Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 12 maja 2013 Kategoria Zawody

Cyklokarpaty Wojnicz.

Kolejny start, kolejny stres :)..co by tu zrobić żeby jako tako pojechać?

Oczywiście po słonecznym i cudownym tygodniu pogoda musiała się na weekend zwierzgać. Miało lać i na to się zapowiadało. Jak wstałem to było tak parszywie, że nie miałem w ogóle ochoty wychodzić z domu. Niby sucho ale tylko czekałem kiedy lunie. Kropić zaczęło gdy wyjeżdżaliśmy z Krakowa. Na miejscu też mokro ale póki co to bez zdecydowanych opadów. W sumie to przed startem najbardziej dokuczało zimno.

Start jak zwykle nerwowy, początek po asfalcie, trasa płaska, momentalnie wszystkie sektory się zmieszały i zrobiło się ciasno. Tak naprawdę to nie rozumiem tych ludzi, którzy zamiast spokojnie jechać sobie w peletonie i korzystać z jego siły to szarżują gdzieś po bokach i wciskają się na tuż przed koło. Długo nie trzeba było czekać, już kilka minut po starcie kraksa tuż przede mną. Udaje się wyhamować i ominąć.

Maraton w Wojniczu zapowiadany był jaki generalnie płaski i początek taki faktycznie był przez co długo udawało mi się utrzymywać w ścisłym czubie. Po kilkunastu minutach pojawiają się pierwsze delikatne zmarszczki i dopiero tam zaczyna się luzować. Czołówka już kilkadziesiąt metrów z przodu ale bardzo długo utrzymuję kontakt wzrokowy. Im dalej tym zmarszczki robią się coraz większe i zaczynają urastać do rangi pagórków, które przeprowadzają już zdecydowaną selekcję.

Na razie jadę w grupce z Bogusiem Ostrowskim, jego tempo jazdy mi odpowiada i staram się trzymać blisko. Dopiero na jakimś zjeździe odskakuję i zostaje za moimi plecami. Przed nami stroma ścianka po czymś w rodzaju mokrej gliny, nie da się wyjechać, trzeba dawać z buta. Bokiem wyprzedza mnie szybko podbiegając Robert Albrycht. To moja kategoria, trzeba się go trzymać. Łatwo powiedzieć, trudniej to wykonać, gość idzie pod górę jak maszyna i na szczycie górki ma już ze 30 metrów przewagi. Zaciskam zęby i na płaskim daję ile wlezie, potem kawałek zjazdu i siadam mu na kole. Na kolejnym zjeździe nawet go wyprzedzam i pruję w dół mocno dokręcając. Wjeżdżam do lasu i nagle wyrasta przed kołem dziura z błotem, usiłuję przyhamować ale już za późno, przednie koło wpada w poślizg i lecę na lewy bok.

Nic się nie stało, szybko się podrywam ale goście przejeżdżają obok mnie i znów muszę gonić. Jedziemy teraz w czwórkę, Robert Albrycht, Bogusław Ostrowski, Kamil Cygan z Jasła i ja. Kolejny zjazd, Ostrowski zostaje kilka metrów a Albrycht z Cyganem robią mocny pociąg ciągnąc mnie za sobą pod górę. Jedziemy wygodną szutrówką i tempo idzie naprawdę mocne. Jadę na końcu, kilka razy już prawie puszczam koło ale ostatkiem sił jakoś spawam i trzymam się aż do samego szczytu.

Na górze ledwo oddycham, muszę uspokoić oddech, zjadam żela i coś tam popijam. Kosztuje mnie to znów kilkanaście metrów straty. To dystans, którego już raczej nie odrobię. Trasa robi się coraz bardziej pofałdowana, każdy podjazd zostawia w nogach swój ślad. Ostrowski dojeżdża z tyłu i wyprzedza mnie na jednym z podjazdów. Nie puszczam go tak łatwo i bardzo długo trzymam kilkumetrowy dystans.

W międzyczasie robimy jakiś trudniejszy zjazd kamienistym wąwozem, a po nim znów seria krótkich ale mocno trzymających podjazdów. Trochę mnie zastanawia gdzie podział się Ostrowski. Kuźwa, tak szybko by mi odszedł na tych ściankach? Na zjeździe raczej nie uciekł, a tych podjazdów nie było tyle żeby mi tak nagle odskoczył. Sytuacja się wyjaśnia po kilku minutach gdy dojeżdża z tyłu. Gdzieś tam zagapił się i zjechał z trasy przez co musiał odrabiać kilkadziesiąt metrów.

Nie tylko on tak zrobił bo z boku wylatuje grupa bikerów i wpada na trasę. To cała czołówka, która ponoć zjechała aż 2 kilometry z trasy. Szybko odjeżdżają.
Teraz chyba najtrudniejsza część trasy, stromy podjazd po wąskiej ścieżce, trzeba dobrze balansować ciężarem ciała żeby utrzymać się na siodełku. Przednie koło ochoczo zrywa się do góry, a tylne wykazuje tendencje do buksowania. Po ściance robi się trochę bardziej płasko, ale podłoże za to podłoże bardzo grząskie. Trzeba siłowo kręcić korbami, koło znów buksuje i z trudem pokonuję każdy metr.

Na górze łapczywie łapię powietrze, Ostrowskie mocno ciśnie ale cały czas udaje mi się utrzymywać rozsądny dystans. Tuż przed rozjazdem na drugą rundę dojeżdża Wojtek Szustak i kawałek mnie podciąga za sobą na asfaltowym odcinku. Wojtek zjeżdża na Mega, a my w trójkę kierujemy się na drugą rundę. W trójkę bo jeszcze dochodzi jakiś gość z Bieniasz Timu. Gdzieś tam widzę z przodu czerwoną koszulkę Roberta Albrychta ale już odpuszczam bo pomału zaczynam odczuwać trudy tego maratonu.

Miało być niby płasko, a tutaj cała masa krótkich ale mocno wchodzących w nogi podjazdów. Wrzucam na ruszt żela i popijam jakimś piciem z bufetu. Jadę teraz już sam, pogoda jakoś trzyma, czasem na okularach zbiera się mgiełka z mżawki ale poza jednym błotnistym kawałkiem trasa suchutka. O zimnie też już zapomniałem i nawet niekiedy muszę otrzeć pot z nosa.

Mija już trzecia godzina jazdy, tracę z oczu Ostrowskiego i do samej mety jadę już sam. Znów ściana płaczu w lesie. Na górze czuję już coraz większą słabość, ratuję się jeszcze jednym żelem i pomału zaczynam odliczać kilometry do mety ale gdy tylko mogę to staram się dociskać na maksa. Ostatnie podjazdy po asfalcie jadę już na oparach, już nic nie jem, popijam tylko z bidonu i czekam na metę. Mijam rozjazd i znów kilka krótkich ale stromych podjazdów. Niektóre trzymają mnie już konkretnie, młynka wprawdzie nie wrzucam ale łańcuch bardzo często gości na największych trybach kasety.

Ostatni podjazd to już dla mnie istna Golgota. Czuję pierwsze symptomy skurczów, nogi jak z waty, płuca jakoś kiepsko pracują. Na drodze napis - meta 3 km. Dożyję! Dojadę! Patrzę na licznik, 3 godziny i 55 minut jazdy. Kolejny napis meta - 1 km. Na liczniku 3 godziny 58 minut. Fajnie było by zmieścić się poniżej 4 godzin. Dobrze to wygląda w tabeli wyników :)

Udaje się. Z czasem 3 godziny, 59 minut i 35 sekund melduję się na mecie. Miejsce Open 9 , w kategorii M4 jestem drugi. Wygrał oczywiście Krzysiek Gierczak, w open Arek Krzesiński. Wynik dobry, cieszy tym bardziej, że z tego niby płaskiego maratonu wyszła całkiem solidna rzeźnia gdzie można było solidnie porzeźbić łydę. Prawie 2 tys podjazdów raczej nie kwalifikuje się do miana płaskiego maratonu.
Pomimo tego średnia dosyć wysoka, pewnie za sprawą sporej ilości asfaltów i wygodnych szutrówek. Pojechałem dzisiaj na 100%, a może nawet więcej. Do końca nie wiedziałem kto jedzie, w jakiej kategorii i na jaki dystans. Nie było miejsca na kalkulacje przez co pojechałem tak jak piszą w poradnikach. Mocno wystartować, potem przyspieszyć, a na końcu dać z siebie wszystko. Tak było dzisiaj, bez kalkulacji, bez planowania, bez oglądania się za siebie. Blat i ogień.

Cyklokarpaty Wojnicz 2013 © furman



  • DST 85.50km
  • Teren 60.00km
  • Czas 03:59
  • VAVG 21.46km/h
  • HRmax 169 ( 94%)
  • HRavg 150 ( 83%)
  • Kalorie 4071kcal
  • Podjazdy 1980m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
GRATULACJE! Świetną formę zrobiłeś na ten sezon, oby tak dalej! :)
lukcioj
- 19:36 niedziela, 12 maja 2013 | linkuj
Brawo Furman!
jacekddd
- 19:36 niedziela, 12 maja 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ciepo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl