Sobota, 25 maja 2013
Kategoria Zawody
Czasówka w Miechowie.
Pogoda się załamała, chęci do jazdy jakoś nie było i wpadły dwa dni przerwy.
Na weekend planów nie miałem, z maratonów póki co zrezygnowałem i tylko wirtualnie obserwowałem co dzieje się w Krynicy i Kluszkowcach. No ale żeby całkiem nie zgnuśnieć postanowiłem wybrać się do Miechowa gdzie odbywały się zawody w jeździe indywidualnej na czas. Jakoś bez werwy się wybierałem i w piątek jak już byłem umówiony ze Sławkiem na dojazd to tak mi się nie chciało, że brałem już telefon żeby zadzwonić, że jednak nie jadę. No ale jakoś się przełamałem i pojechałem.
Zawody jak zawody, nie ma się co oszukiwać, typowy ogórek. A jeśli jeszcze dołożyć do tego fakt, że tego dnia jak i w niedzielę odbywał się cały szereg zawodów wyższej rangi to nietrudno się domyślić, że frekwencja i poziom nie powalały. Co by jednak nie było, skoro już przyjechałem to trzeba było jechać jak najlepiej się da. Dystans 6,5 km, raczej płasko, jakieś tam dwie hopki w połowie trasy i krótki ale dosyć stromy podjazd do mety.
Z samej jazdy nie ma za bardzo co pisać. Wiadomo, start i ogień, staram się utrzymywać najszybszą prędkość, co jakiś czas wstaję z siodełka i dokręcam na stojąco co by jeszcze bardziej się rozbujać. Pierwszą hopkę biorę na sztywno i na stojąco, druga jest troszkę dłuższa i trzeba redukować. Po około 3 km właśnie na szczycie hopki widzę poprzednika, który wystartował 2 minuty przede mną. Na górze troszkę mnie przytyka ale szybko łapię oddech i łykam gościa na prostej. Zmieniamy kierunek jazdy i trzeba walczyć teraz z bocznym wiatrem. Zbliżam się do mety i troszkę odpuszczam obawiając się końcowego podjazdu. Z doświadczenia wiem, że taka intensywna jazda, nawet kilkuminutowa potrafi zdemolować zasoby glikogenu powodując, że byle górka urasta do rangi Hujówki :)
Po chwili znów zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje w plecy i dodatkowo jest zjazd. Dokręcam mocno, kawałek płaskiego i zaczyn podjazd do mety. Pomimo krótkiego dystansu jestem skrajnie wyczerpany, szybko muszę redukować ale ostatkiem sił staram się kręcić jak najmocniej, co kilka sekund wstaję z siodełka i na stojąco staram się przyspieszać. Jest meta! Gardło pali mnie żywym ogniem, Sławek woła jaki miałem czas, ale nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, dopiero po kilkunastu sekundach coś tam bełkoczę, a potrzeba ze dwóch minut żebym mógł normalnie rozmawiać.
To tyle z samej jazdy. Natomiast co do wyników. Nawet nieźle, myślę, że pomimo marnej frekwencji pojechałem na maksimum swoich możliwości. I dobrze! Bo jak się okazało zająłem drugie miejsce Open, oraz wygrałem w kategorii M4. Ale wygraną wyrwałem o dosłownie o 7 sekund. Kurcze, gdybym tak odpuścił nawet na chwilę to wygrana poszła by się rypać. Ogórek czy nie ale wygrana jednak cieszy :)
Na weekend planów nie miałem, z maratonów póki co zrezygnowałem i tylko wirtualnie obserwowałem co dzieje się w Krynicy i Kluszkowcach. No ale żeby całkiem nie zgnuśnieć postanowiłem wybrać się do Miechowa gdzie odbywały się zawody w jeździe indywidualnej na czas. Jakoś bez werwy się wybierałem i w piątek jak już byłem umówiony ze Sławkiem na dojazd to tak mi się nie chciało, że brałem już telefon żeby zadzwonić, że jednak nie jadę. No ale jakoś się przełamałem i pojechałem.
Zawody jak zawody, nie ma się co oszukiwać, typowy ogórek. A jeśli jeszcze dołożyć do tego fakt, że tego dnia jak i w niedzielę odbywał się cały szereg zawodów wyższej rangi to nietrudno się domyślić, że frekwencja i poziom nie powalały. Co by jednak nie było, skoro już przyjechałem to trzeba było jechać jak najlepiej się da. Dystans 6,5 km, raczej płasko, jakieś tam dwie hopki w połowie trasy i krótki ale dosyć stromy podjazd do mety.
Z samej jazdy nie ma za bardzo co pisać. Wiadomo, start i ogień, staram się utrzymywać najszybszą prędkość, co jakiś czas wstaję z siodełka i dokręcam na stojąco co by jeszcze bardziej się rozbujać. Pierwszą hopkę biorę na sztywno i na stojąco, druga jest troszkę dłuższa i trzeba redukować. Po około 3 km właśnie na szczycie hopki widzę poprzednika, który wystartował 2 minuty przede mną. Na górze troszkę mnie przytyka ale szybko łapię oddech i łykam gościa na prostej. Zmieniamy kierunek jazdy i trzeba walczyć teraz z bocznym wiatrem. Zbliżam się do mety i troszkę odpuszczam obawiając się końcowego podjazdu. Z doświadczenia wiem, że taka intensywna jazda, nawet kilkuminutowa potrafi zdemolować zasoby glikogenu powodując, że byle górka urasta do rangi Hujówki :)
Po chwili znów zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje w plecy i dodatkowo jest zjazd. Dokręcam mocno, kawałek płaskiego i zaczyn podjazd do mety. Pomimo krótkiego dystansu jestem skrajnie wyczerpany, szybko muszę redukować ale ostatkiem sił staram się kręcić jak najmocniej, co kilka sekund wstaję z siodełka i na stojąco staram się przyspieszać. Jest meta! Gardło pali mnie żywym ogniem, Sławek woła jaki miałem czas, ale nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, dopiero po kilkunastu sekundach coś tam bełkoczę, a potrzeba ze dwóch minut żebym mógł normalnie rozmawiać.
Indywidualna jazda na czas Miechów 2013© furman
To tyle z samej jazdy. Natomiast co do wyników. Nawet nieźle, myślę, że pomimo marnej frekwencji pojechałem na maksimum swoich możliwości. I dobrze! Bo jak się okazało zająłem drugie miejsce Open, oraz wygrałem w kategorii M4. Ale wygraną wyrwałem o dosłownie o 7 sekund. Kurcze, gdybym tak odpuścił nawet na chwilę to wygrana poszła by się rypać. Ogórek czy nie ale wygrana jednak cieszy :)
- DST 49.66km
- Czas 02:03
- VAVG 24.22km/h
- HRmax 172 ( 96%)
- HRavg 110 ( 61%)
- Kalorie 1826kcal
- Podjazdy 435m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj