Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 2105.21 km (w terenie 241.00 km; 11.45%) |
Czas w ruchu: | 88:01 |
Średnia prędkość: | 23.92 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.00 km/h |
Suma podjazdów: | 16766 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (90 %) |
Suma kalorii: | 80764 kcal |
Liczba aktywności: | 34 |
Średnio na aktywność: | 61.92 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
Sobota, 23 kwietnia 2011
Kategoria Trening
Święta.
Piątek przepadł, nie było czasu na rower. Nie ma jednak tragedii. Kilka dni odpoczynku dobrze mi zrobi.
Dzisiaj pośmigałem po wertepach Pogórze Ciężkowickiego. Raczej spokojnie, bez szaleństw. Samopoczucie już lepsze, infekcja nie rozwinęła się i już coraz lepiej. Czworogłowy jeszcze daje o sobie znać, ale liczę na to, że pomału przestanie dawać sygnały.
Dzisiaj pośmigałem po wertepach Pogórze Ciężkowickiego. Raczej spokojnie, bez szaleństw. Samopoczucie już lepsze, infekcja nie rozwinęła się i już coraz lepiej. Czworogłowy jeszcze daje o sobie znać, ale liczę na to, że pomału przestanie dawać sygnały.
- DST 44.11km
- Teren 20.00km
- Czas 02:31
- VAVG 17.53km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 166 ( 91%)
- HRavg 112 ( 61%)
- Kalorie 1882kcal
- Podjazdy 621m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Afternoon Ride
-
- DST 27.20km
- Czas 01:35
- VAVG 17.18km/h
- VMAX 46.15km/h
- HRmax 140 ( 78%)
- HRavg 100 ( 55%)
- Kalorie 1113kcal
- Podjazdy 331m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Kategoria Przejażdżka
Zdemolowany.
Zdemolowany jestem po tym Przemyślu. Gardło bolało mnie już we wtorek jak jechałem. Dalej czuję dyskomfort ale póki co infekcja nie posuwa się na dół. Naciągnięty mięsień czworogłowy. Od Komańczy go czułem. Jakoś specjalnie nie boli ale jak mocniej depnę to czuję, że go posiadam. Dłonie od kierownicy tak po pocierpły, że do dzisiaj jeszcze czuję. Trzeba powiedzieć jasno, że jako bodziec treningowy to to nie był dobry pomysł. No ale pierwszy ważny start na początku maja. Myślę, że do tego czasu dojdę do siebie.
- DST 27.16km
- Teren 4.00km
- Czas 01:34
- VAVG 17.34km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 140 ( 77%)
- HRavg 100 ( 55%)
- Kalorie 1113kcal
- Podjazdy 287m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 kwietnia 2011
Kategoria Trening
Kraków-Przemyśl
Wystartowałem z domu przed 4 rano. Zimno i ciemno. Do Gdowa docieram po ciemku, chłodno ale da się przeżyć. Za Gdowem robi się szarówka, w końcu widzę drogę. Zaczyna się robić zimniej niż nocą, do tej pory jechało się spoko ale teraz zaczynam marznąć. Na szczęście przede mną dwa solidne podjazdy. W Muchówce zaczyna wschodzić słońce i pomalutku robi się przyjemnie. Przeskakuję drogę Bochnia-Limanowa i lecę teraz na Lipnicę Murowaną. Słońce niby grzeje ale zaczynają mi dłonie marznąć. Do Lipnicy podjazd, potem długi zjazd i lecę już na Tymową.
Za Tymową solidny podjazd, spore nachylenie. Staram się brać te podjazdy bez szaleństw, wiedząc, że nie o tempo dzisiaj chodzi. Wyskakuję na główną drogą z Brzeska do Nowego Sącza i jadę do Jurkowa, a potem kieruję się na Zakliczyn. Droga dobra, ruch umiarkowany, w miarę płasko, dobra okazja żeby trochę podgonić.
W Zakliczynie robię pierwszy dłuższy postój. Logistycznie mam wszystko zaplanowane. Zakładam średnią 25/h, 4 dłuższe postoje (15 minutowe) i chwila w rezerwie. Na razie jestem do przodu co dawało mi nadzieję, że w Przemyślu załapię się na jakieś ciepłe jedzenie, ale zdaję sobie sprawę, że im dalej tym będzie coraz gorzej.
Z Zakliczyna lecę na Gromnik, droga dobra, pusto, jedzie się fajnie. Pogoda coś się kiepści, niebo zachmurzone, na deszcz się nie zanosi, ale jakoś tak nieciekawie.
W Gromniku kieruję się w stronę Gorlic. Mijam Ciężkowice, za nimi solidny podjazd. Kilka serpenty, ładny kawałek pod górę. Fajne widoki dookoła, Pogórze Ciężkowickie jednak ma w sobie coś ujmującego. Jest bardzo miło. Aż do samych Gorlic towarzyszą mi już tylko krótkie zjazdy i takież podjazdy. Tutaj robię drugi dłuższy popas. Wrzucam coś na ruszt, popijam jogurtem i wsiadam na rower.
Kierunek Dukla. Ten odcinek trochę mnie muli. Tereny znajome i jakoś tak ciężko się zmobilizować do jazdy. Przelatuję Nowy Żmigród i pomału zbliżam się do Dukli gdzie planuję kolejny postój. Zaczyna trochę powiewać ale da się przeżyć. Za to pogoda się poprawia, zza chmur coraz częściej zerka słońce. W Dukli przerwa, na liczniku średnia 28/h. Szybko szacuję dalszą drogą i statystyki zaczynają się pogarszać. Wprawdzie ze średnią jestem do przodu i sporo zyskuję ale postoje jednak kosztowały mnie trochę czasu. Poza tym czekają mnie teraz góry i będzie wolniej. No, a na dodatek wygląda, że źle oszacowałem długość trasy i z planowanych 300 km wyjdzie 315-320.
Lecę na Tylawę, a potem na Komańczę. Ten odcinek piękny widokowo, pusta i nawet niezłe droga. Kilka podjazdów, które o dziwo przechodzę nawet spoko. Gorzej, że zaczyna naprawdę solidnie wiać. Na szczęście wieje z boku i jeszcze da się to przeżyć. Do Komańczy docieram w miarę szybko i sprawnie. Kolejny postój. Znów obliczanie statystyk, z których wynika, że o pizzy w Przemyślu trzeba zapomnieć i raczej muszę się już skupić na tym aby wyrobić na pociąg.
Czuję już w nogach kilometry. Za Rzepedzią zaskakuje mnie ciężki podjazd. Mocny i długi. Coraz częściej korzystam z najmniejszej tarczy z przodu. Oj- jak dobrze, że mam trzy-blatową korbę. Dobrze, że nie posłuchałem doradców twierdzących, że dwie wystarczą. Niech oni sobie dają na dwóch blatach, a ja teraz dziękuję opatrzności za małą koronkę z przodu. Wykończył mnie ten podjazd solidnie. Do Sanoka dojeżdżam już mocno wycięty, a przecież największe góry jeszcze przed mną. W Sanoku robię sobie bufet. Do Przemyśla pozostało około 70 km. Muszę przebić się przez Góry Słonne. Z wyliczeń wynika, że powinienem się wyrobić na pociąg ale nie mogę pozwolić sobie na leszczenie.
Kawałek za Sanokiem zaczyna się najdłuższy i najcięższy podjazd na trasie. Kilkanaście serpentyn, może nie jest jakoś stromo ale cięgnie się ten podjazd i ciągnie. Już powłóczę nogami i tylko siłą woli posuwam się do przodu. Wiatr już teraz dokładnie wieje w twarz. Nawet zjazd nie poprawia nastroju. Droga kiepska, nie ma jak za bardzo się rozpędzić. Poza tym pęka szprycha w tylnym kole. Telepie się i dzwoni, muszę okręcić ją wokół innej żeby tak nie latała. W Tyrawie Wołoskiej dogania mnie jakiś kolarz z Rzeszowa. Holuje mnie przez kilkanaście kilometrów, a ja skrzętnie z tego korzystam. Dalej lecę już sam. Droga mocno faluje, krótkie zjazdy i podjazdy, a co jakiś czas na dobicie pojawia się dłuższa i bardziej stroma ścianka.
Przed Krasiczynem jedna z nich. Trudno obiektywnie ocenić bo już zryty jestem totalnie ale jest co podjeżdżać. Od Krasiczyna kilka zmarszczek, które teraz w mojej głowie i nogach urastają do rangi Orlinka. Coraz gorzej mi się jedzie, nogi nawet spoko ale boli mnie już całe ciało. Ręce cierpną, tyłek już odbity.
Trwa teraz walka z czasem. Jeśli zdążę to wpadnę do pociągu na styk. Jeśli nie, to oznacza 4 godziny kiblowania w oczekiwaniu na kolejny pociąg.
Wpadam na dworzec 10 minut przed odjazdem. Kupuję bilet, ale już brak czasu żeby jakieś picie sobie zorganizować Trudno, jakoś wytrzymam te 4 godziny.
Podsumowując. Długo będę się zastanawiał jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł. Z drugiej strony jestem zadowolony. Chciałem się sprawdzić. Wykończyły mnie góry, gdyby nie one to pewnie odczucia były by zupełnie inne. Oczywiście żal, że przeleciałem przez takie ładne okolice i nawet nie nacieszyłem się z okazji bycia tutaj. Fajnie by było glebnąć się gdzieś w trawę przy drodze i nacieszyć słońcem. Fajnie by było zatrzymać się na kawę, zjeść pizze czy kiełbasę w przydrożnym barze. No fajnie by było, ale ten wyjazd miał inny cel.
Na kiełbasę przyjdzie jeszcze czas :)
Za Tymową solidny podjazd, spore nachylenie. Staram się brać te podjazdy bez szaleństw, wiedząc, że nie o tempo dzisiaj chodzi. Wyskakuję na główną drogą z Brzeska do Nowego Sącza i jadę do Jurkowa, a potem kieruję się na Zakliczyn. Droga dobra, ruch umiarkowany, w miarę płasko, dobra okazja żeby trochę podgonić.
W Zakliczynie robię pierwszy dłuższy postój. Logistycznie mam wszystko zaplanowane. Zakładam średnią 25/h, 4 dłuższe postoje (15 minutowe) i chwila w rezerwie. Na razie jestem do przodu co dawało mi nadzieję, że w Przemyślu załapię się na jakieś ciepłe jedzenie, ale zdaję sobie sprawę, że im dalej tym będzie coraz gorzej.
Z Zakliczyna lecę na Gromnik, droga dobra, pusto, jedzie się fajnie. Pogoda coś się kiepści, niebo zachmurzone, na deszcz się nie zanosi, ale jakoś tak nieciekawie.
W Gromniku kieruję się w stronę Gorlic. Mijam Ciężkowice, za nimi solidny podjazd. Kilka serpenty, ładny kawałek pod górę. Fajne widoki dookoła, Pogórze Ciężkowickie jednak ma w sobie coś ujmującego. Jest bardzo miło. Aż do samych Gorlic towarzyszą mi już tylko krótkie zjazdy i takież podjazdy. Tutaj robię drugi dłuższy popas. Wrzucam coś na ruszt, popijam jogurtem i wsiadam na rower.
Kierunek Dukla. Ten odcinek trochę mnie muli. Tereny znajome i jakoś tak ciężko się zmobilizować do jazdy. Przelatuję Nowy Żmigród i pomału zbliżam się do Dukli gdzie planuję kolejny postój. Zaczyna trochę powiewać ale da się przeżyć. Za to pogoda się poprawia, zza chmur coraz częściej zerka słońce. W Dukli przerwa, na liczniku średnia 28/h. Szybko szacuję dalszą drogą i statystyki zaczynają się pogarszać. Wprawdzie ze średnią jestem do przodu i sporo zyskuję ale postoje jednak kosztowały mnie trochę czasu. Poza tym czekają mnie teraz góry i będzie wolniej. No, a na dodatek wygląda, że źle oszacowałem długość trasy i z planowanych 300 km wyjdzie 315-320.
Lecę na Tylawę, a potem na Komańczę. Ten odcinek piękny widokowo, pusta i nawet niezłe droga. Kilka podjazdów, które o dziwo przechodzę nawet spoko. Gorzej, że zaczyna naprawdę solidnie wiać. Na szczęście wieje z boku i jeszcze da się to przeżyć. Do Komańczy docieram w miarę szybko i sprawnie. Kolejny postój. Znów obliczanie statystyk, z których wynika, że o pizzy w Przemyślu trzeba zapomnieć i raczej muszę się już skupić na tym aby wyrobić na pociąg.
Czuję już w nogach kilometry. Za Rzepedzią zaskakuje mnie ciężki podjazd. Mocny i długi. Coraz częściej korzystam z najmniejszej tarczy z przodu. Oj- jak dobrze, że mam trzy-blatową korbę. Dobrze, że nie posłuchałem doradców twierdzących, że dwie wystarczą. Niech oni sobie dają na dwóch blatach, a ja teraz dziękuję opatrzności za małą koronkę z przodu. Wykończył mnie ten podjazd solidnie. Do Sanoka dojeżdżam już mocno wycięty, a przecież największe góry jeszcze przed mną. W Sanoku robię sobie bufet. Do Przemyśla pozostało około 70 km. Muszę przebić się przez Góry Słonne. Z wyliczeń wynika, że powinienem się wyrobić na pociąg ale nie mogę pozwolić sobie na leszczenie.
Kawałek za Sanokiem zaczyna się najdłuższy i najcięższy podjazd na trasie. Kilkanaście serpentyn, może nie jest jakoś stromo ale cięgnie się ten podjazd i ciągnie. Już powłóczę nogami i tylko siłą woli posuwam się do przodu. Wiatr już teraz dokładnie wieje w twarz. Nawet zjazd nie poprawia nastroju. Droga kiepska, nie ma jak za bardzo się rozpędzić. Poza tym pęka szprycha w tylnym kole. Telepie się i dzwoni, muszę okręcić ją wokół innej żeby tak nie latała. W Tyrawie Wołoskiej dogania mnie jakiś kolarz z Rzeszowa. Holuje mnie przez kilkanaście kilometrów, a ja skrzętnie z tego korzystam. Dalej lecę już sam. Droga mocno faluje, krótkie zjazdy i podjazdy, a co jakiś czas na dobicie pojawia się dłuższa i bardziej stroma ścianka.
Przed Krasiczynem jedna z nich. Trudno obiektywnie ocenić bo już zryty jestem totalnie ale jest co podjeżdżać. Od Krasiczyna kilka zmarszczek, które teraz w mojej głowie i nogach urastają do rangi Orlinka. Coraz gorzej mi się jedzie, nogi nawet spoko ale boli mnie już całe ciało. Ręce cierpną, tyłek już odbity.
Trwa teraz walka z czasem. Jeśli zdążę to wpadnę do pociągu na styk. Jeśli nie, to oznacza 4 godziny kiblowania w oczekiwaniu na kolejny pociąg.
Wpadam na dworzec 10 minut przed odjazdem. Kupuję bilet, ale już brak czasu żeby jakieś picie sobie zorganizować Trudno, jakoś wytrzymam te 4 godziny.
Podsumowując. Długo będę się zastanawiał jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł. Z drugiej strony jestem zadowolony. Chciałem się sprawdzić. Wykończyły mnie góry, gdyby nie one to pewnie odczucia były by zupełnie inne. Oczywiście żal, że przeleciałem przez takie ładne okolice i nawet nie nacieszyłem się z okazji bycia tutaj. Fajnie by było glebnąć się gdzieś w trawę przy drodze i nacieszyć słońcem. Fajnie by było zatrzymać się na kawę, zjeść pizze czy kiełbasę w przydrożnym barze. No fajnie by było, ale ten wyjazd miał inny cel.
Na kiełbasę przyjdzie jeszcze czas :)
- DST 318.34km
- Czas 11:56
- VAVG 26.68km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 128 ( 70%)
- HRavg 163 ( 90%)
- Kalorie 11983kcal
- Podjazdy 2634m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 kwietnia 2011
Kategoria Trening
Myślenice.
Szybka i krótka szosa. Jutro w planach jakiś dłuższy dystans. trzeba nastukać trochę kilometrów bo kwiecień wychodzi żenujący wręcz.
- DST 66.57km
- Czas 02:26
- VAVG 27.36km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 164 ( 90%)
- HRavg 123 ( 67%)
- Kalorie 2551kcal
- Podjazdy 661m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 kwietnia 2011
Kategoria Zawody
Puchar Tarnowa - Las Lipie.
Wyścig jak zawsze w tym miejsce super. Fajna trasa, pogoda wypaśna, towarzycho wyśmienite. Oj było się z kim pościgać. Tym razem zamierzałem powalczyć od samego początku. Forma jest to trzeba pilnować czuba od samego początku. Wystartowałem z pierwszej linii, ogień na maxa, na pierwszym zakręcie wyszedłem na prowadzenie, redukcja raz, wstaję z siodełka, nabieram prędkości, druga redukcja, ogień w nogach....słyszę głośne trrrrraachh....z tyłu chłopaki wołają - po zawodach już masz Furman!
No po zawodach, korba kręci się swobodnie. Po zawodach. Łańcuch leży sobie spokojnie kilkanaście metrów z tyłu. Oczywiście poskładałem to do kupy ale o ściganiu mogłem już zapomnieć. Jeszcze próbowałem z elitą jechać ale sędziowie nie dopuścili mnie nawet poza klasyfikacją z racji dużej frekwencji i tłoku.
Oj kiszkowaty kwiecień wychodzi. Trzeba coś podciągnąć przez najbliższe 2 tygodnie.
No po zawodach, korba kręci się swobodnie. Po zawodach. Łańcuch leży sobie spokojnie kilkanaście metrów z tyłu. Oczywiście poskładałem to do kupy ale o ściganiu mogłem już zapomnieć. Jeszcze próbowałem z elitą jechać ale sędziowie nie dopuścili mnie nawet poza klasyfikacją z racji dużej frekwencji i tłoku.
Oj kiszkowaty kwiecień wychodzi. Trzeba coś podciągnąć przez najbliższe 2 tygodnie.
- DST 5.00km
- Teren 5.00km
- Czas 00:20
- VAVG 15.00km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 kwietnia 2011
Kategoria Przejażdżka
Rege
Dzisiaj rege, jutro Puchar Tarnowa. Oby noga podawała.
- DST 35.71km
- Czas 01:17
- VAVG 27.83km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 kwietnia 2011
Morning Ride
-
- DST 48.16km
- Czas 02:26
- VAVG 19.79km/h
- VMAX 54.31km/h
- HRmax 163 ( 91%)
- HRavg 124 ( 69%)
- Kalorie 1955kcal
- Podjazdy 970m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 kwietnia 2011
Kategoria Trening
Francowata pogoda.
Już myślałem, że nie da rady dzisiaj zrobić treningu. Dosłownie trzymałem już w ręku trenażer ale przestało kapać i pomyślałem sobie, że może chociaż godzinkę uda się pośmigać. No i udało się. Zrobiłem 6 podjazdów pod zoo. Nawet nie było tragedii, ale jak wracałem to mnie zmoczyło. No i zmarzłem trochę.
- DST 43.90km
- Czas 02:17
- VAVG 19.23km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 176 ( 97%)
- HRavg 134 ( 74%)
- Kalorie 1905kcal
- Podjazdy 896m
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 13 kwietnia 2011
Morning Ride
-
- DST 101.55km
- Czas 03:26
- VAVG 29.58km/h
- VMAX 64.00km/h
- HRmax 165 ( 92%)
- HRavg 142 ( 79%)
- Kalorie 2543kcal
- Podjazdy 1053m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze