Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2013
Dystans całkowity: | 1383.65 km (w terenie 127.00 km; 9.18%) |
Czas w ruchu: | 55:03 |
Średnia prędkość: | 25.13 km/h |
Suma podjazdów: | 15386 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (91 %) |
Suma kalorii: | 41068 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 65.89 km i 2h 37m |
Więcej statystyk |
Piątek, 31 maja 2013
Kategoria Trening
Jazda
j.w.
- DST 60.73km
- Czas 02:36
- VAVG 23.36km/h
- Podjazdy 846m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 maja 2013
Kategoria Trening
Jazda
j.w.
- DST 32.53km
- Czas 02:42
- VAVG 12.05km/h
- Podjazdy 1060m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2013
Kategoria Trening
Pieskowa Skała.
Z Luckiem i MiśQ do Olkusza przez Pieskową Skałę.
- DST 110.52km
- Czas 03:49
- VAVG 28.96km/h
- HRmax 172 ( 96%)
- HRavg 108 ( 60%)
- Kalorie 3600kcal
- Podjazdy 809m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2013
Kategoria Zawody
Czasówka w Miechowie.
Pogoda się załamała, chęci do jazdy jakoś nie było i wpadły dwa dni przerwy.
Na weekend planów nie miałem, z maratonów póki co zrezygnowałem i tylko wirtualnie obserwowałem co dzieje się w Krynicy i Kluszkowcach. No ale żeby całkiem nie zgnuśnieć postanowiłem wybrać się do Miechowa gdzie odbywały się zawody w jeździe indywidualnej na czas. Jakoś bez werwy się wybierałem i w piątek jak już byłem umówiony ze Sławkiem na dojazd to tak mi się nie chciało, że brałem już telefon żeby zadzwonić, że jednak nie jadę. No ale jakoś się przełamałem i pojechałem.
Zawody jak zawody, nie ma się co oszukiwać, typowy ogórek. A jeśli jeszcze dołożyć do tego fakt, że tego dnia jak i w niedzielę odbywał się cały szereg zawodów wyższej rangi to nietrudno się domyślić, że frekwencja i poziom nie powalały. Co by jednak nie było, skoro już przyjechałem to trzeba było jechać jak najlepiej się da. Dystans 6,5 km, raczej płasko, jakieś tam dwie hopki w połowie trasy i krótki ale dosyć stromy podjazd do mety.
Z samej jazdy nie ma za bardzo co pisać. Wiadomo, start i ogień, staram się utrzymywać najszybszą prędkość, co jakiś czas wstaję z siodełka i dokręcam na stojąco co by jeszcze bardziej się rozbujać. Pierwszą hopkę biorę na sztywno i na stojąco, druga jest troszkę dłuższa i trzeba redukować. Po około 3 km właśnie na szczycie hopki widzę poprzednika, który wystartował 2 minuty przede mną. Na górze troszkę mnie przytyka ale szybko łapię oddech i łykam gościa na prostej. Zmieniamy kierunek jazdy i trzeba walczyć teraz z bocznym wiatrem. Zbliżam się do mety i troszkę odpuszczam obawiając się końcowego podjazdu. Z doświadczenia wiem, że taka intensywna jazda, nawet kilkuminutowa potrafi zdemolować zasoby glikogenu powodując, że byle górka urasta do rangi Hujówki :)
Po chwili znów zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje w plecy i dodatkowo jest zjazd. Dokręcam mocno, kawałek płaskiego i zaczyn podjazd do mety. Pomimo krótkiego dystansu jestem skrajnie wyczerpany, szybko muszę redukować ale ostatkiem sił staram się kręcić jak najmocniej, co kilka sekund wstaję z siodełka i na stojąco staram się przyspieszać. Jest meta! Gardło pali mnie żywym ogniem, Sławek woła jaki miałem czas, ale nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, dopiero po kilkunastu sekundach coś tam bełkoczę, a potrzeba ze dwóch minut żebym mógł normalnie rozmawiać.
To tyle z samej jazdy. Natomiast co do wyników. Nawet nieźle, myślę, że pomimo marnej frekwencji pojechałem na maksimum swoich możliwości. I dobrze! Bo jak się okazało zająłem drugie miejsce Open, oraz wygrałem w kategorii M4. Ale wygraną wyrwałem o dosłownie o 7 sekund. Kurcze, gdybym tak odpuścił nawet na chwilę to wygrana poszła by się rypać. Ogórek czy nie ale wygrana jednak cieszy :)
Na weekend planów nie miałem, z maratonów póki co zrezygnowałem i tylko wirtualnie obserwowałem co dzieje się w Krynicy i Kluszkowcach. No ale żeby całkiem nie zgnuśnieć postanowiłem wybrać się do Miechowa gdzie odbywały się zawody w jeździe indywidualnej na czas. Jakoś bez werwy się wybierałem i w piątek jak już byłem umówiony ze Sławkiem na dojazd to tak mi się nie chciało, że brałem już telefon żeby zadzwonić, że jednak nie jadę. No ale jakoś się przełamałem i pojechałem.
Zawody jak zawody, nie ma się co oszukiwać, typowy ogórek. A jeśli jeszcze dołożyć do tego fakt, że tego dnia jak i w niedzielę odbywał się cały szereg zawodów wyższej rangi to nietrudno się domyślić, że frekwencja i poziom nie powalały. Co by jednak nie było, skoro już przyjechałem to trzeba było jechać jak najlepiej się da. Dystans 6,5 km, raczej płasko, jakieś tam dwie hopki w połowie trasy i krótki ale dosyć stromy podjazd do mety.
Z samej jazdy nie ma za bardzo co pisać. Wiadomo, start i ogień, staram się utrzymywać najszybszą prędkość, co jakiś czas wstaję z siodełka i dokręcam na stojąco co by jeszcze bardziej się rozbujać. Pierwszą hopkę biorę na sztywno i na stojąco, druga jest troszkę dłuższa i trzeba redukować. Po około 3 km właśnie na szczycie hopki widzę poprzednika, który wystartował 2 minuty przede mną. Na górze troszkę mnie przytyka ale szybko łapię oddech i łykam gościa na prostej. Zmieniamy kierunek jazdy i trzeba walczyć teraz z bocznym wiatrem. Zbliżam się do mety i troszkę odpuszczam obawiając się końcowego podjazdu. Z doświadczenia wiem, że taka intensywna jazda, nawet kilkuminutowa potrafi zdemolować zasoby glikogenu powodując, że byle górka urasta do rangi Hujówki :)
Po chwili znów zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje w plecy i dodatkowo jest zjazd. Dokręcam mocno, kawałek płaskiego i zaczyn podjazd do mety. Pomimo krótkiego dystansu jestem skrajnie wyczerpany, szybko muszę redukować ale ostatkiem sił staram się kręcić jak najmocniej, co kilka sekund wstaję z siodełka i na stojąco staram się przyspieszać. Jest meta! Gardło pali mnie żywym ogniem, Sławek woła jaki miałem czas, ale nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, dopiero po kilkunastu sekundach coś tam bełkoczę, a potrzeba ze dwóch minut żebym mógł normalnie rozmawiać.
Indywidualna jazda na czas Miechów 2013© furman
To tyle z samej jazdy. Natomiast co do wyników. Nawet nieźle, myślę, że pomimo marnej frekwencji pojechałem na maksimum swoich możliwości. I dobrze! Bo jak się okazało zająłem drugie miejsce Open, oraz wygrałem w kategorii M4. Ale wygraną wyrwałem o dosłownie o 7 sekund. Kurcze, gdybym tak odpuścił nawet na chwilę to wygrana poszła by się rypać. Ogórek czy nie ale wygrana jednak cieszy :)
- DST 49.66km
- Czas 02:03
- VAVG 24.22km/h
- HRmax 172 ( 96%)
- HRavg 110 ( 61%)
- Kalorie 1826kcal
- Podjazdy 435m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 maja 2013
Kategoria Trening
Alwernia.
- DST 81.35km
- Czas 02:37
- VAVG 31.09km/h
- HRmax 165 ( 92%)
- HRavg 129 ( 72%)
- Kalorie 2800kcal
- Podjazdy 754m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 maja 2013
Kategoria Przejażdżka
Lajcik
j.w.
- DST 40.00km
- Czas 01:34
- VAVG 25.53km/h
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 maja 2013
Kategoria Wycieczka
Niedokończona wycieczka do Ojcowa.
W sumie fajna wycieczka. Super pogoda, zgrana i wesoła ekipa. Jechał, MiśQ, Lukcio, Andy, Lesław no i ja. Przyjemnie się jechało i wszystko było by git..gdyby dojechał do domu na rowerze. Bo nie dojechałem. Ostatni zjazd w terenie do Balic, do drogi już dosłownie 200 metrów. Najpierw jedna gleba. Szybko zjeżdżałem, na ścieżce pełno gałązek, chyba najechałem na jedną z nich pod jakimś kijowym kątem, zmieniłem gwałtownie tor jazdy i musiałem ratować się hamowaniem awaryjnym żeby nie wpaść na drzewo. Może wyglądało to nieciekawie ale w sumie nic się nie stało. Wtedy tak myślałem.
Wstałem, otrzepałem się i jadę dalej. Coś mi nie pasowało, rower jakoś tak dziwnie się prowadził i już miałem się zatrzymać gdy nagle znów ląduję na ziemi. Po prostu mnie zatkało, dwie gleby na przestrzeni 2 minut, na prostej drodze ....co jest grane.
Rzut oka na rower i już wszystko wiadomo. Przednie koło złożone w ósemkę, obręcz pęknięta na łączeniu, pogięta. W sumie to dobrze, że tak to się skończyło bo strach myśleć co by było gdyby pękła w chwili gdy licznik pokazywał 5 dych.
Wstałem, otrzepałem się i jadę dalej. Coś mi nie pasowało, rower jakoś tak dziwnie się prowadził i już miałem się zatrzymać gdy nagle znów ląduję na ziemi. Po prostu mnie zatkało, dwie gleby na przestrzeni 2 minut, na prostej drodze ....co jest grane.
Rzut oka na rower i już wszystko wiadomo. Przednie koło złożone w ósemkę, obręcz pęknięta na łączeniu, pogięta. W sumie to dobrze, że tak to się skończyło bo strach myśleć co by było gdyby pękła w chwili gdy licznik pokazywał 5 dych.
- DST 68.50km
- Teren 30.00km
- Czas 03:38
- VAVG 18.85km/h
- HRmax 166 ( 92%)
- HRavg 107 ( 59%)
- Kalorie 2400kcal
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 maja 2013
Kategoria Trening
Rozdziele ( przeł. Widoma)
Dlaczego nie startuję na maratonie Langa, który odbywa się dzisiaj w Krakowie? No może faktycznie dziwnie to wygląda, byłem w Przemyślu, byłem w Wojniczu, tam i siam, a jak mam imprezę pod nosem to nie startuję. Nie jest tak, że boję się mocnej konkurencji, nie jest tak, że jeżdżę tylko tzw. ogórki. Gdy startowałem regularnie w maratonach to jeździłem gdzie się tylko dało. Czy to Lang, czy Golonko czy Grabek. Organizator nie robił mi różnicy. Jechałem i tyle.
Teraz jak wiecie trochę inaczej podchodzę do tej zabawy z rowerem. Powiem wprost, myślałem o starcie na tym maratonie bo czuję, że jest forma, że noga podaje. Myślę, że moja obecna dyspozycja daje mi prawo do walki nawet o pudło. Jeśli dołożyć do tego maraton w Złotym Stoku, który odbywa się również w ten weekend to kwestia dobrego wyniki staje się jeszcze bardziej otwarta. Część ludzi pojedzie tam, część będzie tutaj, łatwiej o dobry wynik. Dlatego bardzo kusił mnie maraton w Krakowie bo fajnie było by dołożyć do zbiorów, trofeum z tego cyklu. Walczyłem i zdobywałem pudła w maratonach Golonki, u Grabka też się pokazałem w pierwszej trójce, zdobywało się punktowane miejsca w Cyklokarpatach, przeróżnych wyścigach XC. Gdzieniegdzie nawet udawało się wygrywać więc oczywistym jest fakt, że Lang kusił. Tym bardziej, że jak już napisałem, walka o pierwszą trójkę była całkiem realna.
No ale nie wystartowałem jednak bo...
....bo mi się nie chciało
....bo za dwa tygodnie wyjeżdżam i bałem się znów połamać tak jak w zeszłym roku
....bo budżet zaczyna piszczeć
....bo miałem ochotę na coś innego
....bo nawet gdyby udało się dobrze pojechać to żona i tak wynosi mi te pucharki do piwnicy
.... bo gdyby się udało pojechać to po co mi kolejny plastikowy pucharek w piwnicy
To tyle w kwestii startu. Teraz przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy. Miałem ochotę na jakiś solidny wyjazd w góry. Straszyli burzami więc zdecydowałem się na szosę. Plany jak zwykle w takich sytuacjach. Spontanicznie wykreśliłem trasę na google maps i wczytałem do Garmina. Uwielbiam jazdę przez zadupia i celowo wybierałem najbardziej boczne drogi. Takie planowanie jest ryzykowne bo niekiedy można trafić na niespodziankę w postaci szutrówki lub wręcz drogi gruntowej ale dla mnie nie jest to problem. Wbrew pozorom kolarka radzie sobie również na takich drogach chociaż nie ukrywam, że trzeba jechać ostrożnie.
Tym razem zapowiadało się wszystko dobrze, początek to wyjazd z Krakowa przez Kokotów, Strumiany na Bodzanów. Tam przecinam drogę Kraków-Tarnów i kieruję się na Biskupice. Kawałek łagodnego podjazdu, potem krótki zjazd i zaczyna się rzeźbienie do góry. Podjazd do Łazan nie jest bardzo długi ale stromy i trzyma konkretnie. Przebijam się jakimiś dróżkami w stronę Gdowa. Drogi faktycznie boczne ale asfalcik dobry i jedzie się super chociaż nieraz mam wrażenie, że zaraz wyląduje w polach. Kilkukilometrowy odcinek pokonuję dróżką szeroką może na 3 metry, gdy z przeciwka nadjeżdża samochód to zatrzymuje się żebym mógł obok przejechać. Uwielbiam takie drogi :)
No ale żeby nie było za cudownie to teraz czeka mnie ostra dzida. Gdzieś może 100 metrowy odcinek, ale droga dosłownie staje dęba. Nie ma co grać twardziela i ratuję się młynkiem. Jakoś udaje się wyjechać i wyskakuję przed Gdowem. Przejeżdżam przez miasteczko i znów ładuję się w jakieś wąziutkie dróżki, którymi kieruję się w stronę Starego Rybia. Ten podjazd już jechałem kilka razy i dobrze go znam. Wydaje się niepozorny, nie prowadzi na jakąś wybitną górę ale zawsze zostawia po sobie ślad w nogach. Tym razem też jest ciężko, nie ma zmiłuj, trzeba zasuwać.
Za to na górze jest tak jak sobie wymarzyłem. Intensywnie zielone góry, wiatr kołysze drzewami, a te głośno szumią angażując w to całe armie liści. W oddali majaczą Tatrzańskie szczyty. Niebo intensywnie niebieskie z przemykającymi szybko biały obłoczkami. A żeby nie było za cudownie to w oddali widać grupujące się ciemne chmury grożące burzą. Ale póki co są jeszcze daleko dlatego mogę swobodnie cieszyć się tym co widzę.
Znów wbijam się jakieś wiejskie drogi, tym razem jest jeszcze ciekawiej bo wąziutka droga odważnie przecina góry, wznosi się, opada, a ja nigdy nie jestem pewien w którym kierunku będzie prowadziła znika w lesie. Objeżdżam teraz masyw Kamionnej, przejeżdżam przez Pasierbiec i wyskakuję na drogę Limanowa-Bochnia. Czeka mnie teraz podjazd na przeł. Widoma. Nie jest on jakiś wybitny ale jak by nie patrzeć trzeba podjechać te 200 metrów do góry. Jakoś idzie ten podjazd, chociaż już zaczynam czuć w nogach pokonane kilometry.
Zjazd do Żegociny gdzie robię dłuższą przerwę na jedzenie i lecę dalej. Wyjechałem już z gór i teraz czeka mnie jazda raczej po płaskim. Pomimo tego nie jest łatwo bo wiatr bardzo przeszkadza. W górach jakoś nie było go tak bardzo czuć, ale teraz jak lecę 4 dyszki to trzeba sporo watów wkładać w pedały żeby utrzymać taką prędkość. Dalsza jazda już raczej bez większych emocji, skończyły się góry, skończyły się tematy na jakie można pisać. W drodze do domu pokonuję jeszcze kilka zmarszczek ale nie za bardzo jest o nich co pisać
No i wyszła super jazda po górach, może nie jakoś specjalnie lajtowo ale na pewno nie zryłem się tak jak bym to zrobił na maratonie. W nogach mrówki, jeść się chce, usta spierzchnięta od wiatru i wysiłku, płuca przewentylowane - czegóż chcieć więcej :)
Teraz jak wiecie trochę inaczej podchodzę do tej zabawy z rowerem. Powiem wprost, myślałem o starcie na tym maratonie bo czuję, że jest forma, że noga podaje. Myślę, że moja obecna dyspozycja daje mi prawo do walki nawet o pudło. Jeśli dołożyć do tego maraton w Złotym Stoku, który odbywa się również w ten weekend to kwestia dobrego wyniki staje się jeszcze bardziej otwarta. Część ludzi pojedzie tam, część będzie tutaj, łatwiej o dobry wynik. Dlatego bardzo kusił mnie maraton w Krakowie bo fajnie było by dołożyć do zbiorów, trofeum z tego cyklu. Walczyłem i zdobywałem pudła w maratonach Golonki, u Grabka też się pokazałem w pierwszej trójce, zdobywało się punktowane miejsca w Cyklokarpatach, przeróżnych wyścigach XC. Gdzieniegdzie nawet udawało się wygrywać więc oczywistym jest fakt, że Lang kusił. Tym bardziej, że jak już napisałem, walka o pierwszą trójkę była całkiem realna.
No ale nie wystartowałem jednak bo...
....bo mi się nie chciało
....bo za dwa tygodnie wyjeżdżam i bałem się znów połamać tak jak w zeszłym roku
....bo budżet zaczyna piszczeć
....bo miałem ochotę na coś innego
....bo nawet gdyby udało się dobrze pojechać to żona i tak wynosi mi te pucharki do piwnicy
.... bo gdyby się udało pojechać to po co mi kolejny plastikowy pucharek w piwnicy
To tyle w kwestii startu. Teraz przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy. Miałem ochotę na jakiś solidny wyjazd w góry. Straszyli burzami więc zdecydowałem się na szosę. Plany jak zwykle w takich sytuacjach. Spontanicznie wykreśliłem trasę na google maps i wczytałem do Garmina. Uwielbiam jazdę przez zadupia i celowo wybierałem najbardziej boczne drogi. Takie planowanie jest ryzykowne bo niekiedy można trafić na niespodziankę w postaci szutrówki lub wręcz drogi gruntowej ale dla mnie nie jest to problem. Wbrew pozorom kolarka radzie sobie również na takich drogach chociaż nie ukrywam, że trzeba jechać ostrożnie.
Tym razem zapowiadało się wszystko dobrze, początek to wyjazd z Krakowa przez Kokotów, Strumiany na Bodzanów. Tam przecinam drogę Kraków-Tarnów i kieruję się na Biskupice. Kawałek łagodnego podjazdu, potem krótki zjazd i zaczyna się rzeźbienie do góry. Podjazd do Łazan nie jest bardzo długi ale stromy i trzyma konkretnie. Przebijam się jakimiś dróżkami w stronę Gdowa. Drogi faktycznie boczne ale asfalcik dobry i jedzie się super chociaż nieraz mam wrażenie, że zaraz wyląduje w polach. Kilkukilometrowy odcinek pokonuję dróżką szeroką może na 3 metry, gdy z przeciwka nadjeżdża samochód to zatrzymuje się żebym mógł obok przejechać. Uwielbiam takie drogi :)
No ale żeby nie było za cudownie to teraz czeka mnie ostra dzida. Gdzieś może 100 metrowy odcinek, ale droga dosłownie staje dęba. Nie ma co grać twardziela i ratuję się młynkiem. Jakoś udaje się wyjechać i wyskakuję przed Gdowem. Przejeżdżam przez miasteczko i znów ładuję się w jakieś wąziutkie dróżki, którymi kieruję się w stronę Starego Rybia. Ten podjazd już jechałem kilka razy i dobrze go znam. Wydaje się niepozorny, nie prowadzi na jakąś wybitną górę ale zawsze zostawia po sobie ślad w nogach. Tym razem też jest ciężko, nie ma zmiłuj, trzeba zasuwać.
Za to na górze jest tak jak sobie wymarzyłem. Intensywnie zielone góry, wiatr kołysze drzewami, a te głośno szumią angażując w to całe armie liści. W oddali majaczą Tatrzańskie szczyty. Niebo intensywnie niebieskie z przemykającymi szybko biały obłoczkami. A żeby nie było za cudownie to w oddali widać grupujące się ciemne chmury grożące burzą. Ale póki co są jeszcze daleko dlatego mogę swobodnie cieszyć się tym co widzę.
Okolice Pasierbca© furman
Znów wbijam się jakieś wiejskie drogi, tym razem jest jeszcze ciekawiej bo wąziutka droga odważnie przecina góry, wznosi się, opada, a ja nigdy nie jestem pewien w którym kierunku będzie prowadziła znika w lesie. Objeżdżam teraz masyw Kamionnej, przejeżdżam przez Pasierbiec i wyskakuję na drogę Limanowa-Bochnia. Czeka mnie teraz podjazd na przeł. Widoma. Nie jest on jakiś wybitny ale jak by nie patrzeć trzeba podjechać te 200 metrów do góry. Jakoś idzie ten podjazd, chociaż już zaczynam czuć w nogach pokonane kilometry.
Zjazd do Żegociny gdzie robię dłuższą przerwę na jedzenie i lecę dalej. Wyjechałem już z gór i teraz czeka mnie jazda raczej po płaskim. Pomimo tego nie jest łatwo bo wiatr bardzo przeszkadza. W górach jakoś nie było go tak bardzo czuć, ale teraz jak lecę 4 dyszki to trzeba sporo watów wkładać w pedały żeby utrzymać taką prędkość. Dalsza jazda już raczej bez większych emocji, skończyły się góry, skończyły się tematy na jakie można pisać. W drodze do domu pokonuję jeszcze kilka zmarszczek ale nie za bardzo jest o nich co pisać
No i wyszła super jazda po górach, może nie jakoś specjalnie lajtowo ale na pewno nie zryłem się tak jak bym to zrobił na maratonie. W nogach mrówki, jeść się chce, usta spierzchnięta od wiatru i wysiłku, płuca przewentylowane - czegóż chcieć więcej :)
- DST 144.57km
- Teren 2.00km
- Czas 05:00
- VAVG 28.91km/h
- HRmax 165 ( 92%)
- HRavg 125 ( 69%)
- Kalorie 4500kcal
- Podjazdy 1727m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 maja 2013
Kategoria Różne
Miasto
j.w.
- DST 25.00km
- Czas 01:15
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 maja 2013
Kategoria Przejażdżka
Rege jazda.
Lajcik do Lasku Wolskiego.
- DST 30.94km
- Teren 10.00km
- Czas 01:41
- VAVG 18.38km/h
- HRmax 139 ( 77%)
- HRavg 97 ( 54%)
- Kalorie 1166kcal
- Podjazdy 319m
- Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
- Aktywność Jazda na rowerze