Sobota, 20 października 2012
Kategoria Wycieczka
Przechyba i Radziejowa.
Znów miał być Turbacz i znów wyszło co innego. Tym razem padło na Beskid Sądecki.
Z Krościenka uderzyliśmy na Dzwonkówkę, od razu bardzo stromo i ciężko. Od Dzwonkówki trochę lżej ale tylko przez chwilę bo znów robi się stromo. Dłuższy fragment pokonuję z rowerem na plecach. Potem już robi się lepiej i docieramy pod schronisko na Przechybie. Sporo ludzi, dużo rowerzystów, nie ma co się dziwić po pogoda obłędna dzisiaj. Połowa października, a słońce grzeje jak w lecie. Widoki powalają, Tatry widać jak na dłoni, przy ich dominującej pozycji w krajobrazie inne góry wydają się tylko zmarszczkami na powierzchni ziemi.
Po dłuższym popasie ruszamy w kierunku Radziejowej. A by tam dotrzeć trzeba pokonać kilka ciekawych zjazdów i podjazdów ale generalnie nie jest ciężko i meldujemy się pod wieżą widokową na szczycie po około pól godzinie jazdy. Znów dłuższy popas i lecimy dalej czerwonym szlakiem w kierunku Obidzy. Z Radziejowej kilka trudnych zjazdów, najtrudniejszy był chyba bardzo stromy fragment po kamieniach i korzeniach se sporymi uskokami. Naprawdę trzeba było uważać na każdy ruch. Wystarczył delikatny błąd jak w moim przypadku gdy przednie koło pojechało nie tam gdzie chciałem, lekko przyblokowało na jakimś dołku i już czuję jak tylna część roweru podnosi się do góry. Jeszcze w ostatniej chwili staram się wychylić ciałem wstecz jednocześnie wyrzucając rower spod siebie ale jest już za późno i lecą ponad kierownicą. Takie upadki wyglądają groźnie tym bardziej w takim miejscu pełnym kamienie i korzeni wychylających spod powierzchni.
Ale nie jest źle, wszystko odbyło się jak w zwolnionym tempie i miałem dużo czasu na przygotowanie się do upadku. Tylko małe obtarcie na łokciu. To mnie trochę podrażniło i kolejne zjazdy atakowałem agresywniej. To wbrew pozorom dobra taktyka. Zwłaszcza w górskich wąwozach pełnych luźnych kamieni i opadających dosyć mocno w dół. Trzęsie niemiłosiernie, co mniejsze kamienie fruwają spod kół, inne łomoczą gdy koła przesuwają je na boki. Odpowiedni tor jazdy wiodący pomiędzy tymi największymi to kluczowa sprawa, ale wcale nie łatwa bo kierownicą szarpie okropnie i trudno jechać tak jak sobie zaplanowałem. Dodatkowa na decyzję są tylko sekundy, jeden błąd i już pakuję się na wielki kamień, przewraca się na bok, koło ślizga się po jego boku, utrzymuję się w siodełku ale rower pędzi już nie tam gdzie sobie tego życzyłem.
Nabieram prędkości boję się hamować bo w takich miejscach nie da się jechać zbyt wolno. Trzeba zachować równowagę pomiędzy zbyt wolną i zbyt szybką jazdą. Powoli nie da się przejechać ale upadek wtedy nie jest groźny. Jadąc szybko rower posiada dość energii aby pokonać duże przeszkody ale upadek wtedy może być bardzo nieprzyjemny.
Tyle rozważań teoretycznych, a tymczasem praktyka jest taka, że już dosyć szybko jadę nie tam gdzie chciałem. Uderzenie w kamień wybiło mnie też z odpowiedniej pozycji i usiłuję złapać równowagę. Wpadam na kolejne kamienie, znów mocno szarpie kierownicą, wypinam prawą nogę i zaliczam podpórkę ale jadę dalej. W sumie nie było jakiegoś ekstremum ale lajt to też nie był. Góry to jednak góry, może dlatego lubię tam jeździć.
Dalsza trasa już bez większych emocji. Zjazd do Jaworek i powrót przez Szczawnicę do Krościenka.
Z Krościenka uderzyliśmy na Dzwonkówkę, od razu bardzo stromo i ciężko. Od Dzwonkówki trochę lżej ale tylko przez chwilę bo znów robi się stromo. Dłuższy fragment pokonuję z rowerem na plecach. Potem już robi się lepiej i docieramy pod schronisko na Przechybie. Sporo ludzi, dużo rowerzystów, nie ma co się dziwić po pogoda obłędna dzisiaj. Połowa października, a słońce grzeje jak w lecie. Widoki powalają, Tatry widać jak na dłoni, przy ich dominującej pozycji w krajobrazie inne góry wydają się tylko zmarszczkami na powierzchni ziemi.
Po dłuższym popasie ruszamy w kierunku Radziejowej. A by tam dotrzeć trzeba pokonać kilka ciekawych zjazdów i podjazdów ale generalnie nie jest ciężko i meldujemy się pod wieżą widokową na szczycie po około pól godzinie jazdy. Znów dłuższy popas i lecimy dalej czerwonym szlakiem w kierunku Obidzy. Z Radziejowej kilka trudnych zjazdów, najtrudniejszy był chyba bardzo stromy fragment po kamieniach i korzeniach se sporymi uskokami. Naprawdę trzeba było uważać na każdy ruch. Wystarczył delikatny błąd jak w moim przypadku gdy przednie koło pojechało nie tam gdzie chciałem, lekko przyblokowało na jakimś dołku i już czuję jak tylna część roweru podnosi się do góry. Jeszcze w ostatniej chwili staram się wychylić ciałem wstecz jednocześnie wyrzucając rower spod siebie ale jest już za późno i lecą ponad kierownicą. Takie upadki wyglądają groźnie tym bardziej w takim miejscu pełnym kamienie i korzeni wychylających spod powierzchni.
Ale nie jest źle, wszystko odbyło się jak w zwolnionym tempie i miałem dużo czasu na przygotowanie się do upadku. Tylko małe obtarcie na łokciu. To mnie trochę podrażniło i kolejne zjazdy atakowałem agresywniej. To wbrew pozorom dobra taktyka. Zwłaszcza w górskich wąwozach pełnych luźnych kamieni i opadających dosyć mocno w dół. Trzęsie niemiłosiernie, co mniejsze kamienie fruwają spod kół, inne łomoczą gdy koła przesuwają je na boki. Odpowiedni tor jazdy wiodący pomiędzy tymi największymi to kluczowa sprawa, ale wcale nie łatwa bo kierownicą szarpie okropnie i trudno jechać tak jak sobie zaplanowałem. Dodatkowa na decyzję są tylko sekundy, jeden błąd i już pakuję się na wielki kamień, przewraca się na bok, koło ślizga się po jego boku, utrzymuję się w siodełku ale rower pędzi już nie tam gdzie sobie tego życzyłem.
Nabieram prędkości boję się hamować bo w takich miejscach nie da się jechać zbyt wolno. Trzeba zachować równowagę pomiędzy zbyt wolną i zbyt szybką jazdą. Powoli nie da się przejechać ale upadek wtedy nie jest groźny. Jadąc szybko rower posiada dość energii aby pokonać duże przeszkody ale upadek wtedy może być bardzo nieprzyjemny.
Tyle rozważań teoretycznych, a tymczasem praktyka jest taka, że już dosyć szybko jadę nie tam gdzie chciałem. Uderzenie w kamień wybiło mnie też z odpowiedniej pozycji i usiłuję złapać równowagę. Wpadam na kolejne kamienie, znów mocno szarpie kierownicą, wypinam prawą nogę i zaliczam podpórkę ale jadę dalej. W sumie nie było jakiegoś ekstremum ale lajt to też nie był. Góry to jednak góry, może dlatego lubię tam jeździć.
Dalsza trasa już bez większych emocji. Zjazd do Jaworek i powrót przez Szczawnicę do Krościenka.
- DST 45.24km
- Teren 35.00km
- Czas 03:17
- VAVG 13.78km/h
- HRmax 173 ( 95%)
- HRavg 125 ( 69%)
- Kalorie 2546kcal
- Podjazdy 1326m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj