęła z oczu i cała strategia zaczyna się sypać. Reszta wyścigu to raczej spokojna jazda i kontrolowanie pozycji. Skończyłem zawody na 4 miejscu w ponad 20-osobowej grupie zawodników. Może miejsce nie rewelacyjne ale cieszy bardzo dobry czas. Pojechałem o 6 minut szybciej niż w ubiegłym roku. Do 3 miejsca brakło 24 sekund, do zwycięscy straciłem 1 minutę i 50 sekund. Biorąc po uwagę, że XC nigdy nie było moją mocną stroną to dobry wynik. Na maratonie będzie lepiej :)
Ten weekend obfitował w rowerowe imprezy i powiem szczerze, że liczyłem na dobry wynik gdyż sporo cyborgów pojechało na maratony do Wrocławia i Poznania. Dlatego byłem trochę zaskoczony gdy zobaczyłem swoich konkurentów z kategorii. Już stojąc na starcie wiedziałem, że będzie bardzo trudno zająć dobre miejsce gdyż pojawiło się kilka nowych twarzy, które w tym roku przeszły z Elity do Weteranów. Start miałem kepski, być może byłem trochę zdeprymowany bardzo mocną konkurencją, ale z drugiej strony nigdy nie startowałem jakoś specjalnie agresywnie. Rozpychanie się, walka na pierwszych metrach to nie w moim stylu. I być może to był błąd gdyż już po chwili gdy zobiło się szerzej byłem w stanie mocniej depnąć w pedały i wyprzedzić kilku rywali. Z przodu ubrany na biało Jarek Miodoński - tylko kilkanaście metrów przedemną, pomyślałem, że trzeba starać się jak najdłużej utrzymać go w polu widzenia. Wziąłem sobie do serca ten cel i ostro deptałem, bardzo mocne, na łuku w prawo wyprzedzam po zewnętrznej kogoś i w ostatniej chwili widzę że lecę na drzewo. Wylatuję z pedałów i tracę kilka cennych sekund. Po chwili kilka agrafek z trzema kilkumetrowymi ściankami. Miałem je już opracowane po wcześniejszym przejeździe i ustawiłem odpowiednie biegi lecz gostek przedmną kładzie się na boku i jestem zmuszony wypinać się w nieprzyjemnym miejscu. Znów kilka sekund w plecy. I tutaj wyścig się skończył. Jeszcze tylko wyprzedzam dwóch innych ale czołówka zniknęła z oczu i cała strategia zaczyna się sypać. Reszta wyścigu to raczej spokojna jazda i kontrolowanie pozycji. Skończyłem zawody na 4 miejscu w ponad 20-osobowej grupie zawodników. Może miejsce nie rewelacyjne ale cieszy bardzo dobry czas. Pojechałem o 6 minut szybciej niż w ubiegłym roku. Do 3 miejsca brakło 24 sekund, do zwycięscy straciłem 1 minutę i 50 sekund. Biorąc po uwagę, że XC nigdy nie było moją mocną stroną to dobry wynik. Na maratonie będzie lepiej :)
- DST 13.70km
- Teren 13.70km
- Czas 00:44
- VAVG 18.68km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 176 ( 95%)
- HRavg 168 ( 90%)
- Kalorie 644kcal
- Podjazdy 23m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze