Informacje

  • Wszystkie kilometry: 98158.76 km
  • Km w terenie: 6788.47 km (6.92%)
  • Czas na rowerze: 202d 00h 10m
  • Prędkość średnia: 20.19 km/h
  • Suma w górę: 848319 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Furman.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2013

Dystans całkowity:1481.07 km (w terenie 14.00 km; 0.95%)
Czas w ruchu:64:57
Średnia prędkość:22.80 km/h
Suma podjazdów:16890 m
Maks. tętno maksymalne:172 (96 %)
Maks. tętno średnie:134 (74 %)
Suma kalorii:47154 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:64.39 km i 2h 49m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 18 marca 2013 Kategoria Trening

Trenażer.

:(
  • DST 40.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 15 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

Chorwacja - ostatki.

No i ostatni dzień na Chorwacji. Miałem nadzieję na jakąś fajną traskę na zakończenie. Wrzuciłem sobie do Edge i już mlaskałem z zadowoleniem. Rano zimno jak cholera, na szczęście wziąłem rękawiczki długopalczaste to jeden problem miałem z głowy. Gorzej ze stopami bo ochraniaczy nie miałem, skończyło się na dwóch parach skarpetek. Z resztą problemów nie było, ubrałem wszystko co miałem i sru na rower.

Pierwsze wrażenia, tragedii nie ma. Zimno ale jeździłem w niższych temperaturach. Poza tym pogoda w sumie fajna. Dopiero po przejechaniu kilkuset metrów czuję problem. Wieje. Nawet powiedział bym, że piździ. Zaczynam podjazd pod Ravcę ale szybko zaczynam wątpić w powodzenie tej akcji. Dmucha tak, że zwiewa mnie z drogi nie niekiedy. Najgorsze są nagłe i ogromnie mocny uderzenia wiatru, które przychodzą znienacka i bez ostrzeżenia. Wyrywają kierownicę z rąk, wytrącają z toru jazdy, spychają z drogi. Na początku traktuję to jako atrakcję ale im wyżej tym sprawa robi się coraz bardziej nieciekawa. Jest po prostu niebezpiecznie.

To, że podjeżdżając do góry stoję prawie w miejscu nic nie przeszkadza, ale już np. nabranie większej prędkości nawet na płaskim odcinku stwarza ogromne ryzyko upadku w przypadku gdy zawieje mocniejszy podmuch. Zatrzymuję się chwilę na poboczu i myślę co tu robić dalej. W międzyczasie muszę zapierać się obiema nogami że ustać w miejscu. Wieje tak, że nawet jakiś luźny element w rowerze wpada w rezonans i wydaje jakieś ostre dźwięki.


Nie ma co pchać się w góry w takich warunkach. Robię odwrót i zjeżdżam w dół. Jestem już zdecydowany jechać na kwaterę ale dostrzegam jaką dróżkę biegnącą stromo do góry i postanawiam ją oblukać. Tym sposobem przejeżdżam ponad Makarska, a na ostatnich światłach jadę jeszcze kawałek.

Trochę wieje - filmik

Na magistrali też wieje ale chyba trochę mniej bo przynajmniej da się jako tako jechać. Jadę więc bez celu i dopiero po kilku kilometrach robię spontaniczny plan. Za Brelą wspinam się serpentynami do góry i zjeżdżam w dolinę Cetiny. Mam nadzieję, że tutaj w dole będzie lepiej. Szybko docieram do Omisa skąd już definitywnie postanawiam wracać na kwaterę. Dalej wieje, kilka razy wręcz zatrzymuje mnie w miejscu. Ale największy horror przeżywam gdy trzeba przejechać przez tunel.

No takich jaj to jeszcze nie miałem. W środku taki cugi, że dosłownie nie da się jechać, wpadam w panikę bo utknąć w tunelu to żadna frajda. Dobrze, że akurat nic nie jechało bo bym chyba w gacie narobił. Za tunelem trochę lepiej ale kawałek dalej mam kolejną dawkę adrenaliny. Na zjeździe rower łapie taki podmuch, że aż zatelepało mnie całego. Kierownica usiłuje wyrwać się z rąk, rower wykonuje jakieś gwałtowne skręty, dobrze, że nic nie jedzie bo na bank bym się wpierdzielił pod auto.



Jadę coraz ostrożniej, na zjazdach hamuję, strach nabrać większej prędkości. Kilka razy mijam znaki drogowe ostrzegające przed silnym wiatrem. Teraz już wiem po co one tu stoją. I trzeba przyznać, że postawili je tam gdzie naprawdę mocno dmucha. Do Makarskiej przyjeżdżam zryty ale cały. Nie było miodów dzisiaj ale solidny trening wpadł. Szkoda tylko, że tak wiało, bo poza tym warunki na rower były gitowe.

  • DST 86.82km
  • Czas 03:48
  • VAVG 22.85km/h
  • HRmax 157 ( 86%)
  • HRavg 113 ( 62%)
  • Kalorie 3300kcal
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 marca 2013 Kategoria Chorwacja

Rege jazda.

j.w.
  • DST 35.10km
  • Czas 01:35
  • VAVG 22.17km/h
  • HRmax 153 ( 84%)
  • HRavg 96 ( 53%)
  • Kalorie 1260kcal
  • Podjazdy 380m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 13 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

W stronę Bośni - góry i wiatr.

Zmęczony już trochę jestem ale dzisiaj ma być znośna pogoda, a na jutro syf zapowiadali. Wobec powyższego postanowiłem zabić klina jaką solidną traskę.
Plan był zrobiony jeszcze w Polsce, poleciałem w stronę granicy z Bośnią.
Początek bardzo niemrawy, nogi zmulone, nie kręcą się w normalnym rytmie.

Dopiero gdy zrobiłem pierwszych kilka podjazdów trochę mnie przetkało i zaczęło się jechać jako tako. Pogoda nawet nie najgorsza, akurat jadę w okienku pogodowym, wszędzie wokół mnie przewalają się ciemne chmury, a mi tu słoneczko świeci. Nie mam jednak złudzeń, że będzie tak cały czas. Wcześniej czy później będę miał z nimi do czynienia.

Po szybkich zjazdach zaczyna się walka z coraz bardziej soczystymi podjazdami. To już nie przelewki, zjazd i podjazd, każdy kolejny wprowadza mnie wyżej. Kulminacja następuje na wysokości 820 m. co zaczynam już czuć w nogach.
W dodatku im wyżej tym gorsza pogoda, wjeżdżam w strefę chmur, widoczność ograniczona do kilkunastu metrów, momentalnie spada temperatura co czuję w palcach i dłoni.

Na szczęście zjazd sprowadza mnie niżej, w dolinie widzę, że świeci słońce. Dojeżdżam do granicy z Bośnią i skręcam w prawo. Znów seria podjazdów i zjazdów. Pogoda nadal w kratkę, generalnie wszędzie chmury, ale niekiedy ich powłoka rozrywa się na kilka minut i wygląda słońce. Gorzej, że zaczyna solidnie wiać. Do tej pory czułem wiatr boczny ale jakoś nie przeszkadzał mi za bardzo, teraz wieje prosto w twarz i bardzo utrudnia jazdę.



Droga cały czas wznosi się i opada, podjazdy może nie są jakieś spektakularne, ot 200-300 metrów różnicy poziomów ale jest ich trochę. No i pod wiatr jedzie się bardzo ciężko. Okrążał teraz masy Sv Jury. Mam go przed sobą, z tej strony cały pokryty śniegiem. Cieszę się, że mnie teraz tam nie ma.

Mija 4 godzina jazd, a ja nadal zmagam się z wiatrem. No i jeszcze deszcz zaczyna padać. Z reguły takie opady nie zatrzymują mnie ale tym razem i tak miałem w planie zatrzymać się na jakieś jedzenie. Akurat przejeżdżam obok przystanku autobusowego. To jakiś ewenement bo okolice to totalne bezludzia i dzicz. Mijane wioski to kilka domów w kiepski stanie delikatnie mówiąc. Dla mnie te tereny to ogromna egzotyka, inne góry, inne rośliny, inne budownictwo, inne ukształtowanie terenu.

Opłacało się czekać bo deszcze akurat przestaje padać gdy kończę jeść kanapkę. Jeszcze kilka minuta czekam aż trochę obcieknie i lecę dalej. Od razu seria krótkich zjazdów i podjazdów, potem jedne bardzo solidny podjazd na przełęcz około 700 metrów. Zjazd fantastyczny, droga idealna, zakręty nie za ciasne, może fajnie się składać i zasuwać w dół.

Potem mam dłuższy fragment płaskiego gdzie znów odczuwam siłę wiatru. W kozicy skręcam w prawo i mam do podjechanie ostatni podjazd na trasie.



Wiem co mnie czeka, zaczynam spokojnie, zresztą zryty już jestem solidnie i nie ma mowy o jakimś szarpaniu. Pogodziłem się już dzisiaj ze słabą średnią. Sporo serpenty, nachylenie max 10% ale w takim stanie już daje mi popalić. Wjeżdżam na wysokość 720 metrów i przed sobą mam już tylko zjazd do Makarskiej. Droga sucha więc popylam ile wlezie. Wiem, że niżej remontują drogą, jakieś 200 metrów trzeba dawać po szutrze. Mam już dość, chcę dojechać na kwaterę, szybko jadę po kamieniach, wpadam na jakiegoś większego. Rower podskakuje, jeszcze przez 2-3 sekundy mam nadzieję, że pojadę dalej ale szybko czuję uderzania tylnej obręczy o drogę. Kapeć, podwójny. Z przodu i z tyłu. Spieszyło mi się to mam za swoje.

Na szczęście tym razem zmiany dętek idą błyskawicznie i bez przeszkód. Koniec
Jutro plaża, a co w piątek to się jeszcze zobaczy.


  • DST 144.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 25.64km/h
  • HRmax 157 ( 86%)
  • HRavg 134 ( 74%)
  • Kalorie 5586kcal
  • Podjazdy 2595m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 12 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

Chorwacja - Sv Jure

Rano pogoda zapowiadała się bardzo zachęcająco. Planowałem coś lajtowego ale bałem się, że to może być jedyna okazja kiedy zrobię podjazd na Jurę. Pogoda nie rozpieszcza więc trzeba korzystać z każdej szansy. Znów pojechałem sam bo chłopaki mieli inne plany. Początek drogą na Vrgorac, którą wczoraj zjeżdżałem. Potem skręcam w lewo i zaczyna się właściwy podjazd.



Jadę spokojnie, noga niby podaje nawet całkiem nieźle ale to już kolejny dzień solidnego deptanie więc chociaż to podjazd to chcę sobie takie pseudo-rege zrobić :)

Gdzieś na 800 metrach robi się odczuwalnie zimniej. Pogoda jednak cały czas stabilna, wiatru nie ma więc jedzie nie dobrze. Droga na Jurę jest bardzo wąska i dosyć mocno wyeksponowana. Zastanawiam się jak tu samochody się mijają. Są niby mijanki ale dosyć daleko rozmieszczone od siebie i myślę, że auta mają tu niezłą zabawę w sezonie.



Dopóki jadę stokiem od strony morza (obłędne widoki swoją droga) jest spoko, ale gdzieś około 1000 metrów teren się wypłaszcza i droga zaczyna prowadzić w głąb gór. A tam już czekają chmury. Na 1100 metrach wjeżdżam w ich strefę. Momentalnie robi się chłodniej, a wilgoć atakuje mnie ze wszystkich stron. Nie odpuszczam jednak i po pewnym czasie udaję się wyjechać z ich pola rażenia.



Pomału wznoszę się do góry, powyżej 1200 merów pojawiają się pierwsze płaty śniegu. Ten odcinek jest dosyć monotonny bo przejeżdżam teraz przez coś w rodzaju płaskowyżu. Wysokości nie przybywa,a droga biegnie coraz głębiej w stronę chmur. Pojawiają się mocniejsze podmuchy wiatru i zaczyna już być naprawdę zimno. Po bokach już pełno śniegu ale droga jeszcze wolna. Kilka króciutkich zjazdów, a za nimi kilka zakrętów. Za jednym z nich przejeżdżam przez pierwsze łachy zmrożonego śniegu leżące na drodze.

Dzieje się to gdzieś na 1500 metrach. Dalej idzie już szybko, śniegu przybywa dosłownie co kilkanaście metrów, każdy kolejny zakręt przynosi gorsze warunki. Jadę już dwoma koleinami między, którymi warstwa śniegu ma ponad 10 cm grubości. Wokół panuje już regularna zima. Na poboczach śnieżne zaspy, nieliczne drzewka i krzewy ośnieżone. Nadchodzi moment kiedy mówię pas. Na upartego mógłbym jeszcze spróbować coś wyżej ale jestem pewien, że szczytu nie osiągnę. Jestem na 1560 metrach, koleiny już tak wąskie, że trudno nimi jechać. Poza tym, coraz częściej czuję pod kołami lód. Nie ma co ryzykować, nawet jeśli jeszcze kawałek wjadę to tym więcej będę miał problemów na zjeździe.





Zaczynam odwrót. Wbrew pozorom zjazd nie jest miły i przyjemny. Jest zimno, zaczyna kropić, w dodatku trzeba bardzo uważać bo droga na kolarkę jest mniej niż średnia. Palce grabieją mi od hamowania, mokre obręcze słabo łapią. Kilka razy wpadam z dużą szybkością na dziury. Muszę bardziej uważać, bo kapeć w tych warunkach to nieciekawa perspektywa. Pomimo tego nadal mam problemy z utrzymaniem bezpiecznej prędkości. No staje się - znów ładuję się jakoś dziurę i słyszę syk w tylnym kole. No to ładnie, dobrze, że to stało się na 1300 metrach, a nie w tej krainie śniegu, którą niedawno opuściłem.

Ekspresowo ściągam koło, i zakładam nową dętkę. Pompuję i ...ZONK..nowa dętka, a wentyl nie trzyma. Kuźwa mać...dobrze, że mam jeszcze jedną dętkę. Zakładam więc tą...i dupa...okazuje się, że dziurawa. Pewnie za długo była wożona w torebce i przetarła się. Do tego wszystkiego zaczyna padać deszcz. Lokalizuję dziurę i zaklejam ją, ale leje mi na to wszystko i obawiam się, że takie klejenie długo nie wytrzyma. Nie mam jednak na co czekać bo już cały dygoczę. Wsiadam szybko na rower i jadę czekając aż łatka puści. Wytrzymała kilkanaście minut, na tyle, ze udało mi się zjechać na 800 metrów. Tutaj już przynajmniej cieplej i nie leje więc mogę spokojnie jeszcze raz ją zakleić.

Na dole znów zaczyna lać, to już solidna ulewa. Miałem w planie po Jurze zrobić sobie jeszcze pętelkę co by dobić do setki, ale w tej sytuacji nie decyduję się na dalszą jazdę. Jestem przemoczony i zmarznięty i boję się żeby znów jakiegoś kapcia nie złapać bo w takiej sytuacji ratował by mnie chyba autobus albo taxi :)

Na kwaterę docieram już bez przygód.


  • DST 60.81km
  • Czas 03:20
  • VAVG 18.24km/h
  • HRmax 158 ( 87%)
  • HRavg 128 ( 70%)
  • Kalorie 2693kcal
  • Podjazdy 1709m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

Góry po Chorwacku.

No i stało się. Rano budzi mnie deszcz. Nie jakaś mżawka, tylko solidna ulewa. Pucuje aż miło, a niebo zaniesione gdzie tylko spojrzeć. Nie wygląda to dobrze.
No ale dopiero 8 rano, można spokojnie zjeść śniadanie i poczekać na poprawę pogody. Jednak koło 10 nadal nie widać zmian na lepsze. Idziemy do sklepu żeby oblukać jakie w ogóle warunki na zewnątrz. Już nie leje, kropi tylko i dosyć ciepło. Nie ma na co czekać, zapowiada się okienko pogodowe, dobrze by było żeby zastało mnie już w trasie.

Wyjeżdżam po 11, chłopaki jeszcze niezdecydowani więc lecę sam. Początek trochę mokry, coś tam jeszcze pokapuje z nieba, a i droga mokra ale jedzie się nawet fajnie. Zasuwam Jadranską Magistralą w stronę Dubrovnika. Pogoda się klaruje i miejscami nawet asfalt już zaczyna podsychać. Jedzie się dobrze, chyba lecę z wiatrem bo średnia od razu skacze na ponad 30 km/h i pomału idzie do góry.

Przytrzymują mnie dopiero większe podjazdy przed Ploce. Sporo też remontów na drodze, niekiedy 100-200 metrowe fragmenty po szutrze. Przed Ploece w dole widać fajne jeziorka.




W Ploce małe kłopoty orientacyjne ale w końcu trafiam na odpowiednią drogę i lecę teraz na Vrgrac. Zaczynają się już solidniejsze podjazdy. Droga pusta, sporadycznie przejedzie jakieś auto. Wokół mnie wszędzie chmury, kilka razy straszy mnie deszczem ale kończy się straszeniu. Jadę wzdłuż granicy z Bośnią, w dolinie po prawej już inny kraj. W oddali widać tam wysokie góry, których pokryte śniegiem szczyty bieleję z daleka.



Czuję się tutaj jak na końcu świata. Zaginiona droga i ja kręcący na rowerze. Wokół wysokie i surowe góry. I ta pogoda. Ciągle pochmurno, ciągle przewalają się przede mną złowrogie chmury straszące swoją zawartością. Ale mam farta, znów mnie tylko straszy. Zresztą teraz nie mam głowy do pogody bo zaczynam czuć, że jestem w górach. Na liczniki ponad 90 km, a dopiero teraz trasa zaczyna puszczać esencję. Nie ma tragedii ale jedzie się ciężko, czuję już nogach dzisiejszą trasę, a i wczorajsza pewnie też daje o sobie znać.

Mozolnie wznoszę się do góry i osiągam najwyższy punkt dzisiejszej trasy na wysokości 605 m.n.p.m. Zmęczony ale zadowolony, jest rewelacyjnie, tereny wręcz niesamowite. I ta psuta droga, mijane domki i sklepiki wyglądają na wymarłe. Pewnie w sezonie funkcjonują nieźle bo naprawdę warto tu jechać.



Już czekam na zjazd. Ale jeszcze trochę muszę przejechać. Droga utrzymuje wysokość przez kilka kilometrów i wije się pomiędzy górami. W końcu nadchodzi długo oczekiwana chwila. Zaczynam zjazd do Makarskiej. Przede mną ponad 10 km zjazdu podczas, którego zjeżdżam z 600 metrów prawie na poziom morza. Początek zasuwam ostro ale niżej robi się problem. Droga mokra, zakręty ostre, boję się szybko wchodzić w takie zakręty. Do tego znów remont. Znów kilka fragmentów po szutrze, ale te są spoko. Gorzej, że miejscami na drodze spotykam wycięcie wypełnione kamieniami. Na pierwszym omal nie wysypałem. Na kolejne już uważam,

Za to widoki wręcz obłędne. Droga prowadzi skalną półką, kilkaset metrów niżej, za barierką widzę już Jadranską Magistralę. Z przodu jak na dłonie Makarska. Nie odmówiłem sobie zrobić tutaj zdjęcia.



Pomimo tych utrudnień szybko docieram do celu. Na dole znów zaczyna padać deszcz. Teraz to se może padać :) myślę sobie, ale znów szybko przestaje. Zaczarowałem dzisiaj tą pogodę. Mogę zdradzić tajemnicę jak to zrobiłem. Otóż - ubrałem ciemnie okulary :)



  • DST 127.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 28.12km/h
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 132 ( 72%)
  • Kalorie 4802kcal
  • Podjazdy 1740m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

Split.

Wbrew prognozom dzionek wstał bardzo przyjemny. Nie zamierzaliśmy czekać aż znów nadciągną chmury i szybko zebraliśmy się w traskę. Zrobił się problem bo nasze możliwości rowerowe są na zupełnie innych poziomach. O ile Sławek jakoś trzymał koło to Darek już od samego początku zaczął zostawać. No ale na razie tym się nie martwiliśmy bo zrobiło się cudownie. Błękitne niebo, gdzieniegdzie tylko białe chmurki, w dole morze i tylko góry nadal spowite gęstych chmurach.

Po godzinie jazdy rozdzielamy się i jadę ze Sławkiem podjazd po serpentynach. Darek miał jechać też do Splitu ale cały czas Jadranską Magistralą. Pokonujemy pierwsze solidne podjazdy. Droga wznosi się serpentynami do góry. Na nie wysokiej przełęczy tracimy z oczu morze i zjeżdżamy na drugą stronę gór. Chciałem zobaczyć co jest z górami...i zobaczyłem. Otóż za górami są kolejne góry :)



Dosyć długi zjazd i lecimy teraz doliną rzeki Cetina. Droga nawet niezła, fajne serpentyny, z dala od wybrzeża Chorwacja ukazuje nam swoje zupełnie inne oblicze. Powiedział bym, że jest przaśnie.
Dojeżdżamy do Omisa ale nie wyskakujemy na magistralę lecz jedziemy kolejną pętelkę. Sławek trochę się waha bo trzeba teraz nadrobić te długie zjazdy. Przed nami góra, a po jej stoku prowadzi droga. Widać wyraźnie, że będzie co podjeżdżać. No nic lecimy.



Nie powiem bo poczułem w nogach tą górkę. Niby niewiele jej było, nachylenie około 8% a trzymało solidnie. Ciekawa sprawa bo szczyt tego podjazdu jest na jakichś 300 metrach :)...a tyranie było solidne. Niby człowiek nie jedzie jakichś super wysokich gór...tfu ..jakich super wysokich. Toż nawet zmarszczkami nie można by ich nazwać jeśli chodzi o wysokość bezwzględną, ale zbiera się tych metrów gdy trzeba na taką z poziomu morza wjechać.


Na górze czekam na Sławka ale gdy mija 10 minut decyduję się jechać dalej. Mamy umówiony punkt zborny w Splicie. Zjazd jest bardzo długi chociaż niezbyt szybki. Na główną drogę wyjeżdżam kawałek prze Splitem. Żeby wjechać do miasta trzeba pokonać dosyć długi ale w miarę łagodny podjazd. Sławek nadjeżdża po około 15 minutach ale po kawałku wspólnej jazdy znów się rozdzielamy. Kręcę się trochę po mieście ale nie dostrzegam to nic ciekawego więc lecę z powrotem do Makarskiej. Wracam już magistralą. Kawałem za Splitem spotykam Darka, jedzie do Splitu.

Zatrzymuję się i kontaktuję ze Sławkiem bo on ma klucz, a nie bardzo widzi mi się czekanie pod kwaterą. Lepiej teraz poczekać w słoneczku, a potem przycisnąć trochę i wejść do pokoju bez czekania. Wcześniej jednak jedzie Darek, którego wystraszył podjazd do Splitu i wrócił się. Zamieniamy dwa słowa i jedzie dalej, a ja nadal czekam na Sławka. Nadjeżdża po jakichś 20 minutach, biorę klucz i zasuwam do Makarskiej.




Trochę ta dzisiejsza jazda była taka rwana więc teraz chcę pojechać właściwym rytmem. Darka wyprzedzam dosyć szybko, za Omisem dosyć solidny podjazd gdzie wjeżdżam na ponad 200 metrów. Długi i szybki zjazd do Breli. Tutaj łapie mnie lekki deszczyk z jakiejś chmurki co akurat usadowiła się nade mną. Na szczęście załapałem tylko kilka kropel i uciekłem z jej zasięgu. Już czuję w nogach dzisiejszy dystans, ostatnie podjazdy już zaczyna mnie mulić z deka. Średnia nie poraża bo Edge pokazuje 28,4 ale trochę tych podjazdów się nazbierało. No i przyjechałem tutaj dopiero robić formę :)

Jutro jak by pogoda dopisała to myślę zaatakować Sv. Jurę.


  • DST 127.91km
  • Czas 04:31
  • VAVG 28.32km/h
  • HRmax 168 ( 92%)
  • HRavg 121 ( 66%)
  • Kalorie 5031kcal
  • Podjazdy 1497m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 marca 2013 Kategoria Trening, Chorwacja

Chorwacja - rozpoznanie.

Dwa dni przerwy wpadło. Jeden planowany, drugi nie planowany. Piątek był przeznaczony na dojazd do Chorwacji, czwartek miałem coś śmigać ale za dużo spraw na głowę się zwaliło, a i pogoda nie zachęcała.

Prognozy na tydzień w Chorwacji niezbyt zachęcające ale wszystko już zaplanowane więc klamka zapadła. Jedziemy.

Kraków pożegnał nas deszczem i temperaturą w okolicach zera. Niewiele rozmawiamy, rowery na dach zdają się z nas drwić. Dalsza droga to cały kalejdoskop zmian pogodowych. Polskę zostawiamy w deszczu, Słowacja wita nas zmierzchem oraz rozgwieżdżonym niebem i zimnem. Dopiero w Bratysławie znacznie się ociepla, temperatura w przeciągu kilkunastu minut wzrasta z dwóch stopni do dziesięciu. W Wiedniu jeszcze cieplej i nadal pogodne niebo. Jednak po przekroczeniu granicy ze Słowenią temperatura zaczyna spadać. Robi się jasno, prześwitujące błękity na niebie zostają za nami i wkraczamy w królestwo chmur i mgły.

Jednak największa niespodzianka czeka nas dopiero w Chorwacji. Im dalej tym zimniej, tym bardziej zasnute niebo, tym gęstsza mgła i tym większe zaspy śniegu. Ten śnieg zaskakuje nas najbardziej. Tam gdzie spodziewaliśmy się już łagodniejszego klimatu zaskakuje nas zima w pełnej krasie. Wały śniegu na poboczach są niekiedy wyższe od samochodu.

Miny trochę minorowe, to jest ta nasza wymarzona kraina?
Im dalej tym gorsza pogoda, dopiero po przebiciu się przez góry tunelami śniegi ustępują ale za to dramat z chmurami. Przypominają ołowiane kołdry, przygniatające swoim ciężarem górskie szczyty. Przewalają się jedna przez drugą i przynoszą obfite opady deszczu. Kawałek przez Splitem leje już na całego i taka aura towarzyszy nam do samej Makarskiej. Makarska Riviera w niczym nie przypomina tej letniej perełki Adriatyku. Szaro, buro i ponuro....brrr

Lokujemy się na kwaterze, zmęczenie po 18-godzinnej podróży padamy jak muchy i przysypiamy słuchając kropel deszczu bębniących o parapety. To już ulewa.

Do życia wracamy gdzieś koło 15, z ulicy dobiegają odgłosy życia, deszcz przestał padać, ale niebo zaniesione na całego. Pomimo tego decydujemy się z Darkiem na krótki wypad. Gdy wychodzimy znad morze zaczyna przyświecać słońce. Trafiamy w okienko pogodowe i nagle robi się fantastycznie. Znów widzę wybrzeże Adriatyku takim jakie zapamiętałem je sprzed dwóch lat. Teraz mam okazję jechać tędy na rowerze. Natura przygotowała nam fantastyczne widowisko, podczas gdy nad morze niebo robi się błękitne i świeci słońce to góry wciąż walczą z nawałą ołowianych chmur. Fantastycznie to wygląda, fantastycznie pachnie wilgotne powietrze nasączone zapachem roślin, do których nie przywykły moje zmysły zapachowe.

Szkoda, że tak krótko, ale warto było. Na jutro prognozy średnie ale liczę na to, że trafi się tak jak dzisiaj jakieś fajne okienko i będzie można pyknąć jakąś stóweczkę :)

  • DST 31.64km
  • Czas 01:38
  • VAVG 19.37km/h
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 106 ( 58%)
  • Kalorie 1281kcal
  • Podjazdy 604m
  • Sprzęt Skocik samojad :)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 6 marca 2013 Kategoria Trening

Taka tam jazda.

Późno się dzisiaj wybrałem. Zawsze o takiej porze roku mam problem jak się ubrać. Niby słońce już świeci i 14 stopni ale jakoś mam stracha, że się za lekko ubieram. Dzisiaj też przez pierwszych kilka kilometrów czułem dyskomfort ale potem nawet jakoś się ustabilizowałem. Na wyjeździe z al. Wędrowników spotykam JackaD.

Potem lecę TTL, ale w przeciwną stronę i skręcam na Kryspinów. Przez Cholerzyn i Piekary, potem kładką nad Wisłą i wyjeżdżam na ścieżkę do Tyńca. Za torem kajakowym widzę jakieś 200-300 metrów przed sobą migające światełko. Widzę, że gość jedzie podobnie jak ja, troszkę podkręcam tempo, facet cały czas utrzymuje dystans, zaintrygowało mnie to trochę i ruszyłem już mocniej co by go dorwać.

Dojeżdżam na tuż przed wyjazdem na Tyniecką. Okazuje się, że to Dawid. Wspólnie dojechaliśmy do mostu Dębnickiego i każdy jedzie już w swoją stronę.

  • DST 53.49km
  • Czas 02:15
  • VAVG 23.77km/h
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 124 ( 68%)
  • Kalorie 2021kcal
  • Podjazdy 356m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 marca 2013 Kategoria Trening

Lajcik.

Tydzień regeneracyjny trwa.

  • DST 36.67km
  • Czas 01:40
  • VAVG 22.00km/h
  • HRmax 150 ( 82%)
  • HRavg 118 ( 65%)
  • Kalorie 277kcal
  • Podjazdy 1416m
  • Sprzęt Accent WIELKIE KOŁA
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl