Informacje

  • Wszystkie kilometry: 101887.32 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.66%)
  • Czas na rowerze: 211d 06h 12m
  • Prędkość średnia: 20.04 km/h
  • Suma w górę: 885442 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 15 maja 2011 Kategoria Zawody

Powerade Marathon - Zabierzów. Jest dobrze!

Fatalne prognozy pogody zapowiadane na niedzielę początkowo się nie sprawdzały w Zabierzowie lecz nie wyglądało to dobrze. Tuż przed startem zaczęło kropić. Nie było jakoś specjalnie zimno ale zdecydowałem się ubrać rękawki. Jak się okazało to była bardzo mądra decyzja. Zresztą logistycznie ten maraton rozpracowałem całkiem solidnie. Nówki klocki, nówki opony. Wyciągnąłem z pudełka wygrane w ubiegłym roku w Strzyżowie Rocket Rony i założyłem na koła.

Wszystko wydawało się grać. Taktyka również ustalona. Szacowałem około 5 godzin jazdy. Biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne ten maraton zapowiadał się na walkę o przetrwanie. Nie będzie miejsca na szaleństwo. Moją mocną stroną jest długa lecz niezbyt intensywna jazda. Wyniszczenie przeciwnika - taka była moja strategia na dzisiaj.

Start zrobiłem dosyć mocno lecz gdy tylko zrobiło się luźniej i usadowiłem się w swoim miejscu stawki trochę odpuściłem. Wyprzedził mnie Spootnick oraz Simo. Ten drugi mocno ciągnął i szybko zaczął znikać z pola widzenia. Spootnick kilkanaście metrów z przodu. Jego nie zamierzałem tak łatwo odpuszczać. Początek maratonu bardzo interwałowy. Nie dziwne, gdyż przebijaliśmy się w poprzek przez dolinki. Kilka stromych i bardzo stromych podjazdów oraz takich samych zjazdów.

Pierwsze zjazdy jadę asekuracyjnie, nie wiem czego mogę się spodziewać po nowych kapciach. Efektem tego są dwa wyloty z trasy gdy nie zaufałem oponom i nie wyrobiłem w zakrętach. Jednak z każdą minutą nabieram zaufania do Rocket Ronów i zaczyna się fajnie jechać. Trzymają rewelacja. To moja pierwsza przygoda z tymi gumkami i muszę powiedzieć, że bardzo miła.

Stawka się pomału stabilizuje. Jest czas na rozglądnięcie się wokół. Mija godzina jazdy. Jedziemy w małym peletoniku. Obok mnie cały czas Spootnick, jest też gość jeżdżący w barwach Torq, który wygląda na moją kategorię. Trzeba będzie się go pozbyć, jedynym sposobem na to jest ucieczka. Przez dłuższą chwilę jedziemy razem ale widać, że każdy ma ochotę na ucieczkę. Trwa tasowanie, co chwilę ktoś wysuwa się na przód, słabnie, dojeżdżamy go, potem ktoś inny. Spootnick zaczyna słabnąć, gdy teren się trochę wypłaszcza i łapię oddech po górach zaczynam podkręcać tempo.

Mija druga godzina jazdy, wchodzę pomału na obroty i naprawdę dobrze zaczyna mi się jechać. Z przodu zaczyna majaczyć czerwona koszulka Simo. Widzę, że często wstaje z siodełka i atakuje podjazdy na stojąco. Simo przejechał w tym roku Cape Epic. Było by fajnie go objechać. Dojeżdżam go tuż przed długim zjazdem prowadzącym kamienistą drogą. Podejmuję kilka prób wyprzedzenia. Jedna z nich omal nie kończy się glebą gdy wjeżdżam na leżący na ukos konar. Kierownica zatrzepotała ale udało się ją opanować i tylko dreszcz grozy przemknął przez moje ciało. Oj - gdybym tam się wyłożył to o własnych siłach bym się chyba nie pozbierał.

Kolejna atak kończy się sukcesem i wychodzę na przód. Przed nami krótki asfaltowy podjazd. Tutaj nie odpuszczam i sprawnie go pokonuję. Mój peletonik został z tyłu i przez dłuższy czas jadę sam. Tereny bardziej płaskie, jest czas na rozejrzenie się pomyślenie nad tym co dalej.

Cały czas kropi lekki deszcz. Zrobiło się zdecydowanie chłodniej. Zaczynam czuć dyskomfort cieplny. Zwłaszcza palce w dłoniach zgrabiałe przez co utrudniona jest kontrola nad manetkami. Napęd w rowerze rzęzi jak zarzynana świnia. Chyba nie obejdzie się bez smarowania. Wcinam jakiegoś żela. W ogóle staram się co pół godziny wrzucić coś na ruszt bez względu na to czy mam ochotę czy nie.

Pokonuję teraz piaszczyste drogi. W miarę płasko ale jedzie się bardzo ciężko. Kilkunastometrowy odcinek pokonuję biegiem gdyż nie ma szans tego przejechać. Gdy wsiadam ponownie na rower chwytają mnie skurcze w udach. Szok jak dla mnie. Ze skurczami nie mam problemów już od kilku lat. Czasem coś tam mnie zakłuje i pojawiają się pierwsze symptomy ale generalnie spokój. Teraz jest gorzej. Regularne skurcze nie pozwalające na swobodną jazdę.

Po kilku minutach przechodzą i dopiero wtedy kojarzę je z biegiem. No cóż widać wyraźnie, że moje ciało jest już przystosowane pod rower. Warto będzie pomyśleć jednak o jakiejś ogólnorozwojówce. No ale obym tylko takie zmartwienia miał.

Cały czas jadę sam. Z tyłu pusto, z przodu pusto. Dobija już czwarta godzina jazdy. Moja trasa łączy się z mega i pojawiają się kolarze. To mnie trochę mobilizuje do mocniejszej jazdy. Dobrze, bo czułem, że taka jazda w samotności nie jest za bardzo efektywna. Trochę podkręcam tempo. Morale idzie w górę gdyż wpadłem raczej w słabszą część megowców. Łykam jednego po drugim, zjazdy i podjazdy, błoto czy asfalt. Wyprzedzam ogromne ilości zawodników. Ale nie szaleję też za bardzo. Na trudniejszych technicznie fragmentach wolę poczekać spokojnie na dobry moment. Z jednej strony nie ma co ryzykować jazdy gdzieś bokami, z drugiej strony nie jadę po mistrza świata :)

Pojawiają się znów solidne podjazdy. Wjeżdżamy w dolinki, meta już niedaleko ale wiem, że to będzie najtrudniejszy kondycyjnie odcinek trasy. Wcinam ostatniego żela i staram się dać z siebie wszystko. Pojawiają się problemy z małą koronką z przodu. Niby przesmarowałem łańcuch ale coraz częściej zaciąga uniemożliwiając jazdę. Co bardziej strome podjazdy muszę pokonywać albo na środkowej tarczy ( jeśli są do podjechania) albo z buta. Na szczęście takich odcinków nie ma dużo i nie spowalnie mnie to jakoś specjalnie. Para w nogach jeszcze jest więc co się da to pokonuję na środkowej tarczy. Cały czas zjazdy i podjazdy. Trasa już mocno rozjeżdżona, błoto się robi konkretne.

Dłonie mam już strasznie zgrabiałe i zaczynam pomału marzyć o mecie. Na szczęście zero problemów z hamulcami. Nowe klocki sprawdziły się i pozwalają na komfortowe kontrolowanie prędkości na zjazdach. Mijają ostatnie kilometry. Jeszcze jeden zjazd i będzie dojazdówka do mety. Ale to najtrudniejszy zjazd na trasie. Jest trudny nawet gdy sucho, teraz zamienił się przepaść porywającą rowerzystów w swą czuleść.

Pierwszy błąd - nie zdążyłem zdjąć okularów. Chciałem to zrobić ale jakoś zaspałem i mam ograniczone pole widzenia przez zaparowana i schlapane błotem szyby. Drugi błąd - nie zrobiłem należytego odstępy od poprzedzającego zawodnika. Byłem zbyt blisko. Gdy zaczęła się błotnista ściana, gość przede mną kładzie się na bok. Muszę uciekać na lewo żeby nie najechać na niego, a tam teren bardzo mocno opada w dół. Nie widzę dokładnie ukształtowania terenu, mijam tego z przodu i rozpaczliwie próbuję strawersować stok i wrócić na optymalny tor jazdy. Już wydaje się, że jest ok. ale jednak przednie koło nie wytrzymuje i lecę w dół. Nic się nie stało, takie tam obtarcia. Prędkości nie było prawie żadnej więc otrzepuję się tylko i szybko wsiadam na rower aby pokonać ostatnie metry do mety.

Jedziemy Doliną Kobylańską. Błoto okrutne, chlapie na wszystkie strony. Okulary już bezużyteczne, trzeba je ściągnąć. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów jazdy rzeką (dosłownie) i wypadam na asfalt. Krótki podjazd i mijam linię mety.



Podsumowując. Maraton rzeźnia. W dużej mierze przez deszcz i zimno. W słońcu było by dużo przyjemniej. Jeśli chodzi o moją jazdę to wynik świetny. Zajmując 18 miejsce open na dystansie giga tym samym osiągnąłem swój najlepszy rezultat w maratonach Grześka Golonki. Dobrze pojechałem, do tego miałem sporo szczęścia. Obyło się bez kapciów, awarii sprzętowych, jakichś poważnych gleb przez co udało się wskoczyć na ścisłe pudło. Trzecie miejsce w kategorii M4 bardzo cieszy.

Z zielonych bardzo dobrze pojechali Lukcio ( 6 w kategorii M2) oraz Hinol ( 9 w M2). Szkoda, że ten drugi zmagał się z problemami ( kapeć, uszkodzona przerzutka) gdyż była duża szansa na pudło z dwoma zielonymi. Giga ukończyli również Spootnick, który jednak osłabł w drugiej części trasy. Dobrze pojechał szbiker, który pomału zaczyna wracać do formy. Również Michnik ukończył giga, jak i Miki, który po wczorajszym Langu zanotował słabszy występ. Spokojnie giga przejechał też Versus, który chyba w ogóle nie przejmował się zimnem i błotem.
Pepe nie ukończył wyścigu z powodu upadku na trasie.

Jeśli chodzi o megowców to bardzo dobry występ Rozy, która wywalczyła trzecie miejsce w K3. Najszybszy z chłopaków okazał się Andy, po nim finiszował Spinoza. Wycofał się Pocio, który poświęcił dzisiejszy wyścig pomagając kontuzjowanemu rywalowi w oczekiwaniu na karetkę. Glebę wykluczającą z wyścigu zaliczył Kubak.

Tak więc pierwszy maraton w Dolinkach pod Krakowskich przeszedł do historii i zapewne na długo zostanie w pamięci wielu bikerów. Prosta zdawała by się trasa zamieniła się rzeźnię dla sprzętu i ludzi. Ołtarz ofiarny zapełnił się obficie urwanymi przerzutkami, zerwanymi łańcuchami. Były również krwawe ofiary.

Dzisiaj poniedziałek. Trzeba będzie obejrzeć sprzęt i zweryfikować straty. Za tydzień kolejny maraton. Tym razem wracam co Cyklokarpat i będę ścigał się w Iwoniczu. Zobaczymy jak to będzie. Forma wydaje się dobra ale niepokoi mnie ból w nodze, w okolicy kolana. Jakiś naderwany mięsień, który odezwał po 2 tygodniach spokoju. To ten sam, który zaczął marudzić po wyjeździe do Przemyśla. Był spokój, teraz znów coś mruczy. Nie jest to miłe ale optymistyczne jest to, że bardziej go czuję chodząc niż jeżdżąc. Nie ma co martwić się na zapas.

Jakoś to be...



Dane z GPS trochę poparzone bo musiałem gdzieś przez przypadek włączyć pauzę. Rzeczywisty czas jazdy 5:19 + kilka km dystansu :)
  • DST 99.90km
  • Teren 89.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 18.79km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 175 ( 96%)
  • HRavg 147 ( 81%)
  • Kalorie 4211kcal
  • Podjazdy 1659m
  • Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Gratulacje!
rzeczywiście kolana bardziej bolą przy chodzeniu niż na rowerze:)
Powodzenia w Iwoniczu:)
lemuriza1972
- 14:35 środa, 18 maja 2011 | linkuj
Co do Rocket Ron-ów to faktycznie zaletą jest fajny protektor i waga. Jednak po dłuższej jeździe uważaj, bo strasznie szybko się zużywają. Szczególnie dotyczy asfaltu. Ja i mój znajomy straciliśmy parę klocków z bieżnika. Jak są już troszkę zużyte strasznie tracą swoje właściwości. Najwięcej kapci złapałem właśnie na tych gumach. No i ta cena.
erni
- 20:12 wtorek, 17 maja 2011 | linkuj
Stary to wygrywanie Cię nie nudzi??
Gratki ogromne. Naparzasz jak szatan.
A tekst o sprawdzeniu fulla Simo to położył mnie na łopatki :))
Michnik - 05:42 wtorek, 17 maja 2011 | linkuj
Gratulacje wyniku. Trochę się tasowaliśmy ale jak wrzuciłeś na ruszt i ruszyłeś pod górę to mnie zatkało. Naprawdę wielki szacun:)
erni
- 19:11 poniedziałek, 16 maja 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa glebo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl