Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 20 lutego 2012 Kategoria Gran Canaria

Gran Canaria - zachodnie rubieża.

Kolejnego dnia rano szybko nanoszę poprawki do trasy. Skracam ją o 40 km pozbywając się ogromnej ilości podjazdów. Dodatkowo idę na łatwiznę i do Puerto de Mogan podjeżdżam autobusem. I chyba dobrze robię bo sam dojazd do tego miejsce chociaż wiedzie wzdłuż wybrzeża trzeba uznać za trudny. Około 40 km po wygodnej ale bardzo pofałdowanej drodze. Podjazdy nie są długie ale w zestawieniu z wiatrem na pewno dają popalić. Tak więc rozpoczynam eksplorację zachodnich rubieży wyspy. Początek nawet spoko, szybko wyjeżdżam z miasteczka i lekko wznoszę się do góry. Kolano lekko pobolewa ale mam nadzieję, że przynajmniej dzisiaj jeszcze poradzi. Jadę w stronę San Nicolas, mijam odbicie w stronę znanej mi już Sorii. To ostatnie miejsce nadające się na jakiś rozsądny skrót. Zastanawiam się całkiem poważnie bo nie czuję się komfortowo z tym kolanem ale w końcu stawiam wszystko na jedną kartę. Nie dam razy to najwyżej wrócę do Mogan, a stąd autobusem do hotelu. Raz kosie śmierć.

Na pocieszenie dostaję od losu solidny podjazd. Z poziomu morza wznoszę się na wysokość prawie 700 metrów i szybko zjeżdżam do Nicolas, które również leży prawie nad morzem. Ta część wyspy jednak bardzo różni się od skomercjalizowanego południa. Małe domki, wyglądające z daleka jak pudełka od zapałek. Wszędzie cisza i pustka, gdzieś tam na ławeczce siedzi para staruszków wystawiając twarze do słońca. Jakiś dzieciak z deskorolką tłucze się na pustej ulicy, zza którejś przecznicy szczeka na mnie pies. Całe centrum to raptem 20 metrów jazdy i szybko opuszczam to magiczne miejsce. Jeszcze tylko kilka domów i zmierzam w kierunku gór. W tym miejscu spodziewałem się już drogi terenowej ale o dziwo cały czas mam kołami doskonały asfalt.

Jadę drogą o numerze GC-210. Przede mną wysokie góry i ciemne niebo nad nimi. Tam wysoko widać, że nie jest miło. Znów rozpoczynam wspinaczkę do góry, tym razem droga nie daje mi szans na wejście w odpowiedni rytm ale od razu uderza z grubej rury. Kilka serpentyn z bardzo stromymi nawrotkami, potem kawałek płaskiego i poprawka, a po niej kolejna. Szybko nabieram wysokości i równie szybko wzrasta we mnie oszołomienie. Bo nie sądziłem, że Gran Canaria może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. A to co widzę przyprawia mnie o obłęd. Droga zwęża się do szerokości max. trzech merów, wygląda jak by została żywcem wykuta w skale. Za każdym zakrętem mam wrażenie, że to już jej koniec, wszędzie otaczają mnie potężne góry, zdaje się, że nie możliwości poprowadzenie jaj dalej, a jednak ona wciska się gdzieś pomiędzy strome i przepaściste stoki i uparcie posuwa do góry.

Jak dobrze, że jednak zdecydowałem się tu jechać. Tereny są wręcz niesamowite, zero cywilizacji, tylko ja, mój rower i ogromne góry odgradzające mnie swoja potęgą od reszty świata. I jeszcze tylko kumkające żaby. Od dawna słyszałem ten dźwięk ale dopiero teraz potrafiłem go zidentyfikować. Skąd żaby na tym suchym pustkowiu? Odpowiedź jest prosta, przede mną tama łapiąca wodę spływającą z gór podczas deszczów , chyba przecieka bo widzę tu jedyny strumień na tej wyspie. Strumień to za dużo powiedziane, bardziej ciek wodny, na tyle jednak zapewne stały, że kumkające stworzenia znalazły tu swoje miejsce do życia.

Aby wyjechać na koronę zapory muszę pokonać serię ogromnie stromych serpentyn. Zziajany i zmachany na górze robię sobie przerwę. Pogoda w górach się poprawia ale podmuchy wiatru przywiewają stamtąd bardzo zimne powietrze. Znajduję sobie przytulne miejsce w zaułku skalnym i odpoczywam kilka minut ustawiając się do słońca. Dalsza droga nadal nie odpuszcza, nadal ciężko orka do góry, co chwilę w górę pokazują się nowe barierki wskazujące jak biegnie droga. Co chwilę podnoszę głowę i co chwilę widzę kolejne.
Mijają metry i minuty, słychać tylko ćwierkanie suchego łańcucha na małej koronce z przodu i mój przyspieszony oddech. Docieram do rozwidlenia dróg, główna droga (ta szeroka na trzy metry) biegnie w stronę Artenary. To charakterystyczne miejsce bo kilka metrów prowadzi ona wybitym w skale tunelem. Ja skręcam w prawo i kieruję się na El Carrizal.

Myślałem, że najgorsze już za mną, a dopiero tutaj przechodzę próbę ognia. Kilkanaście minut muszę orać po masakrycznej stromiźnie. To już nie jest jazda, to już walka o przetrwanie, ręce bolą od ściskania kierownicy, nogi pieką od kręcenia, po nosie skapują kropelki potu, zaparowane okulary wędrują do kieszeni, włącza mi się tryb przetrwania. W dole o dziwo widzę kilku kolarzy, jadą na stojąco, widać, że sporo szybciej ode mnie.
Na przełęczy zatrzymuję się na chwile i tutaj mnie doganiają. Nie gadamy za dużo, zwyczajowe hello i tyle, zresztą goście nie są w nastroju na rozmówki. Widać, że polecieli pod tą górę na maxa, łapczywie łapią powietrze, a z ich usta wydostaje się co po chwilę jedno, kosmopolityczne słowo – FUCK !

Jestem już wysoko, GPS wskazuje ponad 1200 metrów, wygląda na to, że najtrudniejsza część trasy jest już za mną. Po kilku minutach wjeżdżam do El Carrizal. Cała ta miejscowość to kilka pudełkowatych domków wybudowanych na półkach skalnych. Gdyby nie dwóch budowlańców pracujących na koparkach przy drodze trudno by znaleźć tu kogoś żywego. Wprawdzie gdzieś tam kogut zapiał, tam szczeknął pies ale poza tym nie widać żadnych oznak życia. Domki położone są na kilku poziomach, droga wspina się pomiędzy nimi w górę. Szybko jednak mijam wioseczkę i znów zaczynam wspinaczkę do góry. To już chyba ostatni etap mojej udręki. Z wykresu pamiętam, że max punkt tej trasy prowadzi gdzieś na 1400 metrów, a właśnie przebijam 1300 metrów. W górze wiać jeszcze kilka solidnych serpentyn ale wszystko wskazuje na to, że to już końcówka. I rzeczywiście na górze dostrzegam już znajome krajobrazy. W oddali widać położoną na skalnych półkach Tejedę, w dole po prawej San Bartolome. Wyskakuję na główną drogę w okolicy Ayacaty. Jechałem już tędy kilka razy podczas pobytu na wyspie i wiem co mnie jeszcze czekam. Do San Bartolome krótki podjazd i bardzo długi zjazd krętymi serpentynami.

Z San Bartolome fantastyczny zjazd do Fatagi. Ta droga to podstawowy punkt programu pobytu na wyspie. Tutaj każdy kolarz musi być. Obłędne widoki z dominującym nad okolicą szczytem Roque Nublo. Ta góra to symbol Gran Canarii, nie przypadkiem bo przyciąga wzrok jak magnes, z niewielu miejsca na wyspie nie widać tego skalnego szpikulca. Pomimo, że jadę tędy już kolejny raz to nadal nie mogę nasycić oczu tymi widokami. Do Fatagi zjeżdżam bardzo szybko i tutaj czeka na mnie ostatni podjazd podczas pobytu na wyspie.

W porównaniu do tego co już jechałem to wręcz zabawa, piaskownica, żłobek. Pomimo sporego zmęczenie szybko pokonuję ten fragment drogi i zatrzymuję się w zatoczce aby popatrzeć po raz ostatni na Grand Canyon, Roque Nublo, Pico de las Nieves. Do hotelu pozostało mi 8 km zjazdu. W dole widać zabudowania Playa del Ingles, słynne wydmy w Maspalomas. Patrzę tak kilka minut i zjeżdżam w dół.


To tyle z wyjazdu na Gran Canarię. Wiedziałem czego mogłem się tu spodziewać, a jednak wyspa zaskakiwała mnie na każdym kroku. Wiedziałem, że jest to rowerowy raj, a jednak nie sądziłem, że rowerzyści są tam traktowani jak święte krowy. Wiedziałem, że jest tu pięknie, ale nie sądziłem, że jest tak OBŁĘDNIE PIĘKNIE. Wiedziałem, że są tu góry, ale nie widziałem, że to aż takie GÓRY. Wiedziałem, że będzie tutaj ciężko, ale nie sądziłem, będzie aż tak CIEŻKO! Udało mi się zrealizować prawie wszystkie założenia, chociaż po pierwszych dniach nie wyglądało na to. Nie ma co więcej pisać i podejmować nieudolne próby opisania tego co można tu przeżyć. Zdjęcie i słowa nie oddadzą nawet ułamka tego wszystkiego bo trzeba to zobaczyć.

Link do galerii dla tych, którzy nie lubią czytać Opis linka

  • DST 95.28km
  • Czas 05:42
  • VAVG 16.72km/h
  • HRmax 163 ( 90%)
  • HRavg 130 ( 71%)
  • Kalorie 4417kcal
  • Podjazdy 3201m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa kuibe
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl