Sobota, 3 września 2011
Miała być Rysianka.
Jakoś cały ten wyjazd nie kleił się już od samego początku. Najpierw zdziwko w Andrychowie gdy skręciłem na przełęcz Kocierską. Znaki informują, że droga niedostępna dla ruchu. Nie wiem czy to remont czy coś innego, w każdym razie wole nie ryzykować bo wracać się 10 km to niezbyt ciekawa perspektywa.
Wyjechać z Andrychowa to koszmar. Jakieś targi się odbywają, masakra. Sięgam po mapę co by sprawdzić alternatywną drogę do Żywca, a tam kolejny zonk. Nie ta mapa. Wziąłem Beskid Żywiecki ale akurat jego wschodnią część, która będzie mi zupełnie zbędna. No kurcze, ciekawie się robi. Czas płynie, jak może w połowie drogi do Żywca jestem, nie mam mapy. Bardzo ciekawie.
Jakoś w końcu docieram do stolicy polskiego piwowarstwa. Szybko zbieram szpeje i ładuję się na rower. Trochę późni ale jakoś obrócę. Wyjazd z Żywca, podjazd pod Juszczynę i już zasuwam żółtym szlakiem. Początek fajny ale szybko robi się bardzo stromo i kamieniście. Raczej prowadzę. Jakiś płaski fragment wykorzystuję i wsiadam na rower. Obracam energicznie korbami i nagle słyszę głośne trrrrach..
No tak sprawa jasna, hak poleciał. Nic to, kilka minut wymienię i po sprawie. Przecież bez haka, spinki dom łańcucha, latek, pompki i zapasowej dętki nie ruszam się nawet po bułki do sklepu. Pierwszy alarm włącza się gdy sięgam do torebki podsiodłowej. No tak, mam wprawdzie podstawowe wyposażenie ale zasobnik z hakiem został gdzieś w domu gdy wypakowywałem rower po wyjeździe na Ukrainę.
To oznacza koniec dzisiejszej wycieczki. Coś tam majstruję żeby dało się przynajmniej zjechać i pomału zaczynam odwrót. To by było dzisiaj na tyle.
Wyjechać z Andrychowa to koszmar. Jakieś targi się odbywają, masakra. Sięgam po mapę co by sprawdzić alternatywną drogę do Żywca, a tam kolejny zonk. Nie ta mapa. Wziąłem Beskid Żywiecki ale akurat jego wschodnią część, która będzie mi zupełnie zbędna. No kurcze, ciekawie się robi. Czas płynie, jak może w połowie drogi do Żywca jestem, nie mam mapy. Bardzo ciekawie.
Jakoś w końcu docieram do stolicy polskiego piwowarstwa. Szybko zbieram szpeje i ładuję się na rower. Trochę późni ale jakoś obrócę. Wyjazd z Żywca, podjazd pod Juszczynę i już zasuwam żółtym szlakiem. Początek fajny ale szybko robi się bardzo stromo i kamieniście. Raczej prowadzę. Jakiś płaski fragment wykorzystuję i wsiadam na rower. Obracam energicznie korbami i nagle słyszę głośne trrrrach..
No tak sprawa jasna, hak poleciał. Nic to, kilka minut wymienię i po sprawie. Przecież bez haka, spinki dom łańcucha, latek, pompki i zapasowej dętki nie ruszam się nawet po bułki do sklepu. Pierwszy alarm włącza się gdy sięgam do torebki podsiodłowej. No tak, mam wprawdzie podstawowe wyposażenie ale zasobnik z hakiem został gdzieś w domu gdy wypakowywałem rower po wyjeździe na Ukrainę.
To oznacza koniec dzisiejszej wycieczki. Coś tam majstruję żeby dało się przynajmniej zjechać i pomału zaczynam odwrót. To by było dzisiaj na tyle.
- DST 20.09km
- Teren 5.00km
- Czas 01:15
- VAVG 16.07km/h
- HRmax 144 ( 79%)
- HRavg 99 ( 54%)
- Kalorie 764kcal
- Podjazdy 382m
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj