Wtorek, 8 czerwca 2010
Kategoria Trening
Słońce, pagórki, zieleń lasów...i gleba.
Obijałem się wczoraj. Niby nie czułem w nogach maratonu ale postanowiłem sobie odpuścić jeden dzień. Dzisiaj za to cały się rwałem na rower. W końcu super pogoda, aż się chce jechać. Tym razem padło na okolice pomiędzy Skawiną i Kalwarią. Po swojemu zaplanowałem sobie traskę po totalnie bocznych drogach. Sporo dziurawych asfaltów, czasem jakaś szutrówka, krótkie zjazdy i podjazdy. Na koniec poleciałem sobie do Lasu Bronaczewa. Stamtąd zielonym szlakiem skierowałem się w stronę Mogilan.
Normalnie kapitalna miejscówka tam jest. Kawałek dalej zatłoczona zakopianka, niewiele dalej rogatki Krakowa, a tutaj nastrój jak z powieści Reymonta. Szutrowa droga, biegające po niej kury, ujadający pies za drewnianym płotem, jakaś stara chałupka z babcią siedzącą na ławeczce i rolnik pracowicie chodzący za pługiem ciągniętym przez konia. Aż się zatrzymałem z wrażenia aby nacieszyć się tą chwilą. Niechętnie ruszyłem dalej. Najpierw szuter zamienia się w asfalt, potem jakieś auto śmigło bokiem, aż w końcu muzyczka z obajdowego sklepu Family Frost i czar prysnął. Przyjadę tu jeszcze.
Dotulałem się Swoszowic i Myślenicką zjeżdżam w dół. Szybko wchodzę w rondo, suchutko to można się ładnie złożyć. Wyjeżdżam z ronda i po prawej zaczyna się ścieżka rowerowa. Dzieli mnie od niej tylko krawężnik. Leci mocno pod skosem ale jadę na tyle szybko, że myślę go pokonać. Jeszcze podkręcam trochę i atakuję. Przednie koło podbija mocno do góry i przejeżdża ale tył blokuje i zaczyna lecieć na bok. Rower mi się składa, wszystko dzieje się tak błyskawicznie, że aż trudno to powiedzieć. W końcu tylne koło pokonuje przeszkodę, nadal mam dużą prędkość, rower złożony ale udaje się go wyprostować i tylko z przerażeniem patrzę jak błyskawicznie zbliżam się do barierek. Instynktownie wciskam klamkę hamulcową. Niestety prawa dłoń spadła mi z kierownicy i mogę hamować tylko lewą, tylko przednim hamplem. Oczywiscie poślizg i lecę na lewy bok, rower uderza w słupek od barierki, a ja leżę sobie na chodniku. Ból przychodzi dopiero po kilku sekudnach. Boli obtarta noga i łokieć. Z małego palca w lewej ręce kapie krew. Rower przeżył bez żadnych obrażeń. Może gdzieś tam porysowany jest ale to wszystko. Ja też raczej poza obtarciami bez żadnych urazów. Postękałem trochę i do domciu.
W sumie to fajnie było :)
Normalnie kapitalna miejscówka tam jest. Kawałek dalej zatłoczona zakopianka, niewiele dalej rogatki Krakowa, a tutaj nastrój jak z powieści Reymonta. Szutrowa droga, biegające po niej kury, ujadający pies za drewnianym płotem, jakaś stara chałupka z babcią siedzącą na ławeczce i rolnik pracowicie chodzący za pługiem ciągniętym przez konia. Aż się zatrzymałem z wrażenia aby nacieszyć się tą chwilą. Niechętnie ruszyłem dalej. Najpierw szuter zamienia się w asfalt, potem jakieś auto śmigło bokiem, aż w końcu muzyczka z obajdowego sklepu Family Frost i czar prysnął. Przyjadę tu jeszcze.
Dotulałem się Swoszowic i Myślenicką zjeżdżam w dół. Szybko wchodzę w rondo, suchutko to można się ładnie złożyć. Wyjeżdżam z ronda i po prawej zaczyna się ścieżka rowerowa. Dzieli mnie od niej tylko krawężnik. Leci mocno pod skosem ale jadę na tyle szybko, że myślę go pokonać. Jeszcze podkręcam trochę i atakuję. Przednie koło podbija mocno do góry i przejeżdża ale tył blokuje i zaczyna lecieć na bok. Rower mi się składa, wszystko dzieje się tak błyskawicznie, że aż trudno to powiedzieć. W końcu tylne koło pokonuje przeszkodę, nadal mam dużą prędkość, rower złożony ale udaje się go wyprostować i tylko z przerażeniem patrzę jak błyskawicznie zbliżam się do barierek. Instynktownie wciskam klamkę hamulcową. Niestety prawa dłoń spadła mi z kierownicy i mogę hamować tylko lewą, tylko przednim hamplem. Oczywiscie poślizg i lecę na lewy bok, rower uderza w słupek od barierki, a ja leżę sobie na chodniku. Ból przychodzi dopiero po kilku sekudnach. Boli obtarta noga i łokieć. Z małego palca w lewej ręce kapie krew. Rower przeżył bez żadnych obrażeń. Może gdzieś tam porysowany jest ale to wszystko. Ja też raczej poza obtarciami bez żadnych urazów. Postękałem trochę i do domciu.
W sumie to fajnie było :)
- DST 84.44km
- Teren 5.00km
- Czas 03:50
- VAVG 22.03km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 157 ( 86%)
- HRavg 117 ( 64%)
- Kalorie 3206kcal
- Podjazdy 629m
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj