Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1290.39 km (w terenie 296.00 km; 22.94%)
Czas w ruchu:56:22
Średnia prędkość:22.89 km/h
Suma podjazdów:12997 m
Maks. tętno maksymalne:179 (98 %)
Maks. tętno średnie:162 (89 %)
Suma kalorii:48144 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:61.45 km i 2h 41m
Więcej statystyk
Wtorek, 17 maja 2011 Kategoria Trening

Rowerowa zabawa.

Rozjazd po maratonie. Trochę spóźniony ale wczoraj wolałem z rowerem porobić. Dzisiaj sprawdziłem efekty tej roboty i wydaje się wszystko ok. Mycie i smarowanie pomogło, rower śmiga aż miło. Przyjemnie się tak jeździło, sucho, ciepło, bez błota :)
  • DST 52.12km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:59
  • VAVG 17.47km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 110 ( 60%)
  • Kalorie 2432kcal
  • Podjazdy 674m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 maja 2011 Kategoria Zawody

Powerade Marathon - Zabierzów. Jest dobrze!

Fatalne prognozy pogody zapowiadane na niedzielę początkowo się nie sprawdzały w Zabierzowie lecz nie wyglądało to dobrze. Tuż przed startem zaczęło kropić. Nie było jakoś specjalnie zimno ale zdecydowałem się ubrać rękawki. Jak się okazało to była bardzo mądra decyzja. Zresztą logistycznie ten maraton rozpracowałem całkiem solidnie. Nówki klocki, nówki opony. Wyciągnąłem z pudełka wygrane w ubiegłym roku w Strzyżowie Rocket Rony i założyłem na koła.

Wszystko wydawało się grać. Taktyka również ustalona. Szacowałem około 5 godzin jazdy. Biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne ten maraton zapowiadał się na walkę o przetrwanie. Nie będzie miejsca na szaleństwo. Moją mocną stroną jest długa lecz niezbyt intensywna jazda. Wyniszczenie przeciwnika - taka była moja strategia na dzisiaj.

Start zrobiłem dosyć mocno lecz gdy tylko zrobiło się luźniej i usadowiłem się w swoim miejscu stawki trochę odpuściłem. Wyprzedził mnie Spootnick oraz Simo. Ten drugi mocno ciągnął i szybko zaczął znikać z pola widzenia. Spootnick kilkanaście metrów z przodu. Jego nie zamierzałem tak łatwo odpuszczać. Początek maratonu bardzo interwałowy. Nie dziwne, gdyż przebijaliśmy się w poprzek przez dolinki. Kilka stromych i bardzo stromych podjazdów oraz takich samych zjazdów.

Pierwsze zjazdy jadę asekuracyjnie, nie wiem czego mogę się spodziewać po nowych kapciach. Efektem tego są dwa wyloty z trasy gdy nie zaufałem oponom i nie wyrobiłem w zakrętach. Jednak z każdą minutą nabieram zaufania do Rocket Ronów i zaczyna się fajnie jechać. Trzymają rewelacja. To moja pierwsza przygoda z tymi gumkami i muszę powiedzieć, że bardzo miła.

Stawka się pomału stabilizuje. Jest czas na rozglądnięcie się wokół. Mija godzina jazdy. Jedziemy w małym peletoniku. Obok mnie cały czas Spootnick, jest też gość jeżdżący w barwach Torq, który wygląda na moją kategorię. Trzeba będzie się go pozbyć, jedynym sposobem na to jest ucieczka. Przez dłuższą chwilę jedziemy razem ale widać, że każdy ma ochotę na ucieczkę. Trwa tasowanie, co chwilę ktoś wysuwa się na przód, słabnie, dojeżdżamy go, potem ktoś inny. Spootnick zaczyna słabnąć, gdy teren się trochę wypłaszcza i łapię oddech po górach zaczynam podkręcać tempo.

Mija druga godzina jazdy, wchodzę pomału na obroty i naprawdę dobrze zaczyna mi się jechać. Z przodu zaczyna majaczyć czerwona koszulka Simo. Widzę, że często wstaje z siodełka i atakuje podjazdy na stojąco. Simo przejechał w tym roku Cape Epic. Było by fajnie go objechać. Dojeżdżam go tuż przed długim zjazdem prowadzącym kamienistą drogą. Podejmuję kilka prób wyprzedzenia. Jedna z nich omal nie kończy się glebą gdy wjeżdżam na leżący na ukos konar. Kierownica zatrzepotała ale udało się ją opanować i tylko dreszcz grozy przemknął przez moje ciało. Oj - gdybym tam się wyłożył to o własnych siłach bym się chyba nie pozbierał.

Kolejna atak kończy się sukcesem i wychodzę na przód. Przed nami krótki asfaltowy podjazd. Tutaj nie odpuszczam i sprawnie go pokonuję. Mój peletonik został z tyłu i przez dłuższy czas jadę sam. Tereny bardziej płaskie, jest czas na rozejrzenie się pomyślenie nad tym co dalej.

Cały czas kropi lekki deszcz. Zrobiło się zdecydowanie chłodniej. Zaczynam czuć dyskomfort cieplny. Zwłaszcza palce w dłoniach zgrabiałe przez co utrudniona jest kontrola nad manetkami. Napęd w rowerze rzęzi jak zarzynana świnia. Chyba nie obejdzie się bez smarowania. Wcinam jakiegoś żela. W ogóle staram się co pół godziny wrzucić coś na ruszt bez względu na to czy mam ochotę czy nie.

Pokonuję teraz piaszczyste drogi. W miarę płasko ale jedzie się bardzo ciężko. Kilkunastometrowy odcinek pokonuję biegiem gdyż nie ma szans tego przejechać. Gdy wsiadam ponownie na rower chwytają mnie skurcze w udach. Szok jak dla mnie. Ze skurczami nie mam problemów już od kilku lat. Czasem coś tam mnie zakłuje i pojawiają się pierwsze symptomy ale generalnie spokój. Teraz jest gorzej. Regularne skurcze nie pozwalające na swobodną jazdę.

Po kilku minutach przechodzą i dopiero wtedy kojarzę je z biegiem. No cóż widać wyraźnie, że moje ciało jest już przystosowane pod rower. Warto będzie pomyśleć jednak o jakiejś ogólnorozwojówce. No ale obym tylko takie zmartwienia miał.

Cały czas jadę sam. Z tyłu pusto, z przodu pusto. Dobija już czwarta godzina jazdy. Moja trasa łączy się z mega i pojawiają się kolarze. To mnie trochę mobilizuje do mocniejszej jazdy. Dobrze, bo czułem, że taka jazda w samotności nie jest za bardzo efektywna. Trochę podkręcam tempo. Morale idzie w górę gdyż wpadłem raczej w słabszą część megowców. Łykam jednego po drugim, zjazdy i podjazdy, błoto czy asfalt. Wyprzedzam ogromne ilości zawodników. Ale nie szaleję też za bardzo. Na trudniejszych technicznie fragmentach wolę poczekać spokojnie na dobry moment. Z jednej strony nie ma co ryzykować jazdy gdzieś bokami, z drugiej strony nie jadę po mistrza świata :)

Pojawiają się znów solidne podjazdy. Wjeżdżamy w dolinki, meta już niedaleko ale wiem, że to będzie najtrudniejszy kondycyjnie odcinek trasy. Wcinam ostatniego żela i staram się dać z siebie wszystko. Pojawiają się problemy z małą koronką z przodu. Niby przesmarowałem łańcuch ale coraz częściej zaciąga uniemożliwiając jazdę. Co bardziej strome podjazdy muszę pokonywać albo na środkowej tarczy ( jeśli są do podjechania) albo z buta. Na szczęście takich odcinków nie ma dużo i nie spowalnie mnie to jakoś specjalnie. Para w nogach jeszcze jest więc co się da to pokonuję na środkowej tarczy. Cały czas zjazdy i podjazdy. Trasa już mocno rozjeżdżona, błoto się robi konkretne.

Dłonie mam już strasznie zgrabiałe i zaczynam pomału marzyć o mecie. Na szczęście zero problemów z hamulcami. Nowe klocki sprawdziły się i pozwalają na komfortowe kontrolowanie prędkości na zjazdach. Mijają ostatnie kilometry. Jeszcze jeden zjazd i będzie dojazdówka do mety. Ale to najtrudniejszy zjazd na trasie. Jest trudny nawet gdy sucho, teraz zamienił się przepaść porywającą rowerzystów w swą czuleść.

Pierwszy błąd - nie zdążyłem zdjąć okularów. Chciałem to zrobić ale jakoś zaspałem i mam ograniczone pole widzenia przez zaparowana i schlapane błotem szyby. Drugi błąd - nie zrobiłem należytego odstępy od poprzedzającego zawodnika. Byłem zbyt blisko. Gdy zaczęła się błotnista ściana, gość przede mną kładzie się na bok. Muszę uciekać na lewo żeby nie najechać na niego, a tam teren bardzo mocno opada w dół. Nie widzę dokładnie ukształtowania terenu, mijam tego z przodu i rozpaczliwie próbuję strawersować stok i wrócić na optymalny tor jazdy. Już wydaje się, że jest ok. ale jednak przednie koło nie wytrzymuje i lecę w dół. Nic się nie stało, takie tam obtarcia. Prędkości nie było prawie żadnej więc otrzepuję się tylko i szybko wsiadam na rower aby pokonać ostatnie metry do mety.

Jedziemy Doliną Kobylańską. Błoto okrutne, chlapie na wszystkie strony. Okulary już bezużyteczne, trzeba je ściągnąć. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów jazdy rzeką (dosłownie) i wypadam na asfalt. Krótki podjazd i mijam linię mety.



Podsumowując. Maraton rzeźnia. W dużej mierze przez deszcz i zimno. W słońcu było by dużo przyjemniej. Jeśli chodzi o moją jazdę to wynik świetny. Zajmując 18 miejsce open na dystansie giga tym samym osiągnąłem swój najlepszy rezultat w maratonach Grześka Golonki. Dobrze pojechałem, do tego miałem sporo szczęścia. Obyło się bez kapciów, awarii sprzętowych, jakichś poważnych gleb przez co udało się wskoczyć na ścisłe pudło. Trzecie miejsce w kategorii M4 bardzo cieszy.

Z zielonych bardzo dobrze pojechali Lukcio ( 6 w kategorii M2) oraz Hinol ( 9 w M2). Szkoda, że ten drugi zmagał się z problemami ( kapeć, uszkodzona przerzutka) gdyż była duża szansa na pudło z dwoma zielonymi. Giga ukończyli również Spootnick, który jednak osłabł w drugiej części trasy. Dobrze pojechał szbiker, który pomału zaczyna wracać do formy. Również Michnik ukończył giga, jak i Miki, który po wczorajszym Langu zanotował słabszy występ. Spokojnie giga przejechał też Versus, który chyba w ogóle nie przejmował się zimnem i błotem.
Pepe nie ukończył wyścigu z powodu upadku na trasie.

Jeśli chodzi o megowców to bardzo dobry występ Rozy, która wywalczyła trzecie miejsce w K3. Najszybszy z chłopaków okazał się Andy, po nim finiszował Spinoza. Wycofał się Pocio, który poświęcił dzisiejszy wyścig pomagając kontuzjowanemu rywalowi w oczekiwaniu na karetkę. Glebę wykluczającą z wyścigu zaliczył Kubak.

Tak więc pierwszy maraton w Dolinkach pod Krakowskich przeszedł do historii i zapewne na długo zostanie w pamięci wielu bikerów. Prosta zdawała by się trasa zamieniła się rzeźnię dla sprzętu i ludzi. Ołtarz ofiarny zapełnił się obficie urwanymi przerzutkami, zerwanymi łańcuchami. Były również krwawe ofiary.

Dzisiaj poniedziałek. Trzeba będzie obejrzeć sprzęt i zweryfikować straty. Za tydzień kolejny maraton. Tym razem wracam co Cyklokarpat i będę ścigał się w Iwoniczu. Zobaczymy jak to będzie. Forma wydaje się dobra ale niepokoi mnie ból w nodze, w okolicy kolana. Jakiś naderwany mięsień, który odezwał po 2 tygodniach spokoju. To ten sam, który zaczął marudzić po wyjeździe do Przemyśla. Był spokój, teraz znów coś mruczy. Nie jest to miłe ale optymistyczne jest to, że bardziej go czuję chodząc niż jeżdżąc. Nie ma co martwić się na zapas.

Jakoś to be...



Dane z GPS trochę poparzone bo musiałem gdzieś przez przypadek włączyć pauzę. Rzeczywisty czas jazdy 5:19 + kilka km dystansu :)
  • DST 99.90km
  • Teren 89.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 18.79km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 175 ( 96%)
  • HRavg 147 ( 81%)
  • Kalorie 4211kcal
  • Podjazdy 1659m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 maja 2011 Kategoria Przejażdżka

Kibicowanie.

Pokibicowałem dzisiaj uczestnikom maratonu organizowanego przez Czesława Langa w Krakowie. Jutro zaś tuż pod Krakowem Powerade Maraton sygnowany przez Grzegorza Golonkę. Bardzo niefortunny konflikt interesów dwóch maratonowych potentatów. Było oczywiste, że dzisiejszy Lang poniesie porażkę i tak chyba było bo niespełna 700 uczestników w Krakowie nie robi wrażenie. Może w Koziej Wólce ten wynik został by uznany za sukces ale Kraków....
Piątek, 13 maja 2011 Kategoria Trening

Plaskato.

Coś nie chciało mi się dzisiaj. No ale przemogłem się jakoś i zrobiłem Niepołomice. Zachmurzone i chłodniej niż wczoraj ale jechało się przyjemnie. Tylko ten wiatr znów wieje. Okropieństwo.
  • DST 53.32km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.01km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 1870kcal
  • Podjazdy 105m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 maja 2011 Kategoria Przejażdżka

Relaks.

Bez spinania dzisiaj. Wprawdzie wczoraj kupa wyszła i nie nie udało się zrobić treningu przez co wypoczęty byłem to jednak postanowiłem się przejechać dla relaksu. Piękna pogoda, na krótko, fajnie było. A co - zawsze muszę naparzać :)?
  • DST 63.75km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 20.45km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1945kcal
  • Podjazdy 246m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 maja 2011

Ciepło :)

Czasu nie mam na pisanie. Ale fajnie było.

  • DST 135.85km
  • Czas 04:13
  • VAVG 32.22km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 141 ( 77%)
  • Kalorie 5266kcal
  • Podjazdy 683m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 maja 2011 Kategoria Trening

Myślenice.

Rano wybrałem się na Puchar Szlaku Solnego ale po całonocnych opadach trasa zamieniła się w wybieg dla dzików. Normalnie masakra. Jeździło się różne zawody, nieraz lało, było błoto ale to co działo się w Podstolicach przebiło wszystko. Pierwszy raz w swojej amatorskiej karierze kolarza odpuściłem wyścig.

Tak więc wróciłem grzecznie do domciu, zjadłem wczesny obiadek i poleciałem na suchutką szosę. Zajrzałem jeszcze raz do Podstolic, a potem uderzyłem na Myślenice. Miałem ochotę na Chełm wjechać ale chyba za lekko się ubrałem. Niby słońce grzało, ale jak tylko chowało się za chmury było naprawdę zimno. A jeszcze jak wiaterek zawiał to już zupełnie mało przyjemnie. Odpuściłem więc Chełm, chwilę posiedziałem na rynku w Myślenicach i pojechałem dalej.

Poleciałem na Sułkowice ale inną drogą niż zwykle. Kawałek podjechałem zakopianką w stronę Krakowa i dopiero tam odbiłem na Sułkowice przez Jawornik. Pierwszy raz tędy jechałem. Super droga, świetna nawierzchni, kilka górek. Spodobało mi się.

A dalej już standard przez Radziszów.

  • DST 88.05km
  • Teren 2.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 24.57km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 157 ( 86%)
  • HRavg 116 ( 64%)
  • Kalorie 3268kcal
  • Podjazdy 567m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 maja 2011 Kategoria Zawody

Bikemaraton Zdzieszowice - comback :)

Co tu dużo gadać. Miałem doła po tym klasyku beskidzkim. Pojechałem do Zdzieszowic pełen obaw jak to będzie. Wczoraj byłem w lasku i nawet nieźle noga się kręciła, ale pozwoliłem sobie tylko na kilka minut mocnej jazdy, a tutaj w Zdzieszowicach jednak dłużej trzeba będzie dawać. Zdecydowałem się na jazdę dystansu mega bo po chorobie bałem się dłużej jechać, a poza tym dobrze komponowało mi się to z planami treningowymi.

No nic, wszedłem sobie wcześniej do sektora co okazało się dobrym posunięciem gdyż już po chwili tłok się zrobił taki, że multum ludzi nie mogło wejść za barierki. Spinoza jeszcze się wcisnął, ale Lukcio już nie dał rady.

Start i jedziemy. Ciasno dosyć ale droga szeroka i jedzie się wygodnie. Krótka dojazdówka po płaskim i zaczyna się podjazd na Górę Św. Anny. Nie szaleję bardzo, Spinoza z przodu, z tyłu dojeżdża Lukcio. Droga zaczyna się wyraźnie wznosić, na razie jedzie mi się nieźle ale jeszcze za wcześnie na wnioski. Szybko dochodzimy ogon z pierwszego sektora i wyprzedzamy dużo ludzi. Spinoza trochę został, Lukcio kilka metrów przede mną. Jedna czy dwie serpentyny i wjeżdżamy w teren. Jedzie się dobrze, nie ma jakichś przypadkowych osób i jazda jest dosyć płynna.

Kilka ostrych ale krótkich podjazdów, jakieś szutrowe zjazdy. Lukcio odjeżdża ale i ja czuję, że jest dobrze. Trasa dosyć szybka, bardzo interwałowa, podjazdy na tyle krótkie, że trzeba atakować je na twardych biegach. Cały czas przesuwam się do przodu. Długi asfaltowy odcinek pokonuję w peletonie. Tym razem spokojnie siedzę z tyłu i wiozę się na kole. Prawie plaża, lecimy 35 na godzinę, a ja odpoczywam :)

Gdy zjeżdżamy w teren również nie forsuję tempa i spokojnie wiozę się z tyłu. Zaczynamy kolejny podjazd, o dziwo noga podaje tak, że łykam kolejnych gości. Im stromiej tym coraz bardziej przesuwam się do przodu. To jest jak powrót z dalekiej podróży. Tydzień temu taka wtiopa, a teraz noga podaje aż miło. Już wiem, że dzisiaj będzie dobrze, teraz tylko trzeba to wykorzystać. Nie ma zmiłuj, wcinam żela i odpalam turbo. Przez kolejne kilka minut jadę najmocniej jak się da. Inni też nie próżnują, meta coraz bliżej, każdy podkręca ile potrafi.

Długi i bardzo szybki zjazd. Tutaj już nie ma miejsca na kalkulacje. Lecę ile fabryka dała, podkręcam ile się da, może to i ryzykowne bo jeżdżę na dętkach ale to moje być albo nie być. Ostatnie płaskie kilometry do mety pokonuję już na maxa. Kurz z drogi wciska się do oczu, zaczynam już podkasływać ale teraz to już nie istotne.

No i meta. Bardzo szybki maraton. Niby gór wielkich nie było ale uzbierało się trochę podjazdów. Zmieściłem się poniżej 2 godzin jazdy. Zmęczony byłem ale szybko dochodzę do równowagi. Jak by nie patrzeć to bardzo krótki czas jazdy jak na mnie. Naprawdę jestem zadowolony, miałem doła okropnego, potrzebowałem czegoś takiego. Przyjechałem jako 36 zawodnik na metę, w kategorii przegrałem tylko z jednym rywalem i stanąłem na drugim stopniu podium. Warto było. Co by jednak nie mówić to tęskniłem za moimi ukochanymi Cyklokarpatami. Jadąc wiele razy myślałem o tych wszystkich, którzy w tym samym czasie ścigali się w Strzyżowie. Pozdrawiam wszystkich :) Jeszcze pojeżdżę z Wami!



  • DST 46.49km
  • Teren 35.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 23.64km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 177 ( 97%)
  • HRavg 162 ( 89%)
  • Kalorie 2095kcal
  • Podjazdy 831m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 maja 2011 Kategoria Trening

Przepalanko.

Jutro maraton w Zdzieszowicach. Nie czuję się mocny ale jechać trzeba. Coś tam mnie łamało jakieś choróbsko ale dwudniowa kuracja postawiła mnie na nogi. Dzisiaj wybrałem się do lasku. Taka luźna jazda, ale dwa razy przepaliłem rurkę. Ciężko powiedzieć co to jutro będzie. Jakoś może przejadę :)
  • DST 28.50km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 22.21km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 171 ( 94%)
  • HRavg 117 ( 64%)
  • Kalorie 1036kcal
  • Podjazdy 274m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 4 maja 2011 Kategoria Trening

Lanckorona z Kubakiem.

Myknęliśmy sobie z Kubakiem do Lanckorony. Początek jechał z nami Marcin ale złapał kapcia i zdecydował się nie jechać dalej. Traska fajna, słońce świeciło ale dosyć zimno. Tempo może na jakieś bardzo mocne ale dosyć żwawe.
Po przyjeździe do domu czułem się fatalnie. Wszystkie kości mnie bolały. Niby wczoraj wyścig był ale jestem dobrze zaadaptowany do takich sytuacji i dziwne to mi się wydawało. Zapodałem sobie termometr bo jakoś dziwnie się czułem, a ten wskazał 37,5. Znając swój organizm za godzinę będzie 38. Już wczoraj jakoś dziwnie się czułem. Trudno to określić ale tak mam, że odbieram sygnały jakie organizm mi daje i jestem w stanie je odczytać. Wczoraj zwaliłem je na poczet wyścigu.
Trochę kiszka, pojutrze start w Zdzieszowicach. Na tym mi nie zależy, ale kurcze żeby się chociaż podnieść na Zabierzów. To była by dla mnie katastrofa gdyby ten start nie poszedł tak jak trzeba. Całe to choróbsko tłumaczyło by chociaż w pewnym stopniu ten słabiutki występ w klasyku. Nie zakładam opcji, że ten start spowodował chorobę bo przecież nie w takich warunkach się jeździło, równie mocno, dużo dłużej i jakoś nie było problemów.

No nic - zobaczymy co to jutro będzie.

  • DST 107.53km
  • Czas 03:53
  • VAVG 27.69km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 128 ( 70%)
  • Kalorie 4061kcal
  • Podjazdy 528m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl