Wtorek, 19 kwietnia 2011
Kategoria Trening
Kraków-Przemyśl
Wystartowałem z domu przed 4 rano. Zimno i ciemno. Do Gdowa docieram po ciemku, chłodno ale da się przeżyć. Za Gdowem robi się szarówka, w końcu widzę drogę. Zaczyna się robić zimniej niż nocą, do tej pory jechało się spoko ale teraz zaczynam marznąć. Na szczęście przede mną dwa solidne podjazdy. W Muchówce zaczyna wschodzić słońce i pomalutku robi się przyjemnie. Przeskakuję drogę Bochnia-Limanowa i lecę teraz na Lipnicę Murowaną. Słońce niby grzeje ale zaczynają mi dłonie marznąć. Do Lipnicy podjazd, potem długi zjazd i lecę już na Tymową.
Za Tymową solidny podjazd, spore nachylenie. Staram się brać te podjazdy bez szaleństw, wiedząc, że nie o tempo dzisiaj chodzi. Wyskakuję na główną drogą z Brzeska do Nowego Sącza i jadę do Jurkowa, a potem kieruję się na Zakliczyn. Droga dobra, ruch umiarkowany, w miarę płasko, dobra okazja żeby trochę podgonić.
W Zakliczynie robię pierwszy dłuższy postój. Logistycznie mam wszystko zaplanowane. Zakładam średnią 25/h, 4 dłuższe postoje (15 minutowe) i chwila w rezerwie. Na razie jestem do przodu co dawało mi nadzieję, że w Przemyślu załapię się na jakieś ciepłe jedzenie, ale zdaję sobie sprawę, że im dalej tym będzie coraz gorzej.
Z Zakliczyna lecę na Gromnik, droga dobra, pusto, jedzie się fajnie. Pogoda coś się kiepści, niebo zachmurzone, na deszcz się nie zanosi, ale jakoś tak nieciekawie.
W Gromniku kieruję się w stronę Gorlic. Mijam Ciężkowice, za nimi solidny podjazd. Kilka serpenty, ładny kawałek pod górę. Fajne widoki dookoła, Pogórze Ciężkowickie jednak ma w sobie coś ujmującego. Jest bardzo miło. Aż do samych Gorlic towarzyszą mi już tylko krótkie zjazdy i takież podjazdy. Tutaj robię drugi dłuższy popas. Wrzucam coś na ruszt, popijam jogurtem i wsiadam na rower.
Kierunek Dukla. Ten odcinek trochę mnie muli. Tereny znajome i jakoś tak ciężko się zmobilizować do jazdy. Przelatuję Nowy Żmigród i pomału zbliżam się do Dukli gdzie planuję kolejny postój. Zaczyna trochę powiewać ale da się przeżyć. Za to pogoda się poprawia, zza chmur coraz częściej zerka słońce. W Dukli przerwa, na liczniku średnia 28/h. Szybko szacuję dalszą drogą i statystyki zaczynają się pogarszać. Wprawdzie ze średnią jestem do przodu i sporo zyskuję ale postoje jednak kosztowały mnie trochę czasu. Poza tym czekają mnie teraz góry i będzie wolniej. No, a na dodatek wygląda, że źle oszacowałem długość trasy i z planowanych 300 km wyjdzie 315-320.
Lecę na Tylawę, a potem na Komańczę. Ten odcinek piękny widokowo, pusta i nawet niezłe droga. Kilka podjazdów, które o dziwo przechodzę nawet spoko. Gorzej, że zaczyna naprawdę solidnie wiać. Na szczęście wieje z boku i jeszcze da się to przeżyć. Do Komańczy docieram w miarę szybko i sprawnie. Kolejny postój. Znów obliczanie statystyk, z których wynika, że o pizzy w Przemyślu trzeba zapomnieć i raczej muszę się już skupić na tym aby wyrobić na pociąg.
Czuję już w nogach kilometry. Za Rzepedzią zaskakuje mnie ciężki podjazd. Mocny i długi. Coraz częściej korzystam z najmniejszej tarczy z przodu. Oj- jak dobrze, że mam trzy-blatową korbę. Dobrze, że nie posłuchałem doradców twierdzących, że dwie wystarczą. Niech oni sobie dają na dwóch blatach, a ja teraz dziękuję opatrzności za małą koronkę z przodu. Wykończył mnie ten podjazd solidnie. Do Sanoka dojeżdżam już mocno wycięty, a przecież największe góry jeszcze przed mną. W Sanoku robię sobie bufet. Do Przemyśla pozostało około 70 km. Muszę przebić się przez Góry Słonne. Z wyliczeń wynika, że powinienem się wyrobić na pociąg ale nie mogę pozwolić sobie na leszczenie.
Kawałek za Sanokiem zaczyna się najdłuższy i najcięższy podjazd na trasie. Kilkanaście serpentyn, może nie jest jakoś stromo ale cięgnie się ten podjazd i ciągnie. Już powłóczę nogami i tylko siłą woli posuwam się do przodu. Wiatr już teraz dokładnie wieje w twarz. Nawet zjazd nie poprawia nastroju. Droga kiepska, nie ma jak za bardzo się rozpędzić. Poza tym pęka szprycha w tylnym kole. Telepie się i dzwoni, muszę okręcić ją wokół innej żeby tak nie latała. W Tyrawie Wołoskiej dogania mnie jakiś kolarz z Rzeszowa. Holuje mnie przez kilkanaście kilometrów, a ja skrzętnie z tego korzystam. Dalej lecę już sam. Droga mocno faluje, krótkie zjazdy i podjazdy, a co jakiś czas na dobicie pojawia się dłuższa i bardziej stroma ścianka.
Przed Krasiczynem jedna z nich. Trudno obiektywnie ocenić bo już zryty jestem totalnie ale jest co podjeżdżać. Od Krasiczyna kilka zmarszczek, które teraz w mojej głowie i nogach urastają do rangi Orlinka. Coraz gorzej mi się jedzie, nogi nawet spoko ale boli mnie już całe ciało. Ręce cierpną, tyłek już odbity.
Trwa teraz walka z czasem. Jeśli zdążę to wpadnę do pociągu na styk. Jeśli nie, to oznacza 4 godziny kiblowania w oczekiwaniu na kolejny pociąg.
Wpadam na dworzec 10 minut przed odjazdem. Kupuję bilet, ale już brak czasu żeby jakieś picie sobie zorganizować Trudno, jakoś wytrzymam te 4 godziny.
Podsumowując. Długo będę się zastanawiał jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł. Z drugiej strony jestem zadowolony. Chciałem się sprawdzić. Wykończyły mnie góry, gdyby nie one to pewnie odczucia były by zupełnie inne. Oczywiście żal, że przeleciałem przez takie ładne okolice i nawet nie nacieszyłem się z okazji bycia tutaj. Fajnie by było glebnąć się gdzieś w trawę przy drodze i nacieszyć słońcem. Fajnie by było zatrzymać się na kawę, zjeść pizze czy kiełbasę w przydrożnym barze. No fajnie by było, ale ten wyjazd miał inny cel.
Na kiełbasę przyjdzie jeszcze czas :)
Za Tymową solidny podjazd, spore nachylenie. Staram się brać te podjazdy bez szaleństw, wiedząc, że nie o tempo dzisiaj chodzi. Wyskakuję na główną drogą z Brzeska do Nowego Sącza i jadę do Jurkowa, a potem kieruję się na Zakliczyn. Droga dobra, ruch umiarkowany, w miarę płasko, dobra okazja żeby trochę podgonić.
W Zakliczynie robię pierwszy dłuższy postój. Logistycznie mam wszystko zaplanowane. Zakładam średnią 25/h, 4 dłuższe postoje (15 minutowe) i chwila w rezerwie. Na razie jestem do przodu co dawało mi nadzieję, że w Przemyślu załapię się na jakieś ciepłe jedzenie, ale zdaję sobie sprawę, że im dalej tym będzie coraz gorzej.
Z Zakliczyna lecę na Gromnik, droga dobra, pusto, jedzie się fajnie. Pogoda coś się kiepści, niebo zachmurzone, na deszcz się nie zanosi, ale jakoś tak nieciekawie.
W Gromniku kieruję się w stronę Gorlic. Mijam Ciężkowice, za nimi solidny podjazd. Kilka serpenty, ładny kawałek pod górę. Fajne widoki dookoła, Pogórze Ciężkowickie jednak ma w sobie coś ujmującego. Jest bardzo miło. Aż do samych Gorlic towarzyszą mi już tylko krótkie zjazdy i takież podjazdy. Tutaj robię drugi dłuższy popas. Wrzucam coś na ruszt, popijam jogurtem i wsiadam na rower.
Kierunek Dukla. Ten odcinek trochę mnie muli. Tereny znajome i jakoś tak ciężko się zmobilizować do jazdy. Przelatuję Nowy Żmigród i pomału zbliżam się do Dukli gdzie planuję kolejny postój. Zaczyna trochę powiewać ale da się przeżyć. Za to pogoda się poprawia, zza chmur coraz częściej zerka słońce. W Dukli przerwa, na liczniku średnia 28/h. Szybko szacuję dalszą drogą i statystyki zaczynają się pogarszać. Wprawdzie ze średnią jestem do przodu i sporo zyskuję ale postoje jednak kosztowały mnie trochę czasu. Poza tym czekają mnie teraz góry i będzie wolniej. No, a na dodatek wygląda, że źle oszacowałem długość trasy i z planowanych 300 km wyjdzie 315-320.
Lecę na Tylawę, a potem na Komańczę. Ten odcinek piękny widokowo, pusta i nawet niezłe droga. Kilka podjazdów, które o dziwo przechodzę nawet spoko. Gorzej, że zaczyna naprawdę solidnie wiać. Na szczęście wieje z boku i jeszcze da się to przeżyć. Do Komańczy docieram w miarę szybko i sprawnie. Kolejny postój. Znów obliczanie statystyk, z których wynika, że o pizzy w Przemyślu trzeba zapomnieć i raczej muszę się już skupić na tym aby wyrobić na pociąg.
Czuję już w nogach kilometry. Za Rzepedzią zaskakuje mnie ciężki podjazd. Mocny i długi. Coraz częściej korzystam z najmniejszej tarczy z przodu. Oj- jak dobrze, że mam trzy-blatową korbę. Dobrze, że nie posłuchałem doradców twierdzących, że dwie wystarczą. Niech oni sobie dają na dwóch blatach, a ja teraz dziękuję opatrzności za małą koronkę z przodu. Wykończył mnie ten podjazd solidnie. Do Sanoka dojeżdżam już mocno wycięty, a przecież największe góry jeszcze przed mną. W Sanoku robię sobie bufet. Do Przemyśla pozostało około 70 km. Muszę przebić się przez Góry Słonne. Z wyliczeń wynika, że powinienem się wyrobić na pociąg ale nie mogę pozwolić sobie na leszczenie.
Kawałek za Sanokiem zaczyna się najdłuższy i najcięższy podjazd na trasie. Kilkanaście serpentyn, może nie jest jakoś stromo ale cięgnie się ten podjazd i ciągnie. Już powłóczę nogami i tylko siłą woli posuwam się do przodu. Wiatr już teraz dokładnie wieje w twarz. Nawet zjazd nie poprawia nastroju. Droga kiepska, nie ma jak za bardzo się rozpędzić. Poza tym pęka szprycha w tylnym kole. Telepie się i dzwoni, muszę okręcić ją wokół innej żeby tak nie latała. W Tyrawie Wołoskiej dogania mnie jakiś kolarz z Rzeszowa. Holuje mnie przez kilkanaście kilometrów, a ja skrzętnie z tego korzystam. Dalej lecę już sam. Droga mocno faluje, krótkie zjazdy i podjazdy, a co jakiś czas na dobicie pojawia się dłuższa i bardziej stroma ścianka.
Przed Krasiczynem jedna z nich. Trudno obiektywnie ocenić bo już zryty jestem totalnie ale jest co podjeżdżać. Od Krasiczyna kilka zmarszczek, które teraz w mojej głowie i nogach urastają do rangi Orlinka. Coraz gorzej mi się jedzie, nogi nawet spoko ale boli mnie już całe ciało. Ręce cierpną, tyłek już odbity.
Trwa teraz walka z czasem. Jeśli zdążę to wpadnę do pociągu na styk. Jeśli nie, to oznacza 4 godziny kiblowania w oczekiwaniu na kolejny pociąg.
Wpadam na dworzec 10 minut przed odjazdem. Kupuję bilet, ale już brak czasu żeby jakieś picie sobie zorganizować Trudno, jakoś wytrzymam te 4 godziny.
Podsumowując. Długo będę się zastanawiał jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł. Z drugiej strony jestem zadowolony. Chciałem się sprawdzić. Wykończyły mnie góry, gdyby nie one to pewnie odczucia były by zupełnie inne. Oczywiście żal, że przeleciałem przez takie ładne okolice i nawet nie nacieszyłem się z okazji bycia tutaj. Fajnie by było glebnąć się gdzieś w trawę przy drodze i nacieszyć słońcem. Fajnie by było zatrzymać się na kawę, zjeść pizze czy kiełbasę w przydrożnym barze. No fajnie by było, ale ten wyjazd miał inny cel.
Na kiełbasę przyjdzie jeszcze czas :)
- DST 318.34km
- Czas 11:56
- VAVG 26.68km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 128 ( 70%)
- HRavg 163 ( 90%)
- Kalorie 11983kcal
- Podjazdy 2634m
- Sprzęt Skocik samojad :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ta pozycja schowała się pod tekstem dlatego u mnie jest nie widoczna.
Parę danych z trzech ostatnich podjazdów jakie miałeś na trasie
Szczawne - Czaszyn - 3400 - 200 podjazd
Czaszyn - Kulaszne - 4500 - 240 zjazd
droga fatalna ale mają ją w tym roku remontować
Słonne
Wujskie - Tyrawa Wołoska - 5300 - 280 podjazd
Tyrawa Wołoska - Wujskie - 5000 - 280 zjazd
Bircza -Leszczawa- 4200 - 220 podjazd
Olszany - Bircza - 6000 - 240 zjazd
Podjazdy liczone bez wypłaszczeń
kondor - 08:50 piątek, 22 kwietnia 2011 | linkuj
Parę danych z trzech ostatnich podjazdów jakie miałeś na trasie
Szczawne - Czaszyn - 3400 - 200 podjazd
Czaszyn - Kulaszne - 4500 - 240 zjazd
droga fatalna ale mają ją w tym roku remontować
Słonne
Wujskie - Tyrawa Wołoska - 5300 - 280 podjazd
Tyrawa Wołoska - Wujskie - 5000 - 280 zjazd
Bircza -Leszczawa- 4200 - 220 podjazd
Olszany - Bircza - 6000 - 240 zjazd
Podjazdy liczone bez wypłaszczeń
kondor - 08:50 piątek, 22 kwietnia 2011 | linkuj
Jak mi mignąłeś to sobie pomyślałem że gość tyle co z domu wyskoczył,a tu się okazało że już w nogach ze 150 miałeś.No ale te kolejne 150 po górkach i wiem jakich bo je po sto kroć przejechałem.
Ciekawi mnie ten max zerowy jeżeli chodzi o prędkość.Czyżbyś przestraszył się tych zjazdów? kondor - 17:04 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
Ciekawi mnie ten max zerowy jeżeli chodzi o prędkość.Czyżbyś przestraszył się tych zjazdów? kondor - 17:04 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
swietna trasa, piekne tereny - podjazd za rzepedzia do sanoka zapamietalem jako dlugi i trudny ;)
pzdr bartek9007 - 08:23 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
pzdr bartek9007 - 08:23 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
Super sprawa takie 300km.:)
W tym samym dniu robiłem trening w okolicach toru kajakowego i spotkałem tam Michała z Bikeholików jadącego na góralu. Powiedział coś takiego: "jak dojadę do domu bedę miał 300km..".
Chyba jakaś epidemia na te trzysetki.:) Lesław - 06:13 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
W tym samym dniu robiłem trening w okolicach toru kajakowego i spotkałem tam Michała z Bikeholików jadącego na góralu. Powiedział coś takiego: "jak dojadę do domu bedę miał 300km..".
Chyba jakaś epidemia na te trzysetki.:) Lesław - 06:13 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
O kurczę. Jestem pod wrażeniem, 300km i na płaskim potrafi dać w kość, a co dopiero w górach. Gratuluję wytrzymałości.
klosiu - 19:19 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Z godziny wnioskuję że minęliśmy się na trasie.Zjeżdżałeś akurat z Łysej Góry 4km za Nowym Żmigrodem jadąc w stronę Dukli,a ja tam podjeżdżałem.Machnęliśmy do siebie i każdy depnął w swoją stronę.
Miałeś na plecach plecak tak? kondor - 17:08 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Miałeś na plecach plecak tak? kondor - 17:08 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Pięknie :) Tereny jak marzenie i przyznaje rację, ze poranki są zimniejsze niż noc. :)
yoshko - 16:01 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
brawo! żałuję, że nie mogłem się z Tobą wybrać... rozumiem że jechałeś tą trasą co mi pokazywałeś ?
http://www.bikemap.net/route/854856#lat=49.56085&lng=20.62134&zoom=8&type=0
bo coś ta garminowska mi się nie pokazuje...
dobra średnia jak na taki dystans i przewyższenia [;
o której wsiadłeś w pociąg ? waxmund - 15:30 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
http://www.bikemap.net/route/854856#lat=49.56085&lng=20.62134&zoom=8&type=0
bo coś ta garminowska mi się nie pokazuje...
dobra średnia jak na taki dystans i przewyższenia [;
o której wsiadłeś w pociąg ? waxmund - 15:30 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Trasa jakby znajoma.. :)
O której byłeś w Gorlicach? Szkoda, że się nie zgraliśmy, podprowadzilibyśmy Cię kawałek:)) WuJekG - 14:09 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
O której byłeś w Gorlicach? Szkoda, że się nie zgraliśmy, podprowadzilibyśmy Cię kawałek:)) WuJekG - 14:09 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Hmm szkoda tej pizzy, ja bym jej nie odpuścił nawet kosztem pociągu :). Fajna trasa ale trochę hardcorowa.
spinoza - 08:34 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Fajna wyprawa z cyklu przełamywanie granic. Wiem, że fajnie się pisze, ale nie przemknęło Ci przez głowę żeby zaatakować jakiś ultramaraton szosowy w tym roku?
kubakmtb - 07:54 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Naprawdę fajna trasa. Gratuluję wytrwałości, chociaż ja bym tam te 4h przebimbał w trawie, tak jak pisałeś i w sam raz by na pizzę starczyło :) Ale nie ma co gdybać, jak byś planował podobny wyczyn, daj znać, może tym razem nie zleszczę :)
lukcio - 07:29 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Komentuj