Czwartek, 3 marca 2011
Kategoria Trening
Podjazdy pod ZOO.
Nadal zimno, czas leci, nieubłaganie nadchodzi czas na wdrożenie do zabawy treningowej elementów pozwalających na skuteczne ściganie.
Pierwszy w tym roku trening podjazdów wyszedł tak trochę znienacka. Jakoś nie miałem za bardzo czasu i ochoty jechać na poszukiwanie podjazdów wobec czego wybrałem podjazd pod ZOO.
Podjazd pod krakowskie ZOO jest szeroko znany w światku maratonowym. W zasadzie każdy maraton rozgrywany w grodzie Kraka korzystał z tego odcinka przez co stał się on kultowy nie tylko w krakowskim środowisku rowerowym. Nie jest to jakaś strasznie wymagająca góra ale przejechana w dobrym tempie daje trochę popalić. Opisany przeze mnie odcinek ma długość 1900 metrów oraz 120 m. różnicy poziomów. To odcinek testowy, który stał się swoistą areną do testowania własnych możliwości. Pod adresem Czasówka można zobaczyć jak kształtują się czasy podjazdu tych, którzy zdecydowali się zostawić tu trochę potu. Wpisują się tutaj początkujący bikerzy jak i ścisła szpica maratonów MTB. Warto tu zajrzeć choćby po to aby poszerzyć horyzonty i przekonać się gdzie jest nasze miejsce. Można oczywiście znaleźć się w tym rankingu, aby tak się stało należy zarejestrować się na WWW.ROWEROWANIE.PL oraz w odpowiednim temacie podać potrzebne dane.
No ale wracajmy do naszego podjazdu. Jak już zostało napisane nie jest to specjalnie wymagający podjazd lecz trochę zdrowia trzeba tu stracić, a jadąc w wyścigowym tempie robi się już naprawdę solidny wyryp. Podjazd zaczyna się miejscu gdzie kończy się asfalt, a nawierzchnia zmienia się na brukową.
Początek jest dosyć stromy u bardzo nierówny. Kiepska nawierzchnia ogromnie wybija z rytmu i trudno tu osiągnąć wyższe prędkości. Tak mamy przez jakieś 300 metrów gdy znów pojawia się asfalt, a nachylenie zdecydowanie maleje. Mamy kilka muld, po ich minięcie warto mocniej depnąć, wrzucić blat gdyż przed nami jakieś 150 metrów po płaskim. Poświęcając trochę sił mamy szansę nabrać jako takiej prędkości i pokonać ten odcinek dobrym tempem. Pomału zbliżamy się najbardziej bolesnego fragmentu. Płaski kawałek szybko się kończy o czym informując nas piekące nogi.
PRZEBUDZENIE
Mijamy budkę strażnika, po prawej betonowa platforma gdzie kiedyś stał domek Baby Jagi. Droga staje dęba, trzeba mocno depnąć w pedały, stroma serpentyna w prawo, nogi już robią się miękkie, zdecydowanie nabieramy wysokości. Po tym interwale nachylenie znów łagodnieje, jest szansa złapać oddech i uspokoić serducho. Mijamy zakręt w lewo i przez kilkanaście metrów droga wydaje się opadać. Zachęceni tym mocniej naciskamy spodziewając się już niedalekiego końca tej katorgi. Jednak czeka nas jeszcze jedna niespodzianka.
DECYDUJĄCE STARCIE
Droga znów zaczyna wznosić się zdecydowanie do góry. Nawet jadąc pierwszy raz można już pomału spodziewać się końca. Ale nie jest tak łatwo. Ten odcinek jest strasznie mulący. Zapewne składa się na to już spora ilość kwasu mlekowego w naszych mięśniach. Staramy się mocno dociskać, przed nami lekki zakręt w prawo, mimowolnie deptamy mocniej chcąc zobaczyć co za nim jest. Nogi już prawie eksplodują, gardło pali od przyspieszonego oddechu, mijamy zakręt, za nim jeszcze kawałek delikatnie pod górę i krótki zjazd. To bardzo ważne miejsce. Można tu sporo zyskać ale również sporo stracić. Warto zachować na to miejsce trochę sił.
Możliwe są dwa scenariusze. Słabi - korzystają ze zjazdu łapczywie łapiąc powietrze i z mroczkami w oczach tracą cenne sekundy jakie wywalczyli niżej. Turlikają się bezwiednie i w ślimaczym tempie dojeżdżają do końca. Mocni - korzystając z ostatnich rezerw zmuszając organizm do maksymalnego wysiłku. Zapominają o bólu, o zmęczeniu. Wstają z siodełka, mocno dokręcają, nabierają prędkości, zapinają blat i pokonują ostatnie metry do góry na dużej prędkości przez co do wywalczonych w dole sekund dokładają kolejne. Podjazd kończy się na wysokości bramy wjazdowej do ZOO.
No, a jeśli o mnie chodzi to wyjechałem tu dzisiaj 10 razy. Pierwszy raz poleciałem na maxa i zameldowałem się z czasem 6.42. Kolejne jechałem już na mniejszych intensywnościach gdyż organizm nie jest jeszcze przystosowany do znoszenia takich wysiłków. No ale żeby nie było za łatwo to ostatni podjazd też pojechałem na maksa. Oczywiście czas sporo gorszy od pierwszego ( już ponad 1300 metrów podjazdów w nogach) ale bez tragedii - 7.21. Trzeba powiedzieć jasno, że jak na mnie to spory wysiłek i z radością wracałem do domu.
Pierwszy w tym roku trening podjazdów wyszedł tak trochę znienacka. Jakoś nie miałem za bardzo czasu i ochoty jechać na poszukiwanie podjazdów wobec czego wybrałem podjazd pod ZOO.
Podjazd pod krakowskie ZOO jest szeroko znany w światku maratonowym. W zasadzie każdy maraton rozgrywany w grodzie Kraka korzystał z tego odcinka przez co stał się on kultowy nie tylko w krakowskim środowisku rowerowym. Nie jest to jakaś strasznie wymagająca góra ale przejechana w dobrym tempie daje trochę popalić. Opisany przeze mnie odcinek ma długość 1900 metrów oraz 120 m. różnicy poziomów. To odcinek testowy, który stał się swoistą areną do testowania własnych możliwości. Pod adresem Czasówka można zobaczyć jak kształtują się czasy podjazdu tych, którzy zdecydowali się zostawić tu trochę potu. Wpisują się tutaj początkujący bikerzy jak i ścisła szpica maratonów MTB. Warto tu zajrzeć choćby po to aby poszerzyć horyzonty i przekonać się gdzie jest nasze miejsce. Można oczywiście znaleźć się w tym rankingu, aby tak się stało należy zarejestrować się na WWW.ROWEROWANIE.PL oraz w odpowiednim temacie podać potrzebne dane.
No ale wracajmy do naszego podjazdu. Jak już zostało napisane nie jest to specjalnie wymagający podjazd lecz trochę zdrowia trzeba tu stracić, a jadąc w wyścigowym tempie robi się już naprawdę solidny wyryp. Podjazd zaczyna się miejscu gdzie kończy się asfalt, a nawierzchnia zmienia się na brukową.
Początek jest dosyć stromy u bardzo nierówny. Kiepska nawierzchnia ogromnie wybija z rytmu i trudno tu osiągnąć wyższe prędkości. Tak mamy przez jakieś 300 metrów gdy znów pojawia się asfalt, a nachylenie zdecydowanie maleje. Mamy kilka muld, po ich minięcie warto mocniej depnąć, wrzucić blat gdyż przed nami jakieś 150 metrów po płaskim. Poświęcając trochę sił mamy szansę nabrać jako takiej prędkości i pokonać ten odcinek dobrym tempem. Pomału zbliżamy się najbardziej bolesnego fragmentu. Płaski kawałek szybko się kończy o czym informując nas piekące nogi.
PRZEBUDZENIE
Mijamy budkę strażnika, po prawej betonowa platforma gdzie kiedyś stał domek Baby Jagi. Droga staje dęba, trzeba mocno depnąć w pedały, stroma serpentyna w prawo, nogi już robią się miękkie, zdecydowanie nabieramy wysokości. Po tym interwale nachylenie znów łagodnieje, jest szansa złapać oddech i uspokoić serducho. Mijamy zakręt w lewo i przez kilkanaście metrów droga wydaje się opadać. Zachęceni tym mocniej naciskamy spodziewając się już niedalekiego końca tej katorgi. Jednak czeka nas jeszcze jedna niespodzianka.
DECYDUJĄCE STARCIE
Droga znów zaczyna wznosić się zdecydowanie do góry. Nawet jadąc pierwszy raz można już pomału spodziewać się końca. Ale nie jest tak łatwo. Ten odcinek jest strasznie mulący. Zapewne składa się na to już spora ilość kwasu mlekowego w naszych mięśniach. Staramy się mocno dociskać, przed nami lekki zakręt w prawo, mimowolnie deptamy mocniej chcąc zobaczyć co za nim jest. Nogi już prawie eksplodują, gardło pali od przyspieszonego oddechu, mijamy zakręt, za nim jeszcze kawałek delikatnie pod górę i krótki zjazd. To bardzo ważne miejsce. Można tu sporo zyskać ale również sporo stracić. Warto zachować na to miejsce trochę sił.
Możliwe są dwa scenariusze. Słabi - korzystają ze zjazdu łapczywie łapiąc powietrze i z mroczkami w oczach tracą cenne sekundy jakie wywalczyli niżej. Turlikają się bezwiednie i w ślimaczym tempie dojeżdżają do końca. Mocni - korzystając z ostatnich rezerw zmuszając organizm do maksymalnego wysiłku. Zapominają o bólu, o zmęczeniu. Wstają z siodełka, mocno dokręcają, nabierają prędkości, zapinają blat i pokonują ostatnie metry do góry na dużej prędkości przez co do wywalczonych w dole sekund dokładają kolejne. Podjazd kończy się na wysokości bramy wjazdowej do ZOO.
No, a jeśli o mnie chodzi to wyjechałem tu dzisiaj 10 razy. Pierwszy raz poleciałem na maxa i zameldowałem się z czasem 6.42. Kolejne jechałem już na mniejszych intensywnościach gdyż organizm nie jest jeszcze przystosowany do znoszenia takich wysiłków. No ale żeby nie było za łatwo to ostatni podjazd też pojechałem na maksa. Oczywiście czas sporo gorszy od pierwszego ( już ponad 1300 metrów podjazdów w nogach) ale bez tragedii - 7.21. Trzeba powiedzieć jasno, że jak na mnie to spory wysiłek i z radością wracałem do domu.
- DST 63.77km
- Czas 03:28
- VAVG 18.40km/h
- Temperatura -1.0°C
- HRmax 176 ( 97%)
- HRavg 131 ( 72%)
- Kalorie 2764kcal
- Podjazdy 1384m
- Sprzęt Author Kinetic
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Pokonywałem ten podjazd już x razy, ale przyznam, że nie mam tak obczajonego każdego zakrętu, a zatem i tak precyzyjnej strategii. Hmm, może nawet lektura Twojego wpisu czegoś mnie nauczyła ;)
bananafrog - 21:25 piątek, 4 marca 2011 | linkuj
7:21 to nie jest czas najgorszego podjazdu tylko czas 2-giej proby maksymalnej - przynajmniej tak zrozumialem z wpisu...
Zobaczymy jutro jak nam beda wchodzic podjazdy, ja do tej pory robilem tylko podjazdy na sile i interwaly na plaskim... :) buli - 10:51 piątek, 4 marca 2011 | linkuj
Zobaczymy jutro jak nam beda wchodzic podjazdy, ja do tej pory robilem tylko podjazdy na sile i interwaly na plaskim... :) buli - 10:51 piątek, 4 marca 2011 | linkuj
Nie mam pytań. 10 x z najgorszym 7:21; najlepszy blisko mojej życiówki, osiągnięty na początku marca. Jak czytam Twoje wpisy to widzę przede wszystkim, że jesteś mocny fizycznie, ale i psychicznie w tym roku. Powodzenia w 2011.
kubakmtb - 09:56 piątek, 4 marca 2011 | linkuj
Komentuj