Sobota, 4 czerwca 2011
Kategoria Trening
Odwiedziny w Zawoi.
Oj ja zryty jestem konkretnie. Początek był luzacki ale od Harbutowic to rzeźnie totalna. Najpierw Hujówka, potem kawałek zjazdu i z Jachówki podjazd na Górę Makowską. W słońcu i upale, ścianka za ścianką, chyba bardziej dało popalić niż sama Hujówka. Potem zjazd do Makowa i do Grzechyni znów golgota za golgotą. Do Zawoji przyjechaliśmy już dosyć zmachani. Tam posiedzieliśmy chwilę, zjedliśmy po kebabie, obejrzeliśmy dekorację Macia i pogadali ze zjeżdżającymi właśnie na metę chłopakami. Zaczęło się zbierać na burzę i niestety nie mogliśmy czekać na gigowców Lukcia i Szbikera bo trzeba było uciekać. W Białce Pocio się odłączył i poleciał do Makowa na pociąg, a my z Dragiem uderzyliśmy w stronę Juszczyna.
Za Wieprzcem jeden naprawdę solidny podjazd i długi zjazd przez Tokarnię do Pcimia. W miarę upływu czasu Drag dostawał napadów przypływu energii i zasuwał jak dziki osioł. Apogeum miał na podjeździe w Krzyszkowicach za Myślenicami gdzie poleciał pod górę w takim tempie, że przez chwilę aż zgłupiałem. Zanim się pozbierałem był już kilka metrów z przodu i musiałem ostro dawać żeby go utrzymać. Na szczęście im wyżej tym pomału zaczęło go odcinać i w końcu udało się na szczyt wjechać na prowadzeniu
Do samego Krakowa szarpał mocno, ma gość zadatki na długodystansowca.
Mnie osobiście jechało się średnie. Najgorzej było rano, żebra mnie bolą, potłuczone mocno i mam problemy z oddychaniem. Jak wolno jadę to jako tako, ale gdy trzeba zacząć mocno pracować płucami to ból nie pozwala i robi się okropny dług tlenowy. Na szczęście w miarę upływu czasu jakoś to wszystko zaczęło się układać i udało się dosyć sprawnie przejechać całą trasę. Były plany żeby wjechać na trasę maratonu ale jednak przeliczyliśmy się z czasem. Poza tym błoto solidne było jak widziałem po zjeżdżających zawodnikach i jakoś żaden z nas nie miał za bardzo ochoty tam ruszać. Ale trening za to super!!!
No a Pocio w końcu też musiał jechać na rowerze gdyż okazało się pociąg dopiero wieczorem leci. Koniec końców doleciał sam do Krakowa.
Za Wieprzcem jeden naprawdę solidny podjazd i długi zjazd przez Tokarnię do Pcimia. W miarę upływu czasu Drag dostawał napadów przypływu energii i zasuwał jak dziki osioł. Apogeum miał na podjeździe w Krzyszkowicach za Myślenicami gdzie poleciał pod górę w takim tempie, że przez chwilę aż zgłupiałem. Zanim się pozbierałem był już kilka metrów z przodu i musiałem ostro dawać żeby go utrzymać. Na szczęście im wyżej tym pomału zaczęło go odcinać i w końcu udało się na szczyt wjechać na prowadzeniu
Do samego Krakowa szarpał mocno, ma gość zadatki na długodystansowca.
Mnie osobiście jechało się średnie. Najgorzej było rano, żebra mnie bolą, potłuczone mocno i mam problemy z oddychaniem. Jak wolno jadę to jako tako, ale gdy trzeba zacząć mocno pracować płucami to ból nie pozwala i robi się okropny dług tlenowy. Na szczęście w miarę upływu czasu jakoś to wszystko zaczęło się układać i udało się dosyć sprawnie przejechać całą trasę. Były plany żeby wjechać na trasę maratonu ale jednak przeliczyliśmy się z czasem. Poza tym błoto solidne było jak widziałem po zjeżdżających zawodnikach i jakoś żaden z nas nie miał za bardzo ochoty tam ruszać. Ale trening za to super!!!
No a Pocio w końcu też musiał jechać na rowerze gdyż okazało się pociąg dopiero wieczorem leci. Koniec końców doleciał sam do Krakowa.
- DST 158.00km
- Czas 06:30
- VAVG 24.31km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1372m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj