Środa, 1 czerwca 2011
Kategoria Trening
Ałć...ałć...ałć!
Nie dawał mi spokoju ten zjazd. Odpaliłem dzisiaj startówkę i poleciałem na Zakrzówek. Na tym rowerku czuję się lepiej, mam go opanowanego, wiem jak się zachowa i czego się można po nim spodziewać. Na Zakrzówku zrobiłem najpierw kilka zjazdów rynną. Poszło bez problemów, nie było po co za długo tu siedzieć.
No to daję na drugi zjazd. Dzisiaj gorsze warunki, ziemia trochę wilgotna i bardziej ślisko. No nic, raz kozie śmierć. Pierwszy zjazd - jest ostro, trasa stromo opada, kamień, uskok, przednie koło opada niczym w przepaść, trzeba mocno za siodełko się wychylić, amorek ugina się mocno, kierownica usiłuje wyrwać się z rąk ale udaje się zapanować i jestem na dole.
Drugi zjazd nadal niepewnie. Nie ma się co oszukiwać. Ten zjazd robi na mnie wrażenie i zjeżdżam tam maksymalnie skupiony oraz mocno stremowany. Zjeżdżam drugi i trzeci raz. Każda próba wydaje się być tą pierwszą. Pomimo tego, że udało się już zjechać kilka razy nie mam wrażenia rozpracowania tego zjazdu.
W sumie robią go kilka razy i zbieram się do domu. Ale jakoś tak wyszło, że tuż przed odjazdem rzucam okiem na ściankę i postanawiam jeszcze raz zjechać. No nic, wszystko jak przedtem, tył za siodełko, mocne uderzenie przedniego koła, amorek ugina się solidnie. Kierownica znów szarpie. No i tym razem wyszarpała się.
Prawa ręka spada z chwytu, przód momentalnie zaczyna wariować i już wiem, że polecę. Bekło o ziemię, rower koziołkuje. Prawa ręka coś stłuczona, boli trochę, żebra też niezbyt zadowolone. Pomału się zbieram. Że tez mnie podkusiło jeszcze raz jechać. Kurna chata, niby nic mi nie jest ale czuję wszystkie kości. Boli prawy nadgarstek. Trudno jechać po nierównościach bo żeberka protestują mocno.
Zobaczymy co jutro będzie ale coś czuję po kościach, że maraton w Muszynie mam już załatwiony. Tak po prawdzie, to nie za bardzo miałem ochotę tam jechać, ale wobec powyższych wydarzeń to nawet dobre chęci nie wystarczą. No nic - zobaczę jak jutro się obudzę. Jeśli wstanę bez jęczenia to jeszcze będą szanse :)
No to daję na drugi zjazd. Dzisiaj gorsze warunki, ziemia trochę wilgotna i bardziej ślisko. No nic, raz kozie śmierć. Pierwszy zjazd - jest ostro, trasa stromo opada, kamień, uskok, przednie koło opada niczym w przepaść, trzeba mocno za siodełko się wychylić, amorek ugina się mocno, kierownica usiłuje wyrwać się z rąk ale udaje się zapanować i jestem na dole.
Drugi zjazd nadal niepewnie. Nie ma się co oszukiwać. Ten zjazd robi na mnie wrażenie i zjeżdżam tam maksymalnie skupiony oraz mocno stremowany. Zjeżdżam drugi i trzeci raz. Każda próba wydaje się być tą pierwszą. Pomimo tego, że udało się już zjechać kilka razy nie mam wrażenia rozpracowania tego zjazdu.
W sumie robią go kilka razy i zbieram się do domu. Ale jakoś tak wyszło, że tuż przed odjazdem rzucam okiem na ściankę i postanawiam jeszcze raz zjechać. No nic, wszystko jak przedtem, tył za siodełko, mocne uderzenie przedniego koła, amorek ugina się solidnie. Kierownica znów szarpie. No i tym razem wyszarpała się.
Prawa ręka spada z chwytu, przód momentalnie zaczyna wariować i już wiem, że polecę. Bekło o ziemię, rower koziołkuje. Prawa ręka coś stłuczona, boli trochę, żebra też niezbyt zadowolone. Pomału się zbieram. Że tez mnie podkusiło jeszcze raz jechać. Kurna chata, niby nic mi nie jest ale czuję wszystkie kości. Boli prawy nadgarstek. Trudno jechać po nierównościach bo żeberka protestują mocno.
Zobaczymy co jutro będzie ale coś czuję po kościach, że maraton w Muszynie mam już załatwiony. Tak po prawdzie, to nie za bardzo miałem ochotę tam jechać, ale wobec powyższych wydarzeń to nawet dobre chęci nie wystarczą. No nic - zobaczę jak jutro się obudzę. Jeśli wstanę bez jęczenia to jeszcze będą szanse :)
- DST 40.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:00
- VAVG 20.00km/h
- Podjazdy 200m
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
To był wredny zjazd. Mnie też tam szarpnęło mocno, dobrze, że puściłem hamulce i amor wybrał.
kubakmtb - 14:06 czwartek, 2 czerwca 2011 | linkuj
Komentuj