Niedziela, 4 sierpnia 2013
Kategoria Zawody
Maraton w Michałowicach.
Nie za bardzo chciało mi się jechać na ten maraton, tym bardziej, że pogoda zapowiadała się męcząca tj. upał na maxa. Z drugiej strony maraton w Michałowicach to taka impreza gdzie krakowski światek rowerowy może zebrać się do kupy i zintegrować wobec czego miło tu spędza się czas.
Do tego pasowało sprawdzić nogę, która ostatnio zdawało się kręciła się bardzo fajnie. Prognozy się sprawdziła, na starcie o godz.10 było pewnie już koło 30 stopni. Początek to dosyć długi podjazd po asfalcie. Szybko stworzyły się dwie czołowe grupki, które w kilkusekundowych odstępach od siebie uciekają od reszty peletonu. Ja spokojnie jadę sobie za Lesławem, obok mnie Karolina Kozela, która w końcu wygląda jak kobitka :) o czym zresztą ją głośno poinformowałem.
Początek ciężki, sporo krótkich ale stromych podjazdów, bardzo dużo asfaltu. Sporo też polnych dróg gdzie spod kół rowerzystów unoszą się kłęby pyłu. Nawdychałem się tego tyle, że łapie mnie atak kaszlu. Na szczęście szybko przechodzi, popijam wodą i jakoś turlikam się dalej. Gdzieś około 15 km dochodzi wyprzedza mnie Zbyszek Mossoczy. Ciężko będzie dzisiaj z nim powalczyć. Stawka się stabilizuje, Lesław jedzie gdzieś z tyłu, kilkanaście metrów z przodu widzę Spootnicka. Udaje się go wyprzedzić dopiero po kilku kilometrach za bufetem na jakimś zjeździe. Gorąc okropny, szybko pozbywam się zapasów płynów i czekam na metę gdzie ma być wjazd na drugą rundę i kolejny bufet.
Tymczasem tempo wzrasta, jadę w grupce kolarz, którzy dają dobre tempo. Wśród nich jeden starszy zawodnik, chyba z mojej kategorii, wyraźnie chce mnie urwać. Trzeba powiedzieć, że dajemy teraz naprawdę mocno. Na efekty nie trzeba długo czekać, w polu widzenia pojawiają się kolejni zawodnicy. Widzę Piotrka Kotika, Zbyszek Mossoczy też już w zasięgu wzroku. Coraz bliżej do mety, straszy gość pyta się mnie z jakiej jestem kategorii. Jak tylko usłyszał moje potwierdzenie, że z M3 to od razu dał ognia. Ostatnie kilka km pokonujemy już na maxa, tempo idzie okropne, jedziemy już we dwóch, młodzi zostali w tyle. Gość trochę zostaje na podjazdach ale na prostych dochodzi. Planowałem jechać giga więc ostatnie metry przed metą puszczam go jednak bo znów czeka mnie nieprzyjemny podjazd i chciałem złapać trochę tlenu.
Na podjeździe widzę Lukcia i Mossoczego, Lukcio się ogląda i przyspiesza. Zbyszka udaje się dojść, ale jak tylko go wyprzedziłem dostaje kopa i włącza turbo szybko oddalając się ode mnie. Mam teraz inny problem bo nie zatankowałem picia na bufecie. Jakoś tak nieszczęśliwie był usadowiony na mecie i otoczony prze ludzie, że nie zdecydowałem się zatrzymać. W bidonie pochlapują resztki picia ale nie na długo mi starczą. Szybka jazda na pierwszej rundzie zaczyna dawać efekt i czuję jak tracę w błyskawicznym tempie siły. Już nawet nie jestem w stanie się zmobilizować gdy ktoś z tyłu mnie wyprzedza. Z każdym kilometrem jest coraz gorzej, w gardle sucho jak na pustyni. Koszmar.
Na bufecie prawie połykam butelkę wody, bidon do fulla i trochę odżywam. Pomimo tego jedzie mi się ciężko, tracę kolejną pozycję i coraz częściej oglądam się za siebie. Kilka km przed metą widzę za sobą kogoś i resztką sił staram się utrzymać przed nim. Do mety dojeżdżam już na rzęsach prawie.
Wyszła dobra jazda, naprawdę jestem zadowolony bo pojechałem na granicy własnych możliwości. Szkoda tylko, że starczyło to zaledwie na 4 miejsce w kategorii. No ale obsada była bardzo mocna i 4 miejsce trzeba traktować jak sukces.
Do tego pasowało sprawdzić nogę, która ostatnio zdawało się kręciła się bardzo fajnie. Prognozy się sprawdziła, na starcie o godz.10 było pewnie już koło 30 stopni. Początek to dosyć długi podjazd po asfalcie. Szybko stworzyły się dwie czołowe grupki, które w kilkusekundowych odstępach od siebie uciekają od reszty peletonu. Ja spokojnie jadę sobie za Lesławem, obok mnie Karolina Kozela, która w końcu wygląda jak kobitka :) o czym zresztą ją głośno poinformowałem.
Początek ciężki, sporo krótkich ale stromych podjazdów, bardzo dużo asfaltu. Sporo też polnych dróg gdzie spod kół rowerzystów unoszą się kłęby pyłu. Nawdychałem się tego tyle, że łapie mnie atak kaszlu. Na szczęście szybko przechodzi, popijam wodą i jakoś turlikam się dalej. Gdzieś około 15 km dochodzi wyprzedza mnie Zbyszek Mossoczy. Ciężko będzie dzisiaj z nim powalczyć. Stawka się stabilizuje, Lesław jedzie gdzieś z tyłu, kilkanaście metrów z przodu widzę Spootnicka. Udaje się go wyprzedzić dopiero po kilku kilometrach za bufetem na jakimś zjeździe. Gorąc okropny, szybko pozbywam się zapasów płynów i czekam na metę gdzie ma być wjazd na drugą rundę i kolejny bufet.
Tymczasem tempo wzrasta, jadę w grupce kolarz, którzy dają dobre tempo. Wśród nich jeden starszy zawodnik, chyba z mojej kategorii, wyraźnie chce mnie urwać. Trzeba powiedzieć, że dajemy teraz naprawdę mocno. Na efekty nie trzeba długo czekać, w polu widzenia pojawiają się kolejni zawodnicy. Widzę Piotrka Kotika, Zbyszek Mossoczy też już w zasięgu wzroku. Coraz bliżej do mety, straszy gość pyta się mnie z jakiej jestem kategorii. Jak tylko usłyszał moje potwierdzenie, że z M3 to od razu dał ognia. Ostatnie kilka km pokonujemy już na maxa, tempo idzie okropne, jedziemy już we dwóch, młodzi zostali w tyle. Gość trochę zostaje na podjazdach ale na prostych dochodzi. Planowałem jechać giga więc ostatnie metry przed metą puszczam go jednak bo znów czeka mnie nieprzyjemny podjazd i chciałem złapać trochę tlenu.
Na podjeździe widzę Lukcia i Mossoczego, Lukcio się ogląda i przyspiesza. Zbyszka udaje się dojść, ale jak tylko go wyprzedziłem dostaje kopa i włącza turbo szybko oddalając się ode mnie. Mam teraz inny problem bo nie zatankowałem picia na bufecie. Jakoś tak nieszczęśliwie był usadowiony na mecie i otoczony prze ludzie, że nie zdecydowałem się zatrzymać. W bidonie pochlapują resztki picia ale nie na długo mi starczą. Szybka jazda na pierwszej rundzie zaczyna dawać efekt i czuję jak tracę w błyskawicznym tempie siły. Już nawet nie jestem w stanie się zmobilizować gdy ktoś z tyłu mnie wyprzedza. Z każdym kilometrem jest coraz gorzej, w gardle sucho jak na pustyni. Koszmar.
Na bufecie prawie połykam butelkę wody, bidon do fulla i trochę odżywam. Pomimo tego jedzie mi się ciężko, tracę kolejną pozycję i coraz częściej oglądam się za siebie. Kilka km przed metą widzę za sobą kogoś i resztką sił staram się utrzymać przed nim. Do mety dojeżdżam już na rzęsach prawie.
Wyszła dobra jazda, naprawdę jestem zadowolony bo pojechałem na granicy własnych możliwości. Szkoda tylko, że starczyło to zaledwie na 4 miejsce w kategorii. No ale obsada była bardzo mocna i 4 miejsce trzeba traktować jak sukces.
- DST 84.11km
- Teren 30.00km
- Czas 03:44
- VAVG 22.53km/h
- HRmax 174 ( 97%)
- HRavg 152 ( 84%)
- Kalorie 3180kcal
- Podjazdy 1548m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj