Sobota, 20 sierpnia 2011
Kategoria Trening
Po trasie Rajcza Tour.
Musiałem pyknąć jakąś trasę w sobotę bo pogoda zapowiadała się ciekawa, udało się sporo czasu wykroić więc grzechem było by stracić taką okazję. Miałem kilka pomysłów ale gdy przeglądałem forum podróżerowerowe.info ktoś dał posta o przejechaniu trasy Rajcza Tour. Było już zbyt późno żeby się umawiać ale w niczym nie przeszkadzało to abym sam się przejechał. Szybko wczytałem trasę do Garmina i rano lecę. Oczywiście nie zamierzałem jechać z Krakowa. Trasa biegła przez Stryszawę, postanowiłem podjechać do Makowa autem i stamtąd zaatakować.
Początek do Stryszawy przez Suchą taki sobie. Chłodno jeszcze i jakoś nie mogłem się rozgrzać. Za Stryszawą jednak pierwsza przełęcz i tam już złapałem solidną temperaturę. Początek nawet łagodny ale druga część zdecydowanie bardziej stroma i dała mi w kość. Zawsze mam kiepskie początki i tutaj również bardzo się męczyłem. Zjazd do Zawoji i stamtąd zaczynam podjazd na Krowiarki. Od tej strony nigdy nie podjeżdżałem. Za to zjeżdżałem już nie raz i zawsze miałem wrażenie, że
od tej strony podjazd jest bardziej wymagający.
Na szczęście zacząłem wchodzić w rytm i na Krowiarki zakulałem się całkiem sprawnie. Na górze chwila przerwy i startuję do wspaniałego zjazdu. Jedzie się długo w dół, potem kawałem płaskiego i znów w dół. Dobre kilkanaście kilometrów lecę bez żadnego wysiłku z prędkością w okolicy 40 km/h. Przejazd przez Orawę taki sobie. Również odcinek na Słowacji nie rzucił mnie na kolana. Niby wokół szerokie widoki, gdzie człowiek nie spojrzy to góry ale jakoś nie za bardzo mi odpowiadała ta trasa. Długo jedzie się wzdłuż rzeki, w miarę płasko. Potem zaczyna się delikatny podjazd, który ciągnie się przez dobre kilka kilometrów. Jest na tyle łagodny, że cały czas blat ma zajęcie.
Później robi się bardziej stromo, trzeba szukać lżejszych biegów ale nie jest extremalnie. W ten sposób ni z tego, ni z owego ląduje się na przełęczy na wysokości 840 m. Jest tutaj (było) przejście graniczne. Robię małą sjestę i po chwili szybko zjeżdżam do Ujsoł. Miejscami kiepska droga ale mimo to jedzie się całkiem sprawnie. W miarę płasko więc trochę podciągam średnią. Mijam Rajczę, w Milówce skręcam na Nieledwię. Teraz jak się okazało chyba najbardziej wymagaający odcinek trasy. Droga staje dęba i robi się naprawdę ciężko. Już czuję w nogach przejechane kilometry. Jakoś udaje się wczołgać na górę i kolejne kilometry pokonuję jakimiś bocznymi i wąskimi dróżkami.
Docieram do drogi ekspresowej ale nie muszę na nią wjeżdżać gdyż obok prowadzi świetna dróżka, którą super zjeżdżam do Kamesznicy. Na liczniki już ponad 150 km, a do końca jeszcze daleko. Dalsza część trasy dosyć wymagająca. Sporo płaskiego ale również muszę pokonać kilka solidnych ścianek. Ni ukrywam, że dużo mnie kosztowało podjechanie niektórych. Zwłaszcza jedna w Pewli dała mi ogromnie w kość. Bardzo stromo, nawet nie próbowałem atakować na średniej tarczy. O ile na płaskich odcinkach dałem radę wykrzesać trochę sił aby żwawo jechać to te podjazdy przychodzą mi już z dużym trudem. Garmin wskazuje już 2 tys podjazdów, jadę już 6 godzin ze sporym hakiem. Jestem już mocno zryty więc skrzętnie korzystam z najmniejsze koronki w korbie.
W końcu góry odpuszczają, a tabliczka z napisem STRYSZAWA dodaje otuchy. Dodaje mi to sił i mocno daję aby jak najszybciej klapnąć na kanapie. Mijam Suchą, o dziwo aby dotrzeć do Makowa muszę pokonać kilka podjazdów. Nie jakieś wielkie ale głowę dał bym sobie uciąć, że rano ich tutaj nie było :)
W końcu Maków. O zgrozo, gdy już założyłem rower na dach i popatrzyłem na licznik ten wskazał mi mi 199,5 km. Kurcze gdybym wiedział to dokręcił bym te pół kilometra :)
No, a tak w ogóle to extra było. Jednak góry to mój żywioł. Oczywiście góry dają w kość, podjazdy potrafią zaboleć ale frajda jest niesamowita z pokonania takiej trasy. Prawie 2 stóweczki, w górach z całkiem przyzwoitą średnia. Mniam mniam :)
Początek do Stryszawy przez Suchą taki sobie. Chłodno jeszcze i jakoś nie mogłem się rozgrzać. Za Stryszawą jednak pierwsza przełęcz i tam już złapałem solidną temperaturę. Początek nawet łagodny ale druga część zdecydowanie bardziej stroma i dała mi w kość. Zawsze mam kiepskie początki i tutaj również bardzo się męczyłem. Zjazd do Zawoji i stamtąd zaczynam podjazd na Krowiarki. Od tej strony nigdy nie podjeżdżałem. Za to zjeżdżałem już nie raz i zawsze miałem wrażenie, że
od tej strony podjazd jest bardziej wymagający.
Na szczęście zacząłem wchodzić w rytm i na Krowiarki zakulałem się całkiem sprawnie. Na górze chwila przerwy i startuję do wspaniałego zjazdu. Jedzie się długo w dół, potem kawałem płaskiego i znów w dół. Dobre kilkanaście kilometrów lecę bez żadnego wysiłku z prędkością w okolicy 40 km/h. Przejazd przez Orawę taki sobie. Również odcinek na Słowacji nie rzucił mnie na kolana. Niby wokół szerokie widoki, gdzie człowiek nie spojrzy to góry ale jakoś nie za bardzo mi odpowiadała ta trasa. Długo jedzie się wzdłuż rzeki, w miarę płasko. Potem zaczyna się delikatny podjazd, który ciągnie się przez dobre kilka kilometrów. Jest na tyle łagodny, że cały czas blat ma zajęcie.
Później robi się bardziej stromo, trzeba szukać lżejszych biegów ale nie jest extremalnie. W ten sposób ni z tego, ni z owego ląduje się na przełęczy na wysokości 840 m. Jest tutaj (było) przejście graniczne. Robię małą sjestę i po chwili szybko zjeżdżam do Ujsoł. Miejscami kiepska droga ale mimo to jedzie się całkiem sprawnie. W miarę płasko więc trochę podciągam średnią. Mijam Rajczę, w Milówce skręcam na Nieledwię. Teraz jak się okazało chyba najbardziej wymagaający odcinek trasy. Droga staje dęba i robi się naprawdę ciężko. Już czuję w nogach przejechane kilometry. Jakoś udaje się wczołgać na górę i kolejne kilometry pokonuję jakimiś bocznymi i wąskimi dróżkami.
Docieram do drogi ekspresowej ale nie muszę na nią wjeżdżać gdyż obok prowadzi świetna dróżka, którą super zjeżdżam do Kamesznicy. Na liczniki już ponad 150 km, a do końca jeszcze daleko. Dalsza część trasy dosyć wymagająca. Sporo płaskiego ale również muszę pokonać kilka solidnych ścianek. Ni ukrywam, że dużo mnie kosztowało podjechanie niektórych. Zwłaszcza jedna w Pewli dała mi ogromnie w kość. Bardzo stromo, nawet nie próbowałem atakować na średniej tarczy. O ile na płaskich odcinkach dałem radę wykrzesać trochę sił aby żwawo jechać to te podjazdy przychodzą mi już z dużym trudem. Garmin wskazuje już 2 tys podjazdów, jadę już 6 godzin ze sporym hakiem. Jestem już mocno zryty więc skrzętnie korzystam z najmniejsze koronki w korbie.
W końcu góry odpuszczają, a tabliczka z napisem STRYSZAWA dodaje otuchy. Dodaje mi to sił i mocno daję aby jak najszybciej klapnąć na kanapie. Mijam Suchą, o dziwo aby dotrzeć do Makowa muszę pokonać kilka podjazdów. Nie jakieś wielkie ale głowę dał bym sobie uciąć, że rano ich tutaj nie było :)
W końcu Maków. O zgrozo, gdy już założyłem rower na dach i popatrzyłem na licznik ten wskazał mi mi 199,5 km. Kurcze gdybym wiedział to dokręcił bym te pół kilometra :)
No, a tak w ogóle to extra było. Jednak góry to mój żywioł. Oczywiście góry dają w kość, podjazdy potrafią zaboleć ale frajda jest niesamowita z pokonania takiej trasy. Prawie 2 stóweczki, w górach z całkiem przyzwoitą średnia. Mniam mniam :)
- DST 199.50km
- Czas 06:55
- VAVG 28.84km/h
- HRmax 169 ( 93%)
- HRavg 137 ( 75%)
- Kalorie 7748kcal
- Podjazdy 2080m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jak Cię bawią 2 stóweczki w górach to wpadnij na Kelly's Supemaraton w przyszłym roku :)
docent - 15:02 piątek, 26 sierpnia 2011 | linkuj
Komentuj