Sobota, 25 sierpnia 2012
Kategoria Zawody
W Krainie Wilka - wyścig MTB
Całkowity spontan wyszedł z tym wyścigiem. Jadąc na wieś zobaczyłem jakiegoś kolarza i przypomniało mi się, że w Polańczyku są jakieś zawody. W sumie z Błażkowej nie tak daleko. Można by wziąć rodzinkę nad Solinę, oni sobie spędzą czas po swojemu, a ja bym się bryknął na zawody. No i tak z minuty na minutę nabierałem większego smaka na ten wyjazd. Już od Korbielowea myślałem co by gdzieś wystartować ale nie czuję się jeszcze na siłach żeby pokazać się renomowanych zawodach. No, ale taki ogórek jak ten w Polańczyku to zupełnie co innego.
Tak więc w sobotę rano poleciałem w Bieszczady. Zawody faktycznie kameralne, zebrało się może ze 30-40 startujących osób. Dużo znajomych z Cyklokarpat. Trasa miała mieć 30 km. Start niby honorowy ale czołówka od razu mocno poszła pod górę. Ja jak zwykle trochę zamarudziłem, ale na asfalcie szybko przebiłem się do przodu i usadowiłem się w grupie goniącej czołówkę. Doszliśmy ich na zjeździe na jakieś 40-50 metrów ale kolejny podjazd i znów się oddalili. Czołową grupę prowadzi Arek Krzesiński. To bardzo mocny zawodnik, ścisła szpica polskiego MTB, chociaż nie tak znany jak pozostali. Arek pomimo tego, że ma możliwości aby wygrywać najbardziej prestiżowe cykle maratonów to woli jednak imprezy w stylu Cyklokarpat czy takie jak tan , w którym właśnie ciągnie czołówkę za sobą.
Po takim ostrym starcie musze chwilę odsapnąć. Nie przyjechałem tu żeby wygrać ale jak już mam jechać to pasuje przynajmniej powalczyć o jakiś niezły wynik. Szybko oceniam kto jedzie ze mną i jakie ma możliwości. Obok jedzie Kuba Gryzło, na razie idzie mu ciężko ale to typowy maratończyk, wolno się rozkręca, z każdym kilometrem będzie coraz mocniejszy. Moja obecna forma nie pozwala na nawiązanie walki z takim zawodnikiem. Poza tym to młodsza kategoria, nie zagraża mi więc nie ma co szarżować za nim.
Jest też dwóch młodych zawodników. Kolarskie sylwetki sugeruję dobre warunki ale zostali w tyle, być może początkujący, widać że nie są jakoś specjalnie mocni. Jeśli pomimo świetnych warunków fizycznych nie zostawili mnie na tych pierwszych podjazdach to ciężko im będzie na dalszej części trasy ze mną. Jedzie też jakiś mocno zbudowany gość. Jest groźny bo jakaś starsza kategoria, być może nawet z mojej. Typowy siłacz, sylwetka ewidentnie zbudowana na siłowni, podjazdy pokonuje na stojąco. Słaby nie jest ale jak długo będzie mógł generować takie moce? Trasa nie jest długa, ale 30 kilometrów na stojąco to nikt nie jest w stanie przejechać.
Kończy się asfalt, wjeżdżamy w teren. Organizator ostrzegał, że pierwsza część trasy jest bardzo błotnista. Tragedii nie ma ale szybko łapię warstwę błota na całym ciele. Pierwszy terenowy podjazd trzeba z buta dawać. Na razie jedzie się dobrze, ustabilizowałem puls i staram się równym tempem posuwać do przodu. Gość z siłowni ma wyraźne problemy z jazdą w błocie. Kilka razy próbuję go wyprzedzić ale nie ma gdzie, co chwilę kałuże z wodą, facet mija je bokiem, nie ma miejsca na dwoje. W końcu decyduję się wyprzedzić go przejeżdżając przez kałużę. Traf chciał, że była bardzo głęboka i prawie zatrzymałem się w jej środku. Gostek ucieka na kilka metrów. Napęd po takiej kąpieli zgrzyta jak zarzynana świnia. Dochodzę znów gościa i łykam go na krótkim podjeździe.
Pomimo tego, że nawet jakoś jadę czuję, że to nie jest to. Niby podjeżdżam dosyć sprawnie ale nie mam tego odejścia jakie nieraz czułem. Płaskie odcinki nie jestem w stanie pokonywać na blacie. Każdy podjazd wymaga ode mnie chwili odpoczynku na szczycie, puls nie spada w dół tak szybko jak bym sobie tego życzył. Na szczęście nawet to starcza mi do tego żeby uciec dwóm młodzieńcom oraz strong-menowi. Przede mną jednak kolejna przeszkoda. Drogę przecina rzeka o szerokości kilku metrów. Woda mętna nie widać dna, szukam jakiegoś węższego miejsca, nie ma nic takiego, schodzi mi kilkanaście sekund, w końcu nie widząc wyjścia atakuję ją z buta. Okazuje się płytka i o twardym podłożu, gdy dochodzę do drugiego brzegu dojeżdża siłacz i widząc mnie brodzącego po kostki w wodzie sprawnie pokonuje rzeczkę na rowerze. No i 30-sekudnowa przewaga poszła się rypać. Po chwili kolejna rzeka, tym razem atakuję ją na rowerze, nie jest taka łatwa jak poprzednia ale udaje się przejechać. Znów jedziemy w kupie. Jadę pierwszy, dłuższy odcinek dosyć trudnego zjazdu błotnistą ścieżką, jadę dosyć szybko, muszę tutaj odskoczyć trochę. Cały czas słyszę jednak za sobą rywali. Gdy drga robi się sucha i teren się wypłaszcza czas na rozglądnięcie się.
Strong-men jednak został gdzieś z tyłu, jedziemy w trójkę, ja i tych dwóch młodych z początku wyścigu. Jeden wyraźnie słabnie, zostaje na jakimś podjeździe. Małe kłopoty orientacyjne, jedziemy na czuja, z przeciwka nadjeżdża Kuba Gryzło wprowadzony w błąd przez jakiegoś dzieciaka mówiącego jakoby jechał złą trasą. My też nie jesteśmy pewni ale decydujemy wszyscy razem jechać dalej tą trasą. Kuba zawraca i jedzie razem z nami.
Chłopaki mocno dają podjazd i zostaję z tyłu. Czuję, że muszę trochę zwolnić bo długo nie pociągnę takim tempem. Zostaję sam, z tyłu spokój, nie ma już co się szarpać, tych z przodu nie dogonię, muszę tylko pilnować tyłów. Dobrze, że błoto się skończyło bo kałuża skutecznie wypłukała smar z łańcucha i łańcuch na małej tarczy coraz częściej przejawie skłonności do zaciągania.
Dalszą trasę pokonuję już spokojnie. Robimy pętlę i wpadamy na część tarasy, którą już jechaliśmy. Szybko zbliżam się do mety czując, że coś nie jest tak. Miało być 30 km, a tymczasem ja mam 20 km na liczniki i już widzę dojazdówkę do mety. Trochę głupieję i tuż przed linią mety po pokonaniu stromego zjazdu zatrzymuję się pytając się kogoś jaką długość miała trasa. Na mecie widzę jednak Arka i Kubę więc jadę w ich stronę przejeżdżając linię mety. Okazuje się, że trasa jednak została skrócona w związku z nocnymi opadami deszczu.
No i teraz podsumowanie. Udało się stanąć na pudle ...ale ten wynik traktuję z naprawdę dużą rezerwą. Nie ma nogi, nie ma szybkości, nie ma wytrzymałości siłowej. Na leszczy starczyło ale z solidnymi maratończykami mam problem. Z drugiej strony nie jest źle. Zrzucić skumulowane w wakacje kilogramy, zrobić solidna bazę, wprowadzić bardziej intensywne treningi i można by w sumie pokazać się nawet u Golonki. Ale jeśli już to raczej w przyszłym sezonie.
Tak więc w sobotę rano poleciałem w Bieszczady. Zawody faktycznie kameralne, zebrało się może ze 30-40 startujących osób. Dużo znajomych z Cyklokarpat. Trasa miała mieć 30 km. Start niby honorowy ale czołówka od razu mocno poszła pod górę. Ja jak zwykle trochę zamarudziłem, ale na asfalcie szybko przebiłem się do przodu i usadowiłem się w grupie goniącej czołówkę. Doszliśmy ich na zjeździe na jakieś 40-50 metrów ale kolejny podjazd i znów się oddalili. Czołową grupę prowadzi Arek Krzesiński. To bardzo mocny zawodnik, ścisła szpica polskiego MTB, chociaż nie tak znany jak pozostali. Arek pomimo tego, że ma możliwości aby wygrywać najbardziej prestiżowe cykle maratonów to woli jednak imprezy w stylu Cyklokarpat czy takie jak tan , w którym właśnie ciągnie czołówkę za sobą.
Po takim ostrym starcie musze chwilę odsapnąć. Nie przyjechałem tu żeby wygrać ale jak już mam jechać to pasuje przynajmniej powalczyć o jakiś niezły wynik. Szybko oceniam kto jedzie ze mną i jakie ma możliwości. Obok jedzie Kuba Gryzło, na razie idzie mu ciężko ale to typowy maratończyk, wolno się rozkręca, z każdym kilometrem będzie coraz mocniejszy. Moja obecna forma nie pozwala na nawiązanie walki z takim zawodnikiem. Poza tym to młodsza kategoria, nie zagraża mi więc nie ma co szarżować za nim.
Jest też dwóch młodych zawodników. Kolarskie sylwetki sugeruję dobre warunki ale zostali w tyle, być może początkujący, widać że nie są jakoś specjalnie mocni. Jeśli pomimo świetnych warunków fizycznych nie zostawili mnie na tych pierwszych podjazdach to ciężko im będzie na dalszej części trasy ze mną. Jedzie też jakiś mocno zbudowany gość. Jest groźny bo jakaś starsza kategoria, być może nawet z mojej. Typowy siłacz, sylwetka ewidentnie zbudowana na siłowni, podjazdy pokonuje na stojąco. Słaby nie jest ale jak długo będzie mógł generować takie moce? Trasa nie jest długa, ale 30 kilometrów na stojąco to nikt nie jest w stanie przejechać.
Kończy się asfalt, wjeżdżamy w teren. Organizator ostrzegał, że pierwsza część trasy jest bardzo błotnista. Tragedii nie ma ale szybko łapię warstwę błota na całym ciele. Pierwszy terenowy podjazd trzeba z buta dawać. Na razie jedzie się dobrze, ustabilizowałem puls i staram się równym tempem posuwać do przodu. Gość z siłowni ma wyraźne problemy z jazdą w błocie. Kilka razy próbuję go wyprzedzić ale nie ma gdzie, co chwilę kałuże z wodą, facet mija je bokiem, nie ma miejsca na dwoje. W końcu decyduję się wyprzedzić go przejeżdżając przez kałużę. Traf chciał, że była bardzo głęboka i prawie zatrzymałem się w jej środku. Gostek ucieka na kilka metrów. Napęd po takiej kąpieli zgrzyta jak zarzynana świnia. Dochodzę znów gościa i łykam go na krótkim podjeździe.
Pomimo tego, że nawet jakoś jadę czuję, że to nie jest to. Niby podjeżdżam dosyć sprawnie ale nie mam tego odejścia jakie nieraz czułem. Płaskie odcinki nie jestem w stanie pokonywać na blacie. Każdy podjazd wymaga ode mnie chwili odpoczynku na szczycie, puls nie spada w dół tak szybko jak bym sobie tego życzył. Na szczęście nawet to starcza mi do tego żeby uciec dwóm młodzieńcom oraz strong-menowi. Przede mną jednak kolejna przeszkoda. Drogę przecina rzeka o szerokości kilku metrów. Woda mętna nie widać dna, szukam jakiegoś węższego miejsca, nie ma nic takiego, schodzi mi kilkanaście sekund, w końcu nie widząc wyjścia atakuję ją z buta. Okazuje się płytka i o twardym podłożu, gdy dochodzę do drugiego brzegu dojeżdża siłacz i widząc mnie brodzącego po kostki w wodzie sprawnie pokonuje rzeczkę na rowerze. No i 30-sekudnowa przewaga poszła się rypać. Po chwili kolejna rzeka, tym razem atakuję ją na rowerze, nie jest taka łatwa jak poprzednia ale udaje się przejechać. Znów jedziemy w kupie. Jadę pierwszy, dłuższy odcinek dosyć trudnego zjazdu błotnistą ścieżką, jadę dosyć szybko, muszę tutaj odskoczyć trochę. Cały czas słyszę jednak za sobą rywali. Gdy drga robi się sucha i teren się wypłaszcza czas na rozglądnięcie się.
Strong-men jednak został gdzieś z tyłu, jedziemy w trójkę, ja i tych dwóch młodych z początku wyścigu. Jeden wyraźnie słabnie, zostaje na jakimś podjeździe. Małe kłopoty orientacyjne, jedziemy na czuja, z przeciwka nadjeżdża Kuba Gryzło wprowadzony w błąd przez jakiegoś dzieciaka mówiącego jakoby jechał złą trasą. My też nie jesteśmy pewni ale decydujemy wszyscy razem jechać dalej tą trasą. Kuba zawraca i jedzie razem z nami.
Chłopaki mocno dają podjazd i zostaję z tyłu. Czuję, że muszę trochę zwolnić bo długo nie pociągnę takim tempem. Zostaję sam, z tyłu spokój, nie ma już co się szarpać, tych z przodu nie dogonię, muszę tylko pilnować tyłów. Dobrze, że błoto się skończyło bo kałuża skutecznie wypłukała smar z łańcucha i łańcuch na małej tarczy coraz częściej przejawie skłonności do zaciągania.
Dalszą trasę pokonuję już spokojnie. Robimy pętlę i wpadamy na część tarasy, którą już jechaliśmy. Szybko zbliżam się do mety czując, że coś nie jest tak. Miało być 30 km, a tymczasem ja mam 20 km na liczniki i już widzę dojazdówkę do mety. Trochę głupieję i tuż przed linią mety po pokonaniu stromego zjazdu zatrzymuję się pytając się kogoś jaką długość miała trasa. Na mecie widzę jednak Arka i Kubę więc jadę w ich stronę przejeżdżając linię mety. Okazuje się, że trasa jednak została skrócona w związku z nocnymi opadami deszczu.
No i teraz podsumowanie. Udało się stanąć na pudle ...ale ten wynik traktuję z naprawdę dużą rezerwą. Nie ma nogi, nie ma szybkości, nie ma wytrzymałości siłowej. Na leszczy starczyło ale z solidnymi maratończykami mam problem. Z drugiej strony nie jest źle. Zrzucić skumulowane w wakacje kilogramy, zrobić solidna bazę, wprowadzić bardziej intensywne treningi i można by w sumie pokazać się nawet u Golonki. Ale jeśli już to raczej w przyszłym sezonie.
- DST 20.97km
- Teren 15.00km
- Czas 01:27
- VAVG 14.46km/h
- HRmax 180 ( 99%)
- HRavg 161 ( 88%)
- Kalorie 1130kcal
- Podjazdy 560m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Gratulacje, opis ciekawy, fajnie się go czyta.
Jacek jacekddd - 11:49 środa, 5 września 2012 | linkuj
Jacek jacekddd - 11:49 środa, 5 września 2012 | linkuj
A gdzie jest ten kolo co chciał rzucić ściganie i turystyką się zająć??? :)))
Wiedziałem, że pociągnie wilka do lasu... Michnik - 21:33 piątek, 31 sierpnia 2012 | linkuj
Wiedziałem, że pociągnie wilka do lasu... Michnik - 21:33 piątek, 31 sierpnia 2012 | linkuj
Pudło jest pudłem! :)
(ale odczucia co do swojego pudła w tym wyścigu mam dokładnie takie same) :) misiek - 17:12 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
(ale odczucia co do swojego pudła w tym wyścigu mam dokładnie takie same) :) misiek - 17:12 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Furman Zawoja czeka :D, decyduj się szybko bo jutro robię przelew. Gratulacje za pudło.
spinoza - 12:14 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Komentuj