Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2013
Dystans całkowity: | 1383.65 km (w terenie 127.00 km; 9.18%) |
Czas w ruchu: | 55:03 |
Średnia prędkość: | 25.13 km/h |
Suma podjazdów: | 15386 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (91 %) |
Suma kalorii: | 41068 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 65.89 km i 2h 37m |
Więcej statystyk |
Środa, 15 maja 2013
Kategoria Trening
IC Krakó
Dzisiaj trening IC. Taka tam szosowa ustawka na stałej trasie. Uzbierało się sporo chłopa, kilka dziewczyn, w sumie pewnie ze 40 osób. Luźny dojazd do Kryspinowa gdzie zaczyna się start ostry. Tam dołącza jeszcze kilka osób i jedziemy już właściwa pętlę.
Najpierw w miarę spokojnie do Mnikowa, a tam zaczyna się już podjazd do Sanki. Tempo idzie mocne, niekiedy bardzo mocne. Z przodu jakieś tam próby ucieczki ale na górze meldujemy się już w zwartej i dużej grupie. Dalsza trasa to zjazd i generalnie jazda po płaskim. Peleton jedzie szybko ale bez jakichś szaleństw, jedynie na lotnej premii idzie ogień.
Do Rudna jedzie się super, potem seria krótkich podjeździków i w Regulicach zaczyna się kolejny solidny podjazd. Już pierwsze metry przekonują mnie, że będzie ciężko, kolejno wyprzedzają mnie prawie wszystkie osoby, a ja nie mogę nic zrobić. Dopiero po jakichś 3 minutach jak robi się bardziej płasko łapię drugi oddech i zaczynam jako tako jechać. Widzę, że z przodu grupa peleton porwał się na kilka mniejszych grupek. Nie są bardzo daleko ale ciężko będzie ich dojść.
Na górze nie zauważam strzałek i źle jadę. Chwilę się kręcę i dopiero jak przyjeżdża kolejna grupka, która była za mną to łapię się z nimi. Już wiem, że nie ma szans dojść tych z przodu ale staram się jechać mocno bo liczę na to, że ktoś tam przeszarżował na tych podjazdach i będzie teraz zostawał. No i faktycznie dochodzę kilka osób ale jakoś nie klei się współpraca między nami i tworzymy zgranej grupki pościgowej.
Trasa prowadzi teraz wąziutkim asfalcikami, sporo krótkich hopek, trzeba uważać na zakrętach bo zdarzają się miejsca gdzie leży piasek. Kolejny dłuższy podjazd jedzie mi się już lepiej, dojeżdżam do Sanki i stąd zaczyna się już zjazd do Mnikowa, ten który jechaliśmy jakieś 90 minut temu w drugą stronę. Odcinek z Mnikowa do Kryspinowa ciężki bo wieje mocno i trzyma okropnie. Pewnie straciłem tutaj mnóstwo czasu ale tak to jest jechać w samotności.
No i dojechałem. Wprawdzie nie utrzymałem się głównej grupie ale w sumie mogę być zadowolony bo trening wyszedł super no i tak po prawdzie to wcale nie pojechałem jakoś słabo.
Najpierw w miarę spokojnie do Mnikowa, a tam zaczyna się już podjazd do Sanki. Tempo idzie mocne, niekiedy bardzo mocne. Z przodu jakieś tam próby ucieczki ale na górze meldujemy się już w zwartej i dużej grupie. Dalsza trasa to zjazd i generalnie jazda po płaskim. Peleton jedzie szybko ale bez jakichś szaleństw, jedynie na lotnej premii idzie ogień.
Do Rudna jedzie się super, potem seria krótkich podjeździków i w Regulicach zaczyna się kolejny solidny podjazd. Już pierwsze metry przekonują mnie, że będzie ciężko, kolejno wyprzedzają mnie prawie wszystkie osoby, a ja nie mogę nic zrobić. Dopiero po jakichś 3 minutach jak robi się bardziej płasko łapię drugi oddech i zaczynam jako tako jechać. Widzę, że z przodu grupa peleton porwał się na kilka mniejszych grupek. Nie są bardzo daleko ale ciężko będzie ich dojść.
Na górze nie zauważam strzałek i źle jadę. Chwilę się kręcę i dopiero jak przyjeżdża kolejna grupka, która była za mną to łapię się z nimi. Już wiem, że nie ma szans dojść tych z przodu ale staram się jechać mocno bo liczę na to, że ktoś tam przeszarżował na tych podjazdach i będzie teraz zostawał. No i faktycznie dochodzę kilka osób ale jakoś nie klei się współpraca między nami i tworzymy zgranej grupki pościgowej.
Trasa prowadzi teraz wąziutkim asfalcikami, sporo krótkich hopek, trzeba uważać na zakrętach bo zdarzają się miejsca gdzie leży piasek. Kolejny dłuższy podjazd jedzie mi się już lepiej, dojeżdżam do Sanki i stąd zaczyna się już zjazd do Mnikowa, ten który jechaliśmy jakieś 90 minut temu w drugą stronę. Odcinek z Mnikowa do Kryspinowa ciężki bo wieje mocno i trzyma okropnie. Pewnie straciłem tutaj mnóstwo czasu ale tak to jest jechać w samotności.
No i dojechałem. Wprawdzie nie utrzymałem się głównej grupie ale w sumie mogę być zadowolony bo trening wyszedł super no i tak po prawdzie to wcale nie pojechałem jakoś słabo.
- DST 92.78km
- Czas 02:58
- VAVG 31.27km/h
- HRmax 179 (100%)
- HRavg 132 ( 73%)
- Kalorie 3480kcal
- Podjazdy 869m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 maja 2013
Kategoria Trening
Chrzanów.
Spokojna jazda do Chrzanowa. Wczoraj miał być rozjazd po maratonie ale pogoda była taka jak była, pucowało z krótkimi przerwami od rana do wieczora więc nic z tego nie wyszło. Dzisiaj było już lepiej i udało się coś pojeździć. Dystans spory ale jazda bardzo luźna. W sumie to rzadko robię takie treningi kiedy celowo trzymam puls na takim niskim poziomie. Nie powiem bo miałem ochotę kilka razy przycisnąć ale planuję jutro na IC skoczyć, a tam ponoć szybko jeżdżą :) więc trzeba było oszczędzać nogi. Nie wytrzymałem tylko w Plazie i tam mocniej depnąłem.
Trasa płaska, pogoda dobra, wiatr jakoś specjalnie nie przeszkadzał więc nawet średnia wyszła całkiem spoko.
Trasa płaska, pogoda dobra, wiatr jakoś specjalnie nie przeszkadzał więc nawet średnia wyszła całkiem spoko.
- DST 107.11km
- Czas 03:43
- VAVG 28.82km/h
- HRmax 168 ( 93%)
- HRavg 112 ( 62%)
- Kalorie 3400kcal
- Podjazdy 663m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2013
Kategoria Zawody
Cyklokarpaty Wojnicz.
Kolejny start, kolejny stres :)..co by tu zrobić żeby jako tako pojechać?
Oczywiście po słonecznym i cudownym tygodniu pogoda musiała się na weekend zwierzgać. Miało lać i na to się zapowiadało. Jak wstałem to było tak parszywie, że nie miałem w ogóle ochoty wychodzić z domu. Niby sucho ale tylko czekałem kiedy lunie. Kropić zaczęło gdy wyjeżdżaliśmy z Krakowa. Na miejscu też mokro ale póki co to bez zdecydowanych opadów. W sumie to przed startem najbardziej dokuczało zimno.
Start jak zwykle nerwowy, początek po asfalcie, trasa płaska, momentalnie wszystkie sektory się zmieszały i zrobiło się ciasno. Tak naprawdę to nie rozumiem tych ludzi, którzy zamiast spokojnie jechać sobie w peletonie i korzystać z jego siły to szarżują gdzieś po bokach i wciskają się na tuż przed koło. Długo nie trzeba było czekać, już kilka minut po starcie kraksa tuż przede mną. Udaje się wyhamować i ominąć.
Maraton w Wojniczu zapowiadany był jaki generalnie płaski i początek taki faktycznie był przez co długo udawało mi się utrzymywać w ścisłym czubie. Po kilkunastu minutach pojawiają się pierwsze delikatne zmarszczki i dopiero tam zaczyna się luzować. Czołówka już kilkadziesiąt metrów z przodu ale bardzo długo utrzymuję kontakt wzrokowy. Im dalej tym zmarszczki robią się coraz większe i zaczynają urastać do rangi pagórków, które przeprowadzają już zdecydowaną selekcję.
Na razie jadę w grupce z Bogusiem Ostrowskim, jego tempo jazdy mi odpowiada i staram się trzymać blisko. Dopiero na jakimś zjeździe odskakuję i zostaje za moimi plecami. Przed nami stroma ścianka po czymś w rodzaju mokrej gliny, nie da się wyjechać, trzeba dawać z buta. Bokiem wyprzedza mnie szybko podbiegając Robert Albrycht. To moja kategoria, trzeba się go trzymać. Łatwo powiedzieć, trudniej to wykonać, gość idzie pod górę jak maszyna i na szczycie górki ma już ze 30 metrów przewagi. Zaciskam zęby i na płaskim daję ile wlezie, potem kawałek zjazdu i siadam mu na kole. Na kolejnym zjeździe nawet go wyprzedzam i pruję w dół mocno dokręcając. Wjeżdżam do lasu i nagle wyrasta przed kołem dziura z błotem, usiłuję przyhamować ale już za późno, przednie koło wpada w poślizg i lecę na lewy bok.
Nic się nie stało, szybko się podrywam ale goście przejeżdżają obok mnie i znów muszę gonić. Jedziemy teraz w czwórkę, Robert Albrycht, Bogusław Ostrowski, Kamil Cygan z Jasła i ja. Kolejny zjazd, Ostrowski zostaje kilka metrów a Albrycht z Cyganem robią mocny pociąg ciągnąc mnie za sobą pod górę. Jedziemy wygodną szutrówką i tempo idzie naprawdę mocne. Jadę na końcu, kilka razy już prawie puszczam koło ale ostatkiem sił jakoś spawam i trzymam się aż do samego szczytu.
Na górze ledwo oddycham, muszę uspokoić oddech, zjadam żela i coś tam popijam. Kosztuje mnie to znów kilkanaście metrów straty. To dystans, którego już raczej nie odrobię. Trasa robi się coraz bardziej pofałdowana, każdy podjazd zostawia w nogach swój ślad. Ostrowski dojeżdża z tyłu i wyprzedza mnie na jednym z podjazdów. Nie puszczam go tak łatwo i bardzo długo trzymam kilkumetrowy dystans.
W międzyczasie robimy jakiś trudniejszy zjazd kamienistym wąwozem, a po nim znów seria krótkich ale mocno trzymających podjazdów. Trochę mnie zastanawia gdzie podział się Ostrowski. Kuźwa, tak szybko by mi odszedł na tych ściankach? Na zjeździe raczej nie uciekł, a tych podjazdów nie było tyle żeby mi tak nagle odskoczył. Sytuacja się wyjaśnia po kilku minutach gdy dojeżdża z tyłu. Gdzieś tam zagapił się i zjechał z trasy przez co musiał odrabiać kilkadziesiąt metrów.
Nie tylko on tak zrobił bo z boku wylatuje grupa bikerów i wpada na trasę. To cała czołówka, która ponoć zjechała aż 2 kilometry z trasy. Szybko odjeżdżają.
Teraz chyba najtrudniejsza część trasy, stromy podjazd po wąskiej ścieżce, trzeba dobrze balansować ciężarem ciała żeby utrzymać się na siodełku. Przednie koło ochoczo zrywa się do góry, a tylne wykazuje tendencje do buksowania. Po ściance robi się trochę bardziej płasko, ale podłoże za to podłoże bardzo grząskie. Trzeba siłowo kręcić korbami, koło znów buksuje i z trudem pokonuję każdy metr.
Na górze łapczywie łapię powietrze, Ostrowskie mocno ciśnie ale cały czas udaje mi się utrzymywać rozsądny dystans. Tuż przed rozjazdem na drugą rundę dojeżdża Wojtek Szustak i kawałek mnie podciąga za sobą na asfaltowym odcinku. Wojtek zjeżdża na Mega, a my w trójkę kierujemy się na drugą rundę. W trójkę bo jeszcze dochodzi jakiś gość z Bieniasz Timu. Gdzieś tam widzę z przodu czerwoną koszulkę Roberta Albrychta ale już odpuszczam bo pomału zaczynam odczuwać trudy tego maratonu.
Miało być niby płasko, a tutaj cała masa krótkich ale mocno wchodzących w nogi podjazdów. Wrzucam na ruszt żela i popijam jakimś piciem z bufetu. Jadę teraz już sam, pogoda jakoś trzyma, czasem na okularach zbiera się mgiełka z mżawki ale poza jednym błotnistym kawałkiem trasa suchutka. O zimnie też już zapomniałem i nawet niekiedy muszę otrzeć pot z nosa.
Mija już trzecia godzina jazdy, tracę z oczu Ostrowskiego i do samej mety jadę już sam. Znów ściana płaczu w lesie. Na górze czuję już coraz większą słabość, ratuję się jeszcze jednym żelem i pomału zaczynam odliczać kilometry do mety ale gdy tylko mogę to staram się dociskać na maksa. Ostatnie podjazdy po asfalcie jadę już na oparach, już nic nie jem, popijam tylko z bidonu i czekam na metę. Mijam rozjazd i znów kilka krótkich ale stromych podjazdów. Niektóre trzymają mnie już konkretnie, młynka wprawdzie nie wrzucam ale łańcuch bardzo często gości na największych trybach kasety.
Ostatni podjazd to już dla mnie istna Golgota. Czuję pierwsze symptomy skurczów, nogi jak z waty, płuca jakoś kiepsko pracują. Na drodze napis - meta 3 km. Dożyję! Dojadę! Patrzę na licznik, 3 godziny i 55 minut jazdy. Kolejny napis meta - 1 km. Na liczniku 3 godziny 58 minut. Fajnie było by zmieścić się poniżej 4 godzin. Dobrze to wygląda w tabeli wyników :)
Udaje się. Z czasem 3 godziny, 59 minut i 35 sekund melduję się na mecie. Miejsce Open 9 , w kategorii M4 jestem drugi. Wygrał oczywiście Krzysiek Gierczak, w open Arek Krzesiński. Wynik dobry, cieszy tym bardziej, że z tego niby płaskiego maratonu wyszła całkiem solidna rzeźnia gdzie można było solidnie porzeźbić łydę. Prawie 2 tys podjazdów raczej nie kwalifikuje się do miana płaskiego maratonu.
Pomimo tego średnia dosyć wysoka, pewnie za sprawą sporej ilości asfaltów i wygodnych szutrówek. Pojechałem dzisiaj na 100%, a może nawet więcej. Do końca nie wiedziałem kto jedzie, w jakiej kategorii i na jaki dystans. Nie było miejsca na kalkulacje przez co pojechałem tak jak piszą w poradnikach. Mocno wystartować, potem przyspieszyć, a na końcu dać z siebie wszystko. Tak było dzisiaj, bez kalkulacji, bez planowania, bez oglądania się za siebie. Blat i ogień.
Oczywiście po słonecznym i cudownym tygodniu pogoda musiała się na weekend zwierzgać. Miało lać i na to się zapowiadało. Jak wstałem to było tak parszywie, że nie miałem w ogóle ochoty wychodzić z domu. Niby sucho ale tylko czekałem kiedy lunie. Kropić zaczęło gdy wyjeżdżaliśmy z Krakowa. Na miejscu też mokro ale póki co to bez zdecydowanych opadów. W sumie to przed startem najbardziej dokuczało zimno.
Start jak zwykle nerwowy, początek po asfalcie, trasa płaska, momentalnie wszystkie sektory się zmieszały i zrobiło się ciasno. Tak naprawdę to nie rozumiem tych ludzi, którzy zamiast spokojnie jechać sobie w peletonie i korzystać z jego siły to szarżują gdzieś po bokach i wciskają się na tuż przed koło. Długo nie trzeba było czekać, już kilka minut po starcie kraksa tuż przede mną. Udaje się wyhamować i ominąć.
Maraton w Wojniczu zapowiadany był jaki generalnie płaski i początek taki faktycznie był przez co długo udawało mi się utrzymywać w ścisłym czubie. Po kilkunastu minutach pojawiają się pierwsze delikatne zmarszczki i dopiero tam zaczyna się luzować. Czołówka już kilkadziesiąt metrów z przodu ale bardzo długo utrzymuję kontakt wzrokowy. Im dalej tym zmarszczki robią się coraz większe i zaczynają urastać do rangi pagórków, które przeprowadzają już zdecydowaną selekcję.
Na razie jadę w grupce z Bogusiem Ostrowskim, jego tempo jazdy mi odpowiada i staram się trzymać blisko. Dopiero na jakimś zjeździe odskakuję i zostaje za moimi plecami. Przed nami stroma ścianka po czymś w rodzaju mokrej gliny, nie da się wyjechać, trzeba dawać z buta. Bokiem wyprzedza mnie szybko podbiegając Robert Albrycht. To moja kategoria, trzeba się go trzymać. Łatwo powiedzieć, trudniej to wykonać, gość idzie pod górę jak maszyna i na szczycie górki ma już ze 30 metrów przewagi. Zaciskam zęby i na płaskim daję ile wlezie, potem kawałek zjazdu i siadam mu na kole. Na kolejnym zjeździe nawet go wyprzedzam i pruję w dół mocno dokręcając. Wjeżdżam do lasu i nagle wyrasta przed kołem dziura z błotem, usiłuję przyhamować ale już za późno, przednie koło wpada w poślizg i lecę na lewy bok.
Nic się nie stało, szybko się podrywam ale goście przejeżdżają obok mnie i znów muszę gonić. Jedziemy teraz w czwórkę, Robert Albrycht, Bogusław Ostrowski, Kamil Cygan z Jasła i ja. Kolejny zjazd, Ostrowski zostaje kilka metrów a Albrycht z Cyganem robią mocny pociąg ciągnąc mnie za sobą pod górę. Jedziemy wygodną szutrówką i tempo idzie naprawdę mocne. Jadę na końcu, kilka razy już prawie puszczam koło ale ostatkiem sił jakoś spawam i trzymam się aż do samego szczytu.
Na górze ledwo oddycham, muszę uspokoić oddech, zjadam żela i coś tam popijam. Kosztuje mnie to znów kilkanaście metrów straty. To dystans, którego już raczej nie odrobię. Trasa robi się coraz bardziej pofałdowana, każdy podjazd zostawia w nogach swój ślad. Ostrowski dojeżdża z tyłu i wyprzedza mnie na jednym z podjazdów. Nie puszczam go tak łatwo i bardzo długo trzymam kilkumetrowy dystans.
W międzyczasie robimy jakiś trudniejszy zjazd kamienistym wąwozem, a po nim znów seria krótkich ale mocno trzymających podjazdów. Trochę mnie zastanawia gdzie podział się Ostrowski. Kuźwa, tak szybko by mi odszedł na tych ściankach? Na zjeździe raczej nie uciekł, a tych podjazdów nie było tyle żeby mi tak nagle odskoczył. Sytuacja się wyjaśnia po kilku minutach gdy dojeżdża z tyłu. Gdzieś tam zagapił się i zjechał z trasy przez co musiał odrabiać kilkadziesiąt metrów.
Nie tylko on tak zrobił bo z boku wylatuje grupa bikerów i wpada na trasę. To cała czołówka, która ponoć zjechała aż 2 kilometry z trasy. Szybko odjeżdżają.
Teraz chyba najtrudniejsza część trasy, stromy podjazd po wąskiej ścieżce, trzeba dobrze balansować ciężarem ciała żeby utrzymać się na siodełku. Przednie koło ochoczo zrywa się do góry, a tylne wykazuje tendencje do buksowania. Po ściance robi się trochę bardziej płasko, ale podłoże za to podłoże bardzo grząskie. Trzeba siłowo kręcić korbami, koło znów buksuje i z trudem pokonuję każdy metr.
Na górze łapczywie łapię powietrze, Ostrowskie mocno ciśnie ale cały czas udaje mi się utrzymywać rozsądny dystans. Tuż przed rozjazdem na drugą rundę dojeżdża Wojtek Szustak i kawałek mnie podciąga za sobą na asfaltowym odcinku. Wojtek zjeżdża na Mega, a my w trójkę kierujemy się na drugą rundę. W trójkę bo jeszcze dochodzi jakiś gość z Bieniasz Timu. Gdzieś tam widzę z przodu czerwoną koszulkę Roberta Albrychta ale już odpuszczam bo pomału zaczynam odczuwać trudy tego maratonu.
Miało być niby płasko, a tutaj cała masa krótkich ale mocno wchodzących w nogi podjazdów. Wrzucam na ruszt żela i popijam jakimś piciem z bufetu. Jadę teraz już sam, pogoda jakoś trzyma, czasem na okularach zbiera się mgiełka z mżawki ale poza jednym błotnistym kawałkiem trasa suchutka. O zimnie też już zapomniałem i nawet niekiedy muszę otrzeć pot z nosa.
Mija już trzecia godzina jazdy, tracę z oczu Ostrowskiego i do samej mety jadę już sam. Znów ściana płaczu w lesie. Na górze czuję już coraz większą słabość, ratuję się jeszcze jednym żelem i pomału zaczynam odliczać kilometry do mety ale gdy tylko mogę to staram się dociskać na maksa. Ostatnie podjazdy po asfalcie jadę już na oparach, już nic nie jem, popijam tylko z bidonu i czekam na metę. Mijam rozjazd i znów kilka krótkich ale stromych podjazdów. Niektóre trzymają mnie już konkretnie, młynka wprawdzie nie wrzucam ale łańcuch bardzo często gości na największych trybach kasety.
Ostatni podjazd to już dla mnie istna Golgota. Czuję pierwsze symptomy skurczów, nogi jak z waty, płuca jakoś kiepsko pracują. Na drodze napis - meta 3 km. Dożyję! Dojadę! Patrzę na licznik, 3 godziny i 55 minut jazdy. Kolejny napis meta - 1 km. Na liczniku 3 godziny 58 minut. Fajnie było by zmieścić się poniżej 4 godzin. Dobrze to wygląda w tabeli wyników :)
Udaje się. Z czasem 3 godziny, 59 minut i 35 sekund melduję się na mecie. Miejsce Open 9 , w kategorii M4 jestem drugi. Wygrał oczywiście Krzysiek Gierczak, w open Arek Krzesiński. Wynik dobry, cieszy tym bardziej, że z tego niby płaskiego maratonu wyszła całkiem solidna rzeźnia gdzie można było solidnie porzeźbić łydę. Prawie 2 tys podjazdów raczej nie kwalifikuje się do miana płaskiego maratonu.
Pomimo tego średnia dosyć wysoka, pewnie za sprawą sporej ilości asfaltów i wygodnych szutrówek. Pojechałem dzisiaj na 100%, a może nawet więcej. Do końca nie wiedziałem kto jedzie, w jakiej kategorii i na jaki dystans. Nie było miejsca na kalkulacje przez co pojechałem tak jak piszą w poradnikach. Mocno wystartować, potem przyspieszyć, a na końcu dać z siebie wszystko. Tak było dzisiaj, bez kalkulacji, bez planowania, bez oglądania się za siebie. Blat i ogień.
Cyklokarpaty Wojnicz 2013© furman
- DST 85.50km
- Teren 60.00km
- Czas 03:59
- VAVG 21.46km/h
- HRmax 169 ( 94%)
- HRavg 150 ( 83%)
- Kalorie 4071kcal
- Podjazdy 1980m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2013
Kategoria Przejażdżka
Lajcik.
Lajcik przed maratonem.
- DST 14.72km
- Czas 00:56
- VAVG 15.77km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 maja 2013
Kategoria Przejażdżka
Sama radość.
Dzisiaj rege. Bez pulsometru, w cywilnych ciucha, po płaskim. Pogoda cudowna, wiaterek chłodzie, no dosłownie sama radość. Na ścieżce do Tyńca z przeciwka jedzie Axi, obejrzałem jego nowy rower. Fajny.
A wracając wstąpiłem jeszcze na lody na Starowiślną, same przyjemności dzisiaj. Chociaż z drugiej strony taka jazda na dłuższą metę może nudzić, jechałem kawałek za jakąś dziewuszką....no bo wiecie fajne widoki były...ale nie o tym chciałem pisać. Otóż jechałem chwilę za nią i dosłownie styrałem się okropnie żeby jej przez te kilkanaście sekund nie wyprzedzić. No dosłownie już nie wiedziałem co mam robić, jestem pełen szacunku do tej niej jak można tak wolno jechać. Ja nie potrafię :)
A wracając wstąpiłem jeszcze na lody na Starowiślną, same przyjemności dzisiaj. Chociaż z drugiej strony taka jazda na dłuższą metę może nudzić, jechałem kawałek za jakąś dziewuszką....no bo wiecie fajne widoki były...ale nie o tym chciałem pisać. Otóż jechałem chwilę za nią i dosłownie styrałem się okropnie żeby jej przez te kilkanaście sekund nie wyprzedzić. No dosłownie już nie wiedziałem co mam robić, jestem pełen szacunku do tej niej jak można tak wolno jechać. Ja nie potrafię :)
- DST 34.41km
- Czas 01:31
- VAVG 22.69km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 maja 2013
Kategoria Trening
Hujówka bez napinki.
Pogoda trzyma cały czas, trzeba korzystać ile wlezie. Wyjechałem bez pomysłu, tak sobie pomyślałem, że jak minę smoka to coś wykombinuję. No i jak tak sobie jechałem to pomyślałem o Hujówce. Już Maj, a mnie jeszcze tam nie było tego roku. Trzeba zmazać tą plamę na honorze :)
Troszkę już czułem w nogach wczorajszą jazdę więc raczej nie upalałem i spokojnie turlikałem się do celu. W Sułkowicach trzeba było już trochę przycisnąć żeby jako tako jechać pod górkę, no a właściwy podjazd na Hujówkę to nie da się jechać bez napinki. Słoneczko grzało solidnie i czułem jak pot ścieka mi gdzieś po skroni, spływa na nos i pomału skapuj na rozgrzany asfalt.
Jakoś się zawlokłem na górę, chwila przerwy na amciu, odpoczynek i oglądanie widoczków i sru w dół do Bieńkówki. Znów parszywy podjazd na przełęcz i długi zjazd do Stróży. Potem Myślony i jakoś zleciał ten dzisiejszy trening.
Troszkę już czułem w nogach wczorajszą jazdę więc raczej nie upalałem i spokojnie turlikałem się do celu. W Sułkowicach trzeba było już trochę przycisnąć żeby jako tako jechać pod górkę, no a właściwy podjazd na Hujówkę to nie da się jechać bez napinki. Słoneczko grzało solidnie i czułem jak pot ścieka mi gdzieś po skroni, spływa na nos i pomału skapuj na rozgrzany asfalt.
Jakoś się zawlokłem na górę, chwila przerwy na amciu, odpoczynek i oglądanie widoczków i sru w dół do Bieńkówki. Znów parszywy podjazd na przełęcz i długi zjazd do Stróży. Potem Myślony i jakoś zleciał ten dzisiejszy trening.
- DST 104.37km
- Czas 03:34
- VAVG 29.26km/h
- HRmax 169 ( 94%)
- HRavg 122 ( 68%)
- Kalorie 3445kcal
- Podjazdy 1128m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 maja 2013
Kategoria Trening
Ojców.
Piękna pogoda. Rano była wprawdzie mgła więc ubrałem bluzę ale już pod smokiem musiałem ją ściągnąć. Trasa na Ojców przez Zabierzów i Zelków. W Zelkowie na prośbę Sławka przycisnąłem trochę i muszę się przyznać, że zatkało mnie w którymś momencie bo ten podjazd tam jednak ogromnie przytrzymuje. Na górze ledwo oddech łapałem i myślałem, że słabo pojechałem bo nogi jakieś takie gumowe się zrobiły. Dopiero teraz w domu po wrzuceniu na STRAVE okazało się, że nie jest tak źle :)
A dalej to już standard Murowanie-Ojców (średnia poszła się rypać na zjeździe po kostce). Ze Skały moim ulubionym odcinkiem do Iwanowic. Trochę wiało w twarz ale i tak leciało się 4 dyszki bez problemu. Za Iwanowicami zatrzymałem się na górce żeby zjeść jabłko i akurat dwóch gości przejeżdżało. Jeden woła do mnie żebym jechał z nimi do Skały. Wołam, że już byłem i właśnie wracam. Goście pojechali, jeszcze tylko usłyszałem jak któryś mówi do drugiego....nie wiem czy mu to jabłko pomoże......hehe pewnie myśleli, że zdycham tam na górce. Kurcze, aż naszła mnie ochota żeby zawrócić, dogonić ich i przeciągnąć ich dobrym tempem do tej Skały to może by się okazało kto by zdychał :)
Ale już późnawo zaczęło się robić więc pojechało po swojemu. Trasa ucięta po mnie Edge się rozładowało.
A dalej to już standard Murowanie-Ojców (średnia poszła się rypać na zjeździe po kostce). Ze Skały moim ulubionym odcinkiem do Iwanowic. Trochę wiało w twarz ale i tak leciało się 4 dyszki bez problemu. Za Iwanowicami zatrzymałem się na górce żeby zjeść jabłko i akurat dwóch gości przejeżdżało. Jeden woła do mnie żebym jechał z nimi do Skały. Wołam, że już byłem i właśnie wracam. Goście pojechali, jeszcze tylko usłyszałem jak któryś mówi do drugiego....nie wiem czy mu to jabłko pomoże......hehe pewnie myśleli, że zdycham tam na górce. Kurcze, aż naszła mnie ochota żeby zawrócić, dogonić ich i przeciągnąć ich dobrym tempem do tej Skały to może by się okazało kto by zdychał :)
Ale już późnawo zaczęło się robić więc pojechało po swojemu. Trasa ucięta po mnie Edge się rozładowało.
- DST 88.00km
- Czas 02:55
- VAVG 30.17km/h
- HRmax 174 ( 97%)
- HRavg 129 ( 72%)
- Kalorie 2270kcal
- Podjazdy 840m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 maja 2013
Kategoria Trening
Mników bez napinki.
Czasu nie ma na pisanie. Sama traska tylko.
- DST 58.28km
- Teren 15.00km
- Czas 02:34
- VAVG 22.71km/h
- HRmax 156 ( 87%)
- HRavg 111 ( 62%)
- Kalorie 2120kcal
- Podjazdy 520m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 maja 2013
Kategoria Zawody
Puchar Smoka- Kąty
Oj dostałem dzisiaj prztyczka w nos. Nie czułem się dobrze przed tym startem bo ten cały długi weekend nie był taki jak bym sobie tego życzył. Tu komunia, tam komunia, musiałem siedzieć na wsi, na rowerze za bardzo nie było jak jeździć. Babcina dieta też nie sprzyja robieniu formy bo już nie chciałem dyskutować z mamą i przekonywać jej, że owsianka na jogurcie naturalnym to jest to czego mi potrzeba.
Pojechałem więc do Kąt totalnie wybity z rytmu, przejedzony na rodzinnych uroczystościach i maminym menu.
No ale , że będzie aż tak kiepsko to nie sądziłem, chociaż jak teraz tak na chłodno myślę to nie było takiej tragedii jednak pewne wypadki sprawiły, że ten start nie mogę zaliczyć do udanych.
Najpierw zorientowałem się kto powpadał do mojej kategorii. Pojawiło się kilku gości, wszyscy do objechania z wyjątkiem Marcina Kosterkiewicza z Przemyśla, który raczej jest poza zasięgiem. Mirek Bieniasz też ale wpisał się do Elity :)
No nic, poszedł start, poszedł ogień, na czoło wyskakuje jakiś gość ale szybko go kontruję i po zakręcie o 90 stopni mykam go po prawej. Chwilę jadę na czubie ale dojeżdża mnie Kosterkiewicz i daję mu się wyprzedzić. Jakieś 400 metrów po starcie zaczyna się ściana płaczu. Podjazd żwirówką, jakieś 130 metrów różnicy poziomów. Bokiem wyprzedza nas dynamicznie gość z Bieniasz Timu, Koster mocno odpowiada i pomału odjeżdża. Ja też daję już na maxa i udaje mi się utrzymać za gościem. Na górze nawet czuję, że mógłbym spróbować go myknąć i uciec, ale na razie odpuszczam. Na szczycie nie ma nawet kawałka płaskiego tylko od razu zaczyna się szybki zjazd.
Dzisiaj jest mokro i trzeba tam uważać. Zjeżdżam raczej asekurancko i dopiero gdy bokiem myka nas Wojtek Szustak to dopiero trochę podkręcam tempo. Sytuacja jest teraz taka - Koster z przodu raczej poza naszym zasięgiem i nasz trójka w kupie.
Objeżdżamy metę i dajemy drugie kółko. I tutaj wszystko zaczyna się chrzanić. Najpierw coś padło mi na oczy i zamiast jechać trasą to zjechałem na plac zabaw dla dzieci wysypany drobnym żwirkiem. Oczywiście zakopałem się moment i musiałem nawet zejść z roweru żeby się z tego wykaraskać. Chłopaki trochę odjechali więc na kawałku płaskiego daję ile wlezie co by trochę nadgonić. Znów zaczyna się ściana, nie jest źle, goście są się jakieś 20 metrów z przodu. Redukcja....i spada mi łańcuch. Kuźwa, a wiedziałem, że mam źle wyregulowaną przerzutkę, wystarczyło delikatnie przykręcić śrubę ograniczającą wychył i było by git.
A tak to motam się teraz z tym badziewiem bo oczywiście, nie chce zaskoczyć i łańcuch tylko terkocze ocierając o wodzik. Muszę dopiero zejść z roweru i ręką dopiero coś tam robię. No nic, straciłem kolejne kilkanaście sekund, zaczyna się pogoń ale wiem, że będzie ciężko. Wyprzedziło mnie kilku gości, chyba z innych kategorii. Podjazd idę na maxa, udaje się kogoś tam wyprzedzić, zjazdy też już szybciej niż na pierwszym kółku, metę tym razem przejeżdżam po trasie i na płaskim szukam wzrokiem interesującej mnie dwójki. Daję ogień i udaje się dojść znów na jakieś 20 metrów, znów udaje się kogoś wyprzedzić ale Ci co mnie interesuje są jednak daleko.
Na podjeździe mam ich na wyciągnięcie ręki, łykam Przetacznika, który też jest w mojej kategorii i ostatni fragment idę w trupa ale wiem, że już nie zdążę, mam ich na wyciągnięcie ręki, ale dzieli nas jednak stroma ściana, gdyby tak jeszcze ze dwa razy tędy jechać to może...ale teraz już nie dam rady. Nie trenowałem tego roku podjazdów, nie robiłem interwałów. Teraz to wychodzi, na maratonie w Przemyślu zaowocowała wytrzymałość, tutaj potrzeba coś innego.
Zjazd jadę już na luzie pogodzony z porażką. Ostatni fragment do mety to już prawie nie pedałuję co wykorzystuje Przetacznik, który wyprzedza mnie metr przed metą odbierając mi 4 miejsce :) W sumie to nawet jakoś mnie to nie zmartwiło. Myślałem walczyć na tym wyścigu o pudło i były takie szanse pomimo tych całych zawirowań z treningiem i dietą. No ale nie udało się. Szkoda, ale szat z tego powodu darł nie będę. Konsekwentnie robić swoje - to jest moje motto w tym roku. Dużo jeździć, mieć z tego frajdę, jak się uda to wystartować na jakichś zawodach i powalczyć o dobre lokaty. Póki co udaje się to realizować. Kokosów nie ma bo jednak coraz trudniej o dobry wynik, poziom wszędzie coraz wyższy, w kategoriach pojawiają się nowi ludzie żądni zwycięstw i pucharów i trudno im dotrzymać kroku.
Zwłaszcza na takiej trasie jak dzisiaj. Zbyt stromo na początku, zbyt krótko, zbyt dynamicznie na starcie.
Ale jeszcze powalczę :)
Pojechałem więc do Kąt totalnie wybity z rytmu, przejedzony na rodzinnych uroczystościach i maminym menu.
No ale , że będzie aż tak kiepsko to nie sądziłem, chociaż jak teraz tak na chłodno myślę to nie było takiej tragedii jednak pewne wypadki sprawiły, że ten start nie mogę zaliczyć do udanych.
Najpierw zorientowałem się kto powpadał do mojej kategorii. Pojawiło się kilku gości, wszyscy do objechania z wyjątkiem Marcina Kosterkiewicza z Przemyśla, który raczej jest poza zasięgiem. Mirek Bieniasz też ale wpisał się do Elity :)
No nic, poszedł start, poszedł ogień, na czoło wyskakuje jakiś gość ale szybko go kontruję i po zakręcie o 90 stopni mykam go po prawej. Chwilę jadę na czubie ale dojeżdża mnie Kosterkiewicz i daję mu się wyprzedzić. Jakieś 400 metrów po starcie zaczyna się ściana płaczu. Podjazd żwirówką, jakieś 130 metrów różnicy poziomów. Bokiem wyprzedza nas dynamicznie gość z Bieniasz Timu, Koster mocno odpowiada i pomału odjeżdża. Ja też daję już na maxa i udaje mi się utrzymać za gościem. Na górze nawet czuję, że mógłbym spróbować go myknąć i uciec, ale na razie odpuszczam. Na szczycie nie ma nawet kawałka płaskiego tylko od razu zaczyna się szybki zjazd.
Dzisiaj jest mokro i trzeba tam uważać. Zjeżdżam raczej asekurancko i dopiero gdy bokiem myka nas Wojtek Szustak to dopiero trochę podkręcam tempo. Sytuacja jest teraz taka - Koster z przodu raczej poza naszym zasięgiem i nasz trójka w kupie.
Objeżdżamy metę i dajemy drugie kółko. I tutaj wszystko zaczyna się chrzanić. Najpierw coś padło mi na oczy i zamiast jechać trasą to zjechałem na plac zabaw dla dzieci wysypany drobnym żwirkiem. Oczywiście zakopałem się moment i musiałem nawet zejść z roweru żeby się z tego wykaraskać. Chłopaki trochę odjechali więc na kawałku płaskiego daję ile wlezie co by trochę nadgonić. Znów zaczyna się ściana, nie jest źle, goście są się jakieś 20 metrów z przodu. Redukcja....i spada mi łańcuch. Kuźwa, a wiedziałem, że mam źle wyregulowaną przerzutkę, wystarczyło delikatnie przykręcić śrubę ograniczającą wychył i było by git.
A tak to motam się teraz z tym badziewiem bo oczywiście, nie chce zaskoczyć i łańcuch tylko terkocze ocierając o wodzik. Muszę dopiero zejść z roweru i ręką dopiero coś tam robię. No nic, straciłem kolejne kilkanaście sekund, zaczyna się pogoń ale wiem, że będzie ciężko. Wyprzedziło mnie kilku gości, chyba z innych kategorii. Podjazd idę na maxa, udaje się kogoś tam wyprzedzić, zjazdy też już szybciej niż na pierwszym kółku, metę tym razem przejeżdżam po trasie i na płaskim szukam wzrokiem interesującej mnie dwójki. Daję ogień i udaje się dojść znów na jakieś 20 metrów, znów udaje się kogoś wyprzedzić ale Ci co mnie interesuje są jednak daleko.
Na podjeździe mam ich na wyciągnięcie ręki, łykam Przetacznika, który też jest w mojej kategorii i ostatni fragment idę w trupa ale wiem, że już nie zdążę, mam ich na wyciągnięcie ręki, ale dzieli nas jednak stroma ściana, gdyby tak jeszcze ze dwa razy tędy jechać to może...ale teraz już nie dam rady. Nie trenowałem tego roku podjazdów, nie robiłem interwałów. Teraz to wychodzi, na maratonie w Przemyślu zaowocowała wytrzymałość, tutaj potrzeba coś innego.
Zjazd jadę już na luzie pogodzony z porażką. Ostatni fragment do mety to już prawie nie pedałuję co wykorzystuje Przetacznik, który wyprzedza mnie metr przed metą odbierając mi 4 miejsce :) W sumie to nawet jakoś mnie to nie zmartwiło. Myślałem walczyć na tym wyścigu o pudło i były takie szanse pomimo tych całych zawirowań z treningiem i dietą. No ale nie udało się. Szkoda, ale szat z tego powodu darł nie będę. Konsekwentnie robić swoje - to jest moje motto w tym roku. Dużo jeździć, mieć z tego frajdę, jak się uda to wystartować na jakichś zawodach i powalczyć o dobre lokaty. Póki co udaje się to realizować. Kokosów nie ma bo jednak coraz trudniej o dobry wynik, poziom wszędzie coraz wyższy, w kategoriach pojawiają się nowi ludzie żądni zwycięstw i pucharów i trudno im dotrzymać kroku.
Zwłaszcza na takiej trasie jak dzisiaj. Zbyt stromo na początku, zbyt krótko, zbyt dynamicznie na starcie.
Ale jeszcze powalczę :)
- DST 11.04km
- Teren 10.00km
- Czas 00:41
- VAVG 16.16km/h
- HRmax 174 ( 97%)
- HRavg 163 ( 91%)
- Kalorie 670kcal
- Podjazdy 420m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 maja 2013
Kategoria Przejażdżka
Przejażdżka.
Niby majówka, a ja jakoś tak czas tracę. Tu jedna komunia, tam druga komunia, tu jedzenie, tam jedzenie. Źle się z tym wszystkim czuję, na rowerze nie pojeździłem, dieta poszły się rypać. Jutro myślę wystartować w XC ale jakoś taki słaby się czuję. Nic - zobaczy się. Forma jest niezła to w kilka dni nie zginie, byle te święta minęły to wszystko wróci do normy.
- DST 25.94km
- Czas 01:31
- VAVG 17.10km/h
- Kalorie 1500kcal
- Podjazdy 507m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze