Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101068.62 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.72%)
  • Czas na rowerze: 209d 02h 05m
  • Prędkość średnia: 20.09 km/h
  • Suma w górę: 879011 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 10 czerwca 2013 Kategoria Bałkany

Albania - z głową w chmurach.

Rano pogoda zdecydowanie gorsza niż wczoraj. Chwilę siedzę nad mapą i dumam bo wyraźnie wychodzi, że jestem cały dzień do przodu. Według mapy do Skopje mam około 150 km oraz dwa i pół dnia do dyspozycji. Jest wtorek, autobus mam w czwartek o 16.30. Wypadało by najbliższy nocleg spędzić gdzieś w górach, a kolejny już blisko Skopje. W pobliżu dużych miast noclegi na dziko są z reguły problematyczne bo tereny gęsto zamieszkane i ciężko znaleźć bezpieczne i odosobnione miejsce. Zwijam się pomału i kieruję w stronę granicy, a dalej Prizren. Znów wyskakuję na autostradę i tym razem śmigam nią bez chwili wahania. Kolano dokucza coraz bardziej, do tej pory tylko je czułem, teraz już ewidentnie boli i muszę zdecydowanie mocniej kręcić lewą nogą. Na granicy wydaję ostatnie leki i wjeżdżam do Kosova. Szybko docieram do Prizren, miasto takie sobie. Zjadam, w knajpie jakiś obiad, raczej średnio smaczny ale bez tragedii. Zaraz za Prizren zaczyna się podjazd na wysoką przełęcz. Muszę podjechać na 1530 metrów. Początek droga leci głębokim wąwozem, który ewidentnie kojarzy mi się z Bicaz w Rumunii. Potem wyjeżdżam na otwartą przestrzeń i zaczynam wyraźniej wznosić się do góry. Ustalam sobie plan jazdy – 100 metrów podjazdu w górę, 10 minut odpoczynku. Trochę żałuję bo nachylenie podjazdy jest idealne do szybkiej i mocnej jazdy. Na tyle stromo, że ciężko pociągnąć z blatu, na tyle łagodnie, że fajnie się kręci na średniej tarczy. Kurcze – jak fajnie by się tu dawało gdybym był całkowicie sprawny.



No ale z drugiej strony nie muszę się też spieszyć. Pomimo tego zdawało by się ślimaczego tempa zaskakująco szybko pokonuję kolejne kilometry, a GPS wskazuje coraz wyższe wartości na polu wysokości. Prawdziwym problem teraz staje się raczej pogoda. Chrzani się coraz bardziej, im wyżej tym chmury coraz ciemniejsze, opady deszczu coraz dłuższe i bardziej intensywne. Robi się zdecydowanie zimniej i muszę sięgnąć do sakw po cieplejsze ciuchy. Zabudowania ciągną się prawie aż do samej przełęczy. Na samej górze wesołe miasteczko, bary, hotel, kramy z pamiątkami. No i mgła i zimno. Lokuję się w knajpie i zamawiam jakieś żarcie. Znów żadne cuda, sałatka szopska wprawdzie dobra ale mięsko jakoś takie twardawe trochę, Do tego zamawiam frytki i dostaję je już prawie po zjedzeniu mięska. Nie dość, że późno to jeszcze do niczego. Twarde takie z wierzchu, że całe podniebienie sobie nimi kaleczę. Reguluję rachunek i bez żalu opuszczam ten kulinarny przybytek. Przed zjazdem ubieram się ciepło i w końcu puszczam klamki hamulcowe. Rower szybko nabiera prędkości i zaczyna się najbardziej szalony zjazd na tym wyjeździe. Momentalnie tracę wysokość, a każdy przejechany metr prowadzi mnie w zupełnie inną krainę. Po stronie Albańskiej dominowały niskie zarośla i gołe skały, tutaj zieleń wręcz kipi. Bujne, gęste i zielone lasy, łąki eksplodujące różnorodnością traw. Zieleń lasu i łąk zdaje się wylewać na drogę, a ja co chwilę mam wrażenie jak bym miał zaraz wjechać w zieloną masę ogarniającą całą przestrzeń przede mną.

Z tych upojnych chwil wyrywają mnie dopiero odległe odgłosy burzy. Na razie grzmi daleko ale niebo nade mną szybko przybiera stalową barwę. Nie chcę się tutaj jeszcze rozbijać, jestem jeszcze wysoko, GPS wskazuje 1150 metrów. Zaczyna kropić ale kontynuuję jazdę w dół, robi się coraz gorzej, każdy grzmot wydaje się być bliższy, robi się prawie zupełnie ciemno, deszcze pucuje już na całego. Akurat przejeżdżam przez jakąś wioskę, po prawej zadaszony bar. Szybko ładuję się pod dach, otrzepuję z wody i rozglądam wokół. Niebo zaniesione aż po horyzont, grzmi i pucuje na całego. Obok baru wisi tabliczka z napisem MOTEL i jakaś nazwa. Wchodzę do środka, i pytam się siedzącego gościa o cenę noclegu. 10 Euro słyszę odpowiedź – nie zastanawiam się ani sekundy, w tych okolicznościach taki motelik spadł mi niczym manna z nieba. Jak się okazało później ta decyzja była bardzo słuszna bo deszcz, który zaczął wtedy padać siąpił przez całą noc, a rano wzmocnił się nawet i przyszły fale gwałtownych opadów. W nocy kilka razy budzą mnie grzmoty i błyskawice. Dobrze, że śpię sobie pod cieplutką i suchą kołdrą.
  • DST 76.00km
  • Czas 05:31
  • VAVG 13.78km/h
  • Podjazdy 1245m
  • Sprzęt Author Kinetic
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa oduma
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl