Piątek, 7 czerwca 2013
Kategoria Bałkany
Albania - Morska bryza.
Ranek wstaje wspaniały, niebo bezchmurne, słońce szybko zaczyna suszyć mi namiot. Po wczorajszych deszczowych epizodach nazbierało się w ciuchach trochę wilgoci i teraz korzystam ze słońca. Niespiesznie krzątam się wokół mojego małego obozu, gdy jestem gotowy do jazdy grzeje już konkretnie. Moja droga prowadzi w dół, ale niewielka z tego przyjemność bo cały czas trudny teren i zamiast cieszyć się z jazdy trzeba uważać żeby nie wybombić. Przez moment pojawia się lepsza nawierzchnia, luźny szuter bez kamieni, szybko się rozpędzam i przez kilkanaście sekund upajam prędkością. Ta chwila nie trwa jednak długo i znów muszę uważać na plomby w zębach. Pojawiają się jakieś zabudowania, mijam jakiś sklepik, dzieci idące do szkoły.
Asfalt pojawia się znienacka i jest dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Przez chwilę upajam się gładko toczącymi się oponami, jest cudownie. W ten sposób zakończyłem pierwszy terenowy etap mojej wyprawy. Było miejscami ciężko, ale bez tragedii i jestem usatysfakcjonowany tym co zobaczyłem oraz co spotkało mnie na bocznych Albańskich drogach.
Teraz w planie szybko teleportacja do Shkoder skąd będę atakował podjazd do Theeth, czyli drugi terenowy odcinek jaki zaplanowałem na ten wyjazd. Podjeżdżam na niewysoką przełęcz i rozpoczynam długi zjazd do Rreshen. Miasteczko zaskakuje mnie bardzo pozytywnie, spodziewałem się jakiejś dziury zabitej dechami, a tutaj bardzo przyjemne miejsce. Najpierw składam wizytę w kawiarence internetowej, potem kupuję sobie burka i zjadam go w centralnym miejscu miasta obserwując toczące się tutaj życie. Młode pokolenie Albańczyków za nic ma spuściznę Envera Hodży i w miarę swoich możliwości toczy podobne życie jak ich rówieśnicy w innych częściach Europy zajadając Snickersy, popijając Red Bulla i chodząc w firmowych ciuchach produkowanych w Bangladeszu. Centrum miasta nawet zadbane, pełno młodzieży, tutaj koncentruje się życie miasteczka, tutaj też znajdują się wszystkie potrzebne instytucja jak poczta, banki, bankomaty, bary i różnorodne sklepiki.
W Rreshen ostatecznie zjeżdżam już na niziny i staram się jak najkrótszą drogą dotrzeć do Shkodry. Słońce grzeje bardzo mocno, robi się naprawdę gorąco. Poruszam się drogą ekspresową, potem odbijam na jakąś boczną i szybko zbliżam się do Shkoder. W Lezhe zaskakuje mnie ogromny plac budowy jakim w zasadzie jest cała ta miejscowość. Powstają to duże i widać, że dosyć ekskluzywne budynki wyglądające na hotele. Dopiero po chwili kojarzę, że jestem przecież nad morzem. Lezhe to jedyna miejscowość leżąca bezpośrednia nad morzem, przez którą prowadzi moja trasa. Nawet przez chwilę mam ochotę zboczyć trochę i zaliczyć kąpiel w słonych wodach, ale jakoś nie jestem fanem morza. Wolę góry, a te czekają na mnie cały czas widoczne na horyzoncie. Do Shkoder docieram około 15, szybkie zwiedzania miasta i lokuję się w jakiejś knajpce gdzie zamawiam pizzę. Shkoder wbrew moim obawom nie okazał się takim brzydkim miastem jak wynikało to z lektury przeróżnych relacji. Owszem, przedmieścia nie robią dobrego wrażenia ale bliżej centrum nie jest już źle, a ścisłe centrum z biegnącym tędy deptakiem sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
W centralnym punkcie miasta okazały meczet. Pizza nawet nie najgorsza. Po uregulowaniu rachunku wsiadam na rower i widzę kapeć w tylnym kole. No nic – do roboty. Mam zapasową dętkę ale póki co wolę załatać tę dziurawą. Jest problem ze zlokalizowaniem dziury, moje kłopoty dostrzega kelner i proponuje wodę ale akurat w tej samej chwili słyszę syk uchodzącego powietrza. Dalej leci już szybko i po kilku minutach siedzę na siodełku i opuszczam już miasto. Jadę w stronę Koplik, droga raczej nieciekawa, ale na horyzoncie coraz śmielej wznoszą się Góry Przeklęte podsycając moje pożądliwość ich zdobycia. Cały czas wzrok kieruje się ku ostro zarysowanym szczytom, których wierzchołki giną w złowrogich chmurach i powodują szybsze bicie serca. Te góry mają jednak w sobie coś magicznego, robią na mnie ogromne wrażenie i cały czas wywołują refleksje skąd w ich nazwie pojawiło się słowo „przeklęte”
W Koplik opuszczam główną szosę i kieruję się w stronę Boge, góry wznoszą się już bezpośrednio przede mną i kuszą swym surowym i groźnym pięknem. Z tyłu zostawiam Jezioro Shkoderskie i pomału zaczynam swoją wspinaczkę ku chmurom. Gdzieś tam wysoko w tych górach biegnie droga przebijająca się przez wysoką przełęcz, za którą leży mityczna i zagubiona wśród przeklętych szczytów wioska Theeth. To miejsce jest głównym celem całej mojej wyprawy. To pod to miejsce zaplanowana była cała trasa tego wyjazdu. Właśnie teraz i właśnie tutaj zaczyna się najważniejszy etap wyprawy. Wszystko mi sprzyja, wysoko w górach wprawdzie sporo chmur, ale tu na dole świeci słońce i jest ciepło. Droga na razie dobra i pomału zdobywam wysokość. Przejeżdżam obok szkoły, na boisku chłopaki grają w piłkę. Widząc mnie szybko podbiegają i pokazują żebym się zatrzymał. Chwilę rozmawiamy, standardowe pytania, chłopaki bardzo miłe i bardzo żywiołowo reagują na moje odpowiedzi i moją obecność. Po kilku minutach przybijamy sobie piątki i wracamy do własnych zajęć. Rozglądam się za miejscem na nocleg ale kiepsko to wygląda na razie. Teren płaski, sporo zabudowań, a pola pełne kamieni. Na razie nie ma szans na coś ciekawego. Jest już dosyć późno liczę jednak, że im wyżej i bliżej gór tym będzie lepiej. Po kolejnej godzinie jazdy faktycznie robi się lepiej lecz pojawia się kolejna zaskakująca przeszkoda. Wszystko ogrodzone kolczastymi płotami z ostrych gałęzi. Nie jest to jeden czy dwa patyki ale mozolnie zbudowana konstrukcja skutecznie chroniąca wjazd na pole i jednoznacznie dająca znać, że właściciel nie życzy sobie gości. To wszystko wygląda coraz gorzej, szeroka do tej pory dolina zamieniła się w coś w rodzaju kanionu, którego środkiem biegnie droga. Po lewej stronie wyrasta stroma ściana, a po prawej teren momentalnie opada w kierunku rzeki. Dobrze, że dzień długi to ciągnę cały czas w górę wierząc, że wyżej musi być coś fajnego. W końcu dostrzegam jakąś dróżkę, do której nie ma zamkniętego wjazdu. Droga jest ślepa i kończy się małą polanką w krzakach. Nie jest to idealne miejsce. ale czuję, że nie znajdę nic lepszego i tutaj kończę dzisiejszą jazdę.
Asfalt pojawia się znienacka i jest dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Przez chwilę upajam się gładko toczącymi się oponami, jest cudownie. W ten sposób zakończyłem pierwszy terenowy etap mojej wyprawy. Było miejscami ciężko, ale bez tragedii i jestem usatysfakcjonowany tym co zobaczyłem oraz co spotkało mnie na bocznych Albańskich drogach.
Teraz w planie szybko teleportacja do Shkoder skąd będę atakował podjazd do Theeth, czyli drugi terenowy odcinek jaki zaplanowałem na ten wyjazd. Podjeżdżam na niewysoką przełęcz i rozpoczynam długi zjazd do Rreshen. Miasteczko zaskakuje mnie bardzo pozytywnie, spodziewałem się jakiejś dziury zabitej dechami, a tutaj bardzo przyjemne miejsce. Najpierw składam wizytę w kawiarence internetowej, potem kupuję sobie burka i zjadam go w centralnym miejscu miasta obserwując toczące się tutaj życie. Młode pokolenie Albańczyków za nic ma spuściznę Envera Hodży i w miarę swoich możliwości toczy podobne życie jak ich rówieśnicy w innych częściach Europy zajadając Snickersy, popijając Red Bulla i chodząc w firmowych ciuchach produkowanych w Bangladeszu. Centrum miasta nawet zadbane, pełno młodzieży, tutaj koncentruje się życie miasteczka, tutaj też znajdują się wszystkie potrzebne instytucja jak poczta, banki, bankomaty, bary i różnorodne sklepiki.
W Rreshen ostatecznie zjeżdżam już na niziny i staram się jak najkrótszą drogą dotrzeć do Shkodry. Słońce grzeje bardzo mocno, robi się naprawdę gorąco. Poruszam się drogą ekspresową, potem odbijam na jakąś boczną i szybko zbliżam się do Shkoder. W Lezhe zaskakuje mnie ogromny plac budowy jakim w zasadzie jest cała ta miejscowość. Powstają to duże i widać, że dosyć ekskluzywne budynki wyglądające na hotele. Dopiero po chwili kojarzę, że jestem przecież nad morzem. Lezhe to jedyna miejscowość leżąca bezpośrednia nad morzem, przez którą prowadzi moja trasa. Nawet przez chwilę mam ochotę zboczyć trochę i zaliczyć kąpiel w słonych wodach, ale jakoś nie jestem fanem morza. Wolę góry, a te czekają na mnie cały czas widoczne na horyzoncie. Do Shkoder docieram około 15, szybkie zwiedzania miasta i lokuję się w jakiejś knajpce gdzie zamawiam pizzę. Shkoder wbrew moim obawom nie okazał się takim brzydkim miastem jak wynikało to z lektury przeróżnych relacji. Owszem, przedmieścia nie robią dobrego wrażenia ale bliżej centrum nie jest już źle, a ścisłe centrum z biegnącym tędy deptakiem sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
W centralnym punkcie miasta okazały meczet. Pizza nawet nie najgorsza. Po uregulowaniu rachunku wsiadam na rower i widzę kapeć w tylnym kole. No nic – do roboty. Mam zapasową dętkę ale póki co wolę załatać tę dziurawą. Jest problem ze zlokalizowaniem dziury, moje kłopoty dostrzega kelner i proponuje wodę ale akurat w tej samej chwili słyszę syk uchodzącego powietrza. Dalej leci już szybko i po kilku minutach siedzę na siodełku i opuszczam już miasto. Jadę w stronę Koplik, droga raczej nieciekawa, ale na horyzoncie coraz śmielej wznoszą się Góry Przeklęte podsycając moje pożądliwość ich zdobycia. Cały czas wzrok kieruje się ku ostro zarysowanym szczytom, których wierzchołki giną w złowrogich chmurach i powodują szybsze bicie serca. Te góry mają jednak w sobie coś magicznego, robią na mnie ogromne wrażenie i cały czas wywołują refleksje skąd w ich nazwie pojawiło się słowo „przeklęte”
W Koplik opuszczam główną szosę i kieruję się w stronę Boge, góry wznoszą się już bezpośrednio przede mną i kuszą swym surowym i groźnym pięknem. Z tyłu zostawiam Jezioro Shkoderskie i pomału zaczynam swoją wspinaczkę ku chmurom. Gdzieś tam wysoko w tych górach biegnie droga przebijająca się przez wysoką przełęcz, za którą leży mityczna i zagubiona wśród przeklętych szczytów wioska Theeth. To miejsce jest głównym celem całej mojej wyprawy. To pod to miejsce zaplanowana była cała trasa tego wyjazdu. Właśnie teraz i właśnie tutaj zaczyna się najważniejszy etap wyprawy. Wszystko mi sprzyja, wysoko w górach wprawdzie sporo chmur, ale tu na dole świeci słońce i jest ciepło. Droga na razie dobra i pomału zdobywam wysokość. Przejeżdżam obok szkoły, na boisku chłopaki grają w piłkę. Widząc mnie szybko podbiegają i pokazują żebym się zatrzymał. Chwilę rozmawiamy, standardowe pytania, chłopaki bardzo miłe i bardzo żywiołowo reagują na moje odpowiedzi i moją obecność. Po kilku minutach przybijamy sobie piątki i wracamy do własnych zajęć. Rozglądam się za miejscem na nocleg ale kiepsko to wygląda na razie. Teren płaski, sporo zabudowań, a pola pełne kamieni. Na razie nie ma szans na coś ciekawego. Jest już dosyć późno liczę jednak, że im wyżej i bliżej gór tym będzie lepiej. Po kolejnej godzinie jazdy faktycznie robi się lepiej lecz pojawia się kolejna zaskakująca przeszkoda. Wszystko ogrodzone kolczastymi płotami z ostrych gałęzi. Nie jest to jeden czy dwa patyki ale mozolnie zbudowana konstrukcja skutecznie chroniąca wjazd na pole i jednoznacznie dająca znać, że właściciel nie życzy sobie gości. To wszystko wygląda coraz gorzej, szeroka do tej pory dolina zamieniła się w coś w rodzaju kanionu, którego środkiem biegnie droga. Po lewej stronie wyrasta stroma ściana, a po prawej teren momentalnie opada w kierunku rzeki. Dobrze, że dzień długi to ciągnę cały czas w górę wierząc, że wyżej musi być coś fajnego. W końcu dostrzegam jakąś dróżkę, do której nie ma zamkniętego wjazdu. Droga jest ślepa i kończy się małą polanką w krzakach. Nie jest to idealne miejsce. ale czuję, że nie znajdę nic lepszego i tutaj kończę dzisiejszą jazdę.
W drodze do Shkoder© furman
Góry Przeklęte czekają© furman
Drogo do Boge© furman
- DST 138.00km
- Teren 30.00km
- Czas 07:24
- VAVG 18.65km/h
- Podjazdy 886m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
W Lezhe hoteli i wszelkiej maści apartamentowców będzie niedługo więcej niż mieszkańców. Bliskość Czarnogór sprawia, że Albańczycy stawiają te miasto jako kurort i kładą na to olbrzymie środki. Mają rozmach...
Wjeżdżając do Szkodry od strony Czarnogóry można dostać lekkiego szoku kulturowego. Chaos to delikatne określenie tego co można tam zastać, ale dla mnie to akurat plus :))
A Prokletije to tak jak napisałeś magia sama w sobie. Coś niesamowitego! rmk - 19:00 niedziela, 3 sierpnia 2014 | linkuj
Komentuj
Wjeżdżając do Szkodry od strony Czarnogóry można dostać lekkiego szoku kulturowego. Chaos to delikatne określenie tego co można tam zastać, ale dla mnie to akurat plus :))
A Prokletije to tak jak napisałeś magia sama w sobie. Coś niesamowitego! rmk - 19:00 niedziela, 3 sierpnia 2014 | linkuj