Wtorek, 11 czerwca 2013
Kategoria Bałkany
Albania - w zielonej krainie.
Rano jak już pisałem leje na całego. Z moich wyliczeń wylicza, że mam do Skopje około 60, w dodatku raczej w dół. Wobec takiej fatalnej pogody poważnie rozważam zostanie tutaj na kolejną noc. Po chwili namysły wolę jednak podjechać do Skopje na jakieś 20 kilometrów. Pakuję bety i wychodzę na zewnątrz sadowiąc się pod dachem. Tam dosłownie katastrofa, nawet gospodyni, która przyniosła mi zamówioną kawę załamuje ręce i chodzi od okna do okna powtarzając – KATASTROFA KATASTROFA ! Siedzę już ze dwie godziny i ani myśli przestać. Robi się nawet gorzej, wybija jakaś studzienka albo puszcza jakiś przepust i na drogę wylewa się ściana wody wraz z masą kamieni, śmieci, kawałków drzewa itp.
Mija kolejna godzina i nadal pucuje na całego, trudno mi przychodzi ta decyzja ale już południe i muszę w końcu coś zrobić. Żegnam się z gospodarzami, ubieram przeciwdeszczową kurtkę i zanurzam w ogarniającą mnie momentalnie wilgoć. Już kilka metrów i w butach czuję wodę. Deszcze bije po oczach, w okularach nie da się jechać, zimno okropnie, chwilami dostaję drgawek i mam problemy z opanowaniem roweru. Konsekwentnie jadę jednak w dół, na dole musi być cieplej. Wystartowałem z wysokości 950 metrów, szybko osiągam 700, potem droga się wypłaszcza i kawałek trzeba pokręcić. Dalej leje ale już trochę cieplej, zwłaszcza gdy zaczynam kręcić to w końcu łapię komfortową temperaturę. Potem znów długie zjazdy, im niżej tym cieplej, a i pogoda robi się bardziej znośna. Już nie leje, tylko lekko mży. Docieram do głównej drogi z Prisztiny do Skopje. Tutaj już całkiem przyjemnie, nawet przestaje siąpić, pozbywam się ubrań, robi się naprawdę ciepło. Szybko docieram do granicy, wcześnie zjadam jeszcze pysznego Donera w barze przy drodze i już teleportuję się do Macedonii.
Po przekroczeniu granicy rozglądam się za placem na namiot. Dopiero 15 dochodzi ale lepiej tutaj niż plątać się wieczorem po przedmieściach stolicy Macedonii. Nic ciekawego jednak nie widzę, a gdy dostrzegłem fajne miejsce i próbowałem się tam dostać to trafiłem na jakieś cygańskie slumsy stojąc obok. Szybko uciekłem z tego miejsce i tak jadąc ni z tego ni z owego dotarłem do tablicy z napisem Skopje. No nic, trudno, jak już tu jestem tak wcześnie to skorzystam z jego trakcji. Przejeżdżam przez centrum miasta ale zwiedzanie zostawiam sobie na później, teraz skupiam się raczej na praktycznej stronie pobytu w takim mieście. Zakupy, jakieś ciepłe jedzenie, smaczna kawka przy kawiarnianym stoliku. Schodzi mi trochę i koło 17 zbieram się wyjechać z miasta i kombinować jakieś spanie. Jadę w ciemno, wybieram jakiś wyjazd z miasta i badam teren. Jadę z pół godziny ale nie wygląda to zachęcająco. Wracam się i próbuję w inną stronę, wyjeżdżam już całkiem z miasta, docieram do jakiegoś miasteczka ale nadal kicha. Wszędzie domy, gęsta zabudowa, zero ustronnych miejsc. Niby miałem tyle czasu, a tu robi się późno, a ja w duszy jestem. Zaczynam już myśleć o jakimś hotelu, ale jak na złość nic nie widać po drodze. O powrocie do Skopje nie myślę nawet, nie sadzę żeby była tam szansa na pokój w rozsądnej cenie. Zatrzymuję się w mijanym miasteczku i próbuję coś pogadać z chłopakami siedzącymi obok drogi. W sumie miłe chłopaki, ale raczej w typie wesołków, na moje pytania o jakiś hotel reagują śmiechem i chichotem. No nic, widzę, że szkoda czasu, nie ma sensu też jechać dalej. Wracam się w kierunku Skopje, jestem już zdesperowany i zdecydowany spać na byle kawałku osłoniętego placu. Tuż przy drodze widzę pole ze świeżo skoszoną trawą. Nie ma tam wyraźnego wjazdu, i tylko przerwa w krzakach pozwala zobaczyć jak można się tam dostać. Rozglądam się bacznie czy nikt nie widzi i daję nura przez krzaki. Odjeżdżam kilka metrów od tego miejsca i lokuję w rogu. Jestem niewidoczny bo krzaki zapewniają całkowitą osłonę ale czuję się tu fatalnie. Okolica jednak pełna ludzi, wprawdzie najbliższe zabudowania widać dopiero 400-500 metrów stąd ale nie poprawia mi to nastroju. Najgorsze jednak to, że kilka metrów ode mnie ruchliwa szosa pełna głośnych samochodów. Kiepsko, naprawdę kiepsko ale raczej nie mam wyjścia. Znów czekam z rozbiciem namiotu aż do zmroku, noc raczej spędzona na niespokojnej drzemce niż prawdziwym spaniu.
Mija kolejna godzina i nadal pucuje na całego, trudno mi przychodzi ta decyzja ale już południe i muszę w końcu coś zrobić. Żegnam się z gospodarzami, ubieram przeciwdeszczową kurtkę i zanurzam w ogarniającą mnie momentalnie wilgoć. Już kilka metrów i w butach czuję wodę. Deszcze bije po oczach, w okularach nie da się jechać, zimno okropnie, chwilami dostaję drgawek i mam problemy z opanowaniem roweru. Konsekwentnie jadę jednak w dół, na dole musi być cieplej. Wystartowałem z wysokości 950 metrów, szybko osiągam 700, potem droga się wypłaszcza i kawałek trzeba pokręcić. Dalej leje ale już trochę cieplej, zwłaszcza gdy zaczynam kręcić to w końcu łapię komfortową temperaturę. Potem znów długie zjazdy, im niżej tym cieplej, a i pogoda robi się bardziej znośna. Już nie leje, tylko lekko mży. Docieram do głównej drogi z Prisztiny do Skopje. Tutaj już całkiem przyjemnie, nawet przestaje siąpić, pozbywam się ubrań, robi się naprawdę ciepło. Szybko docieram do granicy, wcześnie zjadam jeszcze pysznego Donera w barze przy drodze i już teleportuję się do Macedonii.
Po przekroczeniu granicy rozglądam się za placem na namiot. Dopiero 15 dochodzi ale lepiej tutaj niż plątać się wieczorem po przedmieściach stolicy Macedonii. Nic ciekawego jednak nie widzę, a gdy dostrzegłem fajne miejsce i próbowałem się tam dostać to trafiłem na jakieś cygańskie slumsy stojąc obok. Szybko uciekłem z tego miejsce i tak jadąc ni z tego ni z owego dotarłem do tablicy z napisem Skopje. No nic, trudno, jak już tu jestem tak wcześnie to skorzystam z jego trakcji. Przejeżdżam przez centrum miasta ale zwiedzanie zostawiam sobie na później, teraz skupiam się raczej na praktycznej stronie pobytu w takim mieście. Zakupy, jakieś ciepłe jedzenie, smaczna kawka przy kawiarnianym stoliku. Schodzi mi trochę i koło 17 zbieram się wyjechać z miasta i kombinować jakieś spanie. Jadę w ciemno, wybieram jakiś wyjazd z miasta i badam teren. Jadę z pół godziny ale nie wygląda to zachęcająco. Wracam się i próbuję w inną stronę, wyjeżdżam już całkiem z miasta, docieram do jakiegoś miasteczka ale nadal kicha. Wszędzie domy, gęsta zabudowa, zero ustronnych miejsc. Niby miałem tyle czasu, a tu robi się późno, a ja w duszy jestem. Zaczynam już myśleć o jakimś hotelu, ale jak na złość nic nie widać po drodze. O powrocie do Skopje nie myślę nawet, nie sadzę żeby była tam szansa na pokój w rozsądnej cenie. Zatrzymuję się w mijanym miasteczku i próbuję coś pogadać z chłopakami siedzącymi obok drogi. W sumie miłe chłopaki, ale raczej w typie wesołków, na moje pytania o jakiś hotel reagują śmiechem i chichotem. No nic, widzę, że szkoda czasu, nie ma sensu też jechać dalej. Wracam się w kierunku Skopje, jestem już zdesperowany i zdecydowany spać na byle kawałku osłoniętego placu. Tuż przy drodze widzę pole ze świeżo skoszoną trawą. Nie ma tam wyraźnego wjazdu, i tylko przerwa w krzakach pozwala zobaczyć jak można się tam dostać. Rozglądam się bacznie czy nikt nie widzi i daję nura przez krzaki. Odjeżdżam kilka metrów od tego miejsca i lokuję w rogu. Jestem niewidoczny bo krzaki zapewniają całkowitą osłonę ale czuję się tu fatalnie. Okolica jednak pełna ludzi, wprawdzie najbliższe zabudowania widać dopiero 400-500 metrów stąd ale nie poprawia mi to nastroju. Najgorsze jednak to, że kilka metrów ode mnie ruchliwa szosa pełna głośnych samochodów. Kiepsko, naprawdę kiepsko ale raczej nie mam wyjścia. Znów czekam z rozbiciem namiotu aż do zmroku, noc raczej spędzona na niespokojnej drzemce niż prawdziwym spaniu.
- DST 83.70km
- Czas 04:27
- VAVG 18.81km/h
- Kalorie 308kcal
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj