Poniedziałek, 19 września 2011
Kategoria Wycieczka
Dookoła Tatr.
Trochę poupalalałem wczoraj wraz z Luckiem i Mikim. Runda wokół Tatr zaliczona. Pogoda trafiona idealnie, traska bajka, ale niełatwa. Start robiliśmy z Chochołowa, rano zimno jak cholera, Miki ma ogromne problemy z ubraniem się w odpowiedni sposób. Pierwsze kilometry nieprzyjemne ale szybko się rozgrzewamy na podjazdach. Drogi puste jedzie się wspaniale. Na podjazdach chłopaki mocno dociskają i zostaję trochę w tyle. Zjazdy rewelacja, świetny asfalt, zakręty nie za mocne, fajnie można się składać. O widoczkach nie piszę, cały czas towarzyszą nam obłędne panoramy poszarpanych, tatrzańskich szczytów. Zjeżdżamy do Liptowskiego Mikulasa. Tutaj chyba najmniej przyjemna część trasy. Tatry trochę się oddaliły, sam przejazd przez miasto nieciekawy, w dodatku łapie nas tutaj bardzo mocny wiatr z boku.
Jedzie się bardzo ciężko, czy na kole, czy z przodu to trzeba mocno dawać. W dodatku cały czas pod górę, najpierw bardzo łagodnie ale w miarę zbliżania się do Strbskiego Plesa nachylenie wzrasta. Tracimy tu sporo sił, średnia leci na łeb na szyję. Miki mocno podkręca tempo na podjazdach. Nasz mini peleton rozciąga się na kilkaset metrów przy czym ja mam zaszczyt go zamykać
Podjazd ciągnie się bardzo długo, w zasadzie ponad 30 km dajemy cały czas pod górę. W nogach już czuć dotychczasowe kilometry i zaczyna się pomału włączać tryb przetrwania. Strbskie Pleso leży około 2 km od głównej drogi. Oczywiście pod górę ale naprawdę warto tam pojechać. Na górze kilka snobistycznych hoteli, jeziorko, a wokół imponujące góry. Tutaj robimy dłuższy postój, Miki ma kupę uciechy obserwując leżących na hotelowym tarasie, na obitych białą skórą fotelach, za przyciemnioną szybą snobów, oczywiście w białych szlafroczkach. Nie tylko my ich obserwujemy. Ciekawa sprawa, wygląda to jak ZOO, jedni obserwują drugich. Kwestią sporną pozostaje kto w tej sytuacji robi za małpy
Po dłuższej przerwie pomału zbieramy się dalej. Czeka nas teraz w nagrodę naprawdę długi zjazd. Droga dobra, pruje się rewelacyjnie. Zaczynamy odczuwać zmęczenie, zbliżamy się do Łysej Polany ale czekają nas jeszcze dwa solidne podjazdy. Może nie za strome ale dają popalić, zwłaszcza teraz gdy naprawdę mamy już mocno w czubie.
Zatrzymujemy się przy sklepie żeby zatankować coś mokrego. Spotykamy tutaj Krzyśka Szarka z Bikeholików. Coś tam gadamy i pomału zbieramy się do dalszej jazdy. Łysa Polana coraz bliżej. Po przekroczenie granicy inny świat. Ludzi od groma wszędzie, cała droga zastawiona autami. To miejsce wypadowe nad Morskie Oko więc nic dziwnego. Ale dalej nie jest lepiej. Dużo tych polaków wszędzie, w zasadzie aż do samego Zakopanego każdy wolny plac przy drodze zastawiony autami. O pustce i ciszy jak na Słowacji można zapomnieć.
Za Łysą bardzo ciężki podjazd. Oj męczę się tutaj okropnie, nogi już nie chcą kręcić a droga cała czas wznosi się mocno do góry. Za każdym zakrętem wypatruję czegoś płaskiego lecz kilka razy przeżywam rozczarowanie. Na górę docieram chwilę po chłopakach i dosyć mocno styrany już. Dobrze, że zjazd do Zakopca ciągnie się dosyć długo i można odpocząć. W Zakopanym wrzucamy na ruszt jakąś obiadokolację w knajpie i śmigamy ostatnie kilometry. Jeszcze jeden dłuższy podjazd i już prujemy w stronę Chochołowa. Lukcio ciągnie nasz peleton i daje już chyba na maxa. Przelatujemy Kościelisko, Witów z prędkością bolidu Formuły 1. Na budziku cały czas ponad 4 dychy i tak przez ładnych kilkanaście kilometrów.
Nie dziwne, że przy aucie wszyscy oddychamy z ulgą i potrzebujemy kilku minut żeby dojść do siebie. No ale udało się. Wyjazd świetny. Było wszystko czego można oczekiwać od takiej wycieczki. Styraliśmy się ostro, nacieszyli oczy cudownymi widokami, pośmiali, wypocili sporo potu. Zwłaszcza Miki przypominał solnego dziadka
Aha i pozdrowienia dla pieszej ekipy zielonych, która pieszo przemierzała tatrzańskie szlaki. Chyba się mocno zdziwili gdy zobaczyli w Zakopcu zielony peleton
Trasa niestety bez ostatnich 20 km bo bateryjka padła w Garminie. Miki będzie miał całą. Powinny być jakieś fotki jak chłopaki dojdą siebie
Jedzie się bardzo ciężko, czy na kole, czy z przodu to trzeba mocno dawać. W dodatku cały czas pod górę, najpierw bardzo łagodnie ale w miarę zbliżania się do Strbskiego Plesa nachylenie wzrasta. Tracimy tu sporo sił, średnia leci na łeb na szyję. Miki mocno podkręca tempo na podjazdach. Nasz mini peleton rozciąga się na kilkaset metrów przy czym ja mam zaszczyt go zamykać
Podjazd ciągnie się bardzo długo, w zasadzie ponad 30 km dajemy cały czas pod górę. W nogach już czuć dotychczasowe kilometry i zaczyna się pomału włączać tryb przetrwania. Strbskie Pleso leży około 2 km od głównej drogi. Oczywiście pod górę ale naprawdę warto tam pojechać. Na górze kilka snobistycznych hoteli, jeziorko, a wokół imponujące góry. Tutaj robimy dłuższy postój, Miki ma kupę uciechy obserwując leżących na hotelowym tarasie, na obitych białą skórą fotelach, za przyciemnioną szybą snobów, oczywiście w białych szlafroczkach. Nie tylko my ich obserwujemy. Ciekawa sprawa, wygląda to jak ZOO, jedni obserwują drugich. Kwestią sporną pozostaje kto w tej sytuacji robi za małpy
Po dłuższej przerwie pomału zbieramy się dalej. Czeka nas teraz w nagrodę naprawdę długi zjazd. Droga dobra, pruje się rewelacyjnie. Zaczynamy odczuwać zmęczenie, zbliżamy się do Łysej Polany ale czekają nas jeszcze dwa solidne podjazdy. Może nie za strome ale dają popalić, zwłaszcza teraz gdy naprawdę mamy już mocno w czubie.
Zatrzymujemy się przy sklepie żeby zatankować coś mokrego. Spotykamy tutaj Krzyśka Szarka z Bikeholików. Coś tam gadamy i pomału zbieramy się do dalszej jazdy. Łysa Polana coraz bliżej. Po przekroczenie granicy inny świat. Ludzi od groma wszędzie, cała droga zastawiona autami. To miejsce wypadowe nad Morskie Oko więc nic dziwnego. Ale dalej nie jest lepiej. Dużo tych polaków wszędzie, w zasadzie aż do samego Zakopanego każdy wolny plac przy drodze zastawiony autami. O pustce i ciszy jak na Słowacji można zapomnieć.
Za Łysą bardzo ciężki podjazd. Oj męczę się tutaj okropnie, nogi już nie chcą kręcić a droga cała czas wznosi się mocno do góry. Za każdym zakrętem wypatruję czegoś płaskiego lecz kilka razy przeżywam rozczarowanie. Na górę docieram chwilę po chłopakach i dosyć mocno styrany już. Dobrze, że zjazd do Zakopca ciągnie się dosyć długo i można odpocząć. W Zakopanym wrzucamy na ruszt jakąś obiadokolację w knajpie i śmigamy ostatnie kilometry. Jeszcze jeden dłuższy podjazd i już prujemy w stronę Chochołowa. Lukcio ciągnie nasz peleton i daje już chyba na maxa. Przelatujemy Kościelisko, Witów z prędkością bolidu Formuły 1. Na budziku cały czas ponad 4 dychy i tak przez ładnych kilkanaście kilometrów.
Nie dziwne, że przy aucie wszyscy oddychamy z ulgą i potrzebujemy kilku minut żeby dojść do siebie. No ale udało się. Wyjazd świetny. Było wszystko czego można oczekiwać od takiej wycieczki. Styraliśmy się ostro, nacieszyli oczy cudownymi widokami, pośmiali, wypocili sporo potu. Zwłaszcza Miki przypominał solnego dziadka
Aha i pozdrowienia dla pieszej ekipy zielonych, która pieszo przemierzała tatrzańskie szlaki. Chyba się mocno zdziwili gdy zobaczyli w Zakopcu zielony peleton
Trasa niestety bez ostatnich 20 km bo bateryjka padła w Garminie. Miki będzie miał całą. Powinny być jakieś fotki jak chłopaki dojdą siebie
- DST 204.00km
- Czas 07:10
- VAVG 28.47km/h
- Kalorie 7038kcal
- Podjazdy 2515m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
hej,lekko sie zdziwilem kiedy zobaczylem was koło sklepu.Swiat jest maly.Trase w tym roku pokonywalem juz 2 razy i to za kazdym razem w deszczu:)ale uwielbiam tam jezdzic,pozdro i gratulacje
kr1s1983 - 11:14 wtorek, 20 września 2011 | linkuj
Komentuj