Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 6 sierpnia 2011

Maraton w Komańczy - klops :)

Po prawie dwumiesięcznej przerwie w ściganiu i treningach wybrałem się na maraton do Komańczy wiedziony ciekawością jak mój organizm zareaguje na ściganie. Nie oczekiwałem cudów, po urlopie spędzonym na plaży domowa waga pokazywała brutalną prawdę. No ale maraton w Komańczy słynie ze znakomitej organizacji, a niektórzy traktują go jako festyn. Ja postanowiłem połączyć jedno z drugim.

Wybrałem dystans mega gdyż nie czułem się na siłach rywalizować na długim dystansie. Początek nie był zły, asfaltowa dojazdówka szybko minęła i gdy wjechaliśmy w teren byłem w szeroko pojętej czołówce. Podjazd w pełnym słońcu szedł nawet nieźle, cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z interesującymi mnie osobami. Sił starczyło jednak tylko na kilka minut tak mocnej jazdy. Pomału zacząłem tracić pozycje. Lider mojej kategorii zniknął już na górze, po chwili wyprzedził mnie Sławek Bartnik prezentujący w tym roku wysoką formę.

Tych dwóch liczyłem, że mnie objedzie, nie byłem w stanie nawiązać z nimi walki. Skupiłem się na utrzymaniu pozycji. Pierwszy zjazd pozwolił złapać oddech i pomału zbliżałem się podjazdy na przeł. Żebrak. Tutaj trochę przyspieszyłem ale i tak doszedł mnie tutaj Kuba Zbiegień, Jurek Świderski (lider M5) oraz Mariusz Sychowski. Było więc tak średnio z tą jazdą ale jeszcze nie tragicznie. Tak szczerze to pomimo słabej pozycji byłem zadowolony z jazdy.

Podjazd na przełęcz kosztował mnie sporo sił i po wjechaniu na szlak na Chryszczatą trochę zwolniłem aby złapać oddech. Światełko ostrzegawcze zapaliło się gdy zobaczyłam obok siebie Andrzeja Wytrwała z Tarnowa. Nie jeździ źle ale nie brałem go pod uwagę jako rywala. To moja kategoria, nie mogłem pozwolić aby przegrać i z nim. Zdecydowanie przyspieszyłem i chociaż Andrzeja udało się urwać to nadal traciłem pozycje. Dogonił mnie Kuba Gryzło, a po chwili lekko zdołowany zobaczyłem Milo Cymbala ze Słowacji. Przejechał też ktoś kogo nie znałem.

Po osiągnięciu Chryszczatej czekał dosyć długi zjazd po ścieżce pociętej korzeniami, koleinami, kamieniami i szczątkowymi fragmentami błota. Nawet udało się tam kogoś wyprzedzić. Przetkało mnie trochę i zacząłem nawet ciut podkręcać tempo. Znów kogoś tam wyprzedziłem i szybko zbliżałem się do rozjazdu. Szybki zjazd po trawie z widokiem na trawiasty stok Suliły. To ubiegłoroczna ściana płaczu, która musiałem pokonywać dwa razy na dystansie giga. Bardzo stromy i ciężki podjazd, a do tego wcale nie taki krótki. Tym razem jadąc mega nie musiałem tam jechać.

Rozpoczął się długi zjazd po żwirowej drodze, która po chwili przeszła w kiepski asfalt. Dogoniłem tutaj człowieka, który mnie wyprzedził przed Chryszczatą. Wtedy nie wiedziałem kto to jest. Tym razem też nie potrafiłem go zidentyfikować ale zamieniliśmy kilka słów. Zmierzyliśmy się wzrokiem nawzajem i chyba obaj zrozumieliśmy, że jesteśmy w tej samej kategorii. To był jakiś Słowak.

Spróbowałem mocniej przycisnąć i przez chwilę zdawało się, że odskoczyłem. Jednak czekało mnie teraz trzykrotne pokonanie Osławicy. Pierwszy brud zaatakowałem dosyć śmiało ale już w połowie silny prąd zniósł mnie z betonowych płyt, a gdy spróbowałem lekko odbić to momentalnie wylądowałem w wodzie. Zimna woda w kontakcie z rozgrzanymi mięśniami spowodowała, że złapał mnie bardzo mocny skurcze w łydkach. Gdy próbowałem się go pozbyć usłyszałem plusk wody i minął mnie Słowak. Pomimo bólu szybko wyskakuję z wody i wsiadam na rower.

Gość jednak zdobył już kilkadziesiąt metrów przewagi i pomimo trzymaniu mocnego tempa nie byłem w stanie się do niego zbliżyć. Kolejny brud i kolejna kąpiel. Ale Słowak też ląduje w wodzie, a dystans między nami nie zmienia się. Trzeci przejazd przez rzekę również nie przynosi nic nowego. Staram się podkręcić tempo i trochę się zbliżam. Ktoś informuje mnie, że do mety 4 km i jeden solidny podjazd. Znów przyciskam trochę i wreszcie zaczynam się wyraźnie zbliżać.

Ostatni podjazd na trasie, mam jakieś 100 metrów straty. Staram się trzymać równe i mocne tempo bez szarpania. Początkowo nic się nie zmienia ale po chwili widzę, że zbliżam się do rywala i to dosyć szybko. Mijają sekundy dystans cały czas maleje. W końcu dochodzę go i wyprzedzam. Wiem, że do mety już niedaleko i próbuję jakoś to sobie ułożyć. Najpierw myślałem żeby zaatakować na ostatnich metrach i zrobić sobie bezpieczną przewagę. Jednak tak pogoń kosztowała mnie trochę sił i chciałem chwilę odpocząć przed finiszem.

Słowak cały czas siedzi mi na kole. Pokonujemy zjazd i zbliżamy się do mety. No tutaj coś mnie chyba zaczarowało. Słowak przyspiesza i wysuwa się jakiś metr przede mnie. Na to reaguję jeszcze tak jak powinienem. Przyspieszam i utrzymuję się tuż za nim. Przed nami zakręt w lewo o 90 stopni i już tylko 50 metrów po trawie do mety. Nie wiem co się stało. Miałem lepszą pozycję, byłem po wewnętrznej. Słowak był po mojej prawej, musiał mocno hamować, zaliczył lekki poślizg. Wystarczyło zrobić redukcję, zdecydowanie nacisnąć na pedały i spokojnie po wewnętrznej wypadam pierwszy na trawę i metę. No właśnie, wystarczyło tak zrobić.

Dlaczego tak nie zrobiłem? Nie wiem. Jechałem jak zaczarowany, pozwoliłem mu wyjść z poślizgu i patrzyłem jak wstaje na pedały i ostro finiszuje. Jak się później okazało przegrałem w ten sposób trzecie miejsce w kategorii. Trochę boli, nie ukrywam. Z drugiej strony i tak pojechałem całkiem nieźle.
Cały czas targają mną sprzeczne uczucia. Niby miałem już rzucać w cholerę to całe ściganie ale w Komańczy znów poczułem zew krwi. Znów poczułem adrenalinę w żyłach, piekielny ból w nogach gdy góra nie odpuszczała. Poczułem smak porażki, który już tyle razy dawał mi potężnego kopa do pracy nad sobą.

No nic, zobaczy się. Póki co pasuje coś potrenować co by na maratonie w Jaśle wypaść jako tako i może podreperować moje upadłe image :)

  • DST 46.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:37
  • VAVG 17.58km/h
  • HRmax 195 (107%)
  • HRavg 130 ( 71%)
  • Kalorie 2253kcal
  • Podjazdy 1011m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Cały sezon chcesz wygrywać ;) ?? spinoza - 08:11 poniedziałek, 8 sierpnia 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ymnik
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl