Sobota, 24 września 2011
Kategoria Wycieczka
Przez góry i przełęcze.
Myślałem o Przechybie cały rok. Jakoś do tej pory nie za bardzo była okazja jechać. Gdyby jechać z Krakowa to wyjdzie coś koło 200 km i to już dosyć dużo.
Na ten weekend pogoda wypadła bardzo fajna więc pomyślałem znów o tej Przechybie.
Nie widziało mi się za bardzo spędzenie całego dnia na rowerze więc wspomogłem się autem i podjechałem do Wiśniowej.
Pierwsze metry jazdy na rowerze i czuję, że jest zimno. Zmyliła mnie ta pogoda. Słońce daje na całego ale zimno. Niestety nie wziąłem z domu żadnej bluzy. Pierwszy podjazd pod Wierzbanową mam cały czas myślenice jak mogłem być taki głupi. Jadę pod górę i cały czas mi zimno. Jest dopiero 11 więc szansę na ocieplenie są spore ale jakiś ryzyko istnieje. Zjazd do Kasiny bardzo nieprzyjemny. Dopiero w Mszanie jakoś zapominam o dyskomforcie cieplnym. Podjazd na przeł. Przysłup trochę się ciągnie.
Za to zjazd do Kamienicy rewelacja. Taki jaki lubię, poza pierwszą ścianką opadającą stromo do Rzek droga delikatnie traci wysokość przez co leci się długo ze sporą prędkością. Mijam Kamienicę i w Zabrzeziu skręcam na Nowy Sącz. Ten odcinek niezbyt przyjemny. Spory ruch, a i widoczki jakoś nie powalające.
Szybko docieram do Gołkowic gdzie zaczyna się zasadnicza część podjazdu na Przechybę. Początek to przejazd przez wieś, droga minimalnie, prawie niezauważalnie wznosi się do góry. Jadę sobie pomału i dostrzegam na drodze jakąś ruchomą plamę. Dopiero gdy bliżej podjeżdżam widzę, że ta plama to całkiem dorodna żmija. Szybko zeskakuję z roweru i robię kilka fotek. Chciałem jeszcze zrobić filmik ale koleżanka żmija nie miała ochoty zostać gwiazdą filmową i szybko skryła się w trawie. No cóż, tyle fotek, trzeba kręcić dalej.
Droga zaczyna się mocniej wznosić, mijam szlaban i parking i coraz węższą drogą nabieram wysokości. Robi się całkiem stromo, zaczynam się ratować najmniejszą koronką z przodu. Może nie jest jakoś masakrycznie stromo ale podjazd jest bardzo długi. Ciągnie się i ciągnie, raz stromiej, raz łagodniej ale w zasadzie nie ma ani metra wytchnienia. Cały czas trzeba mocno deptać.
Po lewej mijam źródło, potem jakieś baraki po prawej. Znów kawałek solidnej ścianki, robi się ciężko. Jakoś jednak daję rady. Kilka ostrych zakrętów. Do góry już niedaleko. Ostatnie 600-700 metrów brak asfaltu. Najpierw kawałek wysypany luźnym tłuczniem. Trudno się jedzie na kolarce po takiej nawierzchni ale udaję się bez zsiadania z roweru. Dalej jest już typowa gruntówka. Tutak jest lepiej i już szybko docieram pod schronisko.
Na górze siadam na ławeczce i wygrzewam się w słońcu. Jednak gdy tylko tracę temperaturę osiągniętą na podjeździe robi się bardzo zimno. Gdy oddycham widać parę wydobywającą się moich usta. Chowam się w schronisku, wrzucam coś na ruszt i pomału myślę o zjeździe.
Po tłuczniu jadę bardzo ostrożnie, ale dalej już na asfalcie też nie jest jakoś cudownie. Droga bardzo wąska, niekiedy na poboczu poleguje trochę żwiru. Zakręty bardzo ciasne, nie widać co dzieje się za zakrętem. Cały czas trzeba mocno hamować. Ten zjazd naprawdę nie jest jakiś super przyjemny.
Tankuję w źródełku i szybko lecę dalej. Niżej przez wieś jest trochę lepiej. z Gołkowic jadę teraz inną drogą. Kieruję się na Młyńczyska. Spory kawałek jadę po płaskim, potem równie długi odcinek lekko do góry. Dłuży się trochę ta droga. Dopiero w Młyńczyskach pojawiają się solidniejsze podjazdy. Wyskakuję na drogę Kamienica-Limanowa tuż prze szczytem przeł. Ostra. Kilkaset metrów i jestem na Ostrej. Zjazd do Limanowej wynagradza ten z Przechyby. Droga szeroka, świetna nawierzchnia. Nawet serpentyny można lecieć ze sporą prędkością. Jedzie się wspaniale, mija mnie jakieś auto, z okna machają dzieciaki. Jakież jest ich zdziwienie gdy po kilku zakrętach dochodzę ich, a na kolejnym spokojnie biorę ich po lewej :)
Nie dojeżdżam do Limanowej, skręcam w lewo, znów stromy podjazd, ale za to za nim cudowny odcinek do Słopnic. Droga lekko faluje. Wokół wspaniałe widoki, jestem dosyć wysoko więc okoliczne szczyty wydają się być na wyciągnięcie ręki. Z tyłu Mogielica z wieżą na szczycie, po lewej połoninki Ćwilina. Na wprost mnie Łopień, a po prawej wyraźny grzbiet Pasma Łososińskiego z Jaworzem i Sałaszem.
Przelatuję przez Słopnice, kawałek główną drogą w kierunku Mszany i odbijam na Tymbark. Już niedaleko do auta. Przelatuję Podłopień, potem Wilkowisko i kierują się na Jodłownik. Kilka stromych ale krótkich ścianek. Już czuję nogi, dystans już solidny, a i tych podjazdów nazbierało się całkiem sporo
Ostatnie kilometry pokonuję już bardzo wolno. Zmęczenie daje o sobie znać.
Ostatni podjazd i jestem koło tartaku tuż przed przeł. Wierzbanowską. Stąd do Wiśniowej mam już tylko w dół.
Było extra.
Na ten weekend pogoda wypadła bardzo fajna więc pomyślałem znów o tej Przechybie.
Nie widziało mi się za bardzo spędzenie całego dnia na rowerze więc wspomogłem się autem i podjechałem do Wiśniowej.
Pierwsze metry jazdy na rowerze i czuję, że jest zimno. Zmyliła mnie ta pogoda. Słońce daje na całego ale zimno. Niestety nie wziąłem z domu żadnej bluzy. Pierwszy podjazd pod Wierzbanową mam cały czas myślenice jak mogłem być taki głupi. Jadę pod górę i cały czas mi zimno. Jest dopiero 11 więc szansę na ocieplenie są spore ale jakiś ryzyko istnieje. Zjazd do Kasiny bardzo nieprzyjemny. Dopiero w Mszanie jakoś zapominam o dyskomforcie cieplnym. Podjazd na przeł. Przysłup trochę się ciągnie.
Za to zjazd do Kamienicy rewelacja. Taki jaki lubię, poza pierwszą ścianką opadającą stromo do Rzek droga delikatnie traci wysokość przez co leci się długo ze sporą prędkością. Mijam Kamienicę i w Zabrzeziu skręcam na Nowy Sącz. Ten odcinek niezbyt przyjemny. Spory ruch, a i widoczki jakoś nie powalające.
Szybko docieram do Gołkowic gdzie zaczyna się zasadnicza część podjazdu na Przechybę. Początek to przejazd przez wieś, droga minimalnie, prawie niezauważalnie wznosi się do góry. Jadę sobie pomału i dostrzegam na drodze jakąś ruchomą plamę. Dopiero gdy bliżej podjeżdżam widzę, że ta plama to całkiem dorodna żmija. Szybko zeskakuję z roweru i robię kilka fotek. Chciałem jeszcze zrobić filmik ale koleżanka żmija nie miała ochoty zostać gwiazdą filmową i szybko skryła się w trawie. No cóż, tyle fotek, trzeba kręcić dalej.
Droga zaczyna się mocniej wznosić, mijam szlaban i parking i coraz węższą drogą nabieram wysokości. Robi się całkiem stromo, zaczynam się ratować najmniejszą koronką z przodu. Może nie jest jakoś masakrycznie stromo ale podjazd jest bardzo długi. Ciągnie się i ciągnie, raz stromiej, raz łagodniej ale w zasadzie nie ma ani metra wytchnienia. Cały czas trzeba mocno deptać.
Po lewej mijam źródło, potem jakieś baraki po prawej. Znów kawałek solidnej ścianki, robi się ciężko. Jakoś jednak daję rady. Kilka ostrych zakrętów. Do góry już niedaleko. Ostatnie 600-700 metrów brak asfaltu. Najpierw kawałek wysypany luźnym tłuczniem. Trudno się jedzie na kolarce po takiej nawierzchni ale udaję się bez zsiadania z roweru. Dalej jest już typowa gruntówka. Tutak jest lepiej i już szybko docieram pod schronisko.
Na górze siadam na ławeczce i wygrzewam się w słońcu. Jednak gdy tylko tracę temperaturę osiągniętą na podjeździe robi się bardzo zimno. Gdy oddycham widać parę wydobywającą się moich usta. Chowam się w schronisku, wrzucam coś na ruszt i pomału myślę o zjeździe.
Po tłuczniu jadę bardzo ostrożnie, ale dalej już na asfalcie też nie jest jakoś cudownie. Droga bardzo wąska, niekiedy na poboczu poleguje trochę żwiru. Zakręty bardzo ciasne, nie widać co dzieje się za zakrętem. Cały czas trzeba mocno hamować. Ten zjazd naprawdę nie jest jakiś super przyjemny.
Tankuję w źródełku i szybko lecę dalej. Niżej przez wieś jest trochę lepiej. z Gołkowic jadę teraz inną drogą. Kieruję się na Młyńczyska. Spory kawałek jadę po płaskim, potem równie długi odcinek lekko do góry. Dłuży się trochę ta droga. Dopiero w Młyńczyskach pojawiają się solidniejsze podjazdy. Wyskakuję na drogę Kamienica-Limanowa tuż prze szczytem przeł. Ostra. Kilkaset metrów i jestem na Ostrej. Zjazd do Limanowej wynagradza ten z Przechyby. Droga szeroka, świetna nawierzchnia. Nawet serpentyny można lecieć ze sporą prędkością. Jedzie się wspaniale, mija mnie jakieś auto, z okna machają dzieciaki. Jakież jest ich zdziwienie gdy po kilku zakrętach dochodzę ich, a na kolejnym spokojnie biorę ich po lewej :)
Nie dojeżdżam do Limanowej, skręcam w lewo, znów stromy podjazd, ale za to za nim cudowny odcinek do Słopnic. Droga lekko faluje. Wokół wspaniałe widoki, jestem dosyć wysoko więc okoliczne szczyty wydają się być na wyciągnięcie ręki. Z tyłu Mogielica z wieżą na szczycie, po lewej połoninki Ćwilina. Na wprost mnie Łopień, a po prawej wyraźny grzbiet Pasma Łososińskiego z Jaworzem i Sałaszem.
Przelatuję przez Słopnice, kawałek główną drogą w kierunku Mszany i odbijam na Tymbark. Już niedaleko do auta. Przelatuję Podłopień, potem Wilkowisko i kierują się na Jodłownik. Kilka stromych ale krótkich ścianek. Już czuję nogi, dystans już solidny, a i tych podjazdów nazbierało się całkiem sporo
Ostatnie kilometry pokonuję już bardzo wolno. Zmęczenie daje o sobie znać.
Ostatni podjazd i jestem koło tartaku tuż przed przeł. Wierzbanowską. Stąd do Wiśniowej mam już tylko w dół.
Było extra.
- DST 146.49km
- Teren 2.00km
- Czas 05:33
- VAVG 26.39km/h
- HRmax 167 ( 92%)
- HRavg 128 ( 70%)
- Kalorie 6069kcal
- Podjazdy 2496m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Szaleństwo Furman szoską na szutrówkę, masz zapędy. Jak coś wracałbyś pewnie stamtąd do niedzieli. Świetna trasa.
Jacek
jacekddd - 21:17 poniedziałek, 26 września 2011 | linkuj
Komentuj
Jacek
jacekddd - 21:17 poniedziałek, 26 września 2011 | linkuj