Niedziela, 28 czerwca 2009
Kategoria Zawody
Puchar Smoka w Foluszu.
Te zawody kosztowały mnie bardzo dużo zdrowia. Z jednej strony spory regres formy, z drugiej strony brak najgroźniejszego konkurenta gdyż Krzysiek Gierczak nie mógł wystartować w Foluszu. Pomimo tego nie było lekko gdyż o wygraną musiałem walczyć do ostanich sekund. Robert Albrycht, z którym stoczyłem zażartą walkę postawił wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że to chyba najbardziej dramatyczne zawody w jakich miałem okazję grać głowne role.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
Śledząc wyniki Uphillu w Wierchomli widziałem do czego Robert jest zdolny i sprawa była jasna, na podjeździe stracę i to sporo. Dlatego dokładnie przygotowałem się do tych zawodów. Pierwsze co to znając specyfikę Folusza spuściłem powietrza z opon. Chociaż jeżdżę na dętkach zjechałem poniżej 2,5 atmosfer. Zbyt dobrze znam tą trasę, już kiedyś przegrałem tam właśnie przez błąd w doborze ciścnienia. Druga sprawa to odpowiednia taktyka, nie jestem faworytem więc tym bardziej nie ma co szaleć. Moja szansa to jakieś kłopoty rywala, problemy na zjeździe, zmęczenie prowadzeniem itp.
Tak więc gdy poszedł start spokojnie usadowiłem się na 2 miejscu za Robertem. Kawałek po asfalcie i wjazd w las. W tym roku w związku z potężnymi burzami jakie przeszły w ostatnim czasie nad Podkarpaciem trasa została mocno zmieniona i skrócona gdyż ta co zwykle nie nadawała się do jazdy. W każdym razie pierwsze metry w lesie to brodzenie po piasty w głębokich kałużach. Podjazd rozjeżdżony przez poprzedników i trzeba się było starać aby go pokonać na rowerze. Tutaj wychodzę na prowadzenie gdyż rywal popełnił błąd i musiał zsiąść z roweru. Nie takie były plany ale skoro już wyszedłem na prowadzenie to trzeba z tego skorzystać.
Szybki techniczny zjazd i lecimy szutrówką delikatnie do góry. To dziwne miejsce gdyż na końcu tej drogi jest nawrotka i wracamy tą samą trasą i potem na metę. Trzeba bedzie uważać na kolejnych okrążeniach gdyż obowiązuje tu ruch lewostronny. Gdyby tak wypaść za szybko ze zjazdu to można nadziać się na kogoś kto włąśnie wraca. W każdym razie robię nawrotkę mając na kole Roberta i pierwsze kółko kończę na prowadzeniu.
Drugie okrążenie nie szaleję gdyż przewaga nad kolejnymi zawodnikami spora, a Robert cały czas trzyma koło. Udaje mi się pokonać podjazd, potem zjazd i dopiero na szutrówce tracę prowadzenie. Rywal mocno jedzie, a ja za wszelką cenę staram się jak najmniej stracić. Odjeżdża na jakieś 10-15 metrów i udaje się utrzymać taką przewagę. Na trzecie okrążenie wjeżdżam jako drugi z niewielką stratą. Na asfalcie chwila wytchnienia i dalej na 3 okrążenie. Cały czas utrzymuję kilkanaście metrów straty do prowadzącego. Na podjeździe odrabiam kilka metrów i tak jadąc docieramy na metę zaczynając tym samym 4 i ostatnie okrążenie. Znów podjazd, tym razem obaj pokonujemy go prowadząc rowery. Zjazd wykorzystuję do odrobienia kolejnych metrów i na szutrówkę docieram jadąc tuż za Robertem.
Teraz wszystko będzie się rozstrzygać. Robert jedzie bardzo mocno do góry, ale i mi nawet noga podaje. Zrzucam koronkę niżej i podjeżdżam jak najbliżej się da, Robert chyba mnie słyszy gdyż również wrzuca wyższy bieg i mocno przyspiesza. Stawiam wszystko na jedną kartę, kolejna redukcja i już z czarnymi plamami przed oczami daję ile mogę. Chyba obaj jedziemy już na oparach bo mam wrażenie, że Robert słabnie. Ja też już ledwo dyszę ale prawie zrównuję się z nim i przez chwilę mam ochotę go wyprzedzić. Jednak wiem, że to za wczesnie, jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Gdyby mnie skontrował to już może braknąć siły na odpowiedź.
Zbieram siły i układam scenariusz ostatnich sekund tego wyścigu. Robimy nawrotkę wokół pachołka i tam zaczynam atak. Wstaję z siodełka i deptam na granicy zgonu. Już blat zapięty i prawie frunę ponad kamieniami.
Tym atakiem zaskoczyłem rywala gdyż raczej nie był przygotowany na kontrę. Gdy ja już leciałem w dół on kilka metrów za mną dopiero nabierał prędkości. Tak myślę, że tak było :) gdyż nie widziałem tego. Płuca już nie wydalają, nogi pieką i odmawiają współpracy i wykorzystuję ostatnie rezerwy. Jeszcze tylko kilkumetrowy sztywny podjazd pokonany na blacie i z dużą prędkością wpadam na metę. Wygrałem ! Dosłownie o kilka metrów.
Dawno tak nie zwierzgałem się na wyścigu i muszę przyznać, że bardzo dużo zdrowia kosztowała mnie ta wygrana. Pojechałem na 100 % możliwości. Te zawody może wzmocnią mnie trochę mentalnie gdyż naprawdę słaby się ostatnio czułem. Teraz wiem, że nie nie jest tak źle jak myślałem.
Drugi na metę wjechał oczywiście Robert Albrycht, za nim finiszowali moi dobrzy znajomi Mariusz Nowak i Bogdan Kułak. Gratulacje !
Zapomniałe Edge więc dane z wyścigu tylko orientacyjne.
- DST 10.00km
- Teren 9.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Składak na ramie Ghost Lector.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Gratulacje Furman ! Widze że twoja forma jest coraz lepsza. Tak trzymaj.
Lesław - 10:32 środa, 1 lipca 2009 | linkuj
Komentuj